Dla miłośników lotnictwa to Mekka. Nigdzie w innym miejscu nie można zobaczyć tylu niezwykłych samolotów w tak wyjątkowej scenerii. Baza Davis-Monthan w stanie Arizona, sławne "cmentarzysko", jest wypełnione tysiącami maszyn, które wojsko USA uznało za nieprzydatne. Pod gołym niebem czekają na swój los, a przy okazji są bardzo wdzięcznymi obiektami dla fotografów.
- "Cmentarzysko" z pewnością powinno znaleźć się na liście upragnionych wyjazdów dla miłośników lotnictwa. Szczególnie tych, którzy fascynują się okresem zimnej wojny. Można tam znaleźć wiele skarbów - mówi Jacek Simiński, redaktor portalu "The Aviationist", fotoreporter i dziennikarz lotniczy.
Niewątpliwie na cmentarzysku jest co fotografować. Obecnie znajduje się tam około 3700 samolotów, śmigłowców, a nawet rakiet i pojazdów kosmicznych. Jest to największe miejsce tego rodzaju na świecie. Trzymane są tam zarówno samoloty, które już nigdy nie polecą i są przeznaczone na złom, jak też takie, które niemal na pewno wrócą w powietrze i będą służyć jeszcze wiele lat. Potoczna nazwa "cmentarzysko", która przylgnęła do składowiska pozostającego pod pieczą 309. Aerospace Maintenance and Regeneration Group (dosłownie - Grupa Powietrzno-Kosmicznej Regeneracji i Serwisu), nie oddaje bowiem w pełni tego, co się dzieje na kawałku pustyni na obrzeżach arizońskiego miasta Tucson.
Dlaczego wybrano ten odludny skrawek pustyni, położony tuż przy granicy z Meksykiem? Są dwa główne argumenty, które dobrze widać na większości zdjęć z cmentarzyska. Po pierwsze to klimat. Tucson leży na pustynnej wyżynie, około 800 metrów nad poziomem morza, gdzie temperatura rzadko spada poniżej zera, a opady w skali roku wynoszą skromne 300 mm (średnia dla Polski to prawie dwa razy więcej). Rekordowy deszcz w historii przyniósł przy tym niecałe 100 mm, podczas gdy polski rekord to około trzech razy więcej. Na dodatek rzadko wieją tu silne wiatry.
Drugim poważnym argumentem są właściwości gleby, na której postawiono samoloty. Jest bardzo zbita i twarda. Nie trzeba jej w ogóle przygotowywać, aby można było po niej swobodnie przetaczać najcięższe samoloty o wadze niemal 200 ton. Nawet kiedy spadnie deszcz, twarda gleba nie zmienia się w błoto, bo woda po prostu gromadzi się w kałużach. Co więcej, rozległa dolina, w której jest położone Tucson, jest niemal idealnie płaska. Na dodatek gleba ma specyficzny skład chemiczny i jest zasadowa.
Wszystko to razem składa się na idealne warunki dla składowiska samolotów pod gołym niebem. Gdyby pozostawić je tak samo gdzieś w Polsce, to nie dość, że pod wpływem opadów zaczęłyby w końcu rdzewieć, to na dodatek zaczęłaby je atakować natura w postaci roślin i porostów. Natomiast w Tucson rdza nie jest problemem. Suchy klimat i alkaliczna gleba sprawiają, że prawie nie występuje. Zbita i płaska gleba oznacza, że nie trzeba w ogóle przygotowywać terenu. Bardzo rzadkie silne wiatry oznaczają mniej uszkodzeń i burz piaskowych, które mogą niszczyć powłoki samolotów niczym papier ścierny.
Nie jest więc zaskoczeniem, że przy bazie Davis-Motnhan, gdzie na co dzień stacjonuje jednostka Gwardii Narodowej Stanu Arizona uzbrojona w samoloty szturmowe A-10, funkcjonuje wielkie cmentarzysko. Kiedyś wojsko USA miało takich kilka, ale obecnie wszystkie pozamykano i całą aktywność przeniesiono do Tucson. Po prostu współcześnie produkuje się znacznie mniej samolotów niż niegdyś, więc nie starczyłoby ich dla kilku cmentarzysk. Dzisiaj to do Tucson wysyłane są wszystkie samoloty, śmigłowce i rakiety (tylko te największe), które nie są potrzebne w jednostkach.
Maszyny przybywające do 309. AMARG są dzielone na cztery kategorie. Typ 1000, typ 2000, typ 3000 i typ 4000. Każda z tych liczb oznacza inny los. Pierwsza oznacza maszyny skierowane na długotrwałe przechowanie, ale w gotowości do przywrócenia do lotów. Nie demontuje się z nich części i co cztery lata mają przegląd. Tą kategorię przyznano między innymi setkom starszych myśliwców F-16. Niektóre z nich mogłyby trafić do Polski po remoncie i modernizacji, gdyby MON zdecydował się na najtańszą opcję wzmocnienia polskiego lotnictwa.
Maszyny typu 2000 to te przeznaczone do wykorzystania jako rezerwuar części zamiennych. Kiedy nowsza wersja tego samego typu, ciągle latająca w normalnej jednostce, potrzebuje jakiegoś elementu, to wymontowuje się go z bliźniaka stojącego na cmentarzysku. Pozwala to zaoszczędzić dziesiątki milionów dolarów rocznie na częściach zamiennych, których wiele nie opłaca się już normalnie produkować. Po tym, jak z maszyn zostaną puste skorupy, nadaje się im inną kwalifikację.
Typ 3000 to kategoria specjalna. Maszyny przysłane do Davis-Monthan jedynie na krótkie przechowanie, na przykład na czas przeprowadzenia modernizacji albo remontu. Przyznawano ją między innymi samolotom szturmowym A-10, których część w ostatnich latach poddano modernizacji w celu wydłużenia ich żywotności. Na cmentarzysku demontowano z nich między innymi skrzydła, które odsyłano celem wzmocnienia. Zapakowane w folię ochronną kadłuby czekały na ich powrót na pustyni.
"Najgorsza" kategoria to typ 4000. Nadaje się ją maszynom przeznaczonym na złom. Na swoją kolej mogą czekać latami, podczas których zostanie z nich wymontowana każda przydatna część. Później zostaną pocięte na kawałki i sprzedane jako surowiec. W Tucson rozwinął się cały przemysł recyclingu, który żyje z cmentarzyska. Samoloty i śmigłowce to w większości wysokiej jakości aluminium, więc na złomie z nich można dużo zarobić.
W 309. AMARG pracuje około 550 osób, w większości cywilów. To oni zajmują się maszynami stojącymi na pustyni. Każdą nowo przybyłą poddają takiemu samemu procesowi "przyjęcia". Wymontowywane z nich jest całe uzbrojenie i systemy uznawane za tajne. Później spuszcza się z nich wszystkie płyny, od hydraulicznego po resztki paliwa. Na ich miejsce pompuje się lekki smar, który po ponownym wylaniu zabezpiecza systemy samolotu od wewnątrz cienką warstwą. Na koniec samoloty typu 1000/2000/3000 zabezpiecza się specjalnymi plastikowymi membranami, które chronią je przed działaniem piasku, wilgoci i słońca.
Specjalny charakter cmentarzysko zawdzięcza też temu, że na jego terenie znajduje się wiele starych i unikalnych samolotów. Znacząco podnosi to jego wartość w oczach entuzjastów lotnictwa. Amerykańskie wojsko zachowuje bowiem zazwyczaj po kilka egzemplarzy starych samolotów, kiedy reszta już trafi do pieców hutniczych. Część stoi na terenie bazy, ale większość trafia do pobliskiego muzeum Pimo lub do wielu innych na terenie USA. Pracownicy AMARG pomagają w odrestaurowywaniu weteranów i przewożeniu ich w nowe miejsce.
Unikalne samoloty zachowane na terenie cmentarzyska to między innymi bombowiec B-52, który służył jako nosiciel samolotów eksperymentalnych X-15 dzierżących do dzisiaj rekord prędkości. Stare myśliwce F-100, F-101 i F-106, które w niewielu egzemplarzach trafiły do muzeów. Cała gama radzieckich maszyn, które trafiły do USA niecodziennymi sposobami podczas zimnej wojny. Drony D-21, czyli jeden z najtajniejszych projektów okresu zimnej wojny.
Przez lata przez cmentarzysko przewinęły się dziesiątki tysięcy maszyn. W szczytowym okresie po wojnie w Wietnamie było ich tam sześć tysięcy. Wojsko USA zaczęło wysyłać samoloty na pustynię obok Tucson już w 1946 roku, kiedy trzeba było coś zrobić z olbrzymią wojenną nadprodukcją. Na początek na cmentarzysko trafiło między innymi 600 bombowców strategicznych B-29. Wtedy była to armada największych i najdroższych maszyn świata. Wśród nich były między innymi maszyny nazwane "Boxcar" i "Enola Gay", z których zrzucono bomby atomowe na Japonię. Większość złomowano, ale te dwa ostatecznie odesłano do muzeów.
Dzisiaj podstawowym problemem dla entuzjastów lotnictwa jest fakt, że cmentarzysko pozostaje aktywną bazą wojska USA. Dostęp na jego teren jest ograniczony, a bez obywatelstwa amerykańskiego nie można liczyć na więcej niż wycieczkę klimatyzowanym autobusem po stałej trasie. Bez wysiadania.