Miasto i przyroda zdają się wykluczać, bo niby co możemy zaobserwować między blokami, w gąszczu chodników i ulic, po których pędzą ludzie i samochody? Przemykającego szczura, błąkające się gołębie czy gawrony, a w przydomowym karmniku – mazurka albo sikorkę może. Nic bardziej mylnego! Żeby dostrzec całe bogactwo otaczających nas niesamowitych organizmów, wystarczy zmienić perspektywę i czasem pochylić się nad kupką gruzu na osiedlu.
Niech to będą wpisy "z pamiętnika młodego miejskiego przyrodnika". Przedstawię się krótko, bo nie o mnie będzie ta historia: mam 18 lat, uczę się w klasie maturalnej, mieszkam w Łodzi i uwielbiam przyrodę. Odkąd pamiętam, obserwowałem zwierzęta i nauczyłem się, że czasem wystarczy wsiąść do tramwaju lub podmiejskiego autobusu, by trafić do miejsc, które zachwycają nie zabudową, a przyrodą właśnie. Dziś wybrałem moje najciekawsze miejskie obserwacje, by zachęcić was do nieco innego spoglądania na świat. Wystarczy tylko wyjść z domu.
Drapieżnik, który sam prawie stał się ofiarą
Jeżeli myślicie, że łasice w mieście można zobaczyć jedynie w Krakowie na obrazie Leonarda da Vinci, to jesteście w błędzie. Historia ta wydarzyła się pewnego marcowego popołudnia na uliczce jednego z łódzkich osiedli. Wracałem spokojnie ze szkoły. Moją uwagę przykuły głośno skrzeczące sroki, które znają dobrze niemal wszyscy mieszkańcy miast. Ten charakterystyczny, długi ogon i czarno-biała kolorystyka – sroka jest niemal nie do pomylenia.
Z pewnej odległości zobaczyłem, że sroki w gwałtowny sposób próbują chwycić coś znajdującego się na ziemi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zza murka wybiegło białe zwierzątko. To właśnie była łasica. Szybko czmychnęła przez ulicę w gruz pozostały po budowie domu jednorodzinnego. Tam nie mogła jej już sięgnąć wygłodniała sroka. Co jakiś czas wychodziła z tego "fortu", robiła "stójkę", żeby sprawdzić, czy jest już bezpieczna. Kiedy sroki odleciały, czmychnęła przez szparę w płocie nieopodal.
Nie trzeba być w środku Puszczy Białowieskiej, aby zobaczyć coś niesamowitego. Trzeba być po prostu wystarczająco uważnym. Niekiedy przydaje się być wysportowanym. Na co dzień nie chodzę do szkoły z obiektywem do fotografii przyrodniczej z dużym zoomem. Gdy zobaczyłem łasicę, musiałem pobiec do swojego domu, szybko odnaleźć niezbędny sprzęt i zbiec z powrotem do tego białego "cuda".
Radość z tego spotkania szybko zderzyła się ze smutną refleksją. Większość łasic występujących w Polsce zmienia na zimę kolor swojego futra na biały. Jeszcze parę lat temu w okresie zimowym niemal wszystko pokryte było śnieżnym puchem, na którym biała łasica była niemal niewidoczna. Postępujące zmiany klimatu sprawiły jednak, że śniegu już praktycznie nie ma. Łasica, zamiast mieć idealny kamuflaż, rzuca się zatem w oczy z bardzo dużej odległości. Miedzy innymi dlatego w Polsce możemy coraz częściej spotkać podgatunek łasicy, który nie zmienia ubarwienia i przez cały rok pozostaje w odcieniach brązu.
O kłodzie, która staje się rafą
Przewrócone po wichurze drzewo można by uznać za symboliczny koniec życia. Jest to jednak początek niezwykłego, wieloletniego procesu. Na szczęście coraz częściej w parkach i miejskich lasach przewrócone drzewa zostają pozostawione do samoistnego rozkładu.
Taka murszejąca kłoda staje się domem dla śluzowców. To organizmy o nieprzypadkowej nazwie. Wiele z nich występuje bowiem w formie galaretko-śluzu. Należą one do królestwa Protista, które gromadzi w sobie wiele dziwacznych organizmów. Co w nich takiego wyjątkowego? Na ogół nie przekraczają kilku milimetrów, ale kiedy przyjrzymy się im za pomocą szkła powiększającego, zobaczymy, jak niesamowite, wręcz kosmiczne kształty i kolory potrafią przyjmować.
To jeszcze nie koniec! Choć są dość podobne do grzybów, to mają kilka cech, które znacząco odróżniają je od tej grupy. Na przykład - uwaga - potrafią pełzać!
Słyszeliście ten żart o amebie, która grozi drugiej, że ją kopnie? Jeśli tak, to na hasło "nibynóżka" coś powinno wam w uszach zadzwonić. Bo za pomocą nibynóżek właśnie porusza się jedna z początkowych form śluzowców, czyli śluźnia. I robi to w sposób bardzo skoordynowany. Kiedy jednak warunki do życia się pogorszą, na przykład będzie za sucho, śluźnia jest w stanie przybrać formę ochronną - "sklerotę" i czekać na lepsze czasy, w których znów będzie mogła sobie popełzać. A gdy śluźnia naje się już wystarczająco bakterii oraz grzybów i zapanują odpowiednie warunki, przekształca się w zarodnię. Wtedy najczęściej możemy się jej przyglądać. W ciągu kilku dni zwykła kłoda potrafi nabrać wielu niezwykłych barw. Skojarzenia z rafą koralową nasuwają się same. Grzyby i śluzowce są jak piękne i kolorowe koralowce. Tysiące bezkręgowców na i w kłodzie niczym pływające po rafie ryby. I wreszcie pająki, które czyhają na jakąś zdobycz jak zakamuflowana pośród koralowców ośmiornica.
Ten niezwykły świat jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko nie przejść obojętnie obok murszejącego drewna, najlepiej z lupą w ręce. I przeglądać je centymetr po centymetrze. Zaobserwowany w ten sposób ogrom "życia po życiu" jest doświadczeniem niesamowitym.
Latający "mrówkojad"
Przewrócone, spróchniałe drzewo to niejedyna szansa na ekscytującą parkową obserwację. W parkach żyje bowiem wiele zwierząt. Nie wszystkie jednak mają podobne "parcie na szkło" jak wiewiórki. Jednym z takich zwierząt, które woli pozostać w ukryciu, jest "polski mrówkojad", czyli dzięcioł zielony.
Przyszedł wam do głowy ten duży biało-czarny ptak, który stuka w parkowe drzewa? Też jest fajny, ale to nie on – to bardziej pospolity dzięcioł duży. Dzięcioła zielonego łatwiej wypatrzeć na ziemi.
To właśnie tam występuje jego główne źródło pokarmu, czyli mrówki. Dzięcioły zielone mają bardzo długie i lepkie języki, za pomocą których mogą wyciągnąć przysmaki nawet z zawiłych korytarzy mrowisk, podobnie jak robią to mrówkojady. Zielony grzbiet ptaka jest niemal niewidoczny na tle trawy. Dobrze zatem mieć lornetkę. Dzięki niej będziemy mogli obserwować żerującego ptaka, nie przeszkadzając mu i nie niepokojąc go. Jeżeli zatem wiosną usłyszycie w parku lub kępie drzew koło domu głośne i chichoczące "kliu, kliu, kliu, kliu", to wiedzcie, że trzeba iść po lornetkę i "zapolować" na polskiego mrówkojada.
Tropiki wśród wierzb
A to jeszcze nie koniec fantastycznych możliwości. Klika miesięcy temu fotografowałem niebieskie żaby i tryskające zielenią rzekotki. Nie, nie byłem na wycieczce w wilgotnych lasach równikowych. Zdjęcia robiłem w rodzinnej Łodzi. Gdzieś na skraju lasu, pośród wierzb znajduje się zbiornik wodny, który na przełomie marca i kwietnia zamienia się w scenę niezwykłego spektaklu. A spektaklem tym są gody żab moczarowych. Samce tego gatunku w tym okresie zmieniają swój kolor na niebieski. Przez cały rok są zwykłymi, zielono-brązowymi żabami, ale na te dwa magiczne tygodnie prezentują swoje "tropikalne" oblicze. Nie jest to spektakl pozbawiony efektów dźwiękowych, ponieważ samce żab moczarowych podczas tego występu wydają buczące odgłosy za pomocą wewnętrznych rezonatorów. Żaby te są dość płochliwe, lecz gdy przysiądziemy i spokojnie poczekamy, to po jakichś dziesięciu minutach spektakl znów się zacznie. Pamiętajmy, że wszystkie płazy w Polsce objęte są ochroną gatunkową!
Podążaj za "niebieską strzałą"
Jeśli nie macie w okolicy zbiornika z fascynującymi żabami, to jest szansa, że może w pobliżu przepływa rzeka. Nie brakuje ich w miastach. Są szerokie jak Wisła, czy tak małe, że można je przeskoczyć, biorąc lekki rozbieg.
Dla mnie symbolem rzek jest najpiękniejszy z ptaków Polski, nazywany "niebieską strzałą" lub "diamentem polskich wód", czyli zimorodek zwyczajny. Ptak o niezwykłej urodzie - z niebieskim grzbietem, przez który przechodzi jasnoniebieska pręga, i pomarańczowym brzuchem. Pomimo tak intensywnych barw jest godnym przeciwnikiem dla każdego obserwatora i nie daje się łatwo wypatrzeć. Ale kiedy już się uda i zobaczymy na żywo jego niezwykły sposób połowu ryb, to zapamiętamy to na bardzo długi czas.
Zimorodek, gdy już wypatrzy rybę, pikuje prosto w lustro wody i po chwili wylatuje z niej w towarzystwie tysięcy kropel. By go zobaczyć, trzeba najpierw nadstawić uszu. A jego głos jest niemal nie do pomylenia. To krótkie, charakterystyczne gwizdnięcie "zii". Kiedy usłyszymy "zii" nad ciekiem wodnym lub zarybionym zbiornikiem, możemy już zacząć wypatrywać tego drapieżnika. Niegdyś uznawało się zimorodka za gatunek wymagający bardzo czystych wód, natomiast ja niemal na co dzień obserwuję go w silnie przekształconej dolinie rzeki w Łodzi, kilkaset metrów od dawnej drogi krajowej nr 1.
Na książęcym zamku
Lećmy jednak dalej!
Wysokie wieżowce, słupki ogrodzeniowe, skrzynki gazowe, sygnalizatory świetlne, kościelne wieże czy porzucone samochody. Wszystkie te miejsca mają co najmniej dwie wspólne cechy: zostały wytworzone przez człowieka i przyroda znalazła pomysł na ich wykorzystanie. Bo w miastach możemy spotkać wiele gatunków, które dostosowały się do utworzonego przez nas industrialnego środowiska. Takie gatunki określa się jako synantropijne. Kawki, które założyły gniazdo w otworze wentylacyjnym, sowy mieszkające w kościelnej wieży czy sokoły gniazdujące na szczycie Pałacu Kultury i Nauki.
Jednak synantropizacja to nie jest sprawa nowa. Tu wymieńmy gryzonie w ziemiance z jedzeniem czy ptaki gniazdujące w średniowiecznych warowniach. Otwory w ceglanych murach i wieżach zamku stanowiły i nadal stanowią wspaniałe miejsce dla lęgów. Lęgi pustułek czy sokołów były związane kiedyś głównie ze skalnymi urwiskami czy koronami drzew, lecz teraz ptaki obrały inną strategię i wykorzystują to, co zbudował człowiek. W przyrodzie nie ma pustki, a murowany blok w zasadzie przypomina skalne urwisko. Podobnie sprawa się ma z kopciuszkami - ptakami, które niegdyś gniazdowały wyłącznie na obszarach górskich, a teraz często możemy je spotkać np. w remontowanych lub opustoszałych budynkach. To może cieszyć oko obserwatorów przyrody, pamiętajmy jednak, że tylko część gatunków korzysta z naszej działalności, a dla innych możemy stanowić olbrzymie zagrożenie.
Babciu, czy to na pewno jest kruk?
Czasami zdarza mi się podsłuchiwać ludzi, szczególnie w komunikacji miejskiej i na przystankach autobusowych. Kiedyś przy takiej okazji byłem świadkiem dialogu, który zamienił się w zajęcia ornitologiczne.
Wnuczek pyta babcię: - Co to?
Babcia odpowiada: - To wnusiu jest kruk.
W tym momencie spojrzałem na płotek rozdzielający przystanek i jezdnię. Oczywiście żadnego kruka nie było. Zobaczyłem za to kawkę, która chyba właśnie zamierzała poszukać sobie czegoś smacznego w śmietniku.
Zaryzykowałem. Nie ugryzłem się w język: - Proszę pani, ten ptak to wcale nie jest kruk, tylko kawka.
Tak właśnie zaczęła się rozmowa na temat ptaków krukowatych, które można obserwować w miastach. Mam złe wieści: w centrach miast obserwacje kruków są niemal niemożliwe. Ptak ten związany jest z dużymi kompleksami leśnymi, w miastach właściwie można go spotkać tylko na ich obrzeżach. Ptaki krukowate, które możemy obserwować w miastach, a przez wielu nazywane są właśnie "krukami", to tak naprawdę kawka, wrona siwa i gawron.
Kawka jest najmniejszym ptakiem z tego zestawu, wielkości gołębia. Boki głowy ma srebrzystoszare, a głowa i korpus są czarne. Wrona siwa jest większa i w jej umaszczeniu dominuje kolor szary. Czarną ma głowę i tylną część korpusu. Gawron natomiast jest cały czarny i ma jaśniejszy, masywny dziób. To właśnie on tworzy olbrzymie stada, które możemy zobaczyć w miastach. Kruki są większe od całej tej trójki, dużo bardziej masywne. Gdy zobaczymy prawdziwego kruka, później nie pomylimy go z wcześniej wymienioną trójką.
A kto tak buszuje w śmietniku?
Mam już tę przyrodniczą przypadłość, że nie lubię wychodzić bez sprzętu optycznego. Tego wieczoru, idąc do pewnej restauracji w Gdyni, miałem ze sobą moją lornetkę. Zobaczyłem grupę ludzi na deptaku. Wyjmowali telefony i coś nagrywali. Z oddali słychać było charakterystyczny dźwięk wywracanych śmietników. Pomyślałem, że wandale niszczą miejskie kosze albo że dziki przyszły się najeść. Oczywiście była to ta druga opcja.
Dzięki lornetce udało mi się obejrzeć całą sytuację. Wiele miast zmaga się z problemem "wizyt" dzików. Te wszystkożerne zwierzęta nie gardzą wyrzuconymi przez człowieka resztkami żywności. Problem narasta, gdy młode są przyprowadzane przez matkę i od początku życia uczone takiej formy zdobywania pożywienia. Najlepszym rozwiązaniem jest dlatego odpowiednie zabezpieczanie śmietników, niedokarmianie i niewyrzucanie resztek pokarmu w ogólnodostępnych miejscach.
Gdy już spotkamy dzika, nie panikujmy. Nie jest tak, wbrew obiegowej opinii, że życiowym celem tego zwierzęcia jest poturbowanie jakiegoś człowieka. Ryzyko ataku jest największe, kiedy oddzielimy samicę dzika od warchlaków.
Rozwój miast powoduje, że pojawiają się w nich coraz częściej dzikie zwierzęta. Skutecznie pofragmentowaliśmy bowiem ich naturalne siedliska sieciami drogowymi i innymi elementami infrastruktury. Wędrujące zwierzęta muszą dlatego po drodze "zahaczyć" o jakąś ludzką siedzibę. W naszych miastach spotykamy ich wiele, począwszy od jeleni i łosi, a kończąc na wilkach. Takie wizyty odnotowujemy często dzięki fotopułapkom czy kamerom miejskiego monitoringu.
W moim niedługim, osiemnastoletnim życiu miałem trzy spotkania z wilkami i żadne - co muszę stwierdzić z przykrością - nie trwało dłużej niż kilka sekund. Wilki, gdy tylko zobaczyły ludzką sylwetkę, uciekały w las.
Wy też możecie to zobaczyć
Zatem lornetki na szyje, lupy w dłoń i ruszamy na podbój niezbadanej i dzikiej miejskiej dżungli. Mam nadzieję, że te kilka historii pokazało, iż miejska przyroda potrafi być naprawdę fascynująca i wyjątkowa. A to tylko mały procent doświadczeń, które mam za sobą i jeszcze mniejszy tych, które są przede mną.
***
Naprawdę jest się czemu przyglądać. Przyroda polskich miast to nie tylko parki, skwery i okalające je "zwykłe" lasy. To również bardzo wartościowe fragmenty ekosystemów: pozostałości porastających Europę puszcz, obszary źródłowe rzek lub ich brzegi i rozlewiska, czy miejsca występowania rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Mowa tu o rezerwatach przyrody, które chronią obszary wyróżniające się szczególnymi wartościami przyrodniczymi, naukowymi, kulturowymi lub walorami krajobrazowymi. Na terenie samych miast wojewódzkich możemy odnaleźć aż 45 takich miejsc.
Kolejną formą ochrony przyrody na obszarach miejskich są użytki ekologiczne. Choć mało osób wie o ich istnieniu, to w całym kraju jest kilka tysięcy takich obiektów, a w miastach wojewódzkich - 87. Jest to jedna z najprostszych form ochrony. Jest powoływana decyzją rady gminy i ma na celu ochronę ekosystemu ważnego dla zachowania różnorodności biologicznej. To właśnie te obiekty chronią małe zbiorniki wodne, pełne niesamowitych żab i traszek, doliny niewielkich rzek, które z łatwością da się przeskoczyć, czy łąki pełne rzadkich gatunków roślin.
Warto zmienić sposób obserwowania świata i doświadczania otaczającej nas rzeczywistości. Zwolnić i rozejrzeć się. Świadomy kontakt z przyrodą może skutecznie nas uspokoić, pozwala odkrywać piękno w miejscach, w których się go nie spodziewamy. Nasze obserwacje i poszukiwania mogą się kończyć setki razy niepowodzeniem, aż zdarzy się ten jeden raz, kiedy nie będziemy mogli wyjść z podziwu. I to przed własnym domem, obok szkoły czy pracy. A kiedy lepiej poznamy naszą lokalną przyrodę, łatwiej będzie się nam o nią zatroszczyć.