Psy czy koty to nasi przyjaciele i w Europie nie wyobrażamy ich sobie raczej w postaci potrawy na stole. Nie zawsze tak było i nie wszędzie jest tak teraz. Mięso psów czy kotów je się okazjonalnie w Szwajcarii. W Niemczech jeszcze w latach 40. XX wieku psy były zwierzętami rzeźnymi. A w Polsce co jakiś czas wybucha afera z psim smalcem. Jak silne jest to społeczne tabu?
- Domowe psy i koty to nasi "pupile", a czasem wręcz "przyjaciele". Często funkcjonują na niemalże ludzkich prawach i są włączone w krąg społeczny. Traktowane są jako prawie ludzie, więc ich zabicie i skonsumowanie nie mieści się w kategorii "domowników" i "przyjaciół" - wyjaśnia dr Ewa Kopczyńska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Najsilniejsze są zakazy, które mają charakter religijny. To normy, które ludziom trudno łamać. Tak jest ze świętymi krowami w Indiach, wieprzowiną w judaizmie i islamie. Żydzi nie mogą jeść też koniny i morskich stworzeń, które nie mają płetw i łusek – homarów, krabów, małż i ośmiorniczek
najsilniejsze jest tabu o podłożu religijnym
Spożywanie psiny i kociny należy teraz w Europie do społecznego tabu pokarmowego. Chociaż kilka lat temu Henryk, książę Danii, w wywiadzie przyznał bez ogródek: uwielbiam zarówno psy żywe, jak i ich mięso, które smakuje podobnie do cielęciny. Jednak większość osób, gdy myśli o zjedzeniu "najlepszego przyjaciela człowieka" raczej się wzdryga, niż oblizuje z apetytem.
Nie wszędzie jednak. Obrońcy praw zwierząt walczą z bożonarodzeniową tradycją Szwajcarów. W niektórych kantonach tego państwa na świątecznych stołach pojawiają się bitki i pasztet z kotów. Popularne dachowce mają być tam przyrządzane m.in. na białym winie z dodatkiem czosnku. Psina trafia z kolei do chałupniczego wyrobu kiełbasek. Z psów robi się też okłady kojące bóle reumatyczne. Tamtejsi obrońcy zwierząt twierdzą, że w psinie i kocinie może być rozsmakowanych nawet 3 proc. mieszkańców Szwajcarii.
Leczniczy psi smalec? "Lepiej wpuścić psa pod kołdrę"
W Polsce ubój psów jest zakazany. Art. 6 ustawy o ochronie zwierząt mówi o tym, że zabrania się zabijania zwierząt. Dopuszczalnych jest kilka wyjątków, wśród nich m.in. ubój i uśmiercanie zwierząt gospodarskich oraz uśmiercanie dzikich ptaków i ssaków utrzymywanych przez człowieka w celu pozyskania mięsa i skór. Do tej kategorii nie należą ani psy ani koty. Jeśli jednak ktoś zabije zwierzę albo dokona jego uboju z naruszeniem przepisów ustawy może być ukarany grzywną, karą ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat. Jeśli sprawca działa ze szczególnym okrucieństwem grozi mu do 3 lat.
mecenas Patrycja Chabier, pełnomocnik Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami we Wrocławiu
W Polsce pospolitych Azorów, Reksiów czy Mruczków się nie je. W naszym kraju to tabu jest bardzo silne. Co jakiś czas w mediach pojawiają się jednak informacje o tym, że ktoś zabijał psy i przerabiał je na smalec.
W październiku 1995 roku dziennikarze "Gazety Wyborczej" w reportażu "Co to za mięso? Psina" cytują inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Jaworznie. "Są w mieście rodziny, które od pokoleń jedzą psy. Mięso jest delikatne, chudziutkie i kruche jak cielęcinka. Nie ma wcale żył ani chrząstek. A zapach po usmażeniu tak intensywny, aż ślinka cieknie. Za 90 złotych można u miejscowych lumpów kupić litr psiego sadła. Jest przezroczyste i nawet w lodówce się nie ścina. Kupują to gruźlicy. Łyżkę psiego łoju trzeba rozpuścić w mleku i wypić duszkiem. A cierpiący na chorobę Buergera używają go do smarowania gnijących ran. Podobno pomaga" - wyjaśniała dziennikarzom.
W 2009 roku ekolodzy z Częstochowy odkryli ubojnię psów, które przerabiano na smalec. Na terenie gospodarstwa znaleziono nie tylko szczątki dorosłych zwierząt, ale też szczeniaki i utuczone do monstrualnych rozmiarów psy. - To jest biznes, na którym można nieźle zarobić. Za półlitrową butelkę takiego łoju można dostać nawet 150 złotych. Krąży przekonanie, że smalec psi pomaga wyleczyć schorzenia płuc i inne - tłumaczyła wtedy w rozmowie z TVN24 Renata Mizera, szefowa Fundacji For Animals.
Rok wcześniej policjanci z Wieliczki zatrzymali 70-latka, który zajmował się zabijaniem psów i przetapianiem ich na smalec. Na jego posesji znaleziono słoiki z tłuszczem, psie obroże, kagańce i smycze. W worku leżał żywy pies, który jeszcze tego samego dnia miał być zabity. Mężczyzna przyznał, że przez pół wieku parał się zabijaniem czworonogów.
Na pokutujących w niektórych regionach Polski przesądach specjaliści nie zostawiają suchej nitki. - Jeżeli chcemy stosować coś na wygrzanie i smarujemy się tym sadłem psim albo pijemy go ze spirytusem czy z kawą, co poleca ta medycyna prymitywna, no to lepiej wpuścić psa pod kołdrę. Gwarantuję, że bardzo dobrze wygrzeje. Nie trzeba go wcale jeść - tłumaczył w materiale TVN24 dr hab. n. med. Mikołaj Spodarek, lekarz z Krakowa.
To jednak nie zniechęca niektórych. Na Facebooku istnieje "Ruch poparcia dla legalizacji uboju zwierząt domowych w Polsce". "Strona ta jest wyrazem poparcia dla legalizacji uboju zwierząt domowych typu: psy, koty, świnki morskie itd. Popieramy także ubój koni który jest legalny" – piszą jej założyciele. Wielu zwolenników nie mają, "lubi to" około 200 osób.
"Mieszkańcy Saksonii zakosztowali w smaku najwierniejszego przyjaciela człowieka"
To, co teraz jest rzadkością, jeszcze kilkadziesiąt lat temu było w naszej części Europy normą. Gazety zza Oceanu na początku XX wieku informowały: spożycie psiego mięsa na terenie Niemiec szybko wzrasta. Taki obrót sprawy miał wynikać m.in. z rosnących kosztów życia i wzrostu cen innych rodzajów mięs.
"Wygląda na to, mieszkańcy Saksonii, najbiedniejszego regionu kraju, rzeczywiście zakosztowali w smaku najwierniejszego przyjaciela człowieka" - informowali czytelników dziennikarze "Websters Weekly" w styczniu 1913 r. Jako przykład miejsca, gdzie mieszkańcy nie kryją się ze swoimi kulinarnymi gustami podawano miasto Chemnitz. "Jest tam wiele restauracji, gdzie podaje się tylko psie mięso i w menu jest ono wyraźnie oznaczone. Istnieje tu też przesąd, że psi tłuszcz pomaga w walce z gruźlicą płuc" – napisano w gazecie. Z oficjalnych statystyk wynikało, że w 1911 r. w Saksonii zabito 3540 czworonogów. Rok później liczba ta wzrosła do 4288. Nie wiadomo, ile zwierząt było zabijanych na mięso w domowym zaciszu, bez formalnego nadzoru.
Jak wyglądała rzeczywistość? Psy nie miały lekko. W dwudziestoleciu międzywojennym głośno było o Karlu Denke, który mieszkał w dolnośląskich Ziębicach. Niepozorny mężczyzna okazał się seryjnym zabójcą. Sąsiedzi mieszkający z nim pod jednym dachem nie zauważyli w jego zachowaniu niczego niepokojącego. Nocami słyszeli odgłosy piłowania i rąbania, widzieli też jak mężczyzna wylewa zakrwawioną wodę, ale myśleli, że po prostu zabija psy i handluje ich mięsem. Nikogo to nie dziwiło, nikogo nie szokowało. – W tamtym czasie zabicie psa czy kota nie było rzeczą bulwersującą. Pokutowało przeświadczenie, że np. na reumatyzm najlepsze są kocie skórki – opowiadała w maju 2015 roku dr Lucyna Biały, która kilka lat wcześniej opisała historię "mordercy z Ziębic".
W 1940 r. o psinie na niemieckich stołach znowu stało się głośno. W nazistowskich Niemczech oficjalnie zalegalizowano jedzenie mięsa pochodzącego z "najlepszego przyjaciela człowieka", bo psy zaliczono do zwierząt rzeźnych. Psinę można było kupić w sklepach, działały ubojnie. Także jeszcze po wojnie.
"Kocie mięso tak samo odżywcze, jak stek wołowy"
Kilka lat temu wielkie oburzenie wzbudziła wypowiedź Giuseppe Bigazziego, włoskiego szefa kuchni. Mężczyzna w telewizyjnym show wspominał, że podczas wojennego głodu potrawy z kota były bardzo popularne w jego rodzinnej Toskanii. Po fali krytyki stwierdził jednak, że tylko żartował.
W niektórych okresach jednak na ten temat poważnie dyskutowano.
Koty jako pożywienie na czas wojny? – pytał w kwietniu 1918 r. dziennik "The Ogden Standard". I przytaczał przebieg "eksperymentu", jaki Herbert Popenoe z Waszyngtonu przeprowadził na swoich znajomych. Chciał dowieść, że kocie mięso nie różni się od tego z królika. "Zapraszał przyjaciół, by zjedli z nim obiad. Mówił, że na talerzu mają królika. Wszystkim bardzo smakowało, ale kiedy było po wszystkim i goście palili poobiednie cygara, gospodarz wyjawiał, co tak naprawdę przed chwilą jedli" – relacjonował amerykański dziennikarz. Reakcje gości miały być różne, od zdziwienia po uznanie. Jedna z osób miała się nagle pochorować, ale ponoć objawy pojawiły się dopiero, gdy dowiedziała się, że ochoczo spałaszowała kota.
W sukurs pomysłowemu gospodarzowi przyszedł naukowiec Harvey Wiley. "Kocie mięso jest tak samo odżywcze i smaczne, jak królik czy stek wołowy. Uprzedzenia co do jego spożywania wynikają z psychologii" – twierdził. I szacował: w każdym amerykańskim mieście na trzy osoby przypada przynajmniej jeden kot, a na obszarach wiejskich ta liczba nie jest mniejsza. Jego zdaniem wąsate dachowce powinny być podzielone na dwie grupy: potrzebne do łapania gryzoni i te "bezwartościowe", które powinny być oddawane do rzeźni.
Herbert Popenoe stanął ostatecznie przed sądem. Donieśli na niego sąsiedzi. Byli zaniepokojeni o los swych zwierzakówi. Sąd uznał jednak, że "nie może znaleźć prawa zabraniającego jedzenia kotów". Obrońcy praw zwierząt ripostowali: jedzenie kotów jest sprzeczne z prawem moralnym, a każdy, kto chce zjeść Mruczka, nie może być przy zdrowych zmysłach.
Nie jemy psów czy kotów, bo zawsze mieliśmy dostęp do innych mięs?
Zgodnie z teorią Marvina Harrisa, amerykańskiego antropologa kulturowego, w kulturach Zachodu psów czy kotów się nie jada, bo od zawsze były tu "pod ręką" inne źródła mięsa. Poza tym zwierzęta te są wykorzystywane do innych celów, co przewyższa ich "żywieniową" wartość. Natomiast za przysmak uznawane są w krajach, gdzie od zawsze brakowało innych źródeł mięsa.
Na dowód w swojej książce "Good to Eat: Riddles of Food and Culture" przytacza historię, która ma pokazywać różnice między podejściem Anglików i Chińczyków do psów. Minister spraw zagranicznych Państwa Środka podczas przyjęcia w rezydencji angielskiego ambasadora podziwiał spaniela dyplomaty. Suczka miała niedługo się oszczenić, a ambasador uznał, że zaszczytem będzie podarowanie ich w prezencie chińskiemu dyplomacie. Kilka miesięcy później kosz z parą szczeniaków dostarczono do domu ministra. Podczas kolejnego spotkania ambasador miał zapytać: jak podobały się panu szczeniaki? - Były przepyszne - miał odpowiedzieć minister.
Według Harrisa niektórzy mieszkańcy Chin pozwalają sobie na zjedzenie czworonogów m.in. dlatego, że trzymanie ich w domu jest nieopłacalne. Ma na to wpływać niski wskaźnik przestępczości i sąsiedzka inwigilacja. "Ludzie po prostu nie potrzebują psów, by pilnowały ich własności". Pożytek z psa jako towarzysza? Jak podkreśla antropolog, do towarzystwa Chińczycy mają miliard innych Chińczyków. Może dlatego w Chinach co roku odbywa się festiwal psiego mięsa, nazywany przez miłośników zwierząt "festiwalem okrucieństwa". Podczas letniego święta w miejscowości Yulin co roku zabija się tysiące psów. Według komentarza opublikowanego w ogólnokrajowym dzienniku "Renmin Ribao" pies może być zarówno najlepszym przyjacielem człowieka, jak i jego pożywieniem.
Kot na szczęście Afryce, pies na ochłodę i "męskość" w Azji
W 2003 roku BBC opisało zwyczaje mężczyzn z kameruńskiego Batibo. Ci zabijają, gotują i zjadają wąsate czworonogi, bo "są słodkie w smaku, smaczne i mają przynosić szczęście".
Z kolei w niektórych prowincjach południowo-wschodnich Chin uważa się, że kocina jest dobrym i rozgrzewającym pokarmem na mroźne zimowe miesiące. W Korei koci wywar pomagał na zapalenie stawów i nerwobóle i do dziś czasem można tu spotkać kocią zupę.
W Wietnamie kotów oficjalnie jeść nie wolno, bo m.in. uznano, że są potrzebne do walki z gryzoniami. Jednak nieoficjalnie sprawa ma się zupełnie inaczej. - W październiku 2014 roku w niewielkiej wiosce w górach, niedaleko granicy z Chinami, oglądaliśmy dom miejscowej rodziny. W jednej z izb na stosie kukurydzy leżało coś czarnego, jakby opalonego nad ogniem. To coś okazało się być kotem – opowiada Michał. Przewodnik powiedział mu, że zwierzę zachorowało i dzięki temu wieczorem rodzina będzie miała ucztę.
Zdecydowanie częściej na talerze trafiają psy. Według raportu z 2014 r. o handlu psim mięsem w Korei Południowej co roku ginie tam 2,5 mln zwierząt przeznaczonych na pokarm dla ludzi. Anthony L. Poberscek z Uniwersytetu w Cambridge w swoim artykule na temat jedzenia psów i kotów w Korei Płd. pisze o tym, że "psie mięso jest spożywane przez cały rok, ale najczęściej je się je w ciągu lata, szczególnie podczas trzech najgorętszych dni". Zjedzenie psa w upalny dzień ma pomóc w walce z wysokimi temperaturami i wilgotnością. Jako przysmak psinę mają jeść mężczyźni, ale w lecznicze właściwości wierzą też kobiety.
Jak w 2001 roku donosiło BBC, w Wietnamie psina jest spożywana ze względu na bogactwo białka i przeświadczenie o tym, że przynosi szczęście. Popularna i uważana za wielki przysmak jest na północy kraju. – W zatłoczonej restauracji w Hanoi kobieta waży, a później kroi małe szczeniaki dla swoich klientów – relacjonował portal brytyjskiej telewizji. Psie mięso ma mieć mocny zapach i smak.
– Rzeczywiście, podróżując po północy Wietnamu kilka razy widziałem psy przygotowane do zjedzenia. Raz takiego, który był akurat nad ogniem na rożnie. Początkowo nie wierzyłem w to, co widzę, ale inni potwierdzili, że to pies – wspomina Michał z Wrocławia. Gdyby turysta był przesądnym Wietnamczykiem pewnie wierzyłby, że psie mięso pozwoli mu stać się bardziej męskim. Jedzenie psiny jest tu jednak kosztowną tradycją dla smakoszy.
Nie jest to już codzienne pożywienie, ale coś ekstra. Produkt luksusowy i bardzo drogi.
Japończycy zajadają się koniną. Polacy nie, bo konie kojarzą z husarią
A co z bardziej "tradycyjną" koniną? W wielu krajach jej jedzenie uważane jest za normę. Ma duże walory odżywcze – większe niż wołowina, wieprzowina czy baranina.
W Japonii przysmakiem jest basashi, którego głównym składnikiem są cienkie plastry surowej koniny. Jednak na polskich stołach pojawia się bardzo rzadko.
– Wynika to z tego, że w naszej tradycji koń kojarzony jest z rycerzami, szlachtą i husarią. Krajobraz kulturowy od średniowiecza traktuje konia jako symbol potęgi i władzy. Zwierzęta te przewijają się też w motywach patriotycznych, bo jak Piłsudski, to i Kasztanka – mówi dr Aleksandra Krupa-Ławrynowicz z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego. I dodaje, że koniny nie jadło się w Polsce także ze względów pragmatycznych, bo nie opłacało się zabijać drogich i pożytecznych kopytnych.
To jednak nie przeszkadzało temu, by w 2012 r. Polska wyeksportowała na rzeź ponad 17 tys. koni o wartości niemal 21 mln euro.
W Europie koninę je się głównie we Włoszech, ale też w Hiszpanii czy Francji. Całkowitym tabu jest natomiast objęta w Wielkiej Brytanii.
Kawia jak królik, niskotłuszczowy nietoperz i smak na bociana
Nie tylko psy, koty czy konie objęte są społecznym tabu pokarmowym. Dla Europejczyków jedzenie wielu innych zwierząt wydaje się obrzydliwe. Niektóre trzymamy w domu, inne żyją obok nas, a jeszcze inne po prostu źle się kojarzą.
W Sudanie, Czadzie, Syrii i Libanie mieszkają amatorzy mięsa z bociana. Potrawy z klekotów są tam popularne. Dawniej wierzono, że potrawka z młodego boćka pomaga na problemy z oczami i zgagę, a mięso ptaka miało pomagać w przypadkach udarów i porażeń. Z kolei smalec z bociana miał pomagać w opanowaniu drżenia rąk. Mięso, choć łykowate, w czasach głodu było przez chłopów cenione niemal tak jak drób. Okazuje się, że w latach 80. we wrocławskiej Hali Targowej prawdopodobnie nieświadomi kupujący też mogli nabyć bocianinę. Na kartki można było kupić tam indyki. Oficjalnie, bo nieoficjalnie ludzie zastanawiali się dlaczego ptaki mają czerwone nogi. Prawdopodobnie nie były indykami, a właśnie bocianami.
dawniej wierzono w lecznicze właściwości bocianiego mięsa
- Świnka morska smakuje jak królik czy nutria - mówi Ekwadorczyk, który od trzech dekad mieszka w Polsce. To właśnie w Ekwadorze i pozostałych krajach andyjskich ten mały gryzoń jest wielkim przysmakiem. W restauracjach tradycyjnie przyrządzoną cuy, m.in. z dodatkiem awokado i bananowych chipsów, można zjeść już za 20 dolarów. Szacuje się, że w tylko w Peru co roku zjada się 65 mln świnek. Świnki morskie jako przysmak spotykane są jest też w niektórych krajach Afryki Subsaharyjskiej.
To, co zadziwia i przeraża ludzi Zachodu to potrawy z nietoperza. Dania z tego latającego ssaka podaje się m.in. Indonezji, Tajlandii, Wietnamie i niektórych państwach basenu Pacyfiku. Nietoperz w smaku ponoć przypomina kurczaka i można przygotować go na różne sposoby, m.in. na grillu, gotowanego i smażonego w głębokim tłuszczu. Co więcej, nietoperze mięso ma niską zawartość tłuszczu i jest bogate w białko. Mało tłuszczu ma też mięso z nutrii. Dziś rzadko spotykane, jeszcze w latach 70. było popularne na wrocławskich targach. - Jako dziecko jadłem kiełbasę z nutrii. Była bardzo smaczna i nie była tłusta - wspomina pan Cezary, który wychował się w stolicy Dolnego Śląska.
Świerszcz w czekoladzie, szczur najlepiej grillowany
Kto nie gustuje w bocianach, nutriach czy świnkach mięsie może postawić na owady. Tu wybór jest szeroki. Insekty je się w Ameryce Południowej i Środkowej, w Afryce, Azji, Australii i Nowej Zelandii. W Polsce powstały restauracje serwujące insekty, ale chrząszcze, świerszcze i karaczany w menu nie spodobały się sanepidowi.
Jednak wydaje się, że w czasach, gdy ludzie nie mieli narzędzi do polowania czy uprawy, robaki były łatwo dostępnym i dość standardowym pokarmem. Dziś w Europie czy Stanach Zjednoczonych to raczej fanaberia dla smakoszy, choć w sklepach ze słodyczami przywiezionymi z różnych zakątków świata można kupić czekoladę ze świerszczem czy lizaka z mrówkami.
Dlaczego w cywilizacji Zachodu owady nie mają wielu zwolenników? Według Harrisa ich zdobycie jest nieopłacalne. Dla człowieka apetyczne są tylko te insekty, które są wystarczająco duże. Takich jednak nie ma wiele. Jak mówi dr Kopczyńska, owady są uważane za "brudne". – Kojarzymy je z odpadami, resztkami, budzą zwykle nasze obrzydzenie i chęć eliminacji z najbliższego otoczenia – tłumaczy socjolog.
Podobnie jest ze szczurami. Amatorzy mięsa z tych zwierząt mieszkają m.in. w niektórych krajach Azji Południowo-Wschodniej, Ghanie i w Australii. Tradycyjna paella, którą przyrządzano w Walencji, także zawierała mięso tych gryzoni. Dopiero później została zastąpiona przez kurczaka i owoce morza. Smak szczura? Znawcy wspominają: ostry i charakterystyczny smak dziczyzny. Najlepszy jest ponoć grillowany.
W niektórych rejonach świata cenione jest mięso małpie. Tzw. bushmeat czyli mięso pozyskiwane z dzikich zwierząt lądowych ma długą tradycję m.in. w Afryce. Mieszkańcy Gwinei cytowani w 2014 r. przez "The Washington Post" mówią wprost: chcą zakazać naszej tradycji, ale u nas nie hoduje się zwierząt, bo dzikie mięso jest łatwo dostępne. Szczególnym delikatesem są dla niektórych małpie mózgi. W wersji mrożonej "kosztował" ich Indiana Jones w filmie z 1984 r. "Indiana Jones i Świątynia Zagłady".
małpie mięso w popkulturze
Tabu nigdy nie jest uniwersalne
To, co zadziwia i oburza jednych, dla innych jest żywieniowym standardem. Najmniej wybredni wydają się mieszkańcy Azji. – Tam liczba zakazów pokarmowych jest stosunkowo niska. Z kolei w Europie na najwięcej pozwala kuchnia francuska – mówi dr Aleksandra Krupa-Ławrynowicz z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego.
Definicji tabu pokarmowego jest wiele. - Dla antropologów ważne jest to, że tabu nigdy nie jest uniwersalne. Nie istnieje coś takiego jak powszechny, światowy zakaz pokarmowy. Zawsze jest on osadzony w kontekście kulturowym, historycznym i społecznym. Dotyczy określonej grupy – wyjaśnia dr Aleksandra Krupa-Ławrynowicz. - Tabu ma jednak zawsze związek z naszymi emocjami. Z jednej strony może łączyć się z głębokim szacunkiem, jak obowiązujący w hinduizmie zakaz spożywania wołowiny, ale może być związany ze wstrętem. A więc mamy respekt, ale też strach i niechęć - dodaje.
Moc tabu pokarmowego polega m.in. na tym, że nie potrzebuje dodatkowego uzasadnienia. Nie jemy danej potrawy, bo tak po prostu jest. Nie oznacza jednak, że nigdy nie znajdzie się w naszym menu. Choćby na chwilę, np. podczas egzotycznej podróży.
– Na pewno tabu pokarmowego jest obecnie więcej niż kiedyś, bo jesteśmy w stanie pozwolić sobie na kulinarny wybór. Jednak jest też tak, że ten kulinarny wybór pozwala nam na próbowanie tego, co do tej pory było tabu. Ludzie poszukują wrażeń smakowych, a podczas podróży próbują tego, czego na co dzień by nie zjedli. Ma to jednak charakter incydentalny – przyznaje Krupa-Ławrynowicz.