Przez lata ginęły bez śladu lub padały ofiarami brutalnych morderców, a policji wcale nie zależało na ukaraniu sprawców. Znikały w tajemniczych okolicznościach wzdłuż kanadyjskiej autostrady nr 16 biegnącej przez zachodnią część kraju. Co się stało z dziesiątkami kobiet? Tajemnica Autostrady Łez.
Przez lata ginęły bez śladu lub padały ofiarami brutalnych morderców, a policji wcale nie zależało na ukaraniu sprawców. Znikały w tajemniczych okolicznościach wzdłuż kanadyjskiej autostrady nr 16 biegnącej przez zachodnią część kraju. Co się stało z dziesiątkami kobiet? Tajemnica Autostrady Łez.
Nagie ciało 26-letniej Glorii Moody znaleźli na pastwisku przy autostradzie dwaj myśliwi. Przed śmiercią kobieta została brutalnie zgwałcona i bestialsko pobita, wykrwawiła się na śmierć.
Na nasypie przy autostradzie porzucone ludzkie szczątki zauważył motocyklista. Były tak zmasakrowane, że dopiero po badaniach DNA ustalono, że należały do 14-letniej, zaginionej zaledwie tydzień wcześniej Aielac Saric-Auger. Rodzina musiała pochować ją w zamkniętej trumnie, bo wielu fragmentów ciała nigdy nie odnaleziono.
33-letnia Maureen Mosie chciała złapać stopa na autostradzie. Na umówione miejsce nigdy nie dotarła. Jej zmaltretowane ciało znalazła potem kobieta spacerująca z psem. Zdaniem policji kobieta została zamordowana, nie doszło do przemocy seksualnej.
19-letnia studentka Lana Derric była w odwiedzinach u matki. Po raz ostatni widziano ją o poranku na stacji benzynowej przy autostradzie, choć rodzina twierdzi, że odwiedziła jeszcze dom swojego znajomego. Nie wiadomo, co się z nią stało.
W sumie takich historii – jak twierdzi policja – jest 18, lokalni mieszkańcy mówią o nawet 50 podobnych przypadkach. Wszystkie łączy bardzo wiele: kobiety zaginęły lub zamordowano je w niewyjaśnionych okolicznościach, a sprawców nigdy nie wykryto, część ofiar to autostopowiczki, wiele z nich było nastolatkami. Ponad połowa tych kobiet to rdzenne mieszkanki Kanady, Inuitki i Indianki, których zniknięcia bagatelizowała policja. Wszystkie zaginęły w rejonie kanadyjskiej autostrady nr 16.
Autostrada Łez
Pod koniec czerwca matka Aielac Saric-Auger po raz kolejny wyruszyła pieszo autostradą nr 16. To ponad 720-kilometrowy odcinek autostrady transkanadyjskiej łączący portowe miasto Prince Rupert z Prince George w Kolumbii Brytyjskiej.
Nazywają ją Autostradą Łez, bo od dziesiątek lat w niewyjaśnionych okolicznościach giną tutaj kobiety: zostają zamordowane lub zwyczajnie urywa się po nich ślad. Sprawcy bardzo często pozostają niewykryci.
– Żądamy odpowiedzi – mówiła w rozmowie z lokalnym dziennikiem Angeline Chalifoux, ciotka Aielac Saric-Auger i organizatorka przemarszu Autostradą Łez. – Chcemy, by policja pracowała nad tymi sprawami i nie zamykała ich.
Grupa kobiet w ponad pięć godzin pokonała z plakatami i transparentami niespełna 25-kilometrowy odcinek od miejsca, w którym dziewięć lat temu znaleziono ciało 14-letniej Aielac Saric-Auger, do budynku sądu w Prince George.
Całą ponad 720-kilometrową trasę w miesiąc pokonała z kolei Brenda Wilson, matka zamordowanej w 1994 r. 15-letniej Ramony. Tę drogę już 10 lat temu przeszła grupa rodzin ofiar Autostrady Łez. Powód od dekady pozostaje niezmienny: chęć podniesienia świadomości o niewyjaśnionych przypadkach zaginięć i morderstw rdzennych mieszkanek oraz apel do władz o podniesienie poziomu bezpieczeństwa.
Media zwykle "lubią" takie wydarzenia, jednak o marszach po sprawiedliwość zrozpaczonych matek Wilson i Auger napisały tylko lokalne media. Rdzenni mieszkańcy regionu mówią wprost o rasizmie, seksizmie i kolonializmie.
Indianki się nie szuka
Autostrada Łez przebiega przez tereny, na których mieszkają Indianie i Inuici. Wcina się pomiędzy indiańskie rezerwaty zarządzane przez tzw. Pierwsze Narody. To w ogromnej przewadze tereny biedne, niedoinwestowane, z wysokim bezrobociem i przestępczością, pogrążone w problemach: alkoholizmie, narkomanii i przemocy.
Na niektórych odcinkach Autostrady Łez częściej można spotkać niedźwiedzie niż ludzi. Młode indiańskie kobiety w poszukiwaniu pracy lub gdy chcą się dostać do większych miast z braku komunikacji publicznej są zmuszone korzystać z autostopu. Dla wielu kończy się to śmiercią.
Autostrada Łez stała się symbolem przemocy i systemowej nierówności kobiet rdzennych w Kanadzie. Policja z autostradą nr 16 łączy 18 morderstw i zaginięć z ostatnich 30 lat, jednak mieszkańcy twierdzą, że może ich być nawet 50. Wielu kobiet nikt nie szukał albo rozczarowana działalnością policji rodzina nie zgłaszała zaginięcia, inne kwalifikowano np. jako samobójstwo, choć istniały przesłanki mówiące o zabójstwie.
Jednak Autostrada Łez to tylko wycinek, problem jest znacznie szerszy i dotyczy wszystkich obszarów zamieszkiwanych przez ludność tubylczą. Bo choć Indianki stanowią zaledwie 4,3 proc. kanadyjskiej populacji kobiet, to są ofiarami aż 16 proc. morderstw i 11 proc. zaginięć.
Zdaniem kanadyjskiej policji federalnej (RCMP) w ostatnim 30-leciu zniknęło bez śladu lub padło ofiarą morderstwa 1,2 tys. rdzennych mieszkanek Kanady. Jednak – jak twierdzi kanadyjska minister ds. statusu kobiet Patricia Hajdu – takich przypadków mogą być nawet 4 tys. Organizacja Walk4Justice tworzy listę zaginionych i zamordowanych. Jej szefowa Gladys Radek stwierdziła, że przy 4200. nazwisku przestała liczyć. – Przepaść między 1,2 tys. a 4 tys. jest ogromna. Nawet jeśli prawda jest pośrodku, to i tak są to oburzające liczby – powiedziała w rozmowie z kanadyjską telewizją CBC.
Indiańskie i inuickie rodziny od lat skarżą się na rasizm policjantów i twierdzą, że zaginięcie ich córek, sióstr, żon i matek zwyczajnie się bagatelizuje lub nawet ignoruje. Niektóre rodziny opowiadały, że początkowo musiały prowadzić poszukiwania na własną rękę i z własnej inicjatywy rozklejać plakaty, podczas gdy policja twierdziła, że "zaginiona wróci".
– Wiem to na pewno. Policja w Kitigan Zibi nie spisała żadnego protokołu, nie wszczęła żadnej procedury – mówiła o bezczynności stróżów prawa Laurie Odjick, matka nastoletniej Maisy, która w 2008 r. zaginęła bez śladu razem ze swoją przyjaciółką. – Wiem także na pewno, że z naszą policją skontaktowała się RCMP [policja federalna – red.] i pytała, czy nie potrzebują pomocy. A oni odmówili.
Kobieta mówiła także, że policja od samego początku zaniedbała śledztwo, bo potraktowała nastolatki jak uciekinierki. Nie przeszukała mieszkania przyjaciółki Maisy, w którym nastolatki spędzały weekend, nie wszczęła formalnego poszukiwania, nie opublikowała wizerunków poszukiwanych. Rodzina działała na własną rękę: rozlepiała plakaty, rozsyłała zdjęcie Maisy do mediów, w końcu zorganizowała konferencję prasową, ale przyszli na nią tylko lokalni dziennikarze. Policja włączyła się w poszukiwania dopiero po miesiącu, kiedy – jak twierdzi rodzina – najważniejsze dowody przepadły.
Podobne relacje o kontaktach z funkcjonariuszami przedstawia wiele rodzin tubylczych. Żalą się, że policja czasem celowo kończyła cześć postępowań, jak to dotyczące kobiety w Halifaksie. Orzeczono samobójstwo, choć ofiara miała ranę postrzałową z tyłu głowy.
W grudniu 2015 r. szef policji Bob Paulson przyznał, że wśród policjantów występuje rasizm. Jednak problem jest znacznie szerszy i dotyczy dużych uprzedzeń Kanadyjczyków wobec rdzennych mieszkańców.
Mieszkająca w Kanadzie Tunezyjka i dziennikarka Rawija Kameir napisała artykuł o tzw. Syndromie Zaginionej Białej Kobiety. W swoim tekście pisze, że wiadomość o zniknięciu białej kobiety jest w stanie obiec cały kraj: niezwiązani ze sprawą ludzie na drugim końcu kraju rozwieszają plakaty, w telewizji pokazują zdjęcie kobiety, chętnie piszą o niej gazety, policja szuka jej po sąsiednich prowincjach.
"Poszukiwanie [zaginionej – red.] przez obcych jest luksusem zarezerwowanym dla kobiety o porcelanowej cerze i nieskośnych oczach" – stwierdza. Jej zdaniem Inuitka lub Indianka nigdy nie mogłaby liczyć na tyle uwagi.
Powołuje się przy tym na badania z USA, z których wynika, że nawet 40 proc. wszystkich zaginionych kobiet to te o innym niż biały kolorze skóry. Przypada im jednak zaledwie 20 proc. medialnej uwagi. W Kanadzie z kolei, kiedy giną Inuitki i Indianki, media poświęcają im zaledwie jedną szóstą tej uwagi, którą poświęciłyby białej kobiecie.
Rdzenni mieszkańcy – jak pokazują statystki – nie mogą też liczyć na to, że kiedy ktoś odnajdzie ciała ich zamordowanych bliskich, to policja wskaże i ukaże sprawców.
"Strata, ból rodzin będą inspirować naszą pracę"
Kanadyjska policja w specjalnym raporcie chwali się, że w 2015 r. o prawie 10 proc. spadła liczba nierozwiązanych do tej pory przypadków zabójstw i tajemniczych zaginięć rdzennych mieszkanek.
W kwietniu 2015 r. za zaginione uznawano 164 rdzenne mieszkanki, co stanowiło 10 proc. z ponad 1,7 tys. zgłoszonych zaginięć w całej Kanadzie. Od 2014 r. w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło kolejnych 11 kobiet.
Zaginięcia i morderstwa kobiet Pierwszych Narodów to ogromny problem Kanady, dlatego na początku sierpnia rząd powołał specjalną komisję z budżetem prawie 54 mln dolarów kanadyjskich, która zajmie się sprawami zaginionych i zamordowanych rdzennych kobiet. Przede wszystkim ma odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak wiele przypadków pozostawało przez lata niewyjaśnionych.
Powołanie komisji śledczej to wypełnienie obietnic wyborczych złożonych Inuitom i Indianom przez premiera Justina Trudeau, czemu sprzeciwiał się poprzedni premier Stephen Harper, twierdząc, że przypadki morderstw powinna wyjaśniać policja.
Do końca 2018 r. zakończyć ma się dochodzenie w sprawie kobiet ginących bez śladu i bestialsko mordowanych. Pięcioma komisarzami pokieruje Marion Buller, pierwsza w Kolumbii Brytyjskiej sędzia indiańskiego pochodzenia.
– Dusze zaginionych i zamordowanych tubylczych kobiet i dziewcząt będą w naszych sercach i umysłach w czasie pracy komisji – zapowiedziała. – Strata, ból, siła i odwaga rodzin oraz ocalałych będą inspirować naszą pracę.
Ostatnio kanadyjskie władze coraz bardziej interesują się losem autochtonicznych mieszkańców. Pod koniec lipca rozpisano przetarg na połączenia autobusowe w regionie oraz przeszkolenie lokalnych mieszkańców na kierowców tak, by ludność nie musiała już więcej korzystać z autostopu.
Także kanadyjskie koleje rozważają wprowadzenie 5-dolarowych biletów dla zwykle uboższych Indian i Inuitów w rejonie Autostrady Łez, by mogli łatwiej dostać się do miast. Być może Autostrada Łez straci w przyszłości złą reputację.