Z jego rodzinnego domu droga prowadzi tylko w szczere pole. On poszedł nią jednak dużo dalej. Dziś sami Argentyńczycy mówią o nim "El 'Messi' Polaco". Bartosz Łastowski zawędrował na piłkarskie salony. Polną ścieżką i o jednej nodze. Jest reprezentantem Polski.
5 października 2017. To ważny dzień dla dwóch piłkarzy. Obaj strzelili wtedy swojego 50. gola w reprezentacji. To Robert Lewandowski i Bartosz Łastowski. "Lewy" jubileuszowego gola zdobył w meczu eliminacji do mundialu w Rosji przeciwko Armenii, Bartek "Messi" w meczu przeciwko Włochom. Obie polskie kadry wtedy wygrały. Teraz Robert Lewandowski jest jednym ze sponsorów polskiej reprezentacji "Amp". Przed Bożym Narodzeniem zaprosił zespół, w tym także Łastowskiego, na mecz Bayernu do Monachium.
Bartkowi ksywkę "polski Messi" nadali sami Argentyńczycy. Miał wtedy 17 lat, Polska reprezentacja grała z Argentyną w ćwierćfinale mistrzostw świata w Meksyku. Zdobył dwa gole, Polacy wygrali mecz 2:1. Ten zwycięski sprawił, że nawet argentyńscy komentatorzy oniemieli. Bartek ruszył z własnego pola karnego przez całe boisko, brawurowo dryblując. Na drugi dzień nagłówek jednej z argentyńskich gazet głosił: "El 'Messi' Polaco elimina Argentina".
Kiedy podczas mistrzostw świata w Meksyku na przełomie października i listopada ubiegłego roku Bartek pauzował za żółte kartki, Polacy przegrywali. Ten wyjazd i rozgrywki - m. in. dzięki wsparciu piłkarzy reprezentacji Polski, w tym chociażby Roberta - śledziły tysiące kibiców. Na Twitterze królowały hasztagi: #łączynaskula i #jednąnogąwfinale. Piłkarze mistrzostwa zakończyli na siódmym miejscu.
- Na kolejnych musi być medal - mówi Bartek. - To największe marzenie.
***
Bartosz "Messi" Łastowski.
21 lat.
Numer na koszulce: 10.
73 mecze w reprezentacji.
65 goli.
22 asysty.
Plany na ten rok: znaleźć pracę i dalej grać w piłkę.
***
Mateusz Widłak, prezes Stowarzyszenia Amp Futbol Polska: - Gdzie mieszka Bartek? Gdzieś pod Szczecinem, ale nie pamiętam nazwy miejscowości.
Nawet szczecinianie zapytani o Nowe Linie niekoniecznie wiedzą, gdzie są, choć to zaledwie 40 km od centrum miasta. Jak nie masz samochodu, to masz problem. Dociera tu tylko jeden prywatny bus na dzień. A przystanek pekaesu jest prawie 5 kilometrów dalej. Ale właściwie to nie ma po co tu przyjeżdżać. Żadnych zabytków, nawet sklepu. Brak grzybnego lasu. Jeziora. Nie ma kościoła.
Jest duszący zapach dymu z kominów i specyficzna woń dochodząca z jedynego przedsiębiorstwa, położonego na obrzeżach we wsi - fermy drobiu. Jest jeszcze 29 domów. Około stu mieszkańców. Ładny, równy chodnik. Jest nieczynny PGR. Na jedynym skrzyżowaniu we wsi - ławeczka, za nią figura Matki Boskiej. To tu spotykają się mieszkańcy przy okazji ważnych dla nich świąt czy uroczystości. Na przykład na święcenie pokarmów. Na tablicy ogłoszeń informacja o śpiewaniu hymnu 11 listopada i o spotkaniu dla osób z problemem alkoholowym, obok dyplom od wójta za zajęcie drugiego miejsca w konkursie na najpiękniejszy wieniec dożynkowy. Za tablicą schludny plac zabaw.
W Nowych Liniach nie przywita cię jazgot psów. Z posesji o jednakowej wielkości, z domami różniącymi się zwykle tylko kolorem elewacji, wychodzą puszyste, dobrze odżywione koty.
Jolanta Pluta, sołtyska Nowych Linii: - W nieczynnym pegeerze było przez jakiś czas gospodarstwo z kozami. Jak było mleko, to były i koty. Gospodarstwo zlikwidowano, koty rozeszły się po wsi. Każdy jakiegoś przygarnął i dba.
Zielony dom rodziny Łastowskich wyróżnia się nie tylko kolorem. Nie ma tu kota. Są psy. Labradorka Dora i mała rozszczekana Mania, typowe domatorki. I dwa pieski, które wolą podwórko - 18-letni Reks i suczka Majka.
Z podwórka domu Łastowskich widać najważniejszy dla Bartka punkt wsi: trawiaste, ogrodzone boisko. Na jednej z ławek stoi pusta butelka po perle, poza tym jest czysto. Boisko znajduje się w samym centrum Nowych Linii. Obok placu zabaw, przy jedynym skrzyżowaniu (z figurką Matki Boskiej).
***
Kobieta z dzieckiem na przystanku: - Od małego na tym boisku bez przerwy ganiał, zima nie zima, on ciągle z piłką.
Mężczyzna pracujący przy remoncie domu: - Ja z Bielic jestem, ale Bartka znam, pewnie, że znam. Wiem, że na mistrzostwach świata był. Ma ksywkę Messi? Ooo, to nie wiedziałem.
Jeden z sąsiadów: - Ja tu nowy jestem. Od dziesięciu lat dopiero mieszkam. Nie oglądałem transmisji z mistrzostw świata, ale wiem, że dobrze im poszło teraz. Tu mało młodych mieszka, ale oni na pewno oglądali.
Młodzi to na przykład bracia Klimkowscy. Aleksander rok starszy od Bartka, Kamil rok młodszy. Spieszą się, bo na 14.30 muszą być na drugiej zmianie w Zalando. Rozmawiamy, idąc szybkim krokiem przez Nowe Linie.
- Oglądaliśmy, oczywiście! Wszystkie mecze. Mama Bartka też oglądała. Nawet te późno w nocy. Mówiła, że najwyżej do pracy się spóźni, a syna musi zobaczyć.
Kamil od dzieciaka gra z Bartkiem w piłkę. - Na początku trochę się baliśmy, że zrobimy mu jakąś krzywdę, że wjedziemy w protezę i ją uszkodzimy - mówi.
Koledzy szybko się przekonali, że "wjazd" w protezę boli. Ale nie Bartka, tylko faulującego. I przestali dawać mu fory. A on, jak gubił protezę, to łapał kule i zasuwał za piłką lepiej niż niejeden pełnosprawny.
Teraz, już dorośli, też umawiają się na granie. W ciepłe miesiące na pobliskich orlikach, teraz na hali.
***
Bartek urodził się z niedorozwojem jednej nogi. Była krótsza, miał dwa dodatkowe palce, które zaraz po urodzeniu zostały usunięte. Lekarze przekonywali, że noga urośnie. Chłopak nosił aparat Ilizarowa. Metalowe rusztowanie z prętami umocowanymi w kościach. Wszystko po to, żeby wydłużyć nogę. Mama Bartka co sześć godzin musiała dokręcać śrubki.
- Kluczem dziesiątką - pamięta dokładnie.
Mariusz Łastowski, ojciec Bartka: - I on z tym aparatem skakał przez płot. Zamiast otworzyć furtkę, to wolał przeskoczyć. Nie bał się. Od zawsze taki jest. Charakter po mamie.
Dorota Łastowska: - Co ja z nim wtedy miałam! Nim się obejrzałam, to on na płocie albo na drzewie. Bałam się, że coś się stanie, a on nic sobie z tego nie robił.
Bartek pamięta moment wyciągania drutów z kości. - Robili mi to na żywca. Cała rodzina wtedy ze mną była, ale tylko mama wytrzymała do końca. Ja byłem w takim szoku, że nie czułem bólu. Jak rozmawiam teraz z kolegami, którzy stracili kończyny w wypadkach, na przykład jednemu wciągnęła ją maszyna górnicza, to też mówią, że nie czuli w tym momencie bólu. To jest taka adrenalina wielka, że nie czuć.
Dorota Łastowska: - To jeszcze przed Ilizarowem. Faktycznie to był jeden z etapów leczenia, ciężko było patrzeć, mąż i jego siostra nie wytrzymywali, ale przecież ktoś musiał go wspierać. Łzy ciekły, ale byłam przy nim.
Niektóre momenty wspomina ze śmiechem. Jak wieczne psucie protez przez Bartka.
- Co chwilę był telefon ze szkoły, że coś z protezą. A to coś pękło, a to jakaś śrubka wypadła. Wszystko przez tę jego niesamowitą aktywność. Człowiek wtedy wsiadał w samochód i wiózł mu kule.
Nie dawała synowi taryfy ulgowej na nic. - Specjalnie mówiłam, że nie mam czasu, sam sobie zrób kanapkę, sam zrób to czy tamto. Żeby potrafił sobie ze wszystkim poradzić.
Pamięta, jak zaczepiła ich starsza kobieta słowami: "biedne dziecko".
Pani Dorota wypaliła: - Dlaczego biedne? Ma ojca i matkę, nie jest biedne.
Nic bardziej jej nie złościło, jak gapiący się na Bartka ludzie.
- Nie chodzi o to, że nie można spojrzeć. Ale niektórzy stawali specjalnie i patrzyli. Odwracałam się wtedy i patrzyłam im prosto w oczy. A Bartkowi zawsze powtarzałam, że ma się nie przejmować. Niech się gapią. Cieszę się, że teraz nie wstydzi się tego, jak wygląda. Latem normalnie gania w krótkich spodenkach. Wady Bartka? Nie wiem, czy chcę o nich mówić... Na pewno jest bałaganiarzem, jak większość chłopaków - śmieje się.
Najgorszy był czas, kiedy Bartek skończył 13 lat. Wtedy lekarze pozbawili go złudzeń. Noga zostanie taka, jaka jest. Nie urośnie. Nie da się jej wydłużyć.
Dorota Łastowska: - To był straszny moment. On był wtedy w szpitalu w Szczecinie na konsultacji. Byliśmy naprawdę przybici.
Mariusz Łastowski: - Miał wtedy okres buntu. Chciał nawet, żeby odciąć mu fragment nogi ze stopą i kolanem, zostawić tylko kawałek uda.
Bartek: - Ciężko było, najgorszy moment w życiu. Gdyby nie pojawił się ampfutbol, mogłoby być różnie. Robiłem trochę głupich rzeczy, których teraz się wstydzę.
(Długo namawiam Bartka, żeby opowiedział o chociaż jednej.)
- Mieliśmy w szkole panią, która miała ksywkę Mumia. To wymyśliłem, żeby koledzy owinęli mnie jak mumię papierem toaletowym i tak poszedłem na lekcję. Sam wymyślałem te rzeczy. Chciałem być lubiany, wyróżniać się. Chyba w jakiś sposób udowodnić, że nie jestem gorszy. To w mojej głowie siedziało. Wydawało mi się, że rówieśnicy zwracają uwagę na to, jak wyglądam, chociaż teraz wiem, że to nieprawda. Rodzice często byli wtedy wzywani do szkoły.
Dorota Łastowska: - Uratowała go piłka.
***
Mariusz Łastowski był wtedy w jakiejś delegacji. W hotelu razem z kolegami oglądali telewizję śniadaniową. Pojawił się temat ampfutbolu, właśnie powstawała reprezentacja.
- Od razu zadzwoniłem do żony, żeby szybko włączyła telewizor - mówi.
Tego dnia Bartek spóźnił się do szkoły. A niedługo później jechał z tatą do Warszawy na pierwszy trening.
Mariusz Łastowski: - Od razu wiedziałem, że to jest to. Po błysku w jego oczach.
Trener: - Oczywiście, że pamiętam pierwszy raz. Przyjechał na nasz drugi trening w historii, to był listopad albo grudzień 2011 roku. Był z tatą. Miał długie włosy związane w takie nie wiadomo co - jakiś warkocz czy kucyk. Wyszedł na boisko i po prostu - pozamiatał wszystkich. To, co on wyprawiał z piłką, jak dryblował, jak się poruszał, to coś niesamowitego. Miał niebywałą przewagę.
Zofia Kasińska, fizjoterapeutka reprezentacji ampfutbolu, szczecinianka: - Jak ktoś traci nogę w wypadku, to musi się uczyć wszystkiego od nowa. Proszę wziąć kule i spróbować się na nich poruszać! To jest naprawdę trudne. A dla Bartka normalne. On od dzieciaka tak ganiał.
Dorota Łastowska: - Ja to mówię, że on ma piłkę we krwi. Miał chyba roczek, noga w gipsie, ale piłkę zawsze przy sobie.
Matka dokładnie pamięta, jak wysyłali dzieciaka pierwszy raz samego do Warszawy. - On bardzo szybko już nie chciał jeździć z tatą. Zresztą sami uważaliśmy, że to będzie dobre. Zawsze prosiliśmy kogoś w pociągu, żeby miał na niego oko, a w Warszawie już też go ktoś odbierał. Wiadomo, że się zamartwialiśmy. Ale sami byliśmy kiedyś w jego wieku i też chcieliśmy robić wiele rzeczy sami. To normalne.
Prezes Widłak: - Mama Bartka powiedziała mi kiedyś: to jest chłop, musi sobie w życiu radzić. Oni nigdy się nad nim nie roztkliwiali, nie litowali. Traktowali go po prostu normalnie. I to procentuje.
Procentuje w wielu rzeczach. Chociażby tym, że mama Bartka może dziś chodzić do pracy. Kiedy w Gardnie - jakieś 15 kilometrów od Nowych Linii - powstało centrum dystrybucyjne Zalando - wielu miejscowych tam znalazło pracę. Także ona. Wcześniej niemal całe życie podporządkowała niepełnosprawnemu synowi. Ale odkąd Bartek wydoroślał i przede wszystkim zrobił prawo jazdy, co dało mu niezależność, może więcej czasu poświęcać sobie.
Zofia Kasińska dodaje, że niezłą szkołą życia dla Bartka była też przygoda z Kuloodpornymi Bielsko-Biała, gdzie grał jeszcze w zeszłym sezonie. Drugi koniec Polski. Samodzielne życie, praca. Na początku zadzwonił do szczecińskiej trenerki i pytał, jak dobrze nastawić pralkę.
***
Poniedziałek, 10 grudnia 2018. Dzień po weekendowym zgrupowaniu ampfutbolistów - reprezentacja spotyka się raz w miesiącu na wspólne treningi, zwykle w Warszawie - rozmawiam z Bartkiem:
- Jak było na treningu?
- Przyjemnie, jak zawsze. I dużo pompek - śmieje się.
- Pompek?
- Jak ktoś coś źle zrobi, to za karę mamy pompki. Kolega kopnął piłkę tak, że prawie przetrącił głowę trenerowi. Kara: 250 pompek. W ratach. Nie myślisz, to pompujesz. Na jednym treningu wyszło 450. Ale to i tak nie jest rekord. Kiedyś zrobiliśmy 650. Nie ma tak, że robi tylko ten, co zawinił. Jesteśmy drużyną, pompujemy wszyscy.
Trener reprezentacji Marek Dragosz tłumaczy: - Mój asystent ma ksywkę "człowiek pompka". Uważa, że pompki są dobre na wszystko. Jak zrobisz 500 dziennie, to nawet nauka języków obcych będzie lepiej szła - śmieje się.
Są zgraną ekipą. To czuć na boisku. Bartek wiedzie prym w specyficznych żarcikach ampfutbolistów.
Jak kolega zepsuje zagrywkę, na porządku dziennym są teksty:
- Nóżki zabrakło?
- Trzeba było drugą!
Nikt na takie teksty się nie obraża.
Jednemu z chłopaków urodziło się dziecko. Koledzy pytają.
- Ty, a co właściwie ci się urodziło?
- Syn.
- A ile ma nóżek?
- Dwie!
- To w takim razie nie twój!
***
Jedna z rozmów telefonicznych z Bartkiem. W tle słyszę: rozpoczęła się druga połowa meczu...
- Grasz teraz w Fifę?
- Tak.
- Jak nazywa się twój zespół?
- Nowe Linie.
I tłumaczy: - Jest teraz w piątej dywizji, mało brakuje mu do czwartej. To jakby ligi - w Fifie jest ich 10. Najlepsza jest pierwsza. Największy sukces to wygrane 15 meczów w turnieju FUT. - Gracze będą wiedzieli, o co chodzi - śmieje się. - Dużo mi brakuje do najlepszych, chyba nie mam talentu do tego - kwituje.
Z kumplami gra jeszcze na playstation w "Wiedza to potęga". Ulubiona kategoria? Wiadomo - sport.
Bartek lubi też tatuaże. Na przedramionach łacińskie sentencje. Dum spiro spero i Amor vincit omnia, czyli "póki oddycham, mam nadzieję" i "miłość zwycięża wszystko". Na szyi, tuż nad karkiem, napis: "Tudo passa". - Wszystko przemija, po portugalsku. Po łacinie mi się nie podobało, to szukałem w słowniku, w którym języku będzie najładniej.
***
Bartek podkreśla, że jest szczęśliwy w Nowych Liniach. - To jego miejsce na ziemi - mówi trener. Zofia Kasińska: - Ja wiem, że on zawsze, jak jest gdzieś poza domem dłużej, to tęskni. Za rodziną, psami, tym wszystkim, co ma tutaj - mówi.
Bartek: - Lubię Nowe Linie. Chcę tu mieszkać. Cisza, spokój, mogę wyjść pobiegać, mam swoją ulubioną trasę. Samochód to może jeden na pół godziny przejeżdża.
Bartek przykłada się do treningów, choć robi to sam. Ma rozpisany trening na pięć dni w tygodniu. Środa i niedziela są wolne. - W lutym jest kolejne zgrupowanie kadry, od razu wyjdzie, kto się obijał - mówi. Dlatego sobie nie odpuszcza. - Jutro bieganie i siłownia. Biegam na swojej trasie w Nowych Liniach, siłownia też tu na miejscu, u kolegi w domu.
Bartek utrzymuje się teraz z renty i zasiłku pielęgnacyjnego. To około tysiąca złotych na rękę. Bycie w reprezentacji, brąz i tytuł króla strzelców na mistrzostwach Europy czy siódme miejsce na mistrzostwach świata nie przekładają się na pieniądze. Stowarzyszenie pokrywa jednak koszty dojazdów na zgrupowania kadry oraz wyjazdów na turnieje i mistrzostwa.
Większość polskich ampfutbolistów stara się normalnie pracować, a na wyjazdy związane z reprezentowaniem kraju biorą bezpłatne urlopy.
Tak samo Bartek. Kiedy grał przez dwa sezony w Kuloodornych Bielsko Biała, pracował w zakładzie robiącym protezy. Szef wspierał jego pasję - bez problemu dawał wolne na mecze, zgrupowania, wyjazdy.
Po dwóch latach w Bielsku Bartek jesienią ubiegłego roku postanowił wrócić do rodzinnych stron. Nie szukał od razu pracy, bo po zakończonym sezonie z Kuloodpornymi czekał go wyjazd na mistrzostwa do Meksyku. - Na chwilę odpuściłem, dałem sobie czas do końca roku na odpoczynek. Nie mogłem przecież szukać pracy i z marszu prosić o trzy tygodnie wolnego na wyjazd na mistrzostwa świata. Jakiej pracy szukam? Zobaczymy, co życie przyniesie.
Ale jest jeszcze jeden plan - przywrócić w Szczecinie ligową drużynę ampfutbolu (istniejący jeszcze dwa lata temu Gryf Szczecin rozpadł się, bo brakowało graczy).
Zofia Kasińska: - W tej chwili mamy minimum - siedmiu zawodników. Czyli dokładnie tylu, ilu liczy drużyna. Potrzebujemy jeszcze kilku. Aby na spokojnie móc zgłosić drużynę do rozgrywek trzeba mieć rezerwowych. Zespoły do ligi musimy zgłaszać do końca lutego. My sobie daliśmy czas do końca stycznia - wtedy spotykamy się i decydujemy, czy w Szczecinie będzie zespół. Chłopaki muszą wiedzieć, na czym stoją, bo jeśli nie utworzymy tu drużyny, będą mogli grać w innych zespołach w Polsce. Mam nadzieję, że jednak się uda.
Swoje wsparcie już zadeklarowała Pogoń Szczecin. Każdy, kto chce grać i trenować u boku polskiego Messiego, może kontaktować się przez ampfutbolpolska.pl. Warunek: brak nogi w przypadku zawodnika z pola, brak ręki - w przypadku bramkarza. Nie ma znaczenia, w jaki sposób ktoś stracił kończynę - wśród zawodników w całej Polsce są zarówno tacy, jak Bartek - którzy urodzili się z wadami, ale też ludzie po wypadkach - głównie komunikacyjnych czy - jak sami mówią - "rakowi", u których konieczna była amputacja z powodu nowotworu kości.
Polska liga rusza w kwietniu. Obecnie wiadomo, że wystartują w niej cztery zespoły: Gloria Warszawa, Kuloodporni Bielsko-Biała, Husaria Kraków i GKS Góra. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oprócz Szczecina do tego grona dołączą także Polkowice.
***
Z roku na rok polski ampfutbol ma się coraz lepiej. Działacze i piłkarze pamiętają trudne początki i kryzysowy rok 2014, kiedy na wyjazd na mistrzostwa do Meksyku trzeba było założyć zbiórkę na jednym z portali crowdfundingowych. Dziś uczą się pozyskiwać środki, sponsorów, składają oferty w konkursach zarówno ministerialnych, jak i samorządowych. Za działania w projektach juniorskich stowarzyszenie otrzymało w zeszłym roku nagrodę UEFA Foundation.
W pierwszy weekend lutego do Polski przyjeżdża delegacja European Amputee Football Federation. To ważny dzień dla całego środowiska, bo Kraków złożył swoją kandydaturę na gospodarza mistrzostw Europy w 2020 roku. Polska konkuruje z Niemcami, Irlandią i Rosją. Mateusz Widłak - oprócz tego, że jest prezesem stowarzyszenia AMP Futbol Polska - jest też szefem europejskiej federacji. - Nie ma to żadnego przełożenia na decyzję komisji, bo z racji tego, że jestem z kraju, który kandyduje na gospodarza, nie mogę brać udziału w jej pracach. Decyzję poznamy na początku marca. Uważam, że mamy duże szanse - mówi Mateusz Widłak.