"OK, this game is over" - myślał, kiedy leżał przysypany pod lawiną. Życie przeleciało mu przed oczami, właściwie pogodził się ze śmiercią. Ale Denis Urubko dalej się wspina. Z wykształcenia jest aktorem, z wyboru himalaistą. – Wolałem podążać swoją drogą, a nie interpretować napisane już role – wyjaśnił, co nim kierowało.
Gdy Denis miał kilkanaście lat, ojciec przeczuwał, co się święci.
- Pewnie kiedyś zostaniesz alpinistą – rzekł do niego raz, bo chłopak myślał głównie o górach. Na rosyjskiej wyspie Sachalin pędził ze szczytu na szczyt, wszedł na jeden, już atakował kolejny. Zresztą, ile można zbierać grzyby i jagody, w czym specjalizował się tata, oprócz tego zapalony wędkarz i myśliwy.
- No co ty? Przecież nie jestem nienormalny – odparł mu syn.
Okazało się, że trochę jednak jest.
Praktyczny paszport
Mówi, że gdy się wspina, to czuje wolność. Ale to nie jest typ jeźdźca bez głowy, który rusza w górę i zapomina o bożym świecie. Wie, jak cenne jest życie, pamięta, że ma do kogo wrócić. W drodze na szczyt nie traci rozumu.
- Zaczynasz się zastanawiać, co możesz stracić i czego możesz nie zrobić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ryzykuję nie tym, że mogę zginąć, tylko swoją przyszłością. Tym, że nie napiszę jeszcze jednej książki, nie pomogę rodzicom, nie spłodzę jeszcze kilkorga dzieci. Strasznie jest ryzykować tym wszystkim – tłumaczył do kamery w dokumencie "Na krawędzi", będącym zapisem próby zdobycia K2 w 2002 roku.
Denis potrafi powiedzieć "stop" i zawrócić, gdy ryzyko utraty życia jest zbyt duże. Tak też było w tym roku, gdy zbuntował się przeciwko wszystkim i poszedł w górę sam. Do szaleńczej próby namawiał Adama Bieleckiego, ale ten nie dał się przekonać. Adam wiedział, jakie są prognozy i że wiatr im na niewiele pozwoli. Urubko wdrapał się na ponad siedem tysięcy metrów, ale zrozumiał, że jest na straconej pozycji.
- Wróciłem bez zdobycia szczytu, ale to była zbyt ryzykowna sytuacja. Dużo śniegu, zero widoczności, bardzo złe warunki. W tym przypadku moją jedyną słuszną decyzją mógł być powrót – przyznał po nieudanym ataku.
Ma dla kogo żyć - pięcioro dzieci, trzeci raz jest żonaty. Dopiero Olga zrozumiała, czym dla niego są góry. Rzuciła dla Denisa nawet pracę.
Kiedyś jej obiecał, że da sobie spokój z K2. Gdy nadeszła propozycja z Polski, zapomniał o obietnicy. - Żonie trzeba mówić miłe słowa, wspierać ją. Robiłem to cały rok - usprawiedliwiał się półżartem.
Ona znów się zgodziła.
Jego domem są: Rosja, Kazachstan i Włochy - tak mówi. A gdzie tutaj jest Polska? W końcu od 2015 roku jest także polskim obywatelem. – Nasz paszport jest po prostu praktyczny. Potrzebny mu jest, żeby swobodnie poruszać się po świecie – Piotr Pustelnik, zdobywca Korony Himalajów, przyznał otwarcie.
On sam nie zasłaniał się nie wiadomo jaką miłością do Polski. Tak to wyjaśnił: - W Polsce mam możliwości rozwoju. Panuje tutaj lepsza atmosfera i środowisko alpinistyczne jest genialne. Czas, gdy było mi łatwiej realizować się w Kazachstanie, minął. Tutaj otrzymałem ogromne wsparcie dla mojej pasji, a teraz także kredyt zaufania.
Zaczęło się od astmy
Wspinaczkę odkrył we Władywostoku, ale wcześniej były astma i Niewinnomyssk, robotnicza miejscowość na Kaukazie, przyciągająca do siebie zatrudnieniem w zakładach chemicznych.
Tam się urodził. Gdy miał 14 lat, rodzice musieli wybrać inne miejsce do życia - specjalnie dla Dienika, jak na niego wołano. Takiego chorowitego, nieustannie kaszlącego. Lekarze straszyli panią Natalię Pawłowną i pana Wiktora Wiktorowicza, że ich syn nie dożyje dwudziestki. Na drogie medykamenty nie było ich stać - wybrano przeprowadzkę. Padło na Sachalin, leżący w znacznie przyjaźniejszej strefie klimatycznej, na Pacyfiku. Jakieś osiem tysięcy kilometrów od rodzinnego Kaukazu i zdecydowanie bliżej Japonii.
Mama Urubki grała na pianinie, uczyła muzyki w przedszkolu i szkole podstawowej, a tata był topografem, z czasem został geodetą. – Ojciec bardzo kochał góry i polowania. Zabierał mnie często ze sobą. Podczas jednego z takich rajdów weszliśmy na wzgórze i wtedy zobaczyłem świat przed sobą – zwierzał się rosyjskiemu dziennikarzowi Denis Urubko.
W domu zawsze było co czytać, rodzicom brakowało miejsc na książki. Chcąc nie chcąc, musieli zarazić go czytaniem. Zaczął bardzo wcześnie, gdy miał 4,5 roku. Później młody Denis sięgał po Londona, byli też Verne i Aleksiej Tołstoj, rosyjski spec od fantastyki. Tak chłopak otwierał się na przygodę. No i się zaczęło. Zapisał się do kółka, które zajmowało się organizacją wędrówek po okolicy. Na Sachalinie wzgórz i tras na wędrówek miał zatrzęsienie, było co poznawać.
- Te wyprawy bardzo mnie wzmocniły. Szliśmy po dwadzieścia cztery godziny, osiemdziesiąt kilometrów przez tajgę. Pamiętam, że gdy wychodziliśmy z tajgi nad morze, byliśmy wykończeni. Zawieszeni w półśnie szliśmy brzegiem plaży. Odkryłem wtedy, że można iść i spać – opowiadał kilka lat temu "Gazecie Wyborczej".
W szkole było też kółko teatralne. Występował. Gdy miał 16 lat, ruszył do Władywostoku. – Marzyłem o pójściu do Akademii Teatralnej, chciałem zostać aktorem. Podążałem za moimi miłościami: teatrem i górami – wyjaśnił rosyjskiemu serwisowi wspinaczkowemu.
Denis Urubko w trakcie wyprawy na K2 »
Tu Ałtaj, tam Kamczatka
Dostał się, choć konkurencja była spora. – Nie miałem łatwo. Dwadzieścia pięć osób na jedno miejsce – wspominał w jednym z wywiadów.
Na studiach liczą się dla niego teatr i góry. Dziedziny z pozoru tak odmienne, ale według niego miały dużo wspólnego. Bo i tu, i tu potrzeba absolutnego poświęcenia, tłumaczył.
To były ciężkie czasy. Związek Radziecki się rozpadał, rodzice nie byli zamożni, a do utrzymania była jeszcze młodsza siostra Denisa. Aby mieć na chleb, pracował rano jako dozorca, a wieczorami bywał szatniarzem w teatrze.
Gdy pewnego razu przechadzał się ulicami Władywostoku, doznał olśnienia. Zapatrzył się w okno księgarni, w którym zobaczył półkę, a na niej "Wiatr Podróży". Czasopismo, w którym światowej sławy alpiniści opowiadali o swoich doświadczeniach. Włoch Reinhold Messner, pierwszy zdobywca Korony Himalajów, tłumaczył, co czuje człowiek podczas samotnej wyprawy na Nanga Parbat. Denis połknął haczyk.
Wziął mapę w rękę i zaczął od odkrywania Władywostoku i okolic. Z czasem ruszył dalej. - Tu góry Kadar, tam Ałtaj, a tu Kamczatka – nie mógł się nadziwić, wyznaczając kolejne cele.
Zabierał się sam, pakował plecak, do niego wrzucał chleb i kiełbasę i mógł jechać. Zapisał się do sekcji alpinistów, przeszedł szkolenie ze wspinaczki. Dorabiał jako przewodnik.
Został żołnierzem
Na studiach wytrzymał dwa lata. Musiał coś wybrać, postawił na góry. – Chciałem podążać swoją drogą, a nie interpretować napisane już role – wytłumaczył po swojemu. Gdy dużo potem zapytano go, co odkrył w górach, odpowiedział bez zastanowienia: absolutną wolność w duszy. – Nigdy nie odczułem czegoś takiego, nigdy nie byłem tak szczęśliwy – zapewniał.
Rzucił indeksem i zamierzał porwać się na Pik Lenina, swój pierwszy siedmiotysięcznik. Urubko miał zaledwie 18 lat. Po drodze spotkał trenera Centralnego Sportowego Klubu Armii Kazachstanu, akurat był w pobliżu ze swoim wojskowym klubem wspinaczkowym. Erwand Iliński odradził chłopakowi samotną wyprawę, ale zaprosił do klubu. Urubki nie trzeba było dwa razy namawiać. Trenował i wspinał się z żołnierzami, ale musiał na siebie zarobić. Na chwilę nawet wrócił w tym celu do teatru.
W końcu upomniała się o niego armia. Jako Rosjanin nie mógł służyć w Kazachstanie, choć bardzo tego chciał. Nie pozwalały na to przepisy. Nachodził się i naprosił kilka miesięcy, aż się udało. Pewnie pomogła znajomość z Ilińskim. Tak Denis został żołnierzem. Szybko awansował. Po półtora roku został porucznikiem, ale nie po ordery on tam trafił. Dopadł najwyższy szczyt Kazachstanu (Chan Tengri, 7010 metrów), pierwszy raz się ożenił i urodziło mu się pierwsze dziecko, Stjepan.
No i dostał kazachski paszport. - ZSRR się rozsypał, w Rosji zaczęły się reformy, ale ludzie byli jakby bez energii. Inaczej niż w Kazachstanie - tłumaczył.
"OK, this game is over"
Entuzjazm i serdeczność odkrył później także u Polaków. Była wiosna 2000 roku, do wyprawy na Lhotse (8516), czwartą górę świata, zaprosił go kierownik Piotr Pustelnik. Gdy Urubko i jego włoski kolega Simone Moro, dziś także wielki wspinacz, wybrali się w górę, przepadł ich namiot. Może to lawina, może jakiś złodziej, domyślano się. W każdym razie Kazach stracił wyprawowe ciuchy. Ze swoim zapasowym kombinezonem przyszedł do niego kierownik Pustelnik. Denis mógł dalej się wspinać. Jeszcze wtedy nie przypuszczał, że będzie miał okazję odwdzięczyć się Polakom. Wkrótce sprowadzi spod Lhotse wycieńczoną Annę Czerwińską.
- Troskliwie pomagał młodemu chorążemu spalać życie na obczyźnie. Dobrym słowem, pewnym spojrzeniem, sprzętem w najbardziej odpowiedniej chwili, podczas drogi na szczyt – Urubko pamiętał gest Pustelnika, dziękując mu publicznie wiele lat później.
Życie uratował także Marcinowi Kaczkanowi. To było 15 lat temu, w czasie poprzedniej zimowej próby zdobycia K2. Kaczkana na wysokości około 7700 metrów dopadła choroba wysokościowa, słabł z minuty na minutę. Urubko bez namysłu ruszył do wyścigu o życie Polaka. Chorego ubrał, wpiął w linę i sprowadził na dół. Marcin przeżył. W tym roku znów się spotkali, znów pod K2.
Urubko przerywał wyprawy, żeby ratować himalaistów będących na krawędzi. Bo nie przejdzie obojętny obok ludzkiego życia. - Żadna śmierć w górach nie ma sensu – rzekł i tego się trzyma.
Niektórych ekspedycji nie dokończył, ale swoje i tak zdążył zdobyć. Z niego i z Moro wyrosła zgrana himalajska para. Do nich należą pierwsze zimowe wejścia na Gaszerbrum II (8035) i na Makalu (8481). Razem przeżyli też dramat.
Gdy z Amerykaninem Corym Richardsem schodzili w 2009 roku z wspomnianego Gaszerbruma, dopadła ich lawina. Urubkę zasypało, był pogodzony ze śmiercią. - Kilkamyśli przeleciało mi przez głowę. OK, this game is over. Myślałem, że to koniec. Na szczęście przez jakiś czas mogłem oddychać, a potem zostałem odkopany i żyję. Nie mam też jakiejś traumy. Dalej chcę podejmować wielkie wyzwania – przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Własne odbicie
Po paru latach drogi Urubki i Moro się rozejdą, ale Denis w Lądku-Zdroju, na jednym z festiwali górskich, wypatrzy nowego wspinaczkowego partnera. 30-letniego Adama Bieleckiego.
Dostrzegł w nim siebie sprzed kilkunastu lat. - Nasze spotkanie było krótkie, wzbudził we mnie sympatię. W jego oczach zobaczyłem takie same zuchwałe szaleństwo, które obserwuję w lustrze. To było odbicie, ze wszystkimi słabościami i siłą, ale w nim był ogień – wspominał w festiwalowej relacji.
Razem będą eksplorować wysokie góry, ruszą na Kanczendzongę (8586), trzeci szczyt na Ziemi. Zdobędzie go tylko Urubko, ale przyjaźń przetrwa. "Denis okazał się tym wymarzonym partnerem, od którego mogłem się dużo nauczyć, ale też pomóc w realizacji bardzo ambitnych celów" – napisał o nim Bielecki w swojej książce.
Na trzech tysiącach jak u siebie
W polskim środowisku wspinaczkowym, od lat mocno podzielonym, co do jednego panuje zgoda: Urubko to himalaista wybitny. Silny, nadzwyczajnie wytrzymały i jak mało który zahartowany. Listę górskich zdobyczy ma przebogatą. W dziewięć lat wszedł na wszystkie czternaście ośmiotysięczników świata. I to bez tlenu! Dwa z nich zdobył zimą jako pierwszy człowiek na ziemi. Dziś ma 44 lata.
- On chyba przez piętnaście lat był w wojsku w Kazachstanie, stacjonował w Tien-szan, na wysokości ponad trzech tysięcy metrów. Nie jest genetycznie uwarunkowany jak Szerpa, który urodził się w Himalajach, ale skoro tyle lat spędził na takiej wysokości, do tego cały czas trenując, to musiało to mieć wpływ na jego wydolność – tłumaczy nadzwyczajne zdolności Rosjanina z polskim paszportem i kazachską przeszłością himalaista Paweł Michalski.
Organizm Urubki traktuje pobyt na wysokości trzech tysięcy metrów jak coś naturalnego. Michalski objaśnia to na swoim przykładzie: - Jeżdżę w góry wysokie od 2005 roku. Gdyby ktoś teraz wziął mnie helikopterem z poziomu zera metrów i wyrzucił na wysokości Mont Blanc, to nic by mi się nie stało. Może odczułbym w głowie lekkie dzwonienie. Natomiast osoba, która nie jeździ w góry wysokie, mogłaby po paru godzinach nawet umrzeć. To choroba wysokościowa, bo im wyżej, tym ciśnienie zewnętrzne spada, a wewnętrzne rośnie.
Ale Denis ma superwydolność też dlatego, że naprawdę ciężko trenuje. Gdy przygotowuje się do największych górskich wyzwań, dużo biega, a potrafi nawet 33 kilometry w trzy godziny. Do tego obowiązkowo skałki, seria dziesięciu wejść, między każdą dziesięć, może piętnaście minut przerwy.
Jest też specyficzne odżywianie: je dwa razy dziennie, a raz w tygodniu nie bierze do ust absolutnie nic! – Staram się przyzwyczaić organizm, by radził sobie na wypadek gdyby zabrakło jedzenia – zdradził kiedyś swoją receptę.
Koledzy mówią o nim, że to nadczłowiek, ale czasami nawet on jest jak każdy inny. W górach dopadły go halucynacje. Gdy przed kilkunastoma dniami weszli z Adamem Bieleckim na siedem tysięcy metrów morderczej K2 (wierzchołek na wysokości 8611 m), ujrzał drzewo bananowca. – Zerwałem tyle bananów, ile się dało – relacjonował później. – A gdzie porcja dla mnie? – usłyszał już w bazie od Adama, gdy opowiedział, co zapamiętał.
Nie byli aniołami, nie przeprosił
Takich żartów w bazie w Karakorum, z ich udziałem, już nie będzie. Urubko w tym roku K2 z Polakami nie poskromi. Opuścił już narodową wyprawę, próbującą dokonać czegoś, czego nie udało się jeszcze ludzkości. Tydzień temu samodzielnie porwał się na ten jedyny niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Na przekór kierownictwu i kolegom z zespołu. Do góry wyszedł bez łączności radiowej, to była manifestacja buntu i oficjalne wypowiedzenie współpracy.
Gdy załamała się pogoda, wrócił do bazy, ale na pewno nie z podkulonym ogonem. Nikogo nie zamierzał przepraszać za samowolkę. – Oni też nie są aniołami. Wszyscy mnie ignorowali, decyzje zapadały beze mnie – skarżył się, pakując swoje rzeczy.
Niby sam zrezygnował, ale gdyby tego nie zrobił, czekał na niego wilczy bilet. – Zespół go nie chciał, ja też nie widziałem możliwości dalszej współpracy – wyjaśniał szef ekspedycji Krzysztof Wielicki.
Bohater akcji z Nanga Parbat sprzed miesiąca, gdy z Bieleckim w ciemnościach po brawurowej akcji uratowali odmrożoną Francuzkę, po prostu ma swoje zasady. Wyprawa, dumnie nazywana narodową, chce dopaść K2 zimą kalendarzową, czyli przed 21 marca. Dla Denisa prawdziwa zima kończy się z ostatnim dniem lutego. Wyłuszczył to kiedyś w manifeście himalaisty. "Będę żyć i wspinać się w zimie od 1 grudnia aż do 28 czy 29 lutego. Żadnego dodatkowego tlenu, żadnych ogrzewaczy, żadnych termoforów. Tak jest uczciwie" – ogłosił wszem wobec reguły, którym pozostaje wierny.
Marzec dla niego to już wiosna.
Motywuje
Gdy Denis się nie wspina, jeździ po świecie. Motywuje i opowiada o swoich doświadczeniach, jest coachem. Z tego żyje.
- Wiele osób jest skłonnych zapłacić mi duże pieniądze za te wykłady. Zawsze opowiadałem kolegom o górach, ale - jak się okazało - moje opowieści okazały się na tyle interesujące nie tylko dla wspinaczy, ale również dla dziennikarzy, biznesmenów czy producentów filmowych. W Kazachstanie organizuję wykłady dla firm naftowych i dużych przedsiębiorstw. Mówię o tym, jak musiałem przetrwać w górach. Także o tym, jak doszedłem do sukcesu – zwierzał się jakiś czas temu na łamach kazachskich mediów.
Na K2 lada chwila ma otworzyć się okno pogodowe. Zegar tyka. Jeśli uda się Polakom górę zdobyć, będzie w tym zasługa również Urubki. On i tak nie uzna tego za sukces.