Na mapie tzw. Państwo Islamskie wygląda imponująco. Kontroluje niemal pół Syrii i pół Iraku. Taka wizja, połączona z szokiem wywołanym krwawymi zamachami w Paryżu, rodzi na Zachodzie poczucie rosnącego zagrożenia ze strony nowego "kalifatu". W rzeczywistości "państwo" dżihadystów wytraciło impet. Powoli kurczy się i słabnie pod ciosami padającymi ze wszystkich stron.
Wzrost, stagnację i cofanie się tzw. Państwa Islamskiego (IS) dobrze widać na mapach pokazujących kontrolowane przez nie terytorium.
Jeszcze półtora roku temu władza dżihadystów ograniczała się do niewielkiej części Syrii. Pół roku później usłyszał o nich cały świat, gdy nagle wzięli we władanie niemal cały zachodni Irak. Później skończyły się jednak wielkie ofensywy i oszałamiające sukcesy. Od początku 2015 r. stan posiadania dżihadystów nie zmienił się znacząco, a ostatnio zaczął się kurczyć.
Wrodzy sąsiedzi
To efekt tego, że tzw. Państwo Islamskie swoją fanatyczną ideologią oraz skrajnym okrucieństwem uczyniło z większości swoich sąsiadów zaciekłych wrogów.
Na północy, tak w Syrii jak i Iraku, mają swojego najgroźniejszego przeciwnika, czyli Kurdów. To właśnie silnie wspierane przez Zachód kurdyjskie bojówki odnoszą największe sukcesy w walce z dżihadystami. To głównie zasługa ich silnej motywacji, dyscypliny oraz przyzwoitych umiejętności i uzbrojenia.
Drugim najpoważniejszym przeciwnikiem dżihadystów jest irackie wojsko i wspierające je najróżniejsze szyickie bojówki (dżihadyści są sunnitami, wyznawcami innego odłamu islamu) budowane z pomocą Iranu. Iraccy Arabowie są znacznie słabiej zmotywowani, zdyscyplinowani i wyszkoleni od Kurdów, ale bardzo liczni i przyzwoicie uzbrojeni.
Trzeci wróg IS to różnej maści syryjscy rebelianci, którzy nie chcą się poddać rządom dżihadystów. Są oni jednak bardzo słabi i równocześnie zaangażowani w wojnę z syryjskim reżimem.
Ostatnim poważnym przeciwnikiem dżihadystów jest szerokie spektrum państw – od zachodnich przez arabskie po Rosję – które koncentrują się na bombardowaniu ich z powietrza i udzielaniu wsparcia Kurdom, Bagdadowi czy syryjskim rebeliantom.
Do listy wrogów trudno natomiast dopisać dwóch innych istotnych graczy w okolicy, czyli Turcję i syryjski reżim Baszara el-Asada. Turcy, choć deklarują, że są przeciwnikami dżihadystów, to faktycznie do tej pory im nie szkodzą. Wymowne jest to, że kilkadziesiąt kilometrów granicy Syrii z Turcją kontrolowane przez fanatyków jest ich życiodajnym "oknem na świat". Syryjski reżim ma natomiast dość wrogów i ignoruje IS, a nawet z nim w pewnych kwestiach współpracuje. Cel Asada jest prosty: byleby dżihadyści nie szkodzili mu zanadto i skupiali na sobie uwagę Zachodu.
Koszty ignorowania dżihadystów
Jakim sposobem fanatycy zdołali więc zbudować niemałe "państwo", będąc otoczonymi niemal ze wszystkich stron przez wrogów? Po prostu początkowo nie uznawano ich za poważne zagrożenie. Mogli więc działać swobodnie w pustce strategicznej na wschodzie Syrii, która niemal w całości została porzucona przez reżim i przeszła pod kontrolę rebelii. Jedną z lokalnych potęg był Front Al-Nusra, radykalna islamska organizacja formalnie podporządkowana Al-Kaidzie, którą pomagali tworzyć pochodzący z Iraku dżihadyści.
W kwietniu 2013 r. przywódca Irakijczyków Abu Bakr al-Bagdadi ogłosił przejęcie kontroli nad Al-Nusra i połączenie jej w jedność z jego Islamskim Państwem Iraku. Nowa organizacja miała nosić nazwę Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL). Doprowadziło to do rozłamu i walk wewnętrznych, które trwały niemal rok. Ostatecznym zwycięzcą stał się Bagadadi i wiosną 2014 r. jego dżihadystyczne "państwo" już okrzepło i obejmowało znaczną część wschodniej Syrii. Jego "stolicą" stało się miasto Ar-Rakka. Dzięki opanowaniu znacznego odcinka granicy z Turcją zaczęli do niego napływać ochotnicy i pieniądze.
Po zabezpieczeniu pozycji w Syrii Bagdadi przystąpił do realizacji drugiej fazy planu, czyli triumfalnego powrotu do Iraku. On i jego towarzysze walczyli tam ze zmiennym powodzeniem od inwazji USA w 2003 r. 11 lat później Amerykanów już nie było, został jedynie sponsorowany przez nich słaby rząd zdominowany przez szyitów, którzy nie potrafili współpracować z zamieszkującymi zachodni Irak sunnitami. W gotowości czekały budowane od lat podziemne struktury radykalnych islamistów i sprzymierzonych z nimi członków reżimu Saddama Husajna.
Uderzenie z ukrycia
Momentem przełomowym w historii tzw. Państwa Islamskiego stało się lato 2014 r. W czerwcu z Syrii do Iraku ruszyło prawdopodobnie kilka tysięcy dżihadystów. Pozornie skromna siła, ale dzięki słabości irackiego rządu, lokalnemu poparciu sunnitów i wychodzącym z ukrycia radykalnym towarzyszom zdołali niemal rzucić na kolana Irak. Do września fanatycy zajęli liczące ponad milion ludzi największe miasto północnego Iraku, Mosul i niemal cały zachodni Irak. W pewnym momencie dotarli na odległość kilkudziesięciu kilometrów od Bagdadu.
Letnia ofensywa była największym sukcesem dżihadystów w dotychczasowej historii ich "państwa". Na fali sukcesów Bagdadi ogłosił powstanie "Państwa Islamskiego" czyli nowego kalifatu (państwa całego islamu). Ponieważ wśród fanatyków renoma jest najcenniejszą walutą, pod sztandary nowego "państwa" zaczęły napływać tłumy ochotników z zagranicy, a w Syrii wiele rebelianckich ugrupowań przeszło na jego stronę. Dzięki temu w kilka miesięcy, bez większego wysiłku, syryjskie włości dżihadystów gwałtownie się rozrosły.
Koniec 2014 r. był okresem szczytu potęgi dżihadystów. Kontrolowali znaczną część zachodniego Iraku, niemal całą wschodnią Syrię i prawię zgnietli Kurdów w centralnej Syrii, zmuszając ich do desperackiej obrony w Kobane. Od tego czasu zapanowała jednak stagnacja, a dalsza ekspansja stała się trudna. Ci, którzy byli skłonni przejść na stronę dżihadu, już to zrobili. Wszyscy jego zwolennicy w Iraku wyszli z ukrycia. Siłowe wkroczenie na tereny zamieszkane przez wrogich irackich szyitów i Kurdów okazało się przewyższać możliwości. Na dodatek od września rozpoczęły się naloty koalicji.
Dżihad traci inicjatywę
Jedyną większą i udaną ofensywą w 2015 r. było zajęcie w maju kontrolowanej przez syryjski reżim Palmiry oraz jej okolic, co odbiło się szerokim echem na świecie ze względu na znajdujące się tam bezcenne starożytne zabytki. Ważniejsze było jednak opanowanie leżących na pustyni w centrum Syrii pól gazowych i naftowych. Na innych frontach albo nie doszło do istotnych zmian, albo dżihadyści się cofali. Ich "państwo" na mapie nadal wygląda imponująco, jednak w rzeczywistości przeżywa kryzys.
Największe problemy dżihadystom sprawiają zbrojeni i wspierani z powietrza przez Zachód Kurdowie, którzy obecnie prowadzą ofensywy na trzech kierunkach. W Iraku, na południe od góry Sindżar zdołali przerwać kluczową drogę 47, która była elementem kręgosłupa IS, czyli połączenia Ar-Rakki z Mosulem. Teraz transport pomiędzy tymi dwoma najważniejszymi miastami dżihadystów musi odbywać się po pomniejszych drogach i bezdrożach biegnących przez pustynię dalej na południe.
Kurdowie prowadzą też ofensywę w północno-wschodniej Syrii w okolicy miasta Hasaka, gdzie od kilku miesięcy powoli posuwają się naprzód, odpierając próby kontrofensyw. Zdołali też całkowicie wyprzeć dżihadystów z okolic Kobane i przesunąć linię frontu na odległość około 40 km od Ar-Rakki.
Irackie wojsko również odnosi sukcesy, choć nie spektakularne i nie przebijające się do światowych mediów. Równolegle są prowadzone walki na dwóch kluczowych kierunkach. Jeden z nich biegnie wzdłuż rzeki Tygrys, gdzie irackie wojsko powoli przesuwa się na północ w kierunku Mosulu. Tam po niemal roku walk udało się ostatecznie odbić miasto i wielką rafinerię Bajdżi. Drugi kierunek to rejon rzeki Eufrat. Irackie wojsko stara się spychać dżihadystów na zachód w kierunku pustyni i Syrii. Problemy sprawiają jednak miasta Ramadi i Faludża – dwa bastiony fanatyków i wspierających ich sunnitów. W ostatnich dniach irackie wojsko pochwaliło się, że ostatecznie udało się je zamknąć w szczelnym okrążeniu dzięki zdobyciu kluczowego mostu autostradowego nad Eufratem, położonego tuż pod Ramadi. Walki mają się już toczyć w samym mieście.
Dodatkowych problemów dżihadystom przysparza zwiększenie intensywności nalotów po zamachach w Paryżu oraz zainteresowanie się nimi Rosjan, którzy do niedawna atakowali ich sporadycznie, koncentrując się na bojówkach w zachodniej Syrii walczących z reżimem. Do ataków przystąpili też sami żołnierze Asada, czego nie robili od początku jego istnienia. Reżimowe wojska, wspierane z powietrza przez Rosjan, prowadzą udaną ofensywę w okolicy Aleppo, wypychając dżihadystów z terenów, które ci okupowali przez ponad rok.
Zaciskająca się pętla
Podejmowane obecnie próby zacieśnienia współpracy międzynarodowej w walce z tzw. Państwem Islamskim zwiastują dla niego kolejne problemy. Możliwe, że uda się jeszcze bardziej zwiększyć presję przy pomocy samolotów, sił specjalnych i wsparcia dla lokalnych wrogów. Największym sukcesem byłoby jednak przekonanie Turcji do skutecznego zablokowania odcinka granicy z Syrią kontrolowanego przez dżihadystów. Liczy on około 70 km i jest ostatnim oknem tzw. Państwa Islamskiego na świat. Bez niego przetrwanie dżihadystów byłoby jeszcze trudniejsze.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, że Zachód "nic nie robi", tudzież robi niewiele, to obecna sytuacja IS jest przynajmniej w części efektem przemyślanej strategii tegoż Zachodu. Pod koniec listopada były sekretarz obrony USA Robert Gates nazwał ją strategią "podduszania i redukowania". Wyraził się przy tym dość jasno, że nikt nie liczy na szybkie i totalne zwycięstwo nad dżihadystami.
Rosyjskie naloty w Syrii »
Przeszkodą do zmiażdżenia dżihadystów jest to, że ograniczono je do terenów, na których może liczyć na względne poparcie ludności sunnickiej lub jej bierność. Wkroczenie tam obcych religijnie i kulturowo Kurdów oraz irackich szyitów będzie trudne. Na dodatek dżihadyści zawsze mogą ukryć się wśród ludności cywilnej, tak jak już robili to w przeszłości, walcząc z Amerykanami w Iraku. – Jak rozpoznać, kto jest bojownikiem tzw. Państwa Islamskiego, a kto zwykłym mieszkańcem Ar-Rakki? – pytał retorycznie Gates. Co więcej, nikt nie ma pomysłu na to, kto powinien rządzić znacznymi obszarami Syrii i Iraku po ewentualnym pokonaniu dżihadystów. Iracki rząd i syryjski reżim nie byłyby w stanie zrobić tego efektywnie.
Można się więc spodziewać, że w najbliższych miesiącach tzw. Państwo Islamskie będzie "podduszane" i osłabiane, ale nie straci swoich głównych bastionów. Kurdowie i iraccy szyici nie będą chętni ginąć w walce o wyzwolenie sunnitów spod panowania dżihadystów. Zachód będzie się koncentrował na izolowaniu i osłabianiu fanatyków, tak aby nie mogli łatwo organizować zamachów w Europie czy USA. Rosja ma na uwadze głównie zyski propagandowe, więc też nie będzie ryzykować krwawych walk np. o wyzwolenie Ar-Rakki.
Oznacza to stan zawieszenia i oczekiwania na to, że dojdzie do implozji w wyniku walk wewnętrznych lub wybuchu niezadowolenia wyzyskiwanych sunnitów. Wówczas "państwo" dżihadu może zawalić się równie gwałtownie, jak powstało. Problem w tym, że jego twórcy w takiej sytuacji najpewniej po prostu przejdą do podziemia i będą czekać na kolejną dogodną okazję.