Dorastał w "alei strzykawek" w Los Angeles. Sąsiedzi ćpali i uprawiali seks na balkonie, a obok placu zabaw był dom publiczny. Ojciec - za młodu hipis i przyjaciel Charlesa Bukowskiego - sam proponował synowi narkotyki, ale Leo po nie nigdy nie sięgnął. Od dziecka był przemądrzały i pewny siebie. "Bądź profesjonalny! Ja chcę się tu czegoś nauczyć!" - krzyczał na planie "Chłopięcego świata" do Roberta de Niro, wprawiając ekipę filmową w osłupienie.
W Hollywood żartuje się, że: "Rok bez nominacji dla DiCaprio, to rok stracony". Dlatego właśnie otrzymał kolejną: tym razem za pierwszoplanową rolę Ricka Daltona w filmie Quentina Tarantino "Pewnego razu... w Hollywood". To zresztą jedyny film, w jakim wystąpił w ciągu ostatnich czterech lat od czasu oscarowej "Zjawy". Od dawna dzieli czas między aktorstwo a działania na rzecz ekologii - założył fundację wspierającą proekologiczne projekty, produkuje też filmy pokazujące skutki katastrofy klimatycznej i metody walki z nią. Kilka dni temu głośno było o przekazaniu przez aktora rekordowej kwoty trzech milionów dolarów na walkę z pożarami w Australii. (Zawstydził tym samym najbogatszego człowieka na świecie, właściciela Amazona, który na ten cel przekazał 700 tysięcy.)
Niezwykłe imię zawdzięcza artystycznym upodobaniom rodziców. Kiedy mama była z nim w ciąży, wybrała się w podróż do Włoch, do Florencji. Przyglądała się jednemu z dzieł Leonarda da Vinci w tamtejszej Galerii Uffizi, gdy poczuła pierwsze kopnięcie dziecka. To wtedy postanowiła, że jeśli urodzi syna, da mu imię wielkiego włoskiego artysty. Ponoć do końca ciąży chodziła na wystawy, żeby zaszczepić potomkowi miłość do sztuki.
Nie wiadomo, czy to efekt tych starań, ale udało się. Syn wyjątkowo wcześnie zaczął przejawiać talent aktorski. Miał zaledwie dwa lata, gdy na festiwalu performance wdrapał się na scenę i zaczął tańczyć. Zachwycona widownia odpowiedziała mu radosną wrzawą i brawami. On sam nie może tego pamiętać, ale z rozrzewnieniem opowiada mu o tym ukochana mama.
Mama Leonarda, Irmelin Indenbirken, to najważniejsza kobieta jego życia. Prasa w Hollywood nazywa ją "ikoniczną mamą czerwonego dywanu", bo syn - zamiast aktualnych partnerek - od początku kariery zabiera ją na wszystkie gale. Magazyn "Vogue" opublikował przed tegorocznym rozdaniem Złotych Globów barwną... "Historię Leonarda DiCaprio zabierającego mamę na Złote Globy". I choć wieść niesie, że to się może zmienić (ponoć Leo zaręczył się po cichu z aktorką i modelką Camilą Morrone i wkrótce mogą "bywać" we troje), pozycja kobiety numer jeden w jego życiu pozostaje niezagrożona.
Leonardo DiCaprio to dziś marka sama w sobie, prawdziwy gigant. Magazyn "Time" umieścił go na liście stu najbardziej wpływowych osób na świecie. Kto jednak myśli, że jego droga do kariery usłana była różami, jest w błędzie.
"Aleja strzykawek" i Charles Bukowski
Przy placu zabaw jest obskurne podwórko z salą bilardową jako centralnym punktem. Przed nią grupka pijanych mężczyzn, wodzących wokół półprzytomnym wzrokiem, i ich towarzyszek. Strój kobiet sugeruje najstarszy zawód świata. Sala sąsiaduje z ich królestwem – cuchnącą papierosami norą, nad którą umieszczono różowy neon "Paradise". Zwykle klienci sali bilardowej najpierw odwiedzają różowy przybytek, a potem, już w damskim towarzystwie, idą uprawiać hazard.
Niedaleko od tego miejsca stoi piętrowy dom. Na dole mieszka diler narkotykowy, który dostarcza towar okolicznym ćpunom. Czasem tutejsze dzieciaki szarpią go za długi płaszcz, bo gdy rozchyli jego poły, ich oczom ukazuje się niezwykły widok: w specjalnie wszytych kieszeniach ukrytych jest około stu strzykawek, sprzedawanych wraz z towarem. Nie bez powodu temu miejscu nadano nazwę "aleja strzykawek".
Nie, nie jest to opis scenografii do nowego filmu Leonarda, lecz miejsca, w którym dorastał - najbiedniejszej część Hollywood, której nienawidził. W programie Davida Lettermana opowiadał: "Prawie nie mieliśmy innych sąsiadów niż ćpuny i prostytutki. Któregoś dnia, miałem wtedy pięć lat, zobaczyłem na balkonie dwóch mężczyzn. Dziwnie się zachowywali, więc pobiegłem popatrzeć. A oni naćpani, uprawiali seks. Przeraził mnie ten widok i zacząłem głośno krzyczeć. Mama zaraz mnie znalazła i siłą stamtąd zabrała, ale to zdarzenie śniło mi się przez lata".
Rodzice Leo poznali się w Nowym Jorku podczas studiów. Pochodzili z różnych światów. Ojciec, George DiCaprio, ma korzenie niemiecko-włoskie, mama, Irmelin Indenbirken, niemiecko-rosyjskie. Obaj dziadkowie Leo byli w połowie Rosjanami. Mama urodziła się w czasie wojny w schronie przeciwlotniczym w Niemczech. Gdy miała 11 lat, rodzice przyjechali do Nowego Jorku. George z kolei pochodzi z Neapolu. Na studiach wyrósł na liczącą się postać w świecie literatury alternatywnej. Obracał się wśród artystów. Jego poprzednią dziewczyną była Laurie Anderson - artystka eksperymentalna, później żona Lou Reeda.
Rodziców, prócz sztuki, łączyła miłość do podróży. Po dwóch latach związku wzięli ślub. Wyprawa do Włoch, której Leonardo zawdzięcza imię, była ich podróżą poślubną. Niestety, małżeństwo szybko się rozpadło. Życie, jakie wiódł ojciec, nie sprzyjało rodzinie. Jeszcze przed urodzeniem syna przeprowadzili się do Los Angeles. 11 listopada 1974 roku urodził się Leonardo Wilhelm DiCaprio. Rok później rodzice rozwiedli się. Celowo jednak zamieszkali obok siebie, by chłopiec mógł spędzać czas z obojgiem. Choć Leo mieszkał z mamą, ojciec był ważną postacią w jego życiu i brał udział w wychowaniu syna. Aktor twierdzi, że dzięki niemu ma dystans do sławy: "Ludzie gonią za czymś, co nie istnieje. Ojciec zawsze mi mówił: ciesz się, że możesz każdego ranka założyć gacie. Do dziś to sobie powtarzam".
W artystycznym kręgu
Otoczenie, w którym dorastał mały Leo, wyjątkowo nie służyło "właściwemu rozwojowi" dziecka. Prócz sąsiedztwa ćpunów jeszcze bardziej zdumiewa to, co synowi oferował ojciec, który szybko założył nową rodzinę, ale się nie zmienił.
George DiCaprio przyjaźnił się ze świetnym pisarzem Charlesem Bukowskim, słynącym jednak ze skandali, i z Timothym Learym, profesorem Harvardu, jednym z inicjatorów ruchu hippisowskiego. Leary handlował LSD, do którego zażywania publicznie zachęcał. Ojciec zabierał syna na spotkania z nimi, a także na hipisowskie parady. Przeszedł jednak sam siebie, gdy chłopiec miał sześć lat. "Siedzieliśmy w samochodzie, a on wyznał mi, że pierwszy seks przeżył właśnie jako sześciolatek i też powinienem spróbować. Powiedziałem mu, żeby się zamknął i jak zawsze, gdy czegoś nie chciałem, zacząłem krzyczeć" - opowiadał Leonardo.
Po latach ojciec tłumaczył: "Leo mógł się przysłuchiwać, ile chciał, rozmowom o seksie i narkotykach. Tak dowiadywał się, ile w życiu może robić, co nie znaczy, że to robił". Dostęp do wszelkich używek dał rzadki efekt: Leo nigdy nawet nie wyciągnął ręki po narkotyki, choć wielu na jego miejscu popadłoby w nałóg. "Kiedy coś panuje nad twoim mózgiem, zaczynasz się staczać" - mówi. Mama twierdzi, że nie miał nigdy okresu buntu. - "Mając takich rodziców, nie musiałem się buntować" – mówił po latach Leo, a mama - także hipiska - dopowiadała: "Wszystkie wyskoki robiliśmy za niego".
"Normalność" życiu chłopca przywracali dziadkowie, którzy zmęczeni Ameryką w latach 80. wrócili do Niemiec. To tam co roku spędzał letnie wakacje. Dzięki temu mówi po niemiecku.
Po scenicznym "występie" w wieku dwóch lat był spragniony publicznych popisów. Już jako pięciolatek wystąpił w dziecięcym programie "Romper Room". "Mama zabrała mnie do Romper Room, bo to był mój ulubiony program. Niestety rozrabiałem: robiłem fikołki, biegałem po studiu, obijając się o kamery. Szybko z niego wyleciałem, choć bardzo chciałem pokazywać się w telewizji" - opowiada.
Jako dziesięciolatek z sukcesem naśladował znane osoby – najlepszy był, gdy udawał Charlesa Mansona (szefa bandy, która zamordowała Sharon Tate) oraz Michaela Jacksona. Gdy jego przyrodni brat Adam Farrar zarobił 50 tysięcy dolarów za telewizyjną reklamę płatków kukurydzianych, zachwycony Leonardo postanowił zostać aktorem. Uznał, że w ten sposób wyrwie się z dzielnicy, której nie cierpiał.
Mając 14 lat, zaczął pojawiać się w reklamach samochodów Matchbox Mattela. Już wtedy zapewniał, że kiedyś będzie sławny. Choć mały i chudy, zdumiewał pewnością siebie. Mówi, że dała mu ją mama i jej bezwarunkowa miłość. "Moja mama jest najwspanialszą kobietą, którą znam. Nauczyła mnie miłości, wiary w siebie, odwagi. Zawdzięczam jej wszystko" - wyznaje.
Debiut i lekcje pokory
Na początku, choć pojawiał się w małych rólkach w serialach, nic nie zapowiadało wielkiej kariery. Nie mógł w ogóle znaleźć agenta, a to była podstawa sukcesu.
- W agencji ustawiali nas jak bydło i oglądali. "Tak, nie, nie, tak, nie. Dziękuję". Gdy usłyszał "nie" raz i drugi, bardzo to przeżył. Kiedy wreszcie znalazł agenta, ten zaczął od zmiany imienia i nazwiska na… Lenny Williams. Imię Leonardo, z którego był tak dumny, uznał za mało amerykańskie. Zmienił. Ale agenta.
Za swój debiut uważa rolę w "Spokojnie, tatuśku", serialowej wersji filmu Rona Howarda, w którym tę samą rolę grał Joaquin Phoenix. Przed castingiem analizował ją niczym Szekspira. Popularność przyniosły mu "Dzieciaki, kłopoty i my", do którego przyciągnął młodszą widownię. Miał 17 lat, wyglądał na mniej. Martwił się brakiem "poważnych ról". Jego przyrodni brat rozstał się z aktorstwem. Chciał być "zwykłym dzieckiem". Leo zwykły być nie chciał, marzył o sławie i był pewien, że ją zdobędzie. Miał wręcz opinię zarozumialca. Jennifer Faus, jego pierwsza (nieodwzajemniona) miłość, przyznaje: "Znajomi każą mi samej skopać się po tyłku. Odrzuciłam faceta, o którym marzą miliony! - Denerwowała mnie jego pewność siebie. Gdy nie chciałam się umówić, powiedział: 'Robisz błąd, będę wielką gwiazdą. Zobaczysz'. Nie rozumiałam, że po prostu konsekwentnie dąży do celu".
Gdy oglądał z ojcem "Zdążyć przed północą" - film, w którym Robert De Niro grał łowcę nagród - usłyszał: "Patrz na tego faceta i zapamiętaj nazwisko - jest znakomity". Gdy dowiedział się o castingu do "Chłopięcego świata", w którym De Niro grał z Ellen Barkin, postanowił, że dostanie tę rolę. Szukano chłopca do postaci syna Barkin, upokarzanego przez ojczyma (De Niro).
Wśród 400 kandydatów był także Tobey Maguire. DiCaprio czuł, że musi zrobić coś spektakularnego, by zwrócić na siebie uwagę. "Nim przyszła moja kolej, wstałem i zacząłem krzyczeć: "nieee!". Reżyser Michael Caton-Jones najpierw patrzył zdumiony, a potem wybuchnął histerycznym śmiechem". Caton-Jones wspomina: "Był świetny. Wiedziałem to od razu, ale gdy na casting przychodzi ktoś tak młody, trudno ci w to uwierzyć". Gdy pokonał wszystkich rywali, wpadł w euforię. Grał w poważnym filmie u boku wielkiego aktora!
Ale nie było łatwo. De Niro improwizował. Młodziutki aktor nie miał pojęcia, czy też może. W końcu spróbował. Udało się. A potem aktorów dopadła głupawka. Przy dwudziestym dublu zezłoszczony Leo stanął na krześle i zawołał do pękających ze śmiechu De Niro i Barkin: "Dajcie już spokój. Bądźcie profesjonalni, bo ja chcę się tu czegoś nauczyć!". Zapanowała cisza. "Mądrzyłem się jak palant - wspomina DiCaprio. - W pewnym momencie Bob wziął mnie za rękę i powiedział : 'Wiesz, żarty mają granicę, której się nie przekracza, bo potem nie ma powrotu'. Chciałem zapaść się pod ziemię".
Dalsza współpraca szła już jak z nut. Leo - buntownik, gnębiony przez sadystycznego ojczyma - zebrał świetne recenzje. Pisano o nastolatku obdarzonym niebywałą aktorską intuicją. Młody aktor nie wiedział, że jego gra zachwyciła tak bardzo Roberta De Niro, iż powiedział Martinowi Scorsese: "Ten młokos ma talent. Nie spuszczaj go z oka". W 2002 roku zagrał pierwszą rolę u legendarnego reżysera.
Ale wcześniej, w 1992 roku Lasse Halstroem ogłosił casting do roli opóźnionego w rozwoju chłopca, którego brata miał grać Johnny Depp. Halstroem wręczył kandydatom kasetę z nagraniem zachowań takiego chłopca. Prosił, by to zagrali. Po przejściu przez pierwszy etap Leo zaczął odwiedzać zakłady opiekuńcze dla niepełnosprawnych dzieci. "Odkryłem, że nie są szalone, tylko zagubione i nieprzewidywalne. Wiedziałem, jak to zagrać" - wspomina.
Na drugim etapie castingu "próbował" w pierwszej piątce chłopców. Po tym, co pokazał, reżyser odwołał dalsze przesłuchania. Rola trafiła do niego. W filmie "Co gryzie Gilberta Grape'a" stworzył fantastyczną kreację, która wyniosła go na kolejny poziom. Przebił Johnny'ego Deppa w głównej roli. Krytycy pisali o diamencie, którego nie trzeba szlifować, o młodym aktorze "oszałamiająco niewinnym i spontanicznym". Niektórzy podejrzewali wręcz, że Halstroem obsadził naprawdę chorego chłopca.
Rola przyniosła 19-latkowi pierwszą nominację do Oscara. I jeszcze coś. Spełniło się jego największe marzenie: wraz z mamą przenieśli się do nowego, skromnego domu, ale w "przyzwoitej" części Los Angeles. Leo zadzwonił do ojca i powiedział: "Nie potrzebuję już tych 20 dolarów, które co miesiąc mi z łaski dajesz. Sam potrafię utrzymać siebie i mamę!" I odłożył słuchawkę.
Dojrzałość nastolatka
Po nominacji do Oscara wiele się zmieniło. Przede wszystkim wysokość gaży. Leonarda cieszył fakt, iż nie musiał już uczestniczyć w kilkuetapowych castingach. Teraz to jego szukali reżyserzy.
Sypnęło propozycjami, wśród których była rola Robina w "Batmanie Forever" Joela Schumachera. Wykazał się wtedy niezwykłą jak na nastolatka dojrzałością. Zdecydował, że nie chce superprodukcji. - Im dłużej młody człowiek zachowuje powściągliwość, tym większe pole manewru ma w przyszłości. Wielu znika po takich produkcjach - oświadczył. I odmówił. Zdecydowało coś jeszcze.
Kilka miesięcy przed oscarowym szaleństwem Leo wybrał się na imprezę. Spotkał tam, będącego wtedy u szczytu sławy Rivera Phoenixa. "Pamiętam napierający tłum ludzi, wszyscy tam byli naćpani. Zobaczyłem chłopaka w masce. To był River. Chciałem z nim porozmawiać, ale tłum popchnął mnie dalej. Następnego dnia dowiedziałem się, że River zmarł tamtej nocy"- wspomina.
Był rok 1993. Dwudziestotrzyletni Phoenix zmarł na skutek przedawkowania narkotyków. Dziewiętnastoletni DiCaprio odniósł swój pierwszy wielki sukces i od decyzji, jakie miał podjąć, zależało, czy pojawią się kolejne. Jego losy wciąż miały się przeplatać z losami tragicznie zmarłego kolegi.
Pojawił się na prośbę Sharon Stone w "Szybkich i martwych" - komiksowym westernie, w którym ona pałała żądzą zemsty, a on grał syna burmistrza bandziora (początkowo miał go zagrać Phoenix). Ról "w spadku" po nim proponowano mu więcej. Kolejną, w "Wywiadzie z wampirem", odrzucił. Nie odmówił Agnieszce Holland, która początkowo w "Całkowitym zaćmieniu" w roli Rimbauda widziała Phoenixa. Przekonał go ojciec. Jego zdanie w kwestii sztuki ceni. "To był James Dean wśród poetów - powiedział. - Musisz go zagrać".
Opowieść o destrukcyjnym związku wielkich francuskich poetów: Paula Verlaine'a i Arthura Rimbauda, to chyba najbardziej niedoceniany film naszej reżyserki i amerykańskiego aktora. W Ameryce reklamowany był jako "artystyczne kino europejskie" i nie ułatwiło mu to zaistnienia. Zamiast skupić się na emocjach bohaterów i grze aktorskiej, komentowano śmiałe sceny i homoseksualny związek bohaterów. W Europie film przyjęto życzliwie.
Szesnastoletni Rimbaud (DiCaprio) spotyka się tu z Verlaine'em, uznanym już poetą. Zostaje jego kochankiem i burzy całe jego życie. Verlaine porzuca dla niego żonę, która właśnie urodziła dziecko. Będą podróżować, pisać wiersze, kłócić się i znów przepraszać. Rimbaud-DiCaprio jest jak rozkapryszone dziecko, wykorzystujące uczucie dojrzałego Verlaine'a, żerując na nim.
Wkrótce spełniło się kolejne marzenie Leo: dostał rolę u boku Meryl Streep, która w "Pokoju Marvina" była jego filmową matką. Opowieść o spotkaniu po latach dwóch sióstr, z których jedna (Diane Keaton) poświęciła życie opiece nad ojcem, a druga (Streep) postawiła na karierę, to klasyczny dramat o toksycznej rodzinie. Leo mimo młodego wieku był już specjalistą od skomplikowanych postaci. Rola byłego pacjenta szpitala psychiatrycznego, do którego trafia po spaleniu domu, była wyczerpująca. Streep wynagrodziła mu to jednak z nawiązką. Była pod jego wielkim wrażeniem. "Leo posiadł gen nieprzewidywalności. (...) Podąża krawędzią urwiska, przechyla się w jedną, to w drugą stronę, a jego role są mocne i ekscytujące" - opowiadała.
Ich wspólne sceny wypadły przejmująco. Czuje się między nimi niesamowite napięcie. Jest tu nienawiść i miłość, rozpacz i bezradność. Film obsypano nagrodami na międzynarodowych festiwalach.
"Titanic" i Leomania
W 1997 roku dwudziestotrzyletni Leo miał już na koncie spory dorobek, ale żadnej roli w superprodukcji. Wiadomo było, że je odrzuca. Gdy dostał propozycję zagrania w "Titanicu" Jamesa Camerona, nie chciał o niej słyszeć. Przekonała go Kate Winslet, opowiadając o wyjątkowości przedsięwzięcia, w jakim weźmie udział.
Znaną wszystkim tragiczną historię uczucia, które połączyło wagabundę Jacka i Rose, dziewczynę z wyższej sfery, poznajemy z relacji wiekowej już kobiety. Dzięki temu film zyskuje współczesną ramę. Dla dwójki odtwórców głównych ról film stał się nie tylko początkiem międzynarodowej kariery, ale także wspaniałej przyjaźni, która wciąż trwa. Przyjaźni, która nigdy nie przerodziła się w romans. Leonardo prowadził Kate do ołtarza podczas jej trzeciego ślubu, jest także ojcem chrzestnym jej najmłodszego dziecka.
Trzeci najbardziej dochodowy film w historii kina zebrał aż 14 nominacji do Oscarów i dostał 11 statuetek. Tyle miał tylko obraz "Wszystko o Ewie" w 1951 roku. I choć pracę nad "Titanikiem" wspominają jako koszmar - godziny w zanurzeniu po szyję w wodzie, liczne kontuzje, ataki mediów wieszczących klęskę - po latach pamiętają jedynie to, co dobre. Nakreślony grubą kreską, a wręcz krechą film początkowo dostał od krytyków złe recenzje. Ale spodobał się widzom, którzy walili do kin drzwiami i oknami. Zadziałała poczta pantoflowa.
Nie da się ukryć jednak, że choć było ich dwoje, publiczność - głównie damska, chodziła na "boskiego Leo". Na DVD ukazała się nawet specjalnie zmontowana wersja scen "z samym Leo". Do mieszkania DiCaprio poczta przychodziła workami. "To był obłęd. Myślałem o rzuceniu aktorstwa" - wspomina dziś aktor.
Jego ówczesna dziewczyna Kristen Zang nie wytrzymała presji i rozstała się z nim. Jako "karę" za popularność uznano pominięcie go przez Akademię. Sam DiCaprio miał tak dość "Titanica", że nie pojawił się na oscarowej gali, gdy Cameron krzyczał, że jest "królem świata".
W głosowaniu na "Chłopaka 1998 roku" Leonardo zdobył ponad 70 procent wszystkich głosów! "Cały świat żyje na planecie Leo" - pisał magazyn "Time".
Kiedy kurz opada
Szaleństwo wokół Leonarda musiało odbić się na nim samym. Z popularnością, której rozmiarów nie przewidział nikt, radził sobie na swój sposób. Wychodził głównie wieczorami, a za nim w tle snuli się wynajęci do ochrony mężczyźni. Trasa eskapad coraz częściej prowadziła do klubów nocnych.
Magazyn "New York" opisał wtedy imprezowy styl życia młodego gwiazdora - codzienne balangi, zmieniające się jak kalejdoskopie związki z pięknymi aktorkami - Alicią Silverstone, Liv Tyler, Natashą Henstridge - czy ze sławnymi modelkami - Naomi Campbell, Kate Moss, Evą Herzigovą.
Potem przyznał, że otrząśnięcie się z szoku wielkiej sławy i zejście na ziemię zajęły mu dekadę. "Wszystko działo się tak szybko i mnie wchłonęło. Miałem 22 lata. To był czysty surrealizm. Szaleństwo. Po 'Titanicu' skupiłem się na rzeczach, które nie miały wiele wspólnego ze sztuką. (...) Co nie znaczy, że skarżę się na swoje życie, bo kocham to, co robię" - podkreślił.
Nowy i najciekawszy artystycznie okres w jego karierze miał się zacząć wraz z pojawieniem się Martina Scorsese.
Duet marzeń
Jest cień perwersji w tym, że to Robert De Niro zwrócił uwagę przyjaciela, z którym nakręcił najważniejsze filmy, na młodego DiCaprio. Wkrótce Leo zajął w obrazach Scorsese miejsce, które było dotąd zarezerwowane dla Bobby'ego. 29-letni aktor był o rok młodszy od De Niro, grającego w "Ulicach nędzy".
"Miałem szczęście pracować z młodym De Niro i to było niesamowite. Takiej szczerości aktora, który cały oddaje się roli, nie widziałem. Teraz, po pracy z DiCaprio, mam podobne odczucia. To zdarzyło się tylko z nimi dwoma" - powiedział potem wielki reżyser.
Historia Amsterdama Vallona (DiCaprio) rozgrywa się w XIX wieku, w czasach bezprawia, w najbiedniejszej dzielnicach Nowego Jorku. Po długim pobycie w więzieniu bohater wraca do Five Points, żeby zemścić się na Billu Rzeźniku, przywódcy gangu, mordercy jego ojca.
"Gangi Nowego Jorku" to jeden z bardziej niedocenionych przez Akademię filmów Scorsese. Gdy reżyser, jako wielki przegrany Oscarów w 2003 roku, opuszczał galę - mimo 10 nominacji obraz nie dostał żadnej statuetki - myślał już o kolejnym filmie. Był pod tak wielkim wrażeniem DiCaprio, że teraz chciał go widzieć w głównej roli. Dwa lata później powstał świetny "Aviator", a Leo jako amerykański milioner, pilot i filmowiec Howard Hughes otrzymał kolejną nominację do Oscara. Było jasne, że narodził się niezwykły reżysersko-aktorski duet.
Kolejne filmy Scorsese, już na etapie projektu, wskazywały na DiCaprio jako odtwórcę głównej roli. Wraz z trzecim obrazem, jakim była "Infiltracja", w ręce Scorsese trafił po wielokroć zasłużony Oscar – za film i za reżyserię. Luźna adaptacja azjatyckiego przeboju była dziełem perfekcyjnym, ale daleko jej do wielkości "Taksówkarza". Artyści nie dostają jednak Oscarów za najlepsze filmy, o czym przekonać się miał DiCaprio. To był pierwszy film, w którym Leo już nie grał chłopca, a mężczyznę - tajnego agenta policji, który dostaje rozkaz przeniknięcia do struktur mafijnych, na czele których stoi stary wyga (Jack Nicholson).
Od tego momentu DiCaprio zaczął uzależniać plany zawodowe od tych, jakie miał wobec niego Scorsese. Tylko on mógł zagrać szeryfa Danielsa w jego "Wyspie tajemnic". Imponował oszczędną, powściągliwą grą. Film okazał się najbardziej kasowym obrazem Scorsese i zarobił 300 mln dolarów. Przebić miał go w roku 2012 "Wilk z Wall Street", najdoskonalsze dzieło duetu Martin-Leo i najbardziej niesprawiedliwie potraktowane przez Akademię. W "Wilku" Leo pojawił się w roli autentycznej postaci - Jordana Belforta, założyciela firmy maklerskiej, który osiągnął ogromny sukces w latach 90., po czym został skazany za oszustwa finansowe. Po odsiedzeniu dwóch lat za kratkami wrócił na finansowy szczyt. Na mocy umowy połowę dochodów przekazuje państwu, do chwili spłacenia długu. Poza tym żyje beztrosko.
Genialne dzieło mistrza, drapieżne, zabawne i nietracące impetu ani na moment, z życiową rolą Leo, zasłużyło na worek Oscarów, ale mimo nominacji w głównych kategoriach (dwóch dla DiCaprio, także w roli producenta) nie dostało nic. To była kompromitacja Akademii na miarę tej, jaką pokazała przy "Taksówkarzu". Uznano, że "niemoralne jest nagradzanie filmu z bohaterem, który uszedł karze", jak gdyby kino stawiało znak równości między życiem i sztuką! DiCaprio zaryzykował ogromną kwotę, bez której film by nie powstał, gdy odmówiono Scorsese wsparcia.
W nagrodę zbił na nim majątek.
Oscar, ekologia i kobiety
Ostatnia dekada to dla Leo okres artystycznych triumfów i nowa, niefilmowa rola, którą na mniejszą skalę pełni od dwóch dekad. "Aktor i ekolog" - piszą o nim w biogramach. Ta druga działalność sprawiła, że w ciągu ostatnich czterech lat zagrał tylko w dwóch filmach. Już po sukcesie "Titanica" powstała Leonardo DiCaprio Foundation, która przekazała dotąd ponad 100 milionów dolarów na projekty ekologiczne.
Oscar pojawił się nagle. Zdobył go za rolę w przeciętnym filmie Alejandra Gonzaleza Inarritu "Zjawa", o którym wkrótce zapomnimy. Oparta na powieści Michaela Punke'a opowieść o traperze, który zaatakowany przez niedźwiedzia i porzucony przez kompanów samotnie przemierzył 300 kilometrów, by się zemścić, ma się nijak choćby do zlekceważonego przez Akademię "Wilka z Wall Street". Znamienne, że odbierając statuetkę, najżarliwiej dziękował Martinowi Scorsese za to, "że odsłonił przed nim wcześnie nieznane rejony sztuki". Najwięcej jednak mówił o ekologii, podkreślając, że praca nad "Zjawą" skupiła się na relacji człowieka z naturą i że czas zacząć działać, jeśli jej piękno chcemy ocalić.
W 2016 roku DiCaprio został producentem i narratorem dokumentu "Before the Flood", opowiadającego o wpływie zmian klimatycznych na środowisko, a w ubiegłym roku w tej samej podwójnej roli wystąpił w filmie "Ice on Fire", wyjaśniającym przyczyny gwałtownego topnienia pokrywy lodowej w Arktyce.
Od momentu odebrania Oscara pojawił się na ekranach tylko raz - w 2019 roku w filmie Quentina Tarantino "Pewnego razu w... Hollywood", będącym wyznaniem miłości reżysera do kina. Obraz, który znamy, zgarnia najważniejsze nagrody i właśnie zdobył aż 10 nominacji do Oscara - w tym dla Leo za wspomnianą kreację upadającego gwiazdora westernów. Znakomitą.
Przez lata kojarzono go z pięknościami z ekranu i wybiegu. Najdłużej, bo pięć lat, związany był z Gisele Bündchen. W 2004 roku magazyn "People" uznał ich za najpiękniejszą parę na świecie. Rok później Gisele wyprowadziła się z hukiem od DiCaprio. "Nie będę czekać kolejnych pięciu lat na to, aż boski Leo się oświadczy" - oznajmiła prasie.
Od tamtej pory przez jego życie przewinął się łańcuszek kobiet, ale nikt nie słyszał, by wspominał o małżeństwie. Przeciwnie. "Nie wiem, czy kiedykolwiek się ożenię" - mówił przed laty magazynowi "People". - "Moim rodzicom się nie udało, moim przyjaciołom - w większości też nie. Byłem pewien, że małżeństwo Kate i Sama (Kate Winslet i Sama Mendesa - red.) jest wieczne, a też się rozstali".
Ta narracja obowiązywała do jesieni 2019 roku, gdy oświadczył w wywiadzie, że dojrzał do ojcostwa i formalnego związku. Znajomi donieśli, że 77-letnia już Irmelin - ukochana mama - zaczęła w końcu domagać się wnuka. Czy faktycznie zaręczył się z 22-letnią Camilą Morrone? Wieczny kawaler George Clooney znalazł kobietę życia po pięćdziesiątce, więc czemu nie?
Dla nas ważniejszą informacją jest ta, że już w kwietniu stanie na planie kolejnego filmu Martina Scorsese "Killers of the Flower Moon". Będzie to opowieść o serii mordów, które miały miejsce w latach 20. ubiegłego wieku w hrabstwie Osage, po odkryciu tam złóż ropy naftowej.
"Gdyby ktoś spytał mnie w wieku 16 lat, z jakim reżyserem chciałbym najbardziej pracować, byłby to Marty. Jeśli spyta dziś, z czego jestem dumny, powiem: z przyjaźni z Martym i z naszej współpracy. Choćby z tego powodu warto było zostać aktorem" - wyznał w rozmowie z Oprah Winfrey.
Kolejne spotkanie duetu DiCaprio-Scorsese - na wiosnę. Ale najpierw, w nocy z 9 na 10 lutego, już po raz siódmy "leomaniacy" będą ściskać kciuki, licząc na zwycięstwo swojego idola w oscarowym wyścigu.