Mecz piłki nożnej w Polsce można było ustawić dzięki pieniądzom, prostytutkom, lodówkom, kuchenkom. Po dobroci albo szantażem. Na pewno nie na trzeźwo. I trudno było to zrobić bez wizyty w jednej z wielkopolskich wsi. O złotych czasach korupcji w polskiej piłce i o tym, jak sprzedawanie meczów wpłynęło na dramatyczny poziom polskiej ligi, pisze Szymon Jadczak.
16 grudnia 2019 roku sąd we Wrocławiu, po dziewięciu latach procesu, skazał 30 osób zamieszanych w ustawianie meczów w polskiej piłce ligowej. Najsurowszy wyrok usłyszał Ryszard F. ps. Fryzjer, główny organizator korupcji w polskiej piłce. Mężczyzna ma trafić do więzienia na cztery i pół roku. Pozostali – działacze, sędziowie, trenerzy i byli piłkarze – usłyszeli wyroki w zawieszeniu. Wyrok jest nieprawomocny. To początek końca rozliczeń z czasami, gdy niemal wszystkie mecze w polskiej lidze były ustawione. Ale to wcale nie oznacza, że w polskiej piłce nie ma już przekrętów. No i nie brak w niej ludzi, którzy przed laty siedzieli w ustawianiu meczów po uszy.
Niedziela cudów
Złote czasy korupcji w polskiej piłce nadeszły z przemianą ustrojową. W latach 90. polska liga była skorumpowana do cna. Kluby przestały być wspierane przez państwowe molochy, w ich miejsce weszli prywatni inwestorzy, często z bardzo dziwną, żeby nie powiedzieć szemraną przeszłością. Pojawiły się ogromne pieniądze. W takich okolicznościach doszło do "niedzieli cudów".
W 1993 roku przed ostatnią kolejką I ligi ŁKS Łódź i Legia Warszawa walczyły o mistrzostwo Polski, przy równej liczbie punktów miał decydować lepszy bilans bramkowy.
20 czerwca podczas ostatniej kolejki ligowej ŁKS Łódź wygrał z Olimpią Poznań 7:1 a Wisła Kraków przegrała z Legią Warszawa 0:6. Oba mecze były ustawione, bramki padały w kuriozalnych okolicznościach, często zaraz po tym, gdy spiker podawał informację, że w równoległym meczu też strzelono gola. Co ciekawe, mecz w Krakowie sędziował Marian D., który po latach zostanie działaczem PZPN i będzie jednym z pierwszych zatrzymanych w aferze "Fryzjera".
"Tych goli komentować się raczej nie da, toteż sami ocenią państwo, w jakim stopniu pomagali gościom kurtuazyjni gospodarze. (...) Akcje jak w pięknym filmie o czarnej ligowej rzeczywistości. Publiczność cały czas skandowała pod adresem swojej drużyny »Złodzieje!«. Od czasu do czasu żądała kategorycznie oddać pieniądze lub bardziej pojednawczo »Wisełko, podziel się z nami«" – w ten subtelny sposób redaktor Andrzej Szeląg relacjonował w Telewizji Polskiej ustawiony mecz Wisły z Legią. To był jeden z najczarniejszych dni w dziejach polskiego sportu.
Kilka tygodni później PZPN odebrał mistrzostwo Polski Legii, symbolicznie ukarał pozostałe kluby zamieszane w szwindel i przyznał tytuł mistrza Lechowi Poznań. Ale do dziś nikt nie poniósł odpowiedzialności karnej za ten potężny skandal korupcyjny. Przyczyna była prosta – korupcja w sporcie nie była wtedy przestępstwem. Chociaż prokuratorzy próbowali ugryźć tę sprawę po swojemu.
Sprzedany mecz jak podrobione perfumy
Dwa lata po meczu Wisła – Legia krakowscy policjanci znaleźli w samochodzie jednego z byłych piłkarzy Wisły kradzione radio. Mężczyzna dostał propozycję nie do odrzucenia – opowiesz o kulisach meczu z Legią, a my odpuścimy ci sprawę paserstwa. W ten sposób śledczy się dowiedzieli, kto z Wisły sprzedał mecz (co najmniej trzech zawodników), kto z Legii kupił (tu pojawiły się dwa nazwiska piłkarzy) i kto był pośrednikiem w przekazaniu pieniędzy (kolejne nazwisko piłkarza Legii).
Sprawa trafiła do ambitnego prokuratora, też kibica, tyle że sympatyzującego z Cracovią. Śledczy wymyślili, żeby z braku przepisów o korupcji w sporcie podciągnąć sprzedanie meczu pod oszustwo konsumenckie. Ten przepis wykorzystywano np. przy sprzedaży podrabianych ciuchów albo produktów spożywczych, ale zastosowanie go do meczu i uznanie, że widzowie, którzy przyszli na stadion, zostali oszukani, bo dostali sfałszowany produkt, uznano za zbyt karkołomne. 5 lipca 1995 roku sprawa została umorzona. W uzasadnieniu prokurator apelował o wprowadzenie do Kodeksu karnego przepisów, które pozwalałyby karać za korupcję w sporcie. Akta z dokładnym opisem, kto komu sprzedał mecz Wisły z Legią, zostały niestety przekazane do archiwum, a następnie oddane na przemiał w 2004 roku.
Musiało minąć kilka kolejnych lat od umorzenia, a w piłce dojść do kilku kolejnych skandali, żeby apel krakowskiego prokuratora został wysłuchany. 13 czerwca 2003 roku do Kodeksu karnego dodano artykuł 296b. "Kto, organizując profesjonalne zawody sportowe lub w nich uczestnicząc, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę w zamian za nieuczciwe zachowanie, mogące mieć wpływ na wynik tych zawodów, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5". Przepis zaczął obowiązywać od 1 lipca 2003 roku.
Szczelność i pełna hermetyka
Osobą, która w największym stopniu skłoniła polityków do zmiany prawa i walki z korupcją w sporcie, był Ryszard F. ps. Fryzjer i stworzony przez niego system, nazwany później mafią "Fryzjera". Niepozorny, korpulentny mężczyzna, z wyjątkowo niemodną fryzurą (łysina z przodu, dłuższe włosy z tyłu) rzeczywiście zaczynał karierę od zakładu fryzjerskiego. Urodzony zaraz po wojnie na wsi pod Szamotułami, zawodu uczył się między innymi w Poznaniu. "Uczesać, wymodelować i zakręcić loki, a nawet ufarbować włosy też elegancko umiałem. Bo ja byłem mistrzem fryzjerskim, dosłownie i w przenośni, co potwierdzają stosowne dyplomy" – chwalił się F. w swojej autobiografii ("Spowiedź Fryzjera. Szokująca prawda o korupcji w polskim futbolu" Adam Godlewski, wydawnictwo Wątek, Łódź 2011 r.)
Jak wyglądała jego droga od podcinania grzywek do nieformalnego zarządzania polską piłką nożną? Przy okazji biznesów robionych w końcówce lat 80. Ryszard F. poznał sędziego ze Śląska. Ten z kolei przedstawił go pułkownikowi, który zarządzał klubem Olimpia Poznań. Olimpia była klubem ściśle powiązanym z Milicją Obywatelską, a jej działacze równolegle pełnili odpowiedzialne funkcje w resorcie spraw wewnętrznych. Pod koniec lat 80. klub z poznańskiego Golęcina awansował do I ligi. To w Olimpii "Fryzjer" pierwszy raz zetknął się z korupcją w piłce. Zarządzający klubem pułkownik już podczas pierwszego spotkania zabrał F. do szatni i przy nim ustawił w przerwie jeden z meczów Olimpii. A w kolejnych miesiącach poznał go z wierchuszką polskiej piłki. Z głównym naciskiem na sędziów i odpowiedzialnych za nich działaczy.
To, co Ryszard F. podpatrzył w Poznaniu, szybko postanowił wdrożyć na swoim podwórku. W 1992 roku doprowadził do połączenia grających w niższych ligach drużyn LZS Czarni Wróblewo z Błękitnymi Wronki. Tak powstała Amica Wronki, która zaczęła piąć się po kolejnych szczeblach rozgrywkowych, aż w 1995 roku wylądowała w I lidze. "Fryzjer", który oficjalnie był pracownikiem Amiki (działu marketingu) przez kolejnych pięć lat stworzył zorganizowaną grupę przestępczą (za taki zarzut został po latach skazany w jednym z procesów), która stopniowo opanowała polską piłkę. Okazało się, że wystarczy do tego mentalność drobnego cwaniaczka w połączeniu z ogromnymi pieniędzmi.
Część meczów "Fryzjer" po prostu kupował. Opłacał sędziów, obserwatorów, którzy wystawiali sędziom oceny, zawodników i trenerów przeciwnych drużyn. Swoją działkę dostawali też dziennikarze, którzy mieli dobrze pisać o ulubieńcach Ryszarda F. (on sam został nagrodzony przez jedną z gazet tytułem najlepszego działacza roku). Czasami posługiwał się szantażem. W reportażu "Golenie Fryzjera" Gabriela Waliszki, wyemitowanym przez nSport, sędziowie opowiadali, że przekazywanie łapówek było nagrywane potajemnie, potem takie taśmy były idealnym narzędziem szantażu. Podobnie było z prostytutkami podstawianymi sędziom i działaczom.
Kogo nie dało się kupić, tego F. próbował przeciągnąć na swoją stronę w inny sposób. W pewnym momencie w jego "stajni" była już znaczna liczba obserwatorów, od których ocen zależała kariera każdego sędziego w Polsce. Chcąc nie chcąc więc, nawet uczciwy sędzia, któremu zależało na prowadzeniu meczów w I lidze, musiał iść na kompromis z szefem piłkarskiej mafii, inaczej jego kariera szybko się kończyła.
A "Fryzjer" z czasem dochrapał się nawet posady wiceprezesa Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej. O jego pozycji w piłkarskich strukturach niech świadczy fragment wyjaśnień, które w śledztwie dotyczącym korupcji w piłce prowadzonym po latach przez prokuraturę we Wrocławiu złożył jeden z pierwszoligowych sędziów: "(...) zawsze posiadał bardzo aktualną wiedzę na temat struktury i życia PZPN. On znał praktycznie wszystkich. Przykładowo na mistrzostwach Polski w piłce halowej to on był wiodącą osobą podczas rozmów zarządu PZPN, który się tam spotkał".
"Przebiliście mnie, ch**e!"
O metodach działaniach Ryszarda F. ciekawie opowiada w rozmowie z Leszkiem Milewskim dla portalu Weszlo.com były sędzia Jarosław Szostek: "(…) miał tę wielką umiejętność, że potrafił dowiadywać się wielu rzeczy o ludziach. Znał ich słabości, znał ich bolączki. Wiedział na przykład, że ktoś ma chorą matkę, żonę. Bardzo wtedy pomagał, więc niekoniecznie korumpował, tylko zyskiwał przychylność. W moim przypadku też zyskał przychylność. Znalazł lukę, mój słabszy punkt – to, że byłem ambitny, miałem marzenia i chciałem awansować. Nigdy nie wziąłem od F. ani złotówki, ale mogę z pełną świadomością przyznać: F. absolutnie zyskał moją przychylność".
Michał Listkiewicz, był prezes PZPN, opowiadał w jednym z wywiadów, że po przyjeździe do Wronek Ryszard F. natychmiast rzucił mu się na szyję, przeszedł na ty i zaproponował wspólną wódkę. Gdy zobaczył zdziwienie na twarzy Listkiewicza, stwierdził, że on po prostu ma taki sposób bycia.
Inni działacze, sędziowie i dziennikarze bez skrępowania korzystali z gościnności "Fryzjera". Wizyta na meczu we Wronkach wiązała się z imprezą albo w restauracji Borowianka tuż obok dworca i zakładu fryzjerskiego F., albo z bankietem i noclegiem w dworku nieopodal Wronek. Wielu gości wyjeżdżało z Wielkopolski ze sprzętem AGD w bagażnikach samochodów.
Kulminacją działalności "Fryzjera" w Amice Wronki był finał Pucharu Polski w 1998 roku. Drużyna z miasta kuchenek miała zmierzyć się z drugoligowym Aluminium Konin. Mecz miał się odbyć na stadionie Lecha Poznań. Żeby zapewnić sobie przychylność poznańskiej publiczności, kilka tygodni wcześniej Amica dała wygrać Lechowi mecz ligowy. Sędzia meczu z Aluminium po tym spotkaniu kończył karierę, więc nie zależało mu na pozytywnej ocenie jego pracy. Ryszard F. przyznał się do przekupienia arbitra tego spotkania w swojej książce "Spowiedź Fryzjera". Jego słowa po latach potwierdził we wrocławskiej prokuraturze były reprezentant Polski i były gracz Amiki Wronki Paweł K., który zeznał, że oba kluby próbowały przekupić sędziego, a w trakcie meczu doszło wręcz do licytacji, kto da więcej. W trakcie meczu sędzia wyraźnie forował drużynę z Wronek, przeciwnicy dostali siedem żółtych kartek i jedną czerwoną. Amica wygrała po dogrywce 5:3. "Przebiliście mnie, ch...e!" – miał krzyczeć po spotkaniu prezes Aluminium do ludzi z Wronek.
Biuro spadków i awansów
W mediach było coraz głośniej o "Fryzjerze", a Amica zamiast mieć reklamę lodówek i kuchenek przez sport, zaczynała kojarzyć się z nie do końca czystymi zagrywkami. Dlatego w 2000 roku Ryszard F. musiał pożegnać się z Wronkami. Ale ani myślał żegnać się z polską piłką. Teraz stał się człowiekiem do wynajęcia. Załatwiał mecze tym, którzy zapłacili. Jego dom zaczęto nazywać biurem spadków i awansów. Tam decydowano o wynikach meczów I, II, a często i niższych lig czy karierach sędziów i działaczy.
W środowisku mówiło się, że jeśli jakaś drużyna chciała awansować do I ligi, praktycznie nie mogło się to odbyć bez pomocy "Fryzjera". "Panie Ryszardzie, w piłce nie ma przypadków. Od 1990 roku nikt przypadkowo nie zdobył mistrzostwa Polski. Nikt przypadkowo nie wywalczył awansu. Wszystko jest poukładane" – usłyszał od Ryszarda F. Ryszard Niedziela, który jako właściciel Odry Opole próbował awansować do I ligi w sezonie 2000/2001. "Fryzjer" wtedy nosił się już jak na domniemanego szefa mafii przystało. "Na stoliku dwa telefony, dwa oprawione w skórę notesy, saszetka. (…) Na lewej ręce F. miał złoty zegarek i sygnet, na prawej złotą ketę. Musiał mieć słabość do tego kruszcu, bo na szyi błyskał też złoty łańcuch, a w ustach – taki sam ząb" – wspominał Niedziela w książce ("Mafia Fryzjera" Roman Stęporowski, Ryszard Niedziela, Pro Media, Opole 2007).
Za samą chęć współpracy Ryszard F. brał ok. 30 tysięcy złotych za rundę. Przy czym runda wiosenna, gdy decydował się ostateczny układ tabeli, była zdecydowanie droższa. "Fryzjer" śmiał się, że dolicza VAT. Ustawienie jednego meczu przez sędziego wiązało się opłatą rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, przy czym F. pobierał od tego prowizję około 3 tysięcy złotych. Trudno oszacować, ile "Fryzjer" zarobił na korupcji. Do szacunków mogą posłużyć jedynie dane, które w późniejszych latach zebrała prokuratura badająca korupcję w piłce (dane opublikował blog Piłkarska Mafia). Według oficjalnych zeznań podatkowych Ryszard F. w latach 2003–2005 osiągnął 51 tysięcy złotych przychodu. W tym czasie na rachunki w kilku bankach wpłacił łącznie 456 tysięcy złotych.
Bat, który nie działa
Wejście w życie przepisów, które pozwalały ścigać korupcję w sporcie nie zmieniło wiele w działaniach "Fryzjera". Może częściej zmieniał numery telefonów. Ale biznes z ustawianiem meczów kręcił się dalej. Bo co z tego, że państwo miało w końcu bat na nieuczciwych sędziów, działaczy, trenerów i piłkarzy.
Ale żeby z tego bata skorzystać, potrzebny był przypadek i praca dziennikarzy opisujących korupcję w piłce. W maju 2004 roku Artur Brzozowski z wrocławskiej redakcji "Gazety Wyborczej" zaczął opisywać kulisy ustawienia meczu II ligi pomiędzy Polarem Wrocław a Zagłębiem Lubin. Klub z Lubina walczył wtedy o awans do I ligi, jego piłkarze zrzucili się i przekazali rywalom co najmniej 25 tysięcy złotych za podłożenie się. Zagłębie wygrało 4:0, ale po tekstach Brzozowskiego sprawą zajęła się prokuratura. Przypadek sprawił, że śledztwo trafiło do Tadeusza Potoki z Prokuratury Rejonowej Wrocław-Psie Pole, który był kibicem Śląska Wrocław, a co za tym idzie, dobrze znał się na piłce.
W trakcie kolejnych przesłuchań śledczy zorientowali się, że korupcja w polskiej piłce to temat, który znacznie przekracza możliwości prokuratury rejonowej. Śledztwo zostało przeniesione do wrocławskiej delegatury Prokuratury Krajowej, zajęli się nim dwaj prokuratorzy: Krzysztof Grzeszczak i Robert Tomankiewicz.
Prezes ma dość
Los sprzyjał śledczym. Bo po lekturze tekstów Brzozowskiego z wrocławską policją skontaktował się Piotr Dziurowicz, ówczesny prezes I-ligowego GKS Katowice. Jego ojciec Marian zbudował przez lata potęgę śląskiego klubu, w latach 90. był też prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, osobą wszechwładną w polskiej piłce. Synowi nie szło już tak dobrze. W sezonie 2004/2005 GKS Katowice był najgorszą drużyna I ligi, pewnym kandydatem do spadku. Może dlatego Dziurowicz zdecydował się na udział w prowokacji zorganizowanej przez policję. Prezes GKS przyznał potem w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", że miał dość ciągłego kupowania meczów, oszustw, zakłamania polskiej piłki.
20 maja 2005 roku Dziurowicz umówił się na parkingu pod Kielcami z Antonim F., pierwszoligowym sędzią. 100 tysięcy złotych, które miał mu przekazać pod kontrolą policji, było przygotowane w sumie dla trzech sędziów za ustawienie dwóch meczów. Gdy F. schował pieniądze w kole zapasowym samochodu, został zatrzymany.
To był przełom w śledztwie dotyczącym korupcji w piłce. Ale też moment, który mocno utrudnił dalsze postępowanie. Bo wystraszył główny cel wrocławskich śledczych, czyli Ryszarda F. ps. Fryzjer.
Zatrzymanie Antoniego F. i innych działaczy w związku z prowokacją przygotowaną przez policję z pomocą Piotra Dziurowicza wcale nie powstrzymało Ryszarda F. przed ustawianiem kolejnych meczów. – Stwierdził, że teraz mamy stan wojenny i w związku z tym musimy wprowadzić nadzwyczajne środki ostrożności. W trakcie rozmów posługiwał się specjalnym kodem. Na przykład różą nazywał tysiąc złotych łapówki. Wymieniał masowo karty SIM, korzystał z setek prepaidów, łącznie przeanalizowano ponad 70 tys. wykonanych przez niego połączeń. Ale nie wpadł na to, żeby wymieniać za każdym razem telefon, śledczy więc namierzali jego rozmowy po numerze IMEI telefonu – opowiada osoba znająca kulisy śledztwa dotyczącego korupcji w polskiej piłce. "Fryzjera" zawiodła też czujność, gdy w kolejnych miesiącach po zatrzymaniu Antoniego F. śledczy z Wrocławia nie wykonywali żadnych poważnych ruchów, mężczyzna zaczął swobodnie rozmawiać przez telefon o ustawianiu meczów, co zostało utrwalone na policyjnych podsłuchach. W końcu w czerwcu 2006 roku "Fryzjer" po raz pierwszy trafił do aresztu.
A potem bramka wejściowa do prokuratury we Wrocławiu zaczęła kręcić się jak diabelski młyn w lunaparku. Do stolicy Dolnego Śląska ludzie piłki zjeżdżali sami albo byli przywożeni przez policję lub Centralne Biuro Antykorupcyjne, które z czasem przejęło śledztwo. W sumie, według wyliczeń Dominika Panka z blogu Piłkarska Mafia, o korupcję w piłce oskarżono od 2003 roku do dziś 525 osób, skazano jak do tej pory 479 z nich.
Chciałem powiedzieć prawdę
Do pewnego momentu ludzie ze środowiska piłkarskiego byli przekonani, że śledczy nic na nich nie mają. Z takim przekonaniem wielu zatrzymanych piłkarzy, trenerów, sędziów i działaczy jechało do Wrocławia. Podczas składania wyjaśnień próbowali wszystkiemu zaprzeczać, zasłaniać się niepamięcią, zrzucać odpowiedzialność na innych. Wtedy zazwyczaj prokurator Grzeszczak lub Tomankiewicz wyciągali płachty ze szczegółowymi analizami połączeń telefonicznych, połączone z analizą przemieszczania się danego człowieka i umieszczali te dane w kontekście kalendarza piłkarskiego.
To działało na podejrzanych piorunująco. Dobrze widać to choćby na przykładzie protokołu z przesłuchania Grzegorza G., byłego sędziego piłkarskiego, do niedawna współwłaściciela I-ligowego Radomiaka. G., swego czasu uznawany za najlepszego polskiego sędziego, który miał prowadzić mecze podczas mistrzostw świata w RPA w 2010 roku, trafił do Wrocławia w grudniu 2008 roku. Gdy prokurator Tomankiewicz udowadnia Grzegorzowi G., że ten tuż przed meczami, które miał prowadzić, dzwonił do "Fryzjera" (w sumie śledczy doliczyli się 82 połączeń między sędzią a Ryszardem F.) i do innych działaczy podejrzanych o korupcję, a jego telefon logował się w miejscach, gdzie według zeznań innych działaczy miał przyjmować pieniądze za ustawienie meczu, zapoznaje go ze skrupulatnie zgromadzonymi dowodami, sędzia z Radomia prosi o przerwę w przesłuchaniu.
"Chciałem powiedzieć prawdę" – zaczyna po przerwie swoje wyjaśnienia Grzegorz G. I opisuje, że w tamtych czasach nie dało się funkcjonować w strukturach sędziowskich bez współpracy z "Fryzjerem". Przyznaje się też do części zarzutów korupcyjnych, chociaż potem zmieni wyjaśnienia. Ostatecznie w grudniu 2019 roku sąd we Wrocławiu skaże go na rok i cztery miesiące więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz zakaz zajmowania stanowisk związanych z organizacją i uczestnictwem w profesjonalnych zawodach sportowych.
Inny sędzia miał się rozpłakać, gdy uświadomił sobie, co mają na niego prokuratorzy. Jeszcze inny klęknął i prosił o łagodne traktowanie.
Andrzej odpokutował
Dla wielu ludzi piłki wizyta we Wrocławiu wiązała się jednak z ulgą, z wyrzuceniem z siebie wiedzy o najciemniejszych czasach w historii polskiej piłki. "Marzyłem, żeby kiedyś posędziować mecz uczciwie" – wyznał przed śledczymi jeden z sędziów, a w protokole pojawiła się adnotacja, że mężczyzna w tym momencie zaczął płakać.
Wizytę we wrocławskiej prokuraturze mają też za sobą największe nazwiska w polskiej piłce. Dobrowolnie do korupcji przyznał się m.in. Łukasz Piszczek, piłkarz Borussii Dortmund, który niedawno zakończył występy w kadrze Polski. Jako młody zawodnik Zagłębia Lubin zrzucał się na łapówkę za ustawienie meczu z Cracovią w 2006 roku. W 2011 roku został za to skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
W kadrze Polski jako trener bramkarzy do dziś pracuje Andrzej Woźniak, skazany za korupcję w Koronie Kielce na dwa i pół roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. "Uważam, że Andrzej poniósł już konsekwencje swojej decyzji. Dlatego klepnąłem tę kandydaturę" – tłumaczył prezes PZPN Zbigniew Boniek.
– Kiedyś uważałem, że każdy zamieszany w ustawianie meczów powinien zniknąć z piłki. Zmieniłem zdanie, gdy uświadomiłem sobie skalę tego zjawiska, że umoczeni byli niemal wszyscy. Więc po odpokutowaniu niech oni pracują w klubach, ale kadra to świętość, nie powinno być w niej miejsca dla ludzi z wyrokami za korupcję – uważa Dominik Panek, dziennikarz Polskiego Radia oraz twórca bloga Piłkarska Mafia, encyklopedii wiedzy o korupcji w polskiej piłce, gdzie można znaleźć informacje praktycznie o wszystkim, co dotyczy ustawiania meczów.
Na liście ustawionych meczów, którą opublikował blog Piłkarska Mafia, jest 638 pozycji. Zarówno z I ligi, jak i niższych klas rozgrywkowych. Z ustaleń śledczych wynika, że kwota za kupienie meczu w I lidze zaczynała się od 10 tysięcy. – Najwięcej – 200 tysięcy – mieli przyjąć piłkarze RKS Radomsko za odpuszczenie meczu z Zagłębiem Lubin. Arka Gdynia kupiła mecz barażowy ze Śląskiem Wrocław za 43 tysiące zł. Górnik Polkowice, walcząc o utrzymanie, proponował sędziom od 40 do 100 tysięcy złotych – opowiada Dominik Panek. W trakcie rozgrywek dochodziło do kuriozalnych sytuacji. – Były mecze ustawione z trzech stron. Pamiętam mecz Zagłębia Lubin z RKS Radomsko. Zagłębie kupowało mecz od piłkarzy RKS Radomsko, z kolei działacze Radomska kupowali mecz od sędziego, czyli przeciwko swoim własnym piłkarzom. Pamiętam też spotkanie Rozwój Katowice – Śląsk Wrocław. Wdało się w to Zagłębie Sosnowiec, któremu zależało, żeby Śląsk przegrał. Potem z kolei Śląsk próbował ustawić porażkę Zagłębia w meczu z Chrobrym Głogów – mówi Dominik Panek.
W świecie piłkarskiej korupcji obowiązywały pewne zasady. Regułą było zwrócenie pieniędzy, jeśli meczu nie udało się ustawić.
Śledztwo gigant
Wrocławskie śledztwo w sprawie korupcji było jedną z największych spraw w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Chociaż do pierwszych zatrzymań doszło w 2005 roku, to główny proces rozpoczął się dopiero w 2012 roku. Początkowo oskarżono ponad 100 osób. Część z nich przyznała się do winy i dobrowolnie poddała się karze. Część zarzutów zdążyła się przedawnić. Część wątków wyłączono do innych postępowań. Ryszard F. zdążył przez ten czas usłyszeć dwa prawomocne wyroki – za ustawianie meczów Arki Gdynia oraz Piasta Gliwice. W tym pierwszym jednym z zarzutów był udział w zorganizowanej grupie przestępczej, dlatego w grudniu 2019 r. akurat od tego zarzutu "Fryzjer" został uwolniony – sąd uznał, że nie można go skazywać drugi raz za to samo. Ale za ustawienie kilkudziesięciu innych meczów skazał go na cztery i pół roku więzienia. Pozostali współoskarżeni usłyszeli wyroki w zawieszeniu.
Dziś "Fryzjerów" już nie ma
Czy dziś korupcji w piłce nie ma? Na pewno nie na taką skalę, jak za czasów "Fryzjera". Nikt nie ustawia całych kolejek, nie podkupuje sędziów na masową skalę. Dziś zagrożenie wiąże się z coraz popularniejszymi zakładami bukmacherskimi. Teoretycznie piłkarze mają zakaz obstawiania meczów ligi, w której grają. – Ale przed każdą kolejką funkcjonuje giełda informacji między zawodnikami, dowiadują się, kto nie zagra, kto zagra z kontuzją, u kogo w drużynie panują fatalne nastroje. A potem z taką wiedzą łatwiej wytypować wyniki i obstawić je przez internet na koncie zarejestrowanym przez kumpla. To jeszcze nie korupcja, ale stąd już tylko krok do niej – uważa jeden z ligowych trenerów.
Opowiada analityk pracujący dla jednego z bukmacherów: – W zakładach można w tej chwili obstawiać wszystko. Oprócz wyniku takie zdarzenia, jak: kto dostanie pierwszy żółtą kartkę, ile będzie rzutów rożnych, czy padnie parzysta liczba bramek. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że piłkarze pewnego klubu szybko łapią żółte kartki. Okazało się, że ich rodziny obstawiają tego typu zdarzenie u bukmachera.
O podobnej historii opowiadał mi jeden z działaczy piłkarskich: – Zorientowaliśmy się, że jeden z ligowców co chwilę dostaje żółte kartki w okolicznościach budzących wątpliwości. Żadnych dowodów nie mieliśmy, same podejrzenia. Ale wystarczyła rozmowa ostrzegawcza, bo od tego czasu żadnych żółtych kartek ten piłkarz już nie łapie.