Chińskie władze po niemal 40 latach odeszły od polityki jednego dziecka – od teraz obowiązywać będzie polityka dwojga dzieci. Bardzo prawdopodobne jest jednak, że ta historyczna decyzja nie przyniesie żadnego efektu, a dotychczasowe ograniczenie dzietności, w makabryczny sposób wymuszane na chińskich rodzinach, nie miało żadnego sensu.
Polityka jednego dziecka w Chinach kontynentalnych została oficjalnie wprowadzona pod koniec lat 70. XX wieku przez rozpoczynającą ambitny program reform ekipę Deng Xiaopinga. Częścią cudu gospodarczego miało być ograniczenie dzietności, tak aby łatwiej było wyżywić niemal miliardową już wtedy populację i wyeliminować część problemów społecznych, gospodarczych i środowiskowych, spowodowanych gwałtownym wzrostem ludności.
Zmiana konieczna od dawna
Według Pekinu przez niemal cztery dekady obowiązywania polityka jednego dziecka zapobiegła narodzinom 400 mln dzieci, przyczyniając się w ten sposób do poprawy standardu życia Chińczyków i przyczyniając się do gigantycznego sukcesu gospodarczego.
Teraz jednak dramatyczna sytuacja demograficzna w Chinach wymusiła zmianę polityki. Ma ona przeciwdziałać nie tylko niskiemu przyrostowi naturalnemu, niezapewniającemu zastępowalności pokoleń, ale też starzeniu się społeczeństwa, zmniejszaniu się chińskiej siły roboczej oraz zmniejszaniu się konsumpcji wewnętrznej.
Do rozluźnienia lub całkowitego porzucenia polityki jednego dziecka od lat nawoływano nie tylko na Zachodzie, ale też w samych Chinach. Podkreślano to zarówno w badaniach chińskich demografów, jak też w raportach państwowych instytucji, uczelni wyższych i think-tanków.
Polityka strzału w stopę
Malejąca dzietność odcisnęła bowiem swoje piętno na kolejnych pokoleniach Chińczyków i przyczyniła się do powstania szeregu poważnych problemów.
Zasadniczym z nich jest tak zwany fenomen "4+2+1" w Chinach. Nawiązuje on do faktu, że jedyne dziecko (1), zgodnie z zalecanym od przeszło trzech dekad modelem rodziny, będzie w przyszłości musiało pomagać finansowo nie tylko swoim rodzicom (2), ale również swoim dziadkom (4).
Już obecnie zmniejsza się proporcja osób pracujących do dzieci i osób starszych, a za około 40 lat w wieku produkcyjnym będzie jedynie połowa społeczeństwa, zaś osób do 24. roku życia będzie znacznie mniej niż 65-latków i starszych. Oznacza to, że Chiny zwyczajnie zaczynają wymierać.
Innym problemem jest gigantyczna nierównowaga płci – na 100 dziewczynek rodzi się, w zależności od regionu, od 117 do 120 chłopców. Doprowadziła to tego powszechna, choć formalnie zakazana, selektywna aborcja. Rodzice, którym pozwolono na posiadanie tylko jednego dziecka, chcieli, aby był to chłopiec i usuwali dzieci płci żeńskiej. W efekcie w Chinach funkcjonuje gigantyczny, półlegalny przemysł aborcyjny. Szacuje się, że każdego roku dokonywane jest w tym państwie aż 13 mln zabiegów przerwania ciąży.
Poliandria, porwania i jedynacy
Konsekwencją jest również to, że 30-40 mln mężczyzn nie ma dziś szans na znalezienie partnerki – nazywani oni są guanggun. Jako rozwiązanie tego problemu jeden z chińskich profesorów ekonomii, Xie Zuoshi całkiem poważnie zalecił dwa tygodnie temu rozważenie poliandrii – zezwolenie, by mężczyźni "dzielili się" żonami.
Choć pomysł ten wydaje się żartem, a profesor zaznaczył, że jest oparty o czysto ekonomiczne wyliczenia, został on potraktowany całkiem poważnie i odbił szerokim echem w całym kraju. Sfrustrowani obywatele nie zostawili jednak na profesorze suchej nitki. "Samotni mężczyźni chcą wiedzieć, gdzie jest twoja żona" – brzmiał jeden z komentarzy na chińskim portalu społecznościowym Weibo.
Kolejnym problemem jest nasilenie się handlu ludźmi w Chinach. Polega on przede wszystkim na handlu dziećmi, porywanymi lub świadomie sprzedawanymi przez rodziców, oraz na porywaniu kobiet na przyszłe żony dla dobrze sytuowanych, ale samotnych mężczyzn. Źródłem takich dzieci i kobiet są ubogie obszary Chin, ale też kraje ościenne.
Poważne konsekwencje może mieć wreszcie to, że Chiny stają się zdominowane przez pokolenie jedynaków. Funkcjonowanie społeczeństwa złożonego z silnych, często egoistycznych jednostek, od najmłodszych lat zmuszanych do ciężkiej pracy, by sprostać oczekiwaniom całej rodziny, jest jednak obecnie wielką zagadką dla naukowców.
Polityka czy gospodarka?
Z drugiej strony demografowie spierają się, czy wprowadzenie administracyjnego limitu dzieci naprawdę przyczyniło się do spadku urodzeń. Wiele osób wskazuje, że liczba urodzeń malała już w połowie lat 70., bezpośrednio przed wprowadzeniem polityki jednego dziecka, a mający miejsce od początku lat 80. nagły wzrost zamożności mógł dodatkowo nasilić spadek dzietności. Zwłaszcza że wśród państw o najniższej dzietności na świecie są Singapur i Tajwan, a więc te zamieszkane również przez Chińczyków, które wzbogaciły się kilkadziesiąt lat wcześniej.
Co więcej, w ostatnich latach od restrykcyjnej polityki jednego dziecka było już około 20 wyjątków, za sprawą których pozostała nią objęta zaledwie 1/3 populacji. Z kolei przez resztę społeczeństwa i tak nie była ona w pełni przestrzegana. W efekcie Chiny wciąż mają wyższą dzietność niż Polska, która polityki ograniczenia przyrostu naturalnego nigdy nie doświadczała.
Te dwa fakty sugerują, by nie przeceniać znaczenia głośnej polityki demograficznej prowadzonej przez Pekin. Okazuje się bowiem, że ani nie była ona w pełni przestrzegana, ani nie zmieniała ogólnego trendu – bogacący się Chińczycy rezygnują z posiadania potomstwa jeszcze szybciej niż bogacący się Europejczycy.
Cztery dekady makabry
Szczególnie bulwersujące było jednak to, jak wymuszone ograniczanie dzietności wyglądało w praktyce. Dramatyczne historie rodzin z różnych części Chin, których życie zostało zniszczone przez politykę jednego dziecka, są praktycznie na wyciągnięcie ręki.
Jedną z nich opisywała gazeta "The Sydney Morning Herald". Yu Rongfen w 2011 r. była w siódmym miesiącu ciąży, gdy do drzwi jej mieszkania w jednym z rozwijających się miast na wybrzeżu zapukali urzędnicy. To było jej drugie dziecko – dlatego gdy otworzyła drzwi, grupa mężczyzn siłą zabrała ją z mieszkania i zawiozła do tzw. biura planowania rodziny, czyli kliniki przeprowadzającej aborcje, również w tak zaawansowanym stadium.
Ciężarna, przytrzymywana przez cztery kobiety, otrzymała od lekarza zastrzyk, który uśmiercił płód i wywoływał wcześniejszy poród. Jej mąż i kilku członków najbliższej rodziny, bezsilni, byli trzymani w tym czasie przez strażników przed drzwiami kliniki.
Yu wspominała: "czułam, jak moje dziecko umiera, jego kopnięcia stawały się coraz słabsze". Dopiero po niemal dobie niewyobrażalnego bólu kobieta poroniła i została wypuszczona do domu.
Tak późne aborcje nie były rzadkością. W 2013 r. media społecznościowe obiegło makabryczne zdjęcie poddanego aborcji siedmiomiesięcznego dziecka leżącego we krwi w jednym łóżku z własną matką. Wywołane nim powszechne oburzenie ostatecznie zmusiło lokalne władze prowincji Shaanxi do przeprosin, ale w innych prowincjach w tym samym czasie zdarzały się aborcje nawet w ósmym miesiącu ciąży. Nierzadkie były również przypadki przymusowych sterylizacji kobiet, które miały już jedno dziecko.
Inną odsłoną wymuszania polityki jednego dziecka była odmowa lokalnych władz na rejestrowanie drugiego i kolejnych dzieci. Doprowadziło to do powstania w Chinach wielomilionowej rzeszy tzw. heihaizi, "czarnych dzieci", które oficjalnie nie istnieją.
Ponieważ nie wydano im aktów urodzenia, nie mogą one mieć żadnych dokumentów, a więc nie przysługują im żadne prawa – nie wolno im pójść do szkoły, nie są przyjmowane do szpitala ani nie mogą wynająć mieszkania. Nawet jeżeli potrzeby te w jakiś sposób zaspokoją ich rodzice, dzieci te nie będą mogły dostać legalnej pracy i prawdopodobnie nigdy nie staną się samodzielne – ich dramatem jak dotąd władze centralne się nie zajęły.
Mit polityki jednego dziecka
Czy trwająca niemal cztery dekady polityka jednego dziecka i związany z nią dramat milionów chińskich rodzin miał sens? Pytanie to dzieli ekspertów na całym świecie. Być może ważniejsze dzisiaj, ponieważ dotyczące przyszłości, jest jednak inne – czy odejście od tej polityki przyczyni się do zmiany na lepsze?
Wiele wskazuje na to, że niekoniecznie. Pekin liczy, że wprowadzenie polityki dwojga dzieci pozwoli na wzrost populacji w ciągu 15 lat o około 50 mln ludzi. Szacunki te wydają się jednak mało prawdopodobne, ponieważ wcześniejsze rozluźnienie polityki jednego dziecka, które miało miejsce w 2013 r., niemal w ogóle nie spowodowało wzrostu dzietności.
Oznacza to, że rozwiązanie gigantycznych problemów demograficznych w Chinach wymaga znacznie więcej wysiłku ze strony państwa niż wydanie zezwolenia – konieczne są aktywne zachęty do posiadania potomstwa.
Chiński wyścig po sukces
Przepracowani Chińczycy, wychowani w warunkach niewyobrażalnej rywalizacji od najmłodszych lat, zwyczajnie uważają, że nie stać ich na drugie dziecko. A nawet jeśli teoretycznie ich stać, to wolą całość posiadanych środków zainwestować w jedno, niż dzielić środki na dwoje i zmniejszać w ten sposób ich szanse w chińskim wyścigu o oceny, stypendia, wyróżnienia i dobrą pracę. Warto pamiętać, że np. o jedno miejsce na czołowych uczelniach wyższych walczy kilkaset, a nawet kilka tysięcy chętnych.
Jedyną pozytywną konsekwencją odejścia od polityki jednego dziecka może więc okazać się powstrzymanie makabrycznych przymusowych aborcji i sterylizacji kobiet, oraz ograniczenie odmów wydawania aktów urodzenia. I choćby dlatego decyzja o porzuceniu polityki jednego dziecka w Chinach została z zadowoleniem przyjęta na całym świecie.