Dziś jego obrazy wystawiane są na aukcjach za 50, 100, 200 złotych. Nic z nich nie ma, pieniądze idą na cele charytatywne albo na transport żony. Kiedyś mogą być warte tyle, ile dzieła Nikifora, dziesiątki tysięcy.
To była sensacja. Młoda kobieta jeździła po galerii sztuki na wózku, półleżąc, przypięta pasami, a towarzyszył jej mąż, mówiący niewyraźnie jak Nikifor.
Nie był to performance, chociaż oboje są artystami. Marek Krauss był bohaterem trwającego właśnie wernisażu malarstwa. Gdyby nie przymocował Natalii do wózka, zsunęłaby się na podłogę. Galeria wysłała po nią z Krakowa do Legionowa pod Warszawą specjalny samochód z kierowcą.
Był luty 2015 roku, MOCAK, wystawa "Nikifory". Obok prac nieżyjących już Nikifora i Aliny Dawidowicz oraz Edwarda Dwurnika (zmarł trzy lata później) wystawiono między innymi wspólne dzieło Kraussów, serię "Klinika masturbacji". Podwójnie oprawione obrazy: jego malarstwo, a na odwrocie jej poezja.
- Patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Tacy ludzie jak ja nie pokazują się publicznie – wspomina Natalia Pietrzak-Krauss.
To była sensacja także dla niej. Miała 42 lata i pierwszy raz była "na wolności”.
Jak mówią o Kraussach miłośnicy jego sztuki, "on jej zrobił życie".
Do MOCAK-u ściągnęła ich Barbara Białobłocka, siostra dyrektorki galerii. Po wernisażu przejęła wózek z Natalią, "żeby Marek mógł spokojnie delektować się splendorem".
- Przedstawiłam jej Krynickiego (Ryszarda Krynickiego, poetę). Poszłyśmy na obiad na Mikołajską (chodzi o słynną jadłodajnię, w której jada krakowska inteligencja). Natalka nie mogła nic zjeść. Powiedziała, że pierwszy raz w życiu jest w takim miejscu. Proszę państwa, powiedziałam, ta pani jest pierwszy raz w restauracji. Wszyscy goście wstali i zaczęli bić jej brawo. Wzięłam ją do kawiarni. Pierwszy raz jestem w kawiarni, mówiła. Nie mogła zjeść kremówki, wzięłyśmy na wynos. Mówiła: to mój najszczęśliwszy dzień w życiu - opowiada Białobłocka.
Dzień po wernisażu odwiedziła Dwurnika. - Edziu był skwaszony, stękał. Mówię: ty, mając taką pozycję, takie pieniądze, takie samochody, jak ty możesz narzekać? Poznałeś wczoraj Natalię, ona jest szczęśliwa. Zatkało go. Popatrzył na mnie i powiedział dwa nieparlamentarne słowa - wspomina.
Z Janówka i z Warszawy
Natalia leży w łóżku, Marek podkłada jej poduszkę pod głowę. Przed nią na łóżku stawia niski stoliczek plastikowy. Na stoliczku kładzie deskę, opierając ją na rolce ręczników papierowych, tak by leżała pochyło. Tak konstruuje sztalugę. Na deskę kładzie papier albo płótno, a na drugim stoliczku na kółkach obok łóżka - farby, pędzle, kubek wody.
- Woda trochę za daleko – mówi Natalia. Nie da rady podnieść się, by przesunąć kubek. Może tylko obrócić głowę, wyciągnąć lewą rękę i zamoczyć pędzel.
Marek poprawia kubek i wychodzi.
Wychodzi malować do drugiego pokoju w ich małżeńskim lokum w Domu Pomocy Społecznej "Kombatant" w Legionowie.
- Każdy ma swoją pracownię, nie malujemy razem. Marek jest pracoholikiem. Trzy godziny snu i znowu siada do malowania. Ja bym tak nie dała rady - przyznaje Natalia.
Czasem wraca, gdy rolka wysunie się spod deski i trzeba ją znowu podłożyć. Albo wymienić wodę czy podać herbatę.
- Żona jest moim największym osiągnięciem – przekonuje Marek.
Poznali się w legionowskim DPS-ie. Gdy ona sprowadziła się tam w 2011 roku po śmierci rodziców, on już tutaj mieszkał i był znanym artystą art brut. Natalia była na początku długiej batalii sądowej ze starszym rodzeństwem o dom rodzinny, który matka przepisała jej w testamencie.
- Pracownik socjalny powiedział: ona taka młoda, a ty jesteś wesołym facetem, daj jej jakąś rozrywkę – wspomina Marek.
Ona rocznik 1973, z Janówka Pierwszego - wsi pod Legionowem, która liczy pół tysiąca mieszkańców. On urodzony w 1955 roku w Warszawie, syn tancerki i dziennikarza.
Oboje cierpią po porażeniu mózgowym. Marek - od porodu, podczas którego próżnociąg za mocno ścisnął mu głowę. Natalia - od czwartego miesiąca życia, gdy wypadła z wózka na beton i kości czaszki wbiły się jej w mózg z lewej strony.
Ale on przy niej jest okazem zdrowia. Po wielu latach spędzonych w szpitalach i sanatoriach jedyny widoczny problem ma z mową. Sam nauczył się czytać i pisać, w szkole specjalnej zdobył zawód introligatora, w którym przepracował 10 lat. Ożenił się i rozwiódł. - Doszedł ze sobą do ładu - jak mówi Natalia. Ona czuje dotyk w całym ciele, ale włada tylko lewą ręką.
- Chciałabym, żeby ktoś wyciągnął mi te kości z mózgu. Mogłabym odzyskać sprawność i chodzić tak jak Marek. Jest ryzyko, że byłabym rośliną, ale ja się nie boję. Szukam odważnego lekarza, jestem gotowa na eksperymenty – mówi Natalia.
W Janówku wychodziła tylko na podwórze. Miała nauczanie indywidualne w domu, bo w szkole były schody. - Podwórko to był cały mój świat. Daleko za płotem widziałam samochody - wspomina.
Marek namówił ją do pisania wierszy i wymyślił pseudonim artystyczny Don Kichotka.
- Jeden impuls i koniec – tak Natalia opisuje, jak się w sobie zakochali. W tym samym roku ogłosili, że się żenią. - Mówili mi: z takim wariatem, z takim nerwusem? On się nie nadaje do opieki nad tobą.
Jemu mówili: sam jesteś niepełnosprawny, po co ci jeszcze leżąca żona?
Nie posłuchali. Nie zgodzili się na ślub w DPS-ie. Pojechali do Urzędu Stanu Cywilnego, jak wolni ludzie.
W czerwcu zeszłego roku po śmierci pierwszej żony Marka wzięli ślub kościelny. A dwie godziny po ślubie pojechali na wystawę sztuki. - Byłam w Krakowie, byłam w Zakopanem, jeździmy po różnych miastach, śpimy w hotelach, dobrze nam się żyje - twierdzi Natalia.
Wydali wspólnie dwie książeczki, które można znaleźć w bibliotece w Legionowie. Pierwszą - o muzyce Fryderyka Chopina i drugą - o ataku na World Trade Center.
- Ludzie pytali Marka: coś ty tu namalował? Zaczęłam więc pisać rymowanki do jego obrazów, żeby wiedzieli, o co tam chodzi. Ale wtedy kolekcjonerzy dzieł Marka zaczęli narzekać: po co piszesz na jego obrazach, wartość obrazu spada, nie przeszkadzaj Markowi, nie blokuj go artystycznie. No to przestałam objaśniać jego obrazy i pisałam do szuflady - opowiada.
Gdy znudziło się jej pisanie, powiedział: to może spróbuj malować. Najpierw koty. Nie mówi jej, jak ma to robić. Nie podpowiada. Nie stoi za plecami. Nie poprawia.
Wychodzi. Gdy obraz jest podpisany, wraca i zaczyna szukać galerii, która wystawi dzieła żony. Nic mu dzisiaj bardziej nie zaprząta głowy. – Powiedzieli, że obrazy Natalii to bubel, niewart powieszenia na ścianie. Jak mogli!
Fanatycy tworzenia
Marek Krauss traktuje Nikifora jak mistrza, tak jak Dwurnik. Sam przezwał się Nikiforem Warszawskim. Zdaniem Marii Anny Potockiej, dyrektorki MOCAK-u i kuratorki wystawy "Nikifory", mało jest takich twórców.
To "amatorscy fanatycy tworzenia", tak jak Nikifor. Są uzależnieni od patrzenia na świat poprzez obrazki, które tworzą. Dzięki temu świat przestaje być obojętny, jakby do nich należy i mocniej go przeżywają. Jak mówi Potocka, Dwurnik musiał każde miasto namalować z różnych stron.
Jej zdaniem Krauss wypracował coś, co budzi szacunek artystyczny i należy do rzadkości: wie, co umie, a co sprawia mu trudność. Jest wnikliwy i krytyczny wobec siebie. Odrzuca to, co zakłóca obraz, zostawia same wartości. Dzięki temu ma spójną stylistykę, własny sposób komponowania, gęsty, intensywny. I - jak inni artyści art brut - wyróżnia się nadprodukcją. Maluje tak, jakby gadał, gadał, gadał.
Stworzył ponad trzy tysiące obrazów, które były prezentowane na blisko dwustu wystawach i znajdują się w zbiorach ponad trzystu kolekcjonerów. Niektórzy uważają, że Krauss przerósł swego mistrza.
- Obrazy Marka wytrzymywały przy Dwurniku. U Dwurnika widać było warsztat, u Kraussa - silne emocje - wspomina wystawę w MOCAK-u Paweł Słomczyński, filmowiec, który z żoną Anną, dziennikarką, wydawczynią czasopism i producentką telewizyjną od wielu lat kupowali obrazki Kraussa, żeby mu pomóc, a potem odkryli, że im się podobają i powiesili w mieszkaniu.
Potocka też kupiła od Kraussa parę obrazów. Pamięta go jako "twardego kontrahenta", który ma pełen zespół cech prawdziwego artysty, czyli "świat należy do niego".
- Niedawno się dowiedziałem, że mój praprzodek, piąta woda po kisielu, Tadeusz Popiel pomagał przy malowaniu "Panoramy Racławickiej". Może po nim odziedziczyłem talent? – zastanawia się Marek Krauss. – Malowałem od urodzenia, ale pierwsze moje pasje to była turystyka i fotografia. Podróżowałem po Warszawie i poza Warszawą. Kiedyś, będąc w Falenicy, pomyślałem, a dlaczego ja tylko fotografuję? Zdjęcie jest puste. Wziąłem karton i zacząłem malować plakatówkami. Malowanie wypełnia obraz.
Marysia z podwórka pijaków
1997 rok. Marek Krauss zgłasza się do galerii Zacisze w Warszawie, chce wziąć udział w wystawie. "Za późno, nie ma miejsca i katalog już wydany" - słyszy. "Niech pan przyniesie te obrazy, zobaczymy" - litują się w końcu.
- Zobaczyli i kazali przywieźć wszystkie 45 obrazów. To był początek mojej kariery artystycznej - wspomina.
Nie ukrywa, że pomogła mu w tym ciotka, żona pisarza Antoniego Reńskiego, architektka i ówczesna radna Warszawy Teresa Kłębkowska-Reńska (zmarła w czerwcu 2019). Ale potem obrazy same się broniły.
Siedemnaście z nich kupiła sieć restauracji fast food. Powstaniec warszawski Jan Babicz (zmarł w lipcu 2012) zamówił u Kraussa serię obrazów o powstaniu. A dziennikarka "Wiadomości Kulturalnych" Maria Terlecka (Krauss nie może jej dzisiaj odnaleźć) napisała pierwszą recenzję.
Dziennikarka wprowadziła Kraussa do prywatnej galerii Eugeniusza Geno Małkowskiego (zmarł w sierpniu 2016) na Siennej. - Najbardziej spodobał mu się portret prostytutki: mężczyźni wchodzą kobiecie przez usta, a wychodzą d... - opowiada Krauss.
Na tej samej ulicy spotykał bohaterów i kolekcjonerów swoich dzieł. Mieszkał na Siennej z żoną Marysią, którą poznał w spółdzielni inwalidów. Marysia tam się urodziła, przedstawiła Markowi sąsiadów, w tym byłą żonę seryjnego mordercy Stanisława Modzelewskiego. Tam zaczął tworzyć serię "Podwórko" o barze dla pijaków, który urządziła im administracja, żeby ściągać z nich komorne, o pijakach, którzy załatwiają się do butelek i sprzedają jako piwo, o starych ludziach, którzy oglądają na podwórzu telewizję, bo dzieci wyrzuciły ich z mieszkań.
- My mamy jego "Podwórko WC". Biedni ludzie stoją w kolejkach do ubikacji, a bogaci zamawiają WC taxi z rolką papieru w środku - mówi filmowiec Paweł Słomczyński.
Malarz Jacek Rossakiewicz (zmarł we wrześniu 2016) wypatrzył Kraussa w galerii Małkowskiego. Marek będzie nazywać go swoim pierwszym menadżerem. Rok później wystawiali razem swoje obrazy w warszawskim biurowcu Atrium. Rossakiewicz zaprosił na wernisaż swego kolegę, biznesmena Jarosława Szewczyka (dzisiaj prezesa Centrum Innowacji i Technologii w Radomiu), miłośnika Beksińskiego, Siudmaka, de Chirico. Szewczyk przychodzi z kurtuazji, zamierza przywitać się, obejść galerię i uciec. Ale staje jak wryty przed obrazami Kraussa i nie rusza się z miejsca przez godzinę. - Przykuwały wzrok, były najjaśniejszym punktem w galerii. W tym prymitywizmie nie było nic kiczowatego ani oklepanego. To były dojrzałe prace. Absolutnie kompletne. Kolory od czapy, ale trzymały się kupy. Poczułem chęć zabrania ich pod pachę - opowiada Szewczyk.
Kupuje wszystkie, a Marek zaprasza Szewczyka do domu aukcyjnego Rempex, który w 1998 roku przyjął na aukcję "Wielkie pranie" Kraussa.
Biznesmen licytuje dzieło, żeby Krauss trafił na globalny rynek sztuki, do światowego katalogu sprzedaży aukcyjnych. Nikt go nie przebija. - W Polsce sztuka współczesna niestety nie jest poszukiwana przez kolekcjonerów. Wolą kupić trzy kreski na papierze narysowane przez Matejkę. Powieszą w domu i jak ich ktoś spyta, co to dzieło przedstawia, zawsze mogą powiedzieć: zobacz podpis - opowiada Szewczyk.
Zbierze teczkę prac Kraussa, które "pędzą dalszy żywot" na ścianach jego domu i biura, obecne w wielu domach, bo część podaruje znajomym. Tym, u których zobaczy błysk w oku na widok "kraussów". Nie zamierza ich sprzedawać, chociaż dzieła Kraussa na aukcjach internetowych opatrywane są formułką "lokata kapitału".
Tymczasem malarz Rossakiewicz wywozi Kraussa z Warszawy do wsi Czubajowizna pod Wołominem, gdzie animatorzy kultury Leon Palesa i Wanda Lipińska ze swoim stowarzyszeniem Wiatraki Kultury organizowali plenery malarskie.
- Po jednym z plenerów już nie puściliśmy Marka do Warszawy – mówi Lipińska.
Poszło o Marysię.
Diabeł jedzie na rowerze, Jezus czeka na autobus
- Była alkoholiczką. Kochałem ją, ale alkohol to towarzystwo, a ja byłem domatorem. Czuła się przy mnie samotna – mówi Marek o pierwszej żonie.
Zanim się rozpiła, uwijała się w domu, biegała na zakupy, żeby mąż miał spokój i mógł tworzyć. Miał wiele zamówień. Kto by ich nie odwiedzał, widział Marka pochylonego z pędzlem nad kartką.
Ale w końcu, jak pamięta Lipińska, "Marysia stała się dla Marka zagrożeniem". - Wracała do domu z kolegami, żądali od Marka pieniędzy, a jak nie miał, kazali mu brać kredyty. Sama pochodziła z takiego domu. Nie miała wzorców, tak jak Marek, który wychowywał się w rodzinie zasłużonej dla kultury. Męczyła go, biła, a on w swojej niefrasobliwości kupił jej luksusowe wyposażenie, myśląc, że ona wtedy zajmie się domem. Dzwoniła do mnie, pytając, jak się robi rosół i wrzucała do garnka kurę razem z makaronem.
W Wołominie Lipińska załatwiła Kraussowi lokum w piwnicy z oknem, które na ponad dwa lata stało się jego mieszkaniem i pracownią. Stołował się i kąpał u Lipińskiej.
- Miał taki napór psychiczny, że to, co przeżył, musiał przenieść na papier. Malował obyczajowość, malował politykę. Był reportażystą - mówi. - Kiedyś przeczytał w gazecie, że mężczyzna ma coraz mniej plemników w spermie. Stworzył serię "Człowiek - gatunek zagrożony". Ryby grają w siatkówkę, ryby łowią ludzi, zwierzęta oglądają człowieka w klatce w zoo.
Stworzy 15 obrazów pod tytułem "DPS leczenie andropauzy" z organami płciowymi w roli głównej. - Nie ma dla niego rzeczy świętych - mówi dyrektorka MOCAK-u. Wali równo po wszystkim.
W Wołominie malował Wołomin. Tu powstał obraz z diabłem, który jedzie na rowerze, mijając Jezusa siedzącego na przystanku PKS. Gdy kardiochirurg Ryszard Jackowski, który bywał na plenerach w Czubajowiźnie, poprosił go o portret Zbigniewa Religi (zmarł w marcu 2009), Krauss musiał najpierw zwiedzić szpital.
- Podarowałem profesorowi ten portret na Wigilię, bardzo mu się spodobał, powiesił nad biurkiem – wspomina Jackowski. - Twarz wiernie oddana ze słynnego zdjęcia, które ukazało się w "National Geographic", a w tle historie, które Marek zobaczył w szpitalu.
Za pośrednictwem Jackowskiego obrazy Kraussa rozejdą się po domach lekarzy w Polsce.
A samego Kraussa kardiochirurg zawiezie do Krynicy-Zdroju, gdzie malarz z Warszawy pozna żołnierza AK, więźnia obozów hitlerowskich i działacza kulturalnego Stefana Półchłopka (zmarł w lipcu 2007), który pomógł Nikiforowi. Organizował wystawy, przydzielił mieszkanie, przywrócił nazwisko i datę urodzenia.
Do Islandii i Australii przez Legionowo
1999 rok. Poetka Anna Czachorowska przebywa w sanatorium w Krynicy i odwiedza miejscowe BWA, gdzie przypadkiem natyka się na wystawę obrazów Marka Kraussa.
Nic jej to nazwisko nie mówi, ale obrazy przypominają styl Nikifora, którym fascynowała się od dzieciństwa. - Chciałam poznać autora. Powiedzieli: był tutaj wczoraj na wernisażu, a mieszka w Warszawie. O, to fajnie, mówię, bo ja w Legionowie. Dali mi jego wizytówkę.
Czachorowska zdąży odwiedzić Kraussa jeszcze na Siennej. Zamawia portrety swoich czterech synów. Często się spotykają. Gdy Marek na zdjęciach z wystaw zmienia fryzurę z bujnych, siwych loków na krótką, to znaczy, że między wystawami odwiedziła go poetka z Legionowa. Czachorowska jest dyrektorką biblioteki w Legionowie, ale całe życie obcinała włosy synom i zaczęła także strzyc Kraussa.
Gdy syn poetki wyjedzie na Islandię, zamówi u Kraussa portret dla swojego islandzkiego szefa. - To kolekcjoner sztuki, miłośnik surrealizmu, bywalec wystaw i galerii. Zamówił potem u Marka portret swojego syna - mówi Czachorowska. "Portret właściciela drukarni" trafi na Islandii na kurierskie znaczki pocztowe.
Poetka przedstawia Kraussa swojemu koledze Zenonowi Durce, który jest radnym powiatowym, potem posłem, a przede wszystkim wieloletnim dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie. Od wystawy w tym ośrodku zaczyna się legionowski okres w życiu malarza.
Wanda Lipińska wspólnie z Durką załatwiają Kraussowi miejsce w DPS-ie. Tam namaluje portret dyrektorki placówki: dziewczynkę ze skakanką, którą opiekują się żołnierze.
Jest coraz bardziej rozpoznawalny w mieście. Nauczyciel techniki w szkole specjalnej i prezes Fundacji Promień Słońca Jerzy Jastrzębski zaprasza go do prowadzenia cyklicznych warsztatów z malarstwa art brut. – Robił to wolontaryjnie, pokazywał uczniom swoją technikę, potrafił ich zmotywować. Dzięki Markowi i jego kolekcjonerom nasi uczniowie mieli wystawy w Przemyślu i w Krynicy, a ich prace trafiły do krakowskiego MOCAK-u – wspomina nauczyciel.
Czachorowska z Durką piszą piosenkę "Nikifor Warszawski", ona słowa, on muzykę.
Zanim weźmie pędzel do ręki
Kolory zamknięte ma w snach
Wystarczy jeden krok w błękit
i budzi się Jego świat.
Świat zapyziałych podwórek
a wszystkie w kolorach tęczy...
warszawskie warsztaty i pralnie,
ludzie w zegarach zaklęci
Gdy nie wiesz, gdzie idziesz,
Twój czar życia zgasł
Nikifor Warszawski da iskrę
w błysk słońca ubierze Ci twarz.
Kolory od czapy trzymały się kupy
- I teraz Marek ma święty spokój, dach nad głową, posiłek, pranie, może spokojnie tworzyć – mówi dyrektor Durka.
- A ja go strasznie nakłaniam, żeby wrócił do najlepszego okresu swojej twórczości, kiedy mieszkał na Siennej w Warszawie i nie eksperymentował z technikami – opowiada Szewczyk. – Malarstwo jest dla niego formą terapii, dużą satysfakcję sprawia mu samo trzymanie pędzla nad kartką papieru i nie zawsze osiąga szczyt swoich możliwości. Ale na Siennej miał materiał do tworzenia. Pozbawiony wielu darów natury, dostał talent opowiadacza historii z miejsc, które odchodzą w zapomnienie, z przedwojennych podwórek studziennych. W tym był wybitny. Najlepiej wychodziło mu przenoszenie tych scen plakatówkami na karton. Potrafił je malować seriami. Dobrze oprawione, zabezpieczone szkłem, autentycznie wzbudzają podziw.
- Poprzednia żona Marka była prostą kobietą. Druga ma inną wrażliwość, dlatego tak Marka zafascynowała. Więcej uwagi poświęca jej niż swojemu malarstwu – dodaje biznesmen.
Krauss mówi, że zrobił karierę na portretach. Ale kolekcjonerzy jego dzieł narzekają, że teraz na zamówiony portret czeka się u niego ponad rok. - Tak bardzo chce promować Natalię, że sam się nie rozwija, siebie zaniedbuje - wskazują.
- Sztuka jest zaborcza, trzeba mieć czas na przemyślenie, na nudzenie się. Nie można tworzyć między zmienianiem pampersa a karmieniem, mając głowę zaprzątniętą problemami rodzinnymi - mówi Lipińska z Wołomina. - Marek chce wszędzie zabierać Natalię i napotykają bariery architektoniczne. Ludzie nie mają siły dźwigać wózka Natalii po schodach i coraz rzadziej zapraszają Marka. Dlatego on już tak nie obserwuje ludzi i świata. Częściej maluje z fotografii niż z natury.
Nauczyciel Jastrzębski, dopóki był młody i miał siłę, brał Natalię na ręce do swojego samochodu i woził. Teraz taka wyprawa wymaga wynajęcia specjalnego auta z podnośnikiem i kierowcą. Marek płaci za to swoimi obrazami.
Eksperyment społeczny
- Przestał prowadzić warsztaty w szkole. Mówi, żeby przyjść do niego. Że on nie ma czasu, nie wychodzi z domu opieki – przyznaje nauczyciel. - Ale to jest bardzo prawidłowe, że teraz opiekuje się swoją żoną i nie chce jej opuszczać. A ona mówi mu: nie wychodź, bo się zaziębisz nieboraku, jesteś taki słabowity, jeszcze cię napadną. I to też jest bardzo prawidłowe. Tyle lat żyję i pierwszy raz widzę parę, która by tak obstawała za sobą. Marek nie da złego słowa powiedzieć o Natalii. Gdy wyczuje intencje, które mu się nie podobają, potrafi urządzić piekielną awanturę. Patrzę na nich z podziwem. Ludzie wątpili – z troski - czy to małżeństwo ma sens, czy się uda. I oni zaprzeczyli wszystkim przeszkodom. Można powiedzieć, że są udanym eksperymentem społecznym i należy się cieszyć, że istnieją.
- Dla mnie to jest para ludzi z innego świata – mówi biznesmen Szewczyk. - Z każdego spotkania z Markiem wychodzę zbudowany, że jeśli taki człowiek jak on znajduje szczęście, to niech mi nikt nie narzeka, że jest chory albo czegoś tam nie ma. Oni są dowodem na to, że szczęście można znaleźć zawsze i wszędzie.
Filmowiec Słomczyński: - Ich ślub był przeuroczy. Najpiękniejszy, na jakim byliśmy. Miłość ponad wszystko.
- Ja byłam temu ślubowi przeciwna – przyznaje Wanda Lipińska. - I po co to wielkie halo? - mówiłam. - Zamiast po cichu w kaplicy w DPS, robicie przedstawienie w kościele. Ale może tak trzeba, może oni pokazali innym, że mimo wszystko można normalnie żyć.
Kilka miesięcy temu Natalia odzyskała wreszcie dom po matce w Janówku Pierwszym. - Uratowało mnie w sądzie, że władam tylko lewą ręką. Grafolodzy uznali, że testament nie jest fałszywy, bo spisany był prawą ręką - wyjaśnia.
Teraz oboje marzą, żeby się tam wyprowadzić i założyć centrum sztuki art brut.
- Byłem w tym domu. Brud, grzyb, zimnica, nic więcej. Poprzedni użytkownik zostawił go w fatalnym stanie – opowiada Jastrzębski. - Ucieszyłbym się, gdyby znalazł się ktoś, kto by im ten dom wyremontował. Są ludzie, którzy mają pieniądze i lubią sztukę, a Marek jest dobrym człowiekiem i ma ciekawe pomysły na rozruszanie życia kulturalnego w tej wsi. Chce spraszać artystów, organizować plenery, warsztaty, wystawy i on to potrafi. Jest bardzo operatywny i zna ludzi sztuki. Jak namalował serię obrazów po ataku na WTC, wysłał je do ambasady USA i trafiły do muzeum w Stanach. Podobnie zrobił z portretem Lincolna.
- Potrafi zadbać o swój marketing. Wymuszał na nas kupowanie swoich obrazków. To jest takie tanie -mówił. - Jak nie kupicie, to wyrzucę. Był nachalny, dzwonił trzy razy dziennie – opowiada Słomczyński.
- Całym sercem jestem za tym, żeby im się udało, ale przy swojej dużej wyobraźni nie widzę tego - przyznaje inżynier Białobłocka. - Marek sam jest schorowany. Cudownie opiekuje się Natalią od strony artystycznej, jest przebojowy, ich determinacja mi imponuje. Ludzie potrzebują mieć cel w życiu, a oni ciągle go znajdują. Ale powinni ten dom w Janówku sprzedać.
Lipińska też "tego nie widzi", chyba że sprzedaliby dom powiatowi z dobrze spisaną umową dożywotniego użytkowania.
Jastrzębski jest przekonany, że Kraussowie daliby radę spełnić marzenie, gdyby mieli w domu stałą opiekę. Jest na to szansa, bo powiat legionowski przymierza się właśnie do organizacji systemu mieszkań wspieranych dla osób z niepełnosprawnością. Jego zdaniem Kraussów można by objąć tym systemem, przydzielając im asystenta.
- Ludzie nie muszą mieszkać w placówkach, jeśli nie potrzebują całodobowej opieki. Poznałem wielu ludzi niepełnosprawnych i wiem, jak cudownie się czują, gdy mogą być samodzielni. A Marek i Natalia potrzebują pomocy tylko w określonych czynnościach: zakupach, gotowaniu, praniu, kąpaniu. Do Natalii mogliby przychodzić terapeuci. Tak jest na świecie – podkreśla Jastrzębski.
- Jeśli komuś uda się wbić do głowy Markowi i Natalii, że trzeba żyć z ludźmi, współpracować – zaznacza Białobłocka.
Jastrzębski: - W zbiorowym życiu trzeba się przystosować do pewnych warunków, a Marek buntuje się przeciwko przystosowaniu. Nie lubi, jak mu się obcy ludzie po domu kręcą. W Janówku żyłoby im się przyjemniej. To mała miejscowość, rodzinna wieś Natalii, ludzie się znają. Mieszkaliby wśród ludzi i robiliby swoje, nieuzależnieni od decyzji innych.
Radny Zenon Durka: - Marek jest chimeryczny. Niełatwy w kontaktach, impulsywny, ma swoje zdanie i się nie certoli. Dużo ludzi przez to zraża do siebie. Ale warto mu pomóc. Dla samej idei, że pewnym ludziom należy pomagać.
Lipińska: - Bywało, że nie miał na buty, na jedzenie i oddawał pieniądze ze sprzedaży obrazów na cele charytatywne.
W sumie Kraussowie przeznaczyli na cele charytatywne 150 prac.
Jastrzębski: - Marek przyjął za cel, że Natalia musi żyć, być wśród ludzi, nie czuć się odsunięta, zamknięta w czterech ścianach. Nie wnikam w wartość artystyczną jej wierszy i obrazów, bo nie na tym życie polega. On chciał to jej życie uczynić wartościowym.
Modlitwa
- Koty tworzą mi się w głowie, dopiero kiedy je maluję. Nigdy nie wiem, jaki kot powstanie ani ile mi się ich zmieści na płótnie. Czasem, jak się za bardzo machnę, to tylko jeden – śmieje się Natalia. - To męczące malować w pozycji leżącej, ale daje mi siłę napędową do życia. Jak modlitwa.
8 lutego Kraussowie urządzili pierwszą wystawę w swoim centrum sztuki art brut w Janówku Pierwszym. W zaniedbanym domu Natalii powiesili fotografie Marka.
Tego samego dnia odbył się wernisaż obrazów Natalii w Miejskim Ośrodku Kultury w Legionowie. Można je oglądać do końca lutego. - Teraz żona maluje domy i samochody. Robią furorę - opowiada Marek.