Zdobyć centrum. Centrum sceny politycznej, gdzie znajdują się wyborcy przesądzający o zwycięstwie. Tak najkrócej można podsumować cel trwającej od listopada, kolejnej operacji socjotechnicznej Jarosława Kaczyńskiego. Bez usunięcia Macierewicza z MON nie byłoby to możliwe. Dla magazynu TVN24 pisze prof. Antoni Dudek.
To Kaczyński, choć nieobecny na uroczystości powołania nowych ministrów, był głównym architektem tej zmiany. Znakomita sytuacja gospodarcza, osiągnięcie kompromisu z prezydentem w sprawie ustaw o KRS i SN, wreszcie dobre nastroje społeczne potwierdzane rekordowymi sondażowymi notowaniami zarówno PiS, jak i premier Beaty Szydło - wszystko to mogłoby sugerować zaniechanie wszelkich zmian w rządzie. Mimo to najwyraźniej prezes Kaczyński uznał, że dalsze podtrzymywanie rządowego status quo może się okazać niebezpieczne. Dlaczego?
Po pierwsze z uwagi na rozpoczynające się w Brukseli prace nad nowym budżetem UE, których efekty mogą się okazać dla rządu PiS znacznie bardziej dolegliwe od wszczętej w końcu ubiegłego roku przez Komisję Europejską procedury ochrony praworządności. Po wtóre zaś, z uwagi na nie dający się wygasić konflikt między prezydentem, a szefem MON, mogący w nieodległej przyszłości zablokować kolejne ważne dla PiS ustawy. Po trzecie wreszcie, pozbycie się najbardziej niepopularnych ministrów na początku roku otwierającego nowy cykl wyborczy, wydawało się logicznym, choć w niektórych przypadkach ryzykownym posunięciem.
Rekonstrukcja rządu Morawieckiego »
Rząd fachowców
Fakt, że zadekretowana przez Kaczyńskiego rekonstrukcja trwała tak długo wskazuje, że napotkała na duży, choć dobrze skrywany, opór w szeregach partii rządzącej. Opór, którego przełamanie, podzielone na co najmniej dwa etapy, zajęło prezesowi około trzech miesięcy. W pierwszej fazie nastąpiła zmiana na stanowisku szefa rządu, którym został Mateusz Morawiecki, mający wciąż bardzo słabą pozycję szeregach PiS. W drugiej natomiast, prezes Kaczyński wynegocjował z Andrzejem Dudą oraz Mateuszem Morawieckim skład rządu tego ostatniego. Jeśli bowiem spojrzy się na przeszłość nowych ministrów, to jasno widać, że resorty gospodarcze prezes pozwolił obsadzić Morawieckiemu samodzielnie, a ten ostatni skorzystał tu ze wsparcia ludzi Jarosława Gowina, którego nieformalna pozycja uległa w konsekwencji wyraźnemu wzmocnieniu. Zarówno nowa minister finansów Teresa Czerwińska, jak i szef resortu zdrowia prof. Łukasz Szumowski, kariery w obecnym rządzie rozpoczynali bowiem w kierowanym przez Gowina resorcie nauki i szkolnictwa wyższego. Z kolei Jadwiga Emilewicz, która stanęła na czele nowo utworzonego ministerstwa przedsiębiorczości i technologii, jest od lat jedną z najbliższych współpracowniczek Gowina w jego kolejnych partiach.
Wszyscy ci ministrowie, wraz z szefem resortu inwestycji i rozwoju Jerzym Kwiecińskim i oczywiście samym premierem, mają teraz zbudować wizerunek rządu sprawnych i pragmatycznych fachowców, unikających wszelkich skrajności. Manewru tego nie zakłóci odejście z rządu minister cyfryzacji Anny Streżyńskiej, choć dobrze pasowałaby do tego technokratycznego i centrowego kierunku. Streżyńska nie zdołała jednak zbudować sobie samodzielnej pozycji politycznej, a gdy straciła parasol polityczny ze strony Gowina, jej los został przesądzony.
Pomocny w budowaniu bardziej centrowego wizerunku zrekonstruowanego rządu, może się też okazać nowy szef dyplomacji, prof. Jacek Czaputowicz. Nie zmieni on oczywiście zapoczątkowanego w 2015 r. kursu polityki zagranicznej, ale znacząco złagodzi sposób jej prezentacji. Będzie też miał prawdopodobnie znacznie lepsze od swego poprzednika relacje z pałacem prezydenckim i ministrem Krzysztofem Szczerskim. Ten ostatni, bardzo długo wymieniany jako następca ministra Waszczykowskiego, przypuszczalnie uznał, że bezpieczniej będzie spędzić najbliższe lata jako główny współpracownik prezydenta, niż szef MSZ, mający do odegrania karkołomną misję zablokowania procedury praworządnościowej KE już na jej obecnym etapie, do czego Warszawa musi pozyskać pięciu sojuszników wśród państw UE.
Centrum bez Macierewicza
Najwięcej emocji przy okazji rekonstrukcji wzbudził oczywiście los Antoniego Macierewicza. Spekulacje, czy przetrwa na stanowisku ministra obrony trwały do końca, co wskazuje, że zadecydowano o tym w ostatniej chwili i w bardzo wąskim gronie ludzi. Do końca też trwały zabiegi Macierewicza o przetrwanie w MON, co najlepiej pokazało upublicznienie 7 stycznia (a zatem na dwa dni przed dymisją) informacji o jego mającej nastąpić w połowie stycznia wizycie w USA, gdzie miał być przyjęty przez doradcę prezydenta Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego gen. Herberta Raymonda McMastera.
Ostateczną decyzję podjął oczywiście prezes Kaczyński, ale nie sposób ocenić, co przeważyło: zgodne żądania prezydenta i premiera, czy też konstatacja, że bez usunięcia Macierewicza z MON operacja zwrotu w kierunku centrum nie będzie wiarygodna. Nie można wykluczyć, że wpływ też miała – jak chce Ludwik Dorn – ostentacyjna i niespotykana w PiS krnąbrność, jaką Macierewicz okazał Kaczyńskiemu w sprawie Bartłomieja Misiewicza.
Usunięcie najbardziej niepopularnego ministra, który od dawna okupował niechlubne pierwsze miejsce na listach polityków cieszących się najmniejszym zaufaniem społecznym, z pewnością będzie miało wpływ na notowania rządu i PiS. Ułatwi też stopniowe wyciszanie sprawy katastrofy smoleńskiej, co przypuszczalnie nastąpi po jej najbliższej rocznicy i odsłonięciu pomników w Warszawie. Zaś Mariusz Błaszczak w roli szefa MON zapewni armii większe poczucie stabilizacji, być może uda mu się również uporządkować sprawę przetargów na zakup nowego uzbrojenia. Podobny rezultat wizerunkowy będzie też miało przypuszczalnie zastąpienie Jana Szyszki przez Henryka Kowalczyka w ministerstwie środowiska.
Rozłam w PiS?
Ta operacja ma też i swój ryzykowny aspekt. Gniewne reakcje środowiska „Gazety Polskiej” oraz niektórych prawicowych portali na odwołanie Macierewicza, postawiły bowiem na nowo pytanie o możliwość rozłamu w PiS. Na taki scenariusz zdaje się liczyć część polityków i dziennikarzy ze środowisk liberalnych, ale jego realizacja – choć niewykluczona – wydaje się mało prawdopodobna. Macierewicz, który wkrótce będzie obchodził 70. urodziny, doskonale pamięta lata politycznej marginalizacji po rozstaniu w 1992 r. z ZChN. Dopiero po trwającej ponad dekadę tułaczce i przejściu przez kilka efemerycznych formacji, dotarł w końcu do PiS. Nie wydaje się, aby zaryzykował po raz kolejny wyprawę w nieznane. Będzie raczej czekał na odpowiedni moment, by znów wrócić do gry o władzę w ramach PiS.
Do najciekawszych decyzji prezesa Kaczyńskiego należy skierowanie do rządu w roli nowego szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, który dotąd kierował partyjnymi strukturami PiS, będąc w partii jako szef jej Komitetu Wykonawczego praktycznie osobą nr 2. Zważywszy na wspomniany już opór, jaki zarysował się w PiS wobec zmiany premiera i usunięcia Macierewicza, wydaje się to ryzykownym posunięciem. Z tego co wiadomo, w resorcie spraw wewnętrznych nie działo się nic, co wymagałoby skierowania tam aż tak ważnego polityka. Najwyraźniej jednak prezes uznał, że Brudziński – w którym niektórzy działacze PiS upatrują wręcz następcy Kaczyńskiego – powinien zdobyć doświadczenie rządowe. Pozostaje tajemnicą prezesa, dlaczego nie mógł go zdobyć w MON, gdzie zresztą miałby silniejszą niż Błaszczak pozycję, by dokonać zmian personalnych, bez których Macierewicz zachowa znaczące wpływy w armii. Papierkiem lakmusowym będzie tu osoba Piotra Bączka – szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a zarazem jednego z najbardziej zaufanych ludzi Macierewicza.
Sukces prezydenta
Usunięcie z rządu Waszczykowskiego, a zwłaszcza Macierewicza, to wyraźny sukces prezydenta, który potwierdził w ten sposób zapoczątkowaną lipcowymi wetami politykę stopniowego usamodzielniania się od dyrektyw płynących z ulicy Nowogrodzkiej. Kolejnym istotnym miernikiem poziomu wpływów prezydenta w obozie rządowym będzie los jego inicjatywy referendalnej, leżący w rękach kontrolowanego przez prezesa Kaczyńskiego Senatu. Kierownictwo PiS od początku podchodziło do pomysłu konstytucyjnego referendum opiniodawczego z trudną skrywaną niechęcią, ale prezydent najwyraźniej wciąż ma nadzieję na jego przeprowadzenie. Nie można wykluczyć, że zyska teraz w tej (i nie tylko tej) sprawie sojusznika w osobie premiera Morawieckiego, który – obstawiony w newralgicznych miejscach takich jak Gabinet szefa rządu, czy Komitet Stały Rady Ministrów – przez zaufanych współpracowników Kaczyńskiego (Marek Suski, Jacek Sasin), również będzie szukał sposobu na uwolnienie się spod kurateli Nowogrodzkiej. Pole manewru Morawieckiego jest w tym zakresie oczywiście znacznie mniejsze, ale właśnie wsparcie ze strony prezydenta może mieć tu zasadnicze znaczenie.
Pozbycie się z rządu najbardziej niepopularnych ministrów będzie najpewniej skutkowało wzrostem notowań sondażowych zarówno rządu, jak i PiS. Nie sposób jednak dziś przewidzieć, na jak długo to wystarczy, a tym bardziej, czy wpłynie w istotny sposób na wynik tegorocznych wyborów samorządowych. Z pewnością manewr ten ułatwi PiS-owi głęboki kryzys w szeregach liberalnej opozycji, którego skalę znakomicie pokazał przebieg ostatniego sejmowego głosowania w sprawie projektu ustawy zakładającego liberalizację prawa dotyczącego przerywania ciąży.
Natomiast w dłuższej perspektywie zmiana szefa rządu, a także odejście z jego składu Macierewicza, najpewniej wpłynie na układ sił wewnątrz PiS. Jeśli bowiem operacja zwrotu PiS w stronę centrum ma się udać, to pisowskie jastrzębie muszą zostać wycofane na drugi plan, a i ich pomysły kolejnych radykalnych zmian (np. repolonizacji mediów) wsadzone przez Jarosława Kaczyńskiego do zamrażarki. Nie jest jednak jasne, czy do takiego poświęcenia okaże się zdolny sam prezes.