logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Karolina Wasilewska Jak żaba gotowana w garnku. Polska na drodze do autorytaryzmu
  • 2
    Marcin Król "Kaczyński i zastępy cymbałów. Czy to już kult jednostki?"
  • 3
    Barbara Sobska "Demokracja nie jest dana raz na zawsze"
  • 4
    Anna Wilczyńska Bada, czy koronawirus może "uciec" przed szczepionką, tropi jego mutacje. Polska naukowiec w Nowym Jorku
  • 5
    Tomasz-Marcin Wrona Mann: tu się odbywa demolowanie
  • 6
    Bartosz Żurawicz Piotr nie żył. Renata czuła się jak we śnie: ktoś ją goni, a ona nie może się ruszyć
  • 7
    Jacek Stawiski (TVN24) To, co zrobiła Szwecja, nie byłoby możliwe gdzie indziej
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Karolina Wasilewska

Jak żaba gotowana w garnku. Polska na drodze do autorytaryzmu

Zobacz

Marcin Król

Zobacz"Kaczyński i zastępy cymbałów. Czy to już kult jednostki?"

Czytaj artykuł

Barbara Sobska

Zobacz"Demokracja nie jest dana raz na zawsze"

Czytaj artykuł

Tytuł: Steven Levitsky: martwię się o te niepełne, nowe demokracje / Autor: Beata Konarska

Anna Wilczyńska

ZobaczBada, czy koronawirus może "uciec" przed szczepionką, tropi jego mutacje. Polska naukowiec w Nowym Jorku

Czytaj artykuł

Tytuł: Dr Marta Łuksza: prawdopodobieństwo, że pojawi się nowy, bardziej groźny szczep wirusa jest raczej małe Źródło: Rafał Benedek

Tomasz-Marcin Wrona

ZobaczMann: tu się odbywa demolowanie

Czytaj artykuł

Bartosz Żurawicz

ZobaczPiotr nie żył. Renata czuła się jak we śnie: ktoś ją goni, a ona nie może się ruszyć

Czytaj artykuł

Tytuł: Renata: to był jak koszmar, z którego nie mogliśmy się obudzić Źródło: Pixabay

Podziel się

Zamknięta z nastoletnimi synami w izolatce, w której znajdowały się trzy łóżka. Odcięci od świata, z jedną myślą: Piotr nie żyje. Ona przez telefon wybierała dla męża urnę, młodszy syn szukał w internecie informacji, czy da się wskrzesić człowieka, a psychiatra przez telefon pytał ją, czy czuje spadki nastroju. Jak to jest czuć się jak w jakimś nieludzkim eksperymencie?

Duszno. Do klaustrofobicznej izolatki wpada zaraz po brzasku światło. Z okna widok na ulicę Kniaziewicza w Łodzi. Słychać każdą karetkę, która podjeżdża do szpitala na sygnale.

O 5.50 dzwonek. Pielęgniarka prosi przez telefon, by zmierzyła temperaturę sobie i synom. Potem jeszcze saturację (czyli nasycenie krwi tlenem).

Już nie zasną.

Przez kilkanaście kolejnych godzin będą siedzieli na szpitalnych łóżkach, aż znowu pójdą spać, by następnego dnia o świcie zadzwoniła pielęgniarka.

Już nie płaczą. Siedzą tak już kilka dni. Są otumanieni. Zrezygnowani.

W izolatce jest umywalka, ale do niej nie da się podejść bez przesuwania łóżek. Trzeba korzystać z tej w łazience, żeby umyć ręce, obmyć twarz.

Tuż po 8. pukanie. Pielęgniarka prosi przez drzwi, by odebrać śniadanie.

Renata bierze posiłek ze śluzy znajdującej się za drzwiami izolatki.

Kilka godzin i w śluzie pojawi się obiad. Potem kolacja.

W międzyczasie przyjdzie lekarz w kombinezonie, zobaczą tylko zza szyby jego oczy i usłyszą czyjś inny głos w tym samym pomieszczeniu.

Było tak, jakbyśmy znaleźli się w środku jakiegoś nieludzkiego eksperymentu: ile może znieść ludzka psychika, która jedyne, co może robić, to w nieskończoność przerabiać niewyobrażalnie bolesny temat.

Renata

Czasem przyjdzie pielęgniarka, żeby podłączyć kroplówkę.

Tylko ich widzą, tylko ich słyszą na żywo.

Wszyscy inni z "kochana, jak się czujesz?" dzwonią na komórkę.

Ona dzwoni, bo musi wybrać urnę dla męża.

Młodszy syn wybiera w telefonie w internecie: "Czy zmarłego da się wskrzesić. Sposoby".

Ostatni raz

Piotra ostatni raz widzieli 22 marca, tuż po północy, gdy o własnych siłach wsiadał do karetki. Renata cieszyła się, że wreszcie ktoś się nim zajmie na poważnie. Walczyła o to przez tydzień, kiedy to kolejni lekarze zmieniali antybiotyki i nakazywali czekać, aż gorączka i suchy kaszel ustąpią.

/historię Piotra i tego, dlaczego tak późno doczekał się pomocy medycznej, opisaliśmy szczegółowo na tvn24.pl w kwietniu/

"Kochanie, będziemy w kontakcie" - powiedziała. On kiwnął głową, że da znać.

Do tej sceny Renata będzie wracała w myślach setki razy.

Siostra zmarłego: to był po prostu dobry człowiek / Wideo: TVN24 Łódź

Kiedy została sama z synami, było już po północy. Próbowała ich namówić, żeby szli spać. "Tata jest już pod dobrą opieką" - mówiła. Ale chłopcy byli zbyt zmartwieni. Nie spali pół nocy. Renata przeczesywała internet w poszukiwaniu informacji na temat koronawirusa.

Wyczytała na przykład, że tylko 1 procent ofiar miał poniżej 50 lat. I prawie wszyscy mieli choroby współistniejące. Piotr miał 45 lat i na nic nie chorował - przynajmniej nic o tym nie wiedział.

Co się dzieje w normalnej sytuacji, kiedy kogoś tracimy? Pojawiają się bliscy, ale przecież nie po to, żeby o tym rozmawiać. Chodzi o to, żeby być blisko. Przytulić, pomóc przetrwać. Rozdzielić emocje na większe grono osób. A u nas nie było nikogo. Żadnego rozdzielania emocji. Raczej ich koncentrowanie.

Renata

Mijały godziny. Renata wysyłała SMS-y do męża. Nie odpisywał. O 2.51 zadzwoniła na izbę przyjęć szpitala w Zgierzu. Pielęgniarka nie chciała nic powiedzieć, mówiła, że RODO i nic nie może. Ale w słuchawce odezwał się lekarz. Wyjaśniła, kim jest i po co dzwoni. Usłyszała, jak mężczyzna pyta: "Piotr to pan?".

"Tak, ja" - odpowiedział Piotr.

Lekarz powiedział jej, że jest w trakcie przyjęcia i nie wiadomo na razie, na jaki trafi oddział. Jasne było to, że zostanie w szpitalu.

O 3.25 telefon Renaty zawibrował. Dostała selfie od męża, był już na oddziale.

Pokazała synom. "Widzicie? Tata jest pod dobrą opieką".

Młodszy syn: "Mamo, czy tata może umrzeć?". "Oczywiście, że nie!" - odpowiedziała.

Przespała niecałe dwie godziny.

O 6.08 wysłała kolejną wiadomość do męża: "Jak tylko będziesz mógł, napisz proszę, co u Ciebie Kochanie”.

Napisała też do znajomych z pytaniem, czy znają kogoś ze zgierskiego szpitala, żeby mogła dowiedzieć się, co u Piotrka.

Po 8. zadzwonił telefon. Numer stacjonarny. Głos w słuchawce przedstawił się jako anestezjolog z oddziału intensywnej terapii. Zadał kilka pytań, żeby upewnić się, z kim rozmawia i w końcu powiedział, z czym dzwoni.

"Niestety..." – usłyszała.

Renata obudziła starszego syna: "Tatuś nie żyje".

Razem poszli do młodszego.

Rozpacz.

Wynik Piotra był "niejednoznaczny" / Źródło: TVN24 Łódź

Ile możesz przetrwać?

Tamtego dnia, w niedzielny poranek 22 marca usłyszała, że jej mąż zmarł na chorobę zakaźną, której przebieg wskazywał na COVID-19.

"Musicie być w kwarantannie, nie kontaktujcie się z nikim" – usłyszała jeszcze.

Tego samego dnia, późnym wieczorem, dowiedziała się, że wynik Piotra był "niejednoznaczny". W innych okolicznościach test zostałby powtórzony, ale nikogo post mortem - jak jej tłumaczono - się nie bada.

Gdy umiera komuś bliski, jest czas i miejsce na szok, płacz i działanie. Renata trafiła z synami do izolatki 24 marca, kiedy stwierdzono u nich koronawirusa.

Zamknięci w obcym miejscu.

Odcięci od bliskich.

Pozbawieni możliwości działania.

Skazani na czekanie.

W nieutulonym żalu.

Najpierw płakali. Szok po stracie męża i taty odbierał rozum i zdolność pojmowania tego, co ich spotkało. Z czasem wrócił i jakby ze zdwojoną mocą, jak komputer, przetwarzał w nieskończoność jeden temat: śmierć Piotra.

Analizowanie, rozkładanie na czynniki pierwsze, branie pod światło każdego detalu i próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak doszło do tragedii. I ciągła, natrętna myśl: jakim cudem jej mąż już 12-13 marca był zakażony koronawirusem, skoro pierwszy, potwierdzony przypadek zakażenia wykryto ledwie tydzień wcześniej, a Piotr nie miał kontaktu z nikim z grupy ryzyka?

Piotr był leczony na anginę, u żony i synów potwierdzono COVID-19 / Wideo: TVN24 Łódź

Tortury

Piotr został poddany kremacji.

- W normalnych okolicznościach okres najbardziej intensywnego bólu, od śmierci do momentu pochówku, trwa kilka dni. U nas trwało to półtora miesiąca - mówi nam Renata.

I jeszcze: - Ludzie tracą swoich bliskich. W tym strasznym czasie muszą jednocześnie działać, załatwiać pogrzeb. Przeżywając swoją żałobę, starają się żyć dalej – bo przecież mówi się, że czas leczy rany. Nasza tortura polegała jednak na tym, że na długie tygodnie czas się zatrzymał.

Byli w tym czasie uwięzieni.

W izolatce dużej na trzy szpitalne łóżka. Bez żadnych osobistych rzeczy. Bezsilni.

Renata: - A przecież gdy wybuchła pandemia, Piotr zapewnił zapasy, przygotowywaliśmy się na przetrwanie zagrożenia. Do swojego domu pod miastem zaprosiliśmy 83-letnią ciocię. Przekonywaliśmy, że u nas będzie bezpieczna. Bo COVID miał być groźny dla starszych.

Twierdza upadła.

Renata: - Co się dzieje w normalnej sytuacji, kiedy kogoś tracimy? Pojawiają się bliscy, ale przecież nie po to, żeby o tym rozmawiać. Chodzi o to, żeby być blisko. Przytulić, pomóc przetrwać. Rozdzielić emocje na większe grono osób. A u nas nie było nikogo. Żadnego rozdzielania emocji. Raczej ich koncentrowanie.

I jeszcze: - Było tak, jakbyśmy znaleźli się w środku jakiegoś nieludzkiego eksperymentu: ile może znieść ludzka psychika, która jedyne, co może robić, to w nieskończoność przerabiać niewyobrażalnie bolesny temat.

Minęło ledwie kilka dni, a oni mieli wrażenie, że siedzą w tej izolatce od tygodni.

Renata: - Zapytałam personel, czy ktoś może dowieźć komputer z domu. Chciałam, by chłopcy mogli choć na kilka godzin zająć myśli lekcjami, by starali się wrócić do szkoły i być na zajęciach. Usłyszałam, że wirus może utrzymywać się na przedmiotach do 9 dni i nic, co jest w domu, nie jest bezpieczne.

Po kolejnych kilku dniach zadzwonił inny lekarz. Mówił, że wirus utrzymuje się na przedmiotach do 24 godzin i wejście do domu nie jest zagrożeniem. Ale Renata się bała. Nie wiedziała, czemu jeden lekarz mówi jedno, a drugi co innego. Już o nic z domu nie prosili.

Renata: - Są takie sny, że człowiek przed czymś ucieka, ale chociaż biegnie ze wszystkich sił, to się nie przemieszcza. Wtedy tak się właśnie czułam. Ja jestem dorosła, boję się myśleć, co czuli moi synowie.

Pojawiło się poczucie beznadziei. Przekonanie, że to się nigdy nie skończy.

Renata: - Ale trzeba jasno powiedzieć, że mieliśmy świetną opiekę w szpitalu. Pielęgniarki robiły, co mogły, żeby chociaż na chwilę poprawić nasz nastrój. Kadra szpitala dostawała wtedy jedzenie z restauracji, a pielęgniarki przekazywały te posiłki dla nas. Kiedy chłopcy jedli pizzę czy ulubionego burgera, na ich twarzach na chwilę pojawiał się uśmiech. Bezcenne.

Renata z synami spędziła kilka tygodni w szpitalu im. Biegańskiego w Łodzi / Źródło: TVN24 Łódź

Świat zewnętrzny

Po trzech tygodniach izolacji drugi wynik testu na koronawirusa: negatywny. Koniec hospitalizacji, ale nie izolacji. W wypisie ze szpitala Renaty i jej synów napisano, że chorowali na COVID-19. I jeszcze, że Piotr zmarł na COVID-19.

"Dzieci mogą zarażać jeszcze przez dwa, trzy tygodnie, chociaż mają negatywny wynik testów. Proszę się izolować dalej" - usłyszała Renata od jednego z lekarzy.

A nikt, tak jak oni, nie rozumie, czym takie zakażenie może się skończyć.

Renata: - Wróciliśmy do domu. Przynajmniej mogliśmy mieć chwilę wyciszenia, spokoju. Jak ktoś ma gorszy dzień, to można mu zejść z drogi. Albo spróbować zająć mózg czymś innym chociaż na chwilę -filmem, grą, książką.

21 kwietnia pierwszy raz wyszła na świat zewnętrzny, wolna od kwarantanny i izolacji. Pojechała do zakładu pogrzebowego.

W normalnym świecie moje dzieci wróciłyby do szkoły. Pewnie musiałyby opowiedzieć o swojej stracie i to by zabolało. Ale w gronie rówieśników zawsze dzieje się coś nowego. Widać, że świat się nie skończył. A my tego nie możemy zobaczyć.

Renata

Renata: - Padłam na ziemię przy stoliku, krzyczałam tak, że wieczorem miałam zdarte gardło. Wzięłam urnę na kolana, tuliłam, całowałam, rozmawiałam z mężem. Wtedy był ze mną brat i on mnie wyprowadził. Sama bym nie dała rady iść.

Tego samego dnia odebrała kopię dokumentacji medycznej Piotra. Wynikało z niej, że do momentu intubacji był świadomy.

Od jednego z lekarzy Renata dowiedziała się, że Piotr do końca martwił się o rodzinę, zwłaszcza że mógł zarazić swoje dzieci. Obaj chłopcy mają tak zwane choroby współistniejące, a jeden dodatkowo ma bardzo słabe płuca.

Ostateczność

Dużo w tym czasie rozmawiała z przyjacielem, który kilka lat temu w tragicznych okolicznościach stracił żonę.

"Renata, najważniejsze to budowanie nowych wspomnień. Takich, które już nie będą kojarzyły się z bólem i stratą. Musicie coś robić razem" - radził.

Ale w dobie pandemii nie można robić niczego: ani pójść do kręgielni, ani do kina.

Renata: - W normalnym świecie moje dzieci wróciłyby do szkoły. Pewnie musiałyby opowiedzieć o swojej stracie i to by zabolało. Ale w gronie rówieśników zawsze dzieje się coś nowego. Widać, że świat się nie skończył. A my tego nie możemy zobaczyć.

W walce z codziennym koszmarem pomóc mieli specjaliści - pomoc zaproponowały szpital, gmina i firma Piotra.

Z psychiatrą i psychologami mogła rozmawiać tylko przez telefon. To były trudne rozmowy. Przeplatane pytaniami, które tylko potęgowały ból.

"Czy odczuwa pani spadki nastroju?"

"Jak mogę pani pomóc?"

Renata nie wiedziała, czy ma krzyczeć z bezsilności, czy rzucić słuchawką.

Przejść przez traumę pomóc chciał im też ksiądz. Radził, żeby wszyscy członkowie rodziny napisali list, w którym opiszą swoje emocje. Najstarszy syn zwlekał do dnia pogrzebu. W liście odniósł się do tego, że Piotr sam bardzo wcześnie stracił ojca. "Nadrabiaj teraz czas z Twoim tatą, bym ja później mógł robić to samo" - napisał.

Pogrzeb odbył się 30 kwietnia. Termin był taki, żeby już nikt nie mógł się zarazić. Rodzina mogła pożegnać się z Piotrem jeszcze przed ceremonią na cmentarzu. Znowu byli - ostatni raz - w komplecie.

"Koszmar, który nie mógł się skończyć" / Wideo: TVN24 Łódź

Bez pożegnania

Profesor Katarzyna Popiołek jest psychologiem społecznym, bada m.in. percepcję czasu i jej konsekwencje oraz zajmuje się zachowaniami człowieka w sytuacjach kryzysowych. Zaznacza, że społeczeństwo przez wieki wypracowało rytuały żałobne, które mają ułatwić godzenie się ze stratą.

- Każdy etap jest po coś i otwiera drzwi do następnego. Pominięcie któregoś powoduje wydłużenie żałoby. Ta nieprzepracowana ciągnie się za nami latami jak cień - opowiada. A to sprawia, że nie możemy sobie ze stratą poradzić.

- Dzieje się tak, zwłaszcza gdy straciliśmy bliską osobę nagle i w sposób szokująco odbiegający od tego, co uznać można za normalną kolej rzeczy w takiej sytuacji. To sprawia dodatkowy ból i na pewno wpłynie na dalsze życie takiej osoby - tłumaczy psycholog.

Profesor Popiołek zwraca uwagę, że w ostatnim czasie dużo mówiło się o parach młodych, które od lat planowały śluby i wesela. Najpierw zostały ich pozbawione, teraz powoli wraca możliwość ich organizacji. - Wszyscy ich bardzo żałowaliśmy. Ale za mało mówiło się przede wszystkim o tych, którzy w tym niehumanitarnym czasie stracili bliskich i zostali sami z tym całym smutkiem i żalem. Bez możliwości pożegnania - zaznacza.

Wskazuje, że obecna sytuacja epidemiczna jest czymś wyjątkowym, spoza schematu, który znamy.

- Najpierw był strach i lęk o to, co będzie i jak sami sobie damy radę. Potem wraz z kolejnymi obostrzeniami (uzasadnionymi w czasach pandemii) odbierano ludziom to, co - mówiąc kolokwialnie - im się należy, jak pożegnanie z bliskimi - podkreśla rozmówczyni tvn24.pl.

Profesor Popiołek wyraża nadzieję, że wraz ze znoszeniem kolejnych obostrzeń pojawi się bezpieczna możliwość pożegnania dla najbliższej rodziny - bo to jest po prostu bardzo ważne dla psychiki tych, którzy zostają.

- Powrót do świata, do normalnego życia, kontaktów z innymi będzie niezwykle ciężki. Oczywiście czuła i mądra opieka bliskich może pomóc to przetrwać. Ale sama obecność nie wystarczy. Nieprzepracowana strata staje się traumą, a z tą trudno walczyć samemu. Konieczna jest pomoc specjalisty, który nas przez to przeprowadzi - wyjaśnia.

A co z dziećmi i ich udziałem w rytuałach pogrzebowych? Profesor Popiołek mówi, że zdania ekspertów są tu podzielone.

- Uważam, że mądre przepracowanie z dziećmi tej kwestii jest ważne. Podczas pogrzebów jest moment złożenia szczątków w grobie. To jest straszna chwila, bardzo emocjonalna. Ale to uświadamia nam pewną nieodwracalność odejścia bliskiego - kończy.

***

W łódzkim szpitalu im. Biegańskiego są cztery sale izolacyjne na oddziale intensywnej terapii i 68 "zwykłych" izolatek. Z założenia są to pomieszczenia jednoosobowe. W wyjątkowych sytuacjach - jak w przypadku Renaty i jej synów - kilku pacjentów można umieścić razem.

Renata była informowana o tym, że na jej synów czekają oddzielne pomieszczenia, ale rodzina nie chciała się ze sobą rozstawać.

Podziel się
-
Zwiń

Jacek Stawiski (TVN24)

ZobaczTo, co zrobiła Szwecja, nie byłoby możliwe gdzie indziej

Czytaj artykuł

Redaktor prowadząca

Aleksandra Majda

 

Autorzy

Marcin Król, Tomasz Marcin Wrona, Karolina Wasilewska, Bartosz Żurawicz, Jacek Stawiski, Anna Wilczyńska, Barbara Sobska

 

Redakcja

Aleksandra Majda, Mateusz Sosnowski

 

Realizacja

Estera Prugar, Joanna Smolińska, Klara Styczyńska

 

Korekta

Krzysztof Wojciechowski, Jarosław Butkiewicz

 

Fotoedycja/grafika

Wiktoria Diduch, Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Michał Sadowski, Jacek Barczyński

Poprzedni weekend 16-17.05.2020
Poprzedni weekend 16-17.05.2020
2 tygodnie temu 09-10.05.2020
3 tygodnie temu 01-04.05.2020
4 tygodnie temu 25-26.04.2020
Zobacz wszystkie