To jest ważna różnica: duma nie oznacza pychy, a niezrozumienie tej różnicy przy takich postaciach jak rotmistrz Witold Pilecki niekoniecznie doprowadzi do dobrych skutków - mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 wnuczka Pileckiego dr hab. Dorota Optułowicz-McQuaid, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Historia Witolda Pileckiego, skutecznie wymazywana z pamięci kolektywnej w czasach PRL-u, wraca do powszechnego obiegu. Parlament Europejski 19 września przyjął rezolucję "w sprawie znaczenia europejskiej pamięci historycznej dla przyszłości Europy", w której wezwał do ustanowienia 25 maja Międzynarodowym Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmami. To dzień egzekucji dokonanej na rotmistrzu Witoldzie Pileckim.
Trzy dni przed rezolucją europarlamentarzystów w stolicy Niemiec otworzono wystawę "Ochotnik. Witold Pilecki i jego misja w Auschwitz". Ekspozycją, którą przygotowali brytyjski dziennikarz i pisarz Jack Fairweather oraz szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska, zainaugurowano działalność pierwszego zagranicznego oddziału tej instytucji. Jej siedziba znajduje się w samym sercu miasta, przy Pariser Platz, kilkadziesiąt metrów od Bramy Brandenburskiej.
Wystawa stworzona przez Radziejowską i Fairweathera, przy współpracy profesorów z Niemiec i Polski, w kompleksowy sposób opisuje nie tylko losy i postać rotmistrza, ale także nakreśla szerszy kontekst przedwojennej i powojennej Polski. Jej punktem wyjścia była książka Fairweathera "The Volunteer – The True Story Of The Resistance Hero Who Infiltrated Auschwitz". Jest to pierwsza tak obszerna opowieść o Witoldzie Pileckim, wydana w języku angielskim.
- O historii Witolda Pileckiego dowiedziałem się przez przypadek. Siedziałem z kolegą, z którym przez lata pisaliśmy doniesienia z wojen w Iraku i w Afganistanie. Próbowaliśmy zrozumieć nasze doświadczenia. Później on pojechał do Auschwitz relacjonować obchody jednej z rocznic, ale myślę, że to była jego własna podróż, by zrozumieć sens zła. Słyszał wcześniej o systemie obozów zagłady. Rozmawialiśmy o tym później, zastanawialiśmy się, jakie z tego można wyciągnąć wnioski. Kilka lat później ukazały się po raz pierwszy po angielsku raporty Witolda Pileckiego. Zaświtała mi myśl, że ta historia może odpowiedzieć mi na kilka pytań. Postanowiłem zagłębić się w ten temat, bo uznałem, że być może odwaga Pileckiego pozwoli mi zrozumieć rzeczy, które widziałem – opowiada mi pisarz.
Autor bestsellera, który zbiera świetne recenzje po obu stronach Atlantyku, sam mógłby stać się książkową i filmową postacią. Jako korespondent wojenny był szefem biura "The Daily Telegraph" w Bagdadzie. Przeżył próbę porwania, a następnie zamach bombowy. Później tworzył fotoreportaże z wojny w Afganistanie dla "The Washington Post".
Fairweather mówi, że napisanie tej opowieści zajęło mu trzy i pół roku. – Pisałem to jak powieść, ale trzymając się zasady, że każdy najdrobniejszy detal musi być prawdziwy. Na podstawie dotychczasowych badań chciałem odtworzyć drogę Pileckiego, zbliżyć się do niego maksymalnie. Pojechałem w te same miejsca, starałem się rozmawiać ze świadkami tamtych zdarzeń, przejrzałem archiwa Muzeum Auschwitz.
- Wczytywałem się w zeznania więźniów Auschwitz-Birkenau, które mogłyby coś powiedzieć o działalności Pileckiego w obozie – mówi. - Największym wyzwaniem było odnalezienie informacji, co się działo z raportami Pileckiego, w jaki sposób zostały przekazane z obozu na zewnątrz i w jaki sposób dotarły do Londynu. Nikt tego wcześniej nie ustalił – dodaje.
- To jest idealne miejsce dla tej wystawy. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w pracy nad tym, by pokazać wielki wpływ i dziedzictwo Pileckiego, który przeszedł przez wielki horror Auschwitz, II wojny światowej, a na koniec został zamordowany. Mam nadzieję, że turyści, którzy przyjeżdżają do Berlina, aby poznać historię, będą mogli także dowiedzieć się więcej o Pileckim – podkreśla.
- Wszyscy, którzy przeczytali raporty Pileckiego, stanęli przed wyborem, konfrontowali się z decyzją, dotyczącą ocenienia tego, co wydarzyło się w Auschwitz. Ogromna większość ludzi, do której trafiły informacje od Pileckiego, nie zrobiła nic. Jednym z najważniejszych pytań, jakie stawiam, to: dlaczego nikt nie odpowiedział na apel Pileckiego, dlaczego nikt nie uczynił nic, aby przerwać horror, jaki dokonywał się w obozie - zastanawia się dziennikarz.
"Dla szerszej publiczności Pilecki będzie pewnym odkryciem"
- Wystawa wydaje się dobra. W zwięzły sposób pokazuje historię Pileckiego: jego rodzinę, wiarę, służbę wojskową, misję w Auschwitz w sposób szerszy niewątpliwie oraz losy powojenne i wykonany na nim wyrok śmieci – ocenia dr Piotr M.A. Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Muzeum wypożyczyło wiele oryginalnych eksponatów, które znalazły się na berlińskiej wystawie.
- Dla muzealnika najciekawsze będzie obserwowanie, jak ta wystawa będzie funkcjonowała. Ekspozycja jest w miejscu bardzo specyficznym - praktycznie naprzeciwko Bramy Brandenburskiej - w jednym z najbardziej odwiedzanych miejsc w całych Niemczech. Jednak jest to ruch turystyczny, przez co samo miejsce jest bardzo trudne. To wielkie wyzwanie przyciągnąć widza, żeby na chwilę przestał być turystą i skupił się na czymś trudniejszym. Jest to bardzo ambitny projekt i mam nadzieję, że się uda. Jestem niezwykle ciekaw, jakie będą oceny za trzy, cztery miesiące - dodaje.
Cywiński przypomina, że Muzeum Auschwitz-Birkenau organizuje wystawy czasowe poza granicami kraju, ostatnio na nowojorskim Manhattanie czy wcześniej w Madrycie. - To były wystawy bardzo mocno powiązane ze szkołami. Cały wysiłek poszedł na to, żeby szkoły miały wejście za darmo, żeby nauczyciele byli przygotowani - wyjaśnia.
Zdaniem Cywińskiego, berlińska ekspozycja o rotmistrzu Pileckim jest "niewątpliwie trudną, wymaga pewnej refleksji i pewnej wiedzy". - Przy dobrym oprowadzaniu i dobrej pracy edukacyjnej może wyjść dobrze - uważa.
- Za granicą postać Pileckiego jest znana przez część badaczy, historyków, edukatorów. Po tych 20-30 latach zaczyna żyć. Dla szerszej publiczności będzie jednak pewnym odkryciem - dodaje.
"Witold Pilecki był człowiekiem czynu, idei, a nie symbolu"
Jak rodzina rotmistrza patrzy na przywracanie pamięci o tym, który miał być zapomniany? - Bardzo się cieszę z tego, że postać Witolda Pileckiego jest coraz szerzej znana - mówi prawnuk rotmistrza Pileckiego Krzysztof Kosior. Dodaje, że otwarcie berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego stanowi dowód na to, że można upamiętnić tę postać w "superoprawie, pod samą Bramą Brandenburską".
- Myślę, że jest to w pewnym wymiarze zwieńczenie misji życiowej babci, Zofii Pileckiej-Opłutowicz. Ta pamięć dzięki jej staraniom, działaniom jej brata Andrzeja, a później także przy wsparciu wielu innych ludzi została podtrzymana - podkreśla. - Natomiast boję się, że w powszechnej świadomości postać pradziadka jest spłycana w pop-historii. Boję się też tego, że wszyscy go na sztandary biorą, mówią "mój ci on", wspaniały. Ale czy oni rzeczywiście znają tę postać i wiedzą, co sobą reprezentował? - zastanawia się.
- Uważam, że Instytut Pileckiego jest dobrze działającą, prężną instytucją, która robi dużo pozytywnych rzeczy w nowoczesny sposób, których wcześniej brakowało. Przetłumaczył na przykład relacje, które nie były znane badaczom niewładającym językiem polskim - mówi Kosior.
O ile prawnuk rotmistrza pozytywnie ocenia przygotowanie wystawy "Ochotnik" i otwarcie oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie, o tyle ma wątpliwości co do stawiania pomników pradziadka w każdym mieście. - Super, że pamięć jest przywracana, ale nie wiem, czy ten spiż jest taki ważny. Trudno mi na to odpowiedzieć jednoznacznie, ale wydaje mi się, że jest to najłatwiejsza forma upamiętnienia - wyjaśnia. Zdaniem Kosiora, lepiej byłoby, gdyby to raport Witolda Pileckiego był powszechnie znany.
- Chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz: jeżeli naprawdę szanujemy naszych bohaterów, to najważniejsze są spojrzenie na dorobek ich życia i świadectwo, jakie po sobie zostawili. Jeżeli ograniczymy się tylko do tego, żeby umieścić symbol patriotyzmu na koszulkach, flagach, znaczkach, to zobaczymy go w krzywym zwierciadle. Oczywiście dziadka nie znałam, ale to, co o nim mogę powiedzieć, to to, że był człowiekiem czynu, idei, a nie symbolu. Stał się symbolem, ale przy swojej skromności, uwadze i skupieniu na drugim człowieku był osobą dumną, a nie pyszną. To jest ważna różnica: duma nie oznacza pychy, a niezrozumienie tej różnicy przy takich postaciach niekoniecznie doprowadzi do dobrych skutków - podkreśla wnuczka Pileckiego Dorota Optułowicz-McQuaid.
- Żeby docenić jego działalność, znacznie lepszą rzeczą byłyby działania społeczne – na przykład otwieranie domów kultury lub jadłodajni dla bezdomnych. Przekaz dziadka tkwi w takich szczegółach, jak jego dbałość o przyrodę, atencja do nawet najdrobniejszego stworzenia, o czym mama wielokrotnie opowiadała - dodaje.
Prof. Optułowicz-McQuaid jest zachwycona wystawą berlińską. Szczególnie docenia koncepcję ekspozycji, bo jest to fragment "życiorysu, który ciężko opowiedzieć".
- Jestem wdzięczna, że Jack Fairweather z dociekliwością prawdziwego historyka napisał tę książkę - podkreśla.
Najpierw Berlin, potem Izrael
Instytut Pileckiego powstał w 2016 roku po połączeniu Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytutu Solidarności i Męstwa. Powołany został jako miejsce interdyscyplinarnej i międzynarodowej refleksji nad zagadnieniami związanymi z totalitaryzmami niemieckim i sowieckim.
Obecny w Berlinie wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński powiedział podczas spotkania z dziennikarzami, że berlińska placówka jest pierwszą z planowanych. - Chcemy w następnych krokach otworzyć taki oddział w Izraelu. Dialog polsko-izraelski jest bardzo ważny. Konieczność przedstawiania naszego punktu widzenia jest naszym obowiązkiem – stwierdził wicepremier. Po uroczystości można było usłyszeć, że poza Izraelem zagraniczne oddziały Instytutu Pileckiego miałyby powstać także w Stanach Zjednoczonych, Francji oraz Wielkiej Brytanii.
- Celem Instytutu Pileckiego w Berlinie jest pogłębienie politycznych relacji z Niemcami i uzupełnienie ich o ważny walor edukacyjny, polegający na tym, że w sercu Berlina będziemy opowiadać, czym była okupacja Polski od pierwszych miesięcy 1939 roku, oraz kim był Witold Pilecki - mówi wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Magdalena Gawin.
- Wszyscy słuchaliśmy deklaracji polityków niemieckich - pani kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Franka-Waltera Stenmeiera. Ale deklaracje polityczne nie wystarczą. Polityka nie dzieje się tylko w gabinetach. W rozmowach dyplomatycznych usłyszałam od wysokiego rangą polityka, że w perspektywie niemieckiej początek wojny nie jest ważną datą. Tymczasem upadek państwa i pierwsze masowe eksterminacje polskich obywateli to początek 1939 roku. Decyzja Pileckiego to wrzesień 1940 roku. I dlatego tak ważna jest edukacja. Pokazanie na źródłach, dlaczego agresja III Rzeszy Niemieckiej była tragedią Polski i wielu innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Zmiana perspektywy postrzegania II wojny światowej w Niemczech - nie w oficjalnych deklaracjach, tylko odczuciach obywateli niemieckich - jest możliwa przede wszystkim przez edukację. Przybliżenie kontekstu okupacji jest potrzebne mieszkańcom Berlina, żeby docenić wagę postaci Pileckiego dla współczesnej Europy i zrozumieć rozmiar okrucieństwa, jakiego doświadczyliśmy - tłumaczy.
Wiceminister podkreśla, że skutki II wojny światowej i jej następstwa miały długofalowy charakter i trwają do dzisiaj. - Zmiana struktury społecznej, eksterminacja polskiej inteligencji, Holokaust, zniszczenia infrastruktury i kultury materialnej, w końcu długie dekady komunizmu – były konsekwencją 1939 roku. Skutki wojny odczuwane są do dzisiaj przez polskie rodziny. Młode pokolenie wychowane w wolnej Polsce zadaje sobie pytanie: dlaczego spotkało to właśnie nas? Dlaczego okupacja we Francji pozwalała żyć zwykłym ludziom, a w naszym kraju terror niemiecki dotknął nie tysiące, ale miliony Polaków - zwraca uwagę Gawin.
- Witold Pilecki nie jest postacią, która może być postrzegana wyłącznie w perspektywie historii. Częstą reakcją w Niemczech na zjawisko nazizmu w przeszłości jest pacyfizm. Ale ani Pilecki, ani więźniowie w Auschwitz nie wołali o pacyfizm, tylko o interwencję zbrojną, która położy kres ludobójstwu. Raporty Pileckiego dotarły szybko do aliantów, którzy nie podjęli działań. I to jest podstawowe przesłanie Pileckiego – reagować właściwie na doniesienia o konfliktach zbrojnych, których ofiarami jest ludność cywilna. Popieram pomysł, żeby Pilecki został patronem korespondentów wojennych na całym świecie. To sprawi, że jego przesłanie staje się bardziej czytelne dla nas współczesnych, żyjących tu i teraz - przekonuje wiceminister.
- Omijanie spraw trudnych w relacjach polsko-niemieckich na płaszczyźnie historii przyniosło zdecydowanie wzrost napięcia - niechęci widocznej na łamach niemieckich gazet - a z drugiej strony, budzi napięcia po polskiej stronie. Okres okupacji powinien być przez młode pokolenie historyków polskich i niemieckich na nowo podjęty, na tłumaczonych przez Instytut Pileckiego źródłach - wyjaśnia.
Szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie: chcemy być tu widoczni
Radziejowska wyjaśnia, że przed filią duże wyzwania. Jak podkreśla, przestrzeń placówki nie jest jeszcze finalnie urządzona. - Od stycznia przejmujemy drugą część, ponieważ docelowo, na wiosnę, będziemy dysponować 1200 metrami kwadratowymi. Przestrzeń wystawowa będzie zajmować połowę całości, a na parterze znajdować się będzie przestrzeń konferencyjna i warsztatowa - mówi.
- Naszym największym wyzwaniem jest ukazanie, poprzez polskie doświadczenie, nowej perspektywy na historię Europy XX wieku, opowiadanie nieznanej polskiej historii. 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej towarzyszyło w Niemczech wiele ciekawych dyskusji wokół pamięci o tej wojnie, szczególnie w kontekście inicjatywy powstania pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji (Polen Denkmal) w Berlinie. Wielokrotnie podkreślano, że wiedza o zbrodniach III Rzeszy w Polsce ogranicza się w Niemczech tylko do wąskich grup - ekspertów i naukowców. I że to bardzo niedobry znak, że w niemieckim społeczeństwie jest aż tak powszechny brak świadomości o przebiegu niemieckiej okupacji w Polsce - wyjaśnia Radziejowska.
- Instytut Pileckiego w Berlinie będzie uruchamiać programy naukowe, stypendia badawcze, kontynuować na szeroką skalę współpracę z niemieckimi archiwami, która jest podstawą wszystkich działań. Chcemy też budować programy edukacyjne rozumiane bardzo szeroko. To, co nazywamy upowszechnianiem wiedzy, zawiera w sobie wiele różnorodnych elementów, między innymi wystawy, ale też warsztaty i pracę z młodzieżą, czasem projekty kulturalne - podkreśla.
Zdaniem szefowej berlińskiej placówki, powstanie Instytutu Pileckiego w sąsiedztwie Bramy Brandenburskiej ma nie tylko stworzyć warunki do budowy relacji naukowych i kulturalnych. - Staramy się zbudować taką instytucję, która będzie odwiedzana, która stanie się widoczna na mapie kulturalnej i naukowej Berlina - dodaje.
- To jest bardzo dobre miejsce - z perspektywy komunikacyjnej czy prestiżowej, która daje nam wiele atutów na początek. Przed nami jednak ciężka praca - chodzi o to, żeby z wszystkich tych możliwości mądrze, skutecznie i z korzyścią dla polsko-niemieckich relacji skorzystać - mówi.
Dyrektor Instytutu Wojciech Kozłowski wyjaśnia, że "przy powołaniu ustawą sejmową z listopada 2017 roku Instytut otrzymał jednorazowy budżet w wysokości 75 milionów złotych - do wykorzystania w ciągu kolejnych lat swej działalności". - Obecnie zabiegamy w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego o wyznaczenie budżetu rocznego w postaci dotacji podmiotowej, ponieważ w 2020 roku nie wystarczy nam już pieniędzy z pierwotnej dotacji. Decyzje jednak jeszcze nie zapadły. W tej chwili na Berlin planujemy rocznie do miliona euro – wyjaśnia.
Jednym z zadań, jakie wyznaczył sobie Instytut, jest uruchomienie programów stypendialnych. - Realizowane przez nas projekty badawcze opierają się na systemie stypendiów przyznawanych w otwartych konkursach i finansowanych ze środków Instytutu Pileckiego. Ponadto przygotowujemy programy międzynarodowe z flagowym Pilecki Fellowship, który ma rozpocząć swą działalność w roku akademickim 2020/21. Środki będą pochodzić z budżetu Instytutu. Prowadzimy także rozmowy z Narodową Agencją Wymiany Akademickiej, aby w ten sposób dofinansować ten program. Sondujemy również możliwość ustanowienia wspólnej, z Fundacją Fulbrighta, nagrody dla badaczy amerykańskich. Procedura przyznawania stypendiów wzorowana jest na standardach w świecie akademickim: open call, komisja oceniająca, rozmowa kwalifikacyjna z wybranymi kandydatami – wylicza.
"Babcia tej skróconej nazwy nie lubi, bo mówi: jakiego Pileckiego?"
Pytam przedstawicieli rodziny Pileckiego o to, czy mieli szansę zabrać głos, doradzić coś w momencie, gdy powstawał Instytut. - Nie mogę powiedzieć jednoznacznie za całą rodzinę, ale z tego, co mi wiadomo, dzieci Witolda Pileckiego były zapraszane na różne wydarzenia, lecz już po powstaniu Instytutu. Nic mi nie wiadomo, żeby ktoś z rodziny brał udział w powoływaniu Instytutu. Sam włączyłem się znacznie później, kiedy były organizowane pierwsze imprezy. Zacząłem otrzymywać zaproszenia na konkretne wydarzenia - mówi Kosior.
Czy ktoś z rodziny kiedykolwiek został poproszony o radę, opinię odnośnie kształtu instytucji nazwanej nazwiskiem Pileckiego bądź przynajmniej przy okazji przygotowywania poszczególnych wydarzeń? Krzysztof Kosior mówi, że nikt go o zdanie nigdy nie pytał i z tego, co wie, nikt też nie pytał najbliższej rodziny Pileckiego. - Myślę, że gdyby działo się coś poważnego, to moglibyśmy interweniować. Natomiast, o ile mi wiadomo, Instytut powołano bez naszego udziału - wyjaśnia.
- Nie wiem, czy ktoś z rodziną rozmawiał. Może z wujkiem? Ostatecznie nazwano go Instytutem Pileckiego - dodaje Dorota Optułowicz-McQuaid.
- Babcia tej skróconej nazwy nie lubi, bo mówi: jakiego Pileckiego? Żeby przynajmniej Witolda Pileckiego, to brzmiałoby jakoś lepiej - dorzuca Krzysztof Kosior.
Prawnuk rotmistrza mówi, że niekoniecznie chciałby włączać się w bieżące funkcjonowanie Instytutu. - Obserwuję to, w jaki sposób działa, porównuję to z innymi działaniami innych organizacji, w tym IPN-u. Pewnie nie o wszystkim wiem, nie wszystko widziałem, ale generalnie podoba mi się to, jak Instytut realizuje swą misję. Mam poczucie, że we własnym zakresie staram się pewną pieczę trzymać. Żalów ani pretensji do Instytutu nie mam żadnych. Robią dobrą robotę i czuję się tam mile widziany - mówi. Uważa, że wokół postaci Witolda Pileckiego dzieje się bardzo dużo różnych rzeczy. - Podobno powstaje film o pradziadku, który ma być finansowany ze środków budżetu państwa, o czym dowiedziałem się z mediów - zdradza.
Choć dodaje, że "nie wszystko jesteśmy w stanie kontrolować". Zwraca uwagę na fakt, że inicjatyw związanych z Pileckim obecnie jest tak dużo, iż kilka osób musiałoby weryfikować, czy wykorzystanie nazwiska lub wizerunku jest właściwe. Zaznacza, że niektóre z nich są chwalebne i cieszą rodzinę, ale są też takie, które świadczą o tym, że ktoś "tą postacią się promuje i to z symbolami, które są zupełnie obce idei Witolda Pileckiego".
- Obserwuję przywiązanie do pamięci o Witoldzie Pileckim. Myślę, że mniej więcej w 2006 roku zaczął się pewien boom inicjatyw oddolnych, będących poza rządową agendą. Ludzie zainteresowali się tą postacią i organizowali rozmaite akcje, żeby ją promować. Różni ludzie się za to brali i z różnym skutkiem. Ogólnie mówiąc, jestem im wdzięczny, bo pomogli tę pamięć wydźwignąć. Jednak późniejsze ograniczanie się tylko do symbolu, noszenie Pileckiego na koszulce i uważanie się za megapatriotę, jest nieporozumieniem, krzywym zwierciadłem - tłumaczy prawnuk "ochotnika z Auschwitz".
- Nie podoba mi się mieszanie Witolda Pileckiego do bieżącej polityki. Nie podoba mi się branie go na polityczne sztandary - którykolwiek rząd by to robił. Mówienie: to my jako jedyni przywracamy pamięć... i tak dalej. To jest używanie postaci pradziadka w opozycji do kogoś innego, a to powinna być postać ponad podziałami. Bardzo mnie cieszy, jeżeli ktoś robi coś dobrego na rzecz tej postaci - tak jak Instytut Pileckiego czy to w Warszawie, czy w Berlinie - podkreśla Kosior. - Gdy jestem gdziekolwiek zapraszany, to jadę z myślą, że będę tam dla Witolda, Witold nigdy nie może być dla mnie sposobem na wywindowanie siebie - dodaje.
Optułowicz-McQuaid przypomina, że artykuły i materiały na temat rotmistrza pojawiają się od lat, wskazuje między innymi na książkę prof. Michaela Foota "Sześć twarzy odwagi" z 1978 roku, zawierającą między innymi sylwetkę Witolda Pileckiego.
- Nigdy nie byliśmy przestraszeni, nie baliśmy się pamiętać o dziadku. To, że się nie mówiło, nie znaczy, że nie był ważny. Ani ja, ani Krzysztof dziadka osobiście nie znaliśmy. Jednak ta pamięć jest ważniejsza od tego całego hałasu wokół. To nie jest nasza zasługa, że urodziliśmy się w tej rodzinie. Jednak to zobowiązuje do innego spojrzenia na ludzi i życie. Chodzi o hołdowanie wartościom, które przekazały nam mama i babcia - wyznaje.
Pytana, czy pamięta moment, kiedy z mamą zaczęła rozmawiać o swoim dziadku, Optułowicz-McQuaid odpowiada: "To było naturalne". - Nie przypominam sobie żadnej sytuacji, że siadamy przy stole i mama nam opowiada o dziadku. Było to przemycane w najróżniejszych momentach. Chociażby, że należy szanować przyrodę, bo każde istnienie ma swój sens. Jeśli zabijesz biedronkę, złamiesz gałąź, to konsekwencje będą odczuwalne gdzie indziej - dodaje.
- Chodziliśmy na mszę za dziadka, która odbywała się w kościele Świętego Michała i w kościele Świętego Stanisława Kostki. To zawsze była nasza historia. Pamiętam, że raz poniosłam konsekwencje w szkole podstawowej. Na zajęciach z wychowania plastycznego mieliśmy narysować przyjaźń polsko-radziecką. Odmówiłam. A że miałam posłuch w klasie, razem ze mną zbuntowali się inni. W swojej niedojrzałości powiedziałam oburzonej pani, że pewnie dostaje paczki ze Związku Radzieckiego i nie wie, co to jest "nóż w plecy". Sama chyba nie wiedziałam, o czym mówię. Usłyszałam to sformułowanie w Radiu Wolna Europa i go użyłam - uśmiecha się. - Była straszna afera, wezwano moich rodziców. Największą karą było to, że mój ojciec po wyjściu ze szkoły powiedział mi: "Nie będziesz więcej słuchać Wolnej Europy". To była dla mnie tragedia - opowiada.
Zgodnie mówią, że z przykrością patrzą, gdy postać Witolda Pileckiego wykorzystywana jest przy hasłach faszystowskich, ksenofobicznych czy homofobicznych. - To zupełnie nie jest po myśli dziadka. Oznacza, że osoba, która niesie taki transparent czy hasło, kompletnie nie zna historii. Wzięła powłokę ze zdjęcia, a nie wie, jakim był człowiekiem i patriotą - podkreśla wnuczka rotmistrza.
- Każdy ma prawo powołać się na bohatera narodowego i jeśli chce mieć taką koszulkę, to niech ją ma. Ale musi także zdawać sobie sprawę, w jakim kontekście tego symbolu używa. Ksenofobiczne wybryki, nienawiść i agresja z tą postacią się nie łączą i nigdy nie powinny być z nią zestawiane - wtóruje Kosior.
"Tym, co otrzymałam od dziadka, jest uważność wobec drugiego człowieka"
Jaki płynie przekaz z życia Witolda Pileckiego? - Gdybym miał krótko podsumować wartości, w które wierzył, to byłyby: miłość, wierność, zaufanie - odpowiada Kosior. - Widać to na przykład przy zakładaniu organizacji konspiracyjnej, szczególnie w warunkach obozowych. Zaufanie - bo ktoś powierza swoje życie innej osobie. Wystarczyło, żeby ten człowiek, którego próbuje się zwerbować, doniósł do kapo i konspirator traci życie. A miłość i wierność to chociażby podjęcie się misji, wynikającej z patriotyzmu, miłości do ojczyzny, do ludzi i rodziny. Dla niego każde życie było ważne i nie potrafił przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się w obozie, co widział w czasie wojny. Tragicznym jest fakt, że musiał chwilami wybierać między miłością do żony i dzieci a miłością do ludzi. Wierność - bo skoro podjął się tego zadania, złożył przysięgę, zdeklarował się, to robił to do końca. Pewnie nie wiedział, co zastanie w obozie, ale gdy już tam dotarł, podjął decyzję, że skoro się zdeklarował, to musi sobie poradzić, że jego działalność jest warta poświęcenia - mówi prawnuk Pileckiego.
Kosior zaznacza, że mówiąc o pewnych kwestiach związanych z życiem pradziadka, ma świadomość, że jest to jednak tylko jego wyobrażenie o rotmistrzu, ponieważ żyje w zupełnie innych czasach - w czasach pokoju.
- Tym, co otrzymałam od dziadka, jest uważność wobec drugiego człowieka: zanim ocenisz, wysłuchaj jego racji i postaraj się go zrozumieć - mówi Optułowicz-McQuaid. Wskazuje też na determinację, która cechowała Pileckiego: - Jeśli się do czegoś dąży, to rób to konsekwentnie, choć nie po trupach.
Kosior uzupełnia słowa ciotki. Mówi, że Pilecki był człowiekiem, który odznaczał się wnikliwością. - Tak było też z jego życiem duchowym. Nie było powierzchowne, nie ograniczało się do codziennego pacierza, cotygodniowej spowiedzi czy niedzielnej mszy. Wynikało z głębszych przemyśleń i wydaje mi się, że pomogło mu zrozumieć pewne rzeczy i wytrwać w najgorszych chwilach - dodaje.
A jak Witold Pilecki odnalazłby się w rzeczywistości ostrych podziałów społecznych? - Można to odnaleźć w jego raporcie, czytając gorzką konstatację, że trzeba było Polakom pokazywać stosy polskich trupów, żeby przestali brać się za łby i połączyli się we wspólnej walce. To było w momencie, gdy konspiracja bardziej lewicowa połączyła się z bardziej prawicową. Udało się ich zebrać, żeby podczas Wigilii usiedli przy jednym stole i przełamali się opłatkiem, a następnie stworzyli jeden związek wojskowy, działający ponad podziałami - mówi Kosior.
W ocenie Doroty Optułowicz-McQuaid, gdyby Pilecki zajął się polityką, byłby świetnym mediatorem. - Nauczyłby ludzi rozmawiać ze sobą z uwagą, bez nakręcania spirali win i wzajemnych żalów. Potrafiłby na bazie różnic zbudować pomost. Wykorzystałby swoją umiejętność zobaczenia czegoś szczególnego w przeciwstawnych grupach - dodaje. Uważa, że dziadek umiał spojrzeć na innych z zaufaniem.
"Niemcy wyrządzili wiele krzywd Europie i ściągnęli na Polskę szczególnie wiele cierpień"
Podczas inauguracji działalności Instytutu Pileckiego w Berlinie nie było żadnego przedstawiciela niemieckich władz federalnych. Jacek Lepiarz w swojej relacji dla Deutsche Welle - powołując się na sugestie wiceminister Gawin - twierdził, że nieobecność Moniki Gruetters (minister stanu do spraw kultury i mediów) być może związana była z jej obawami przed pytaniami o wspólną deklarację w sprawie dóbr kultury.
Najwyższym rangą przedstawicielem niemieckim obecnym na uroczystościach był Ralf Wieland przewodniczący Izby Deputowanych Berlina (parlamentu kraju związkowego Berlin). W swoim przemówieniu podkreślił, że Witold Pilecki z całą pewnością należy do bohaterów Europy.
- Niemcy wyrządzili wiele krzywd Europie i ściągnęli na Polskę szczególnie wiele cierpień. 80 lat po rozpoczęciu II wojny światowej jest naszym obowiązkiem pamiętać o tym, że to była nie tylko wojna, to było także szaleństwo rasistowskie Niemców. To coś, co spowodowało, że świat zszedł z torów cywilizacyjnych i w obliczu cierpień, które Niemcy sprawili polskiemu narodowi, wydaje się to dzisiaj niemalże cudem, że można brać udział w otwarciu takiej wystawy - mówił Wieland. - Dzisiaj trzeba wspólnie walczyć o to, aby przezwyciężać wzrastający nacjonalizm i aby w Europie panowały wartości takie jak wolność - zaapelował.
Ważnym momentem wieczoru było przemówienie Stanisława Zalewskiego, byłego więźnia Pawiaka oraz obozów Auschwitz i Mauthausen-Gusen. - Do Auschwitz-Birkenau dostałem się pięć miesięcy i pięć dni po słynnej uciecze Witolda Pileckiego, otrzymałem numer 156569, który do dzisiejszego dnia jest żywym świadectwem tego, co działo się w niemiecko-nazistowskich obozach koncentracyjnych - mówił.
- Ja jestem tym, który skorzystał z tego, co zdziałał Witold Pilecki w Auschwitz-Birkenau. Dzięki niemu w obozie powstały pewne działania, które pomogły więźniom przetrzymać ten czas i w jakiś sposób podtrzymywać ich na duchu - przypomniał.
Zastanawiał się, czy może "odpuścić winy tym, którzy na klamrach wojskowych pasów mieli napis 'Gott mit uns' (Bóg z nami - red.) i z premedytacją zabijali ludzi" - Staram się to robić w imię współpracy między narodami - powiedział.
- Wierzę w ludzi. Mimo wszystko. Bo wiem, że szczęście człowiekowi może dać tylko drugi człowiek. Ale musi to być człowiek - zakończył Stanisław Zalewski.