Spalona słońcem niegościnna ziemia, na której z pozoru nic nie rośnie, a temperatura sięga 50 st. C. Tu wciąż obowiązuje tradycyjny styl życia, mężczyźni trudnią się przemytem i poławianiem ryb, a zamaskowane kobiety przemykają ulicami w kolorowych czadorach. Wyspa Qeshm – Iran, o którym sami Irańczycy mówią "inny", i co do którego Teheran ma wielkie plany. Właśnie ogłoszono, że to tu mają powstać ultranowoczesne centrum finansowe, tor Formuły 1 i wielki terminal naftowy. Cel jest ambitny: z "piekielnej wyspy" uczynić drugi Dubaj.
Kobiety na promie noszą maski. Spomiędzy warstw materiału błyskają tylko oczy. Wąskie, zdobione w kostkach spodnie, tuniki, czadory, wszystko w wesołych kolorach. Wyglądają jak barwne ptaki, zupełnie inaczej niż większość Iranek, które na co dzień noszą czerń. I jeszcze te maski, jak ptasie dzioby wyrastający u nasady nosa.
– Czy mogę wam zrobić zdjęcie? One photo, please?
Spłoszone spojrzenie. Figlarny uśmiech pod cienkim materiałem. I zdecydowany ruch głowy. Zaprzeczenie. Wzrok spuszczony na stopy w kolorowych, dziecinnych skarpetkach. Cisza.
Witajcie w piekle
Wyspa Qeshm leży kilkanaście kilometrów od irańskiego wybrzeża, w cieśninie Ormuz. Jej powierzchnia to nieco mniej niż 1500 km kw. Kształtem przypomina delfina. W linii prostej jest stąd tylko 60 km do Omanu i 180 km do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Mieszka tu 120 tys. ludzi. To głównie bandari, rdzenni mieszkańcy wysp Zatoki Perskiej pochodzenia arabskiego. Średnia roczna temperatura wynosi 27 st. C, latem nierzadko słupek rtęci przekracza 50 st. Przewodniki odradzają podróżowanie w tym regionie w okresie od maja do sierpnia. "Zatoka Perska jest wtedy gorętsza niż piekło" – pisze popularny "Lonely Planet".
1 listopada wciąż jest jak w piekle. Po półtoragodzinnym rejsie z Bandar Abbas przybijamy do portu w Qeshm Town i wychodzimy wprost w lejący się z nieba żar. Jedyna ucieczka to klimatyzowane auto. Z chłodnego wnętrza przyglądamy się krajobrazom za oknem. Trudno wyobrazić sobie bardziej nieprzyjazne do życia miejsce – piasek, skały, pustynia, słona woda, prawie nie ma roślinności. A jednak wyspa zamieszkiwana była już w czasach starożytnych. W niektórych źródłach można nawet znaleźć informację, że to na Qeshm znajdował się biblijny Eden.
Historia pod stopami
W to ostatnie trudno uwierzyć, ale historia, a nawet prehistoria, obecna jest na każdym kroku. Dosłownie.
– Tu było kiedyś morze – mówi nasz przewodnik podczas wycieczki po geoparku, pełnym niesamowitych formacji skalnych, kanionów i gór. Kiedy patrzymy na niego zdziwieni, ze zniecierpliwieniem wskazuje pod nogi. Zaaferowani krajobrazem, zmęczeni upałem, nie zauważyliśmy, że stąpamy po skamieniałych muszelkach. Po dnie dawnego oceanu.
Krajobraz wyspy może wpędzić w obłęd. Suche i słone przestrzenie, sukulenty, rybackie wioski, puste plaże. Ludzie trudnią się tym samym co kiedyś: poławiają ryby i wydobywają sól, chociaż prawie każdy ma tutaj komórkę, plazmę i – co drugi – toyotę hilux, nowiuteńkiego pick-upa, najwyraźniej jedyny słuszny na wyspie samochód.
Jednak Qeshm ma także inne, zielone oblicze. To namorzynowe lasy po północnej stronie wyspy – rezerwat biosfery UNESCO i dom dla setek tysięcy migrujących ptaków, żółwi i węży wodnych. Na jednej z plaż co roku można zobaczyć niezwykły spektakl wykluwania się z jaj żółwi szylkretowych, gatunku zagrożonego wyginięciem. Mieszkańcy pobliskiej wioski Shibderaz dzień i noc pełnią przy nich wartę, by uchronić maluchy przed drapieżnikami (w tym innymi mieszkańcami, polującymi na żółwie jaja). Wśród skał geoparku śmigają jaszczurki, w wodach opływających wyspę można zobaczyć delfiny. Qeshm żyje.
Ekoturyści
Żyje – także coraz bardziej z turystyki. Na internetowych forach podróżniczych nadal można znaleźć pytania w rodzaju: "czy tam w ogóle jest cokolwiek do zobaczenia?". Iran, który po zniesieniu zachodnich sankcji coraz bardziej otwiera się na przybyszów z zewnątrz, przekonuje, że tak.
"Gościnni mieszkańcy zapraszają do spędzenia z nimi czasu, rozkwita agroturystyka. Można skosztować lokalnych potraw i zobaczyć tradycyjne rękodzieło" – informuje w czerwcu 2016 r. anglojęzyczna irańska gazeta "The Tehran Times". – Chcemy przyciągnąć ludzi, zapoznać ich z tą niezwykłą kulturą i środowiskiem naturalnym – mówi dziennikowi Abdorreza Dashtizadeh, szef lokalnej agencji turystycznej. – A pobyty u miejscowych rodzin to także forma rozwoju gospodarki – dodaje.
Stwierdzenie "agroturystyka rozkwita" jest odrobinę przesadzone, jednak rzeczywiście gości przyjmuje tu kilkanaście rodzin. My też mieszkamy u jednej z nich – w domu Ismaila Aminiego, "pana Aminiego", jak wszyscy go tu nazywają. Energiczny, z pękatym brzuszkiem, ubrany w tradycyjną białą szatę i turban, wygląda jak dobrotliwy szejk z arabskiej bajki dla dzieci. W nieustannym ruchu, kręci się po domu i podwórzu od świtu do wieczora. – Śpię tylko cztery-pięć godzin dziennie – mówi ze śmiechem. Jego żona gotuje, syn obwozi turystów po wyspie, szwagier pływa łódką po namorzynowych lasach. To na patio domu pana Aminiego wieczorami spotykają się ludzie z różnych stron świata, by przy bezalkoholowym piwie wymienić wrażenia. Ale mimo ogromnej serdeczności rodziny nie przestajemy mieć wrażenia, że to miejsce zupełnie inne niż reszta Iranu.
– Dziwnie tu – mówię któregoś wieczoru, gdy żona pana Aminiego podaje nam kolację ubrana w różowy czador, ze złotą maską na twarzy. Słychać szczekanie psa: widzieliśmy na wyspie już całkiem sporo psów, choć w Iranie ich posiadanie – jako zwierząt nieczystych – jest zakazane. Qeshm rządzi się własnymi prawami. Kogo w Teheranie może w końcu obchodzić jakaś tam wyspa?
Pomysł na Qeshm
Okazuje się jednak, że obchodzi i to bardzo. Pomysłów na to, co zrobić z kawałkiem pustyni wystającym z wód Zatoki Perskiej, jest co najmniej kilka. Najnowszy – ogłoszony przez irańskie władze w czerwcu tego roku – to stworzenie na wyspie wielkiego centrum finansowego, które miałoby być "oknem" dla kontynentalnej części Iranu. Doradca Qeshm Investment and Development Company, Farhad Taghizadeh-Hesary, powiedział kilka tygodni temu telewizji Bloomberg, że zainteresowanie wyraziło już kilka rosyjskich i chińskich banków. – Negocjacje prowadzi też Japonia – dodał.
Przypadek? Absolutnie nie. Qeshm leży w cieśninie Ormuz, przez którą co roku przepływa 20 proc. światowej ropy. Irańskie banki mimo zniesienia sankcji dramatycznie potrzebują zagranicznego kapitału. Przyciągnąć zagranicznych inwestorów chce także prezydent Hasan Rowhani, któremu zależy na podniesieniu gospodarki, cierpiącej na hiperinflację i ogromne bezrobocie wśród młodych. Stawka jest wysoka, a czasu mało – kolejne wybory prezydenckie w Iranie zaplanowane są na 2017 r.
Budowa centrum finansowego wymagałaby jednak ogromnych nakładów pieniężnych: potrzebne są biura, infrastruktura IT, centra usługowe. Jednym z planowanych przedsięwzięć jest też budowa 2,5 km mostu łączącego wyspę ze stałym lądem i stworzenie elektrowni słonecznej. Porozumienie w tej ostatniej sprawie zostało już podpisane między władzami Iranu a włoską firmą Carlo Maresca. Planowane otwarcie elektrowni to rok 2017. Data powstania centrum finansowego – to nadal zagadka.
Wyspy szczęśliwe?
Qeshm od lat 90. ma status strefy wolnego handlu, podobnie jak druga, bardziej znana wyspa Zatoki Perskiej – Kish. Trend przekształcenia niegościnnych ziem w kurorty połączone ze specjalną strefą biznesową wywodzi się jeszcze z czasów rządów szacha, sprzed Islamskiej Rewolucji. Mohammad Reza Pahlawi, obalony w wyniku przewrotu w 1979 r., wybudował sobie na Kish willę i regularnie bywał na wyspie. Chciał stworzyć tam "drugi Dubaj", idylliczne miejsce dla sławnych i bogatych. Nie zdążył, ale po rewolucji – mimo nałożonych na Iran sankcji – inicjatywę rozwoju wyspy kontynuowano.
Dzisiaj Kish znana jest jako zakupowy raj, w którym można dostać wszystko, czego brakuje w kontynentalnym Iranie. Kto zdecyduje się tam zainwestować, przez 15 lat zwolniony będzie z podatku dochodowego – także obcokrajowiec. By dostać się na Kish, nie potrzeba wizy, a prawo podatkowe i bankowe jest mocno zliberalizowane. Zwyczaje też są nieco swobodniejsze: nikt nie przejmuje się kobietami, którym zsunął się hidżab (chusta zakrywająca włosy i szyję, obowiązkowa także dla cudzoziemek), a mężczyźni mogą nosić zakazane w Iranie szorty. Gdy dodać do tego ogromne centra handlowe, wielkie hotele i przezroczyste wody opływające ten skrawek lądu, łatwo można zrozumieć, dlaczego Irańczycy mówią o Kish "wyspa szczęśliwa".
Na Qeshm historia potoczyła się inaczej. Inwestorzy nie nadciągnęli, pojawili się za to przemytnicy i to z kontrabandy do niedawna pochodziła większość towarów sprzedawanych w sklepach Qeshm Town. Ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich szmuglowało się żywność i ubrania (bagażnik toyoty hilux doskonale się do tego nadaje), a w drugą stronę – ropę. Wielu bandarich zbiło na tym pokaźne majątki, ale od 2014 r. liczba przemytników drastycznie zmalała. – Kiedyś przebicie na ropie było potrójne – powiedział w 2015 r. w wywiadzie dla "The Guardian" jeden z "naftowych biznesmenów" Qeshm. – Latem 2014 r. widywałem 100 przemytników ropy dziennie. Rok później – może pół tuzina. Celnicy zaczęli ich pilnować – stwierdził.
Chińczycy, terminal naftowy i Formuła 1
Być może wiąże się to z wielkimi planami, jakie Teheran ma wobec Qeshmu. Pod koniec czerwca ogłoszono, że Iran wraz z Chinami chce zbudować na wyspie terminal naftowy o pojemności 30 mln baryłek. Projekt szacowany na 550 mln dolarów ma obejmować także budowę terminala morskiego, gotowego na przyjmowanie tankowców o długości 140 m. Kiedy (i czy w ogóle) powstanie – nie wiadomo.
Ale media co jakiś czas donoszą o jeszcze innych pomysłach wobec Qeshmu. W kwietniu Agencja Informacyjna Republiki Islamskiej (IRNA) informowała, że prowadzone są rozmowy na temat stworzenia nowej kompanii lotniczej, której siedzibą miałaby być irańska wyspa. Samoloty miałaby dostarczyć firma Bombardier. IRNA przekazała również, w styczniu tego roku, że prowadzone są rozmowy na temat budowy toru Formuły 1. - To wielka nadzieja dla Iranu – miał powiedzieć agencji Massoud Soltanifar, szef irańskiej organizacji ds. turystyki i dziedzictwa kulturowego. - Mamy tylu młodych ludzi, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tym wyścigu – dodał. Jak widać, aspiracje, by stworzyć na wyspie „drugi Dubaj”, są duże. Czy się ziszczą – pokaże czas.
Pożegnanie
Żegnamy pustynię, białe, oślepiające światło i rybackie wioski nad brzegiem morza. Opuszczamy Qeshm – znów na pokładzie statku. Tym razem nie towarzyszą nam jednak zamaskowane bandari, lecz elegancko ubrane kobiety na wysokich obcasach, z torebkami znanych marek, w wielkich przeciwsłonecznych okularach, rozmawiające nieustannie przez komórki. Trafiamy na nowoczesny, klimatyzowany prom, nie chyboczącą się łajbę, którą przypłynęliśmy na wyspę.
Na lądzie – w Bandar Abbas, najbliższym Qeshm mieście o uroku starego kurortu, z długą promenadą biegnącą nad wodami Zatoki – przesiadamy się na inny prom, który zawiezie nas do Dubaju. To w końcu tylko 200 km. Ale po nocy na morzu, gdy wschodzi słońce, a na horyzoncie majaczą nowoczesne wieżowce i luksusowe hotele emiratu Szardża, wydaje się, że przenieśliśmy się o lata świetlne. Świetnie zaopatrzone sklepy, drogie samochody, czyste, szerokie ulice, doskonała infrastruktura, wielokulturowy tłum na ulicach, język angielski na każdym kroku.
Qeshm od Dubaju dzieli jednak dużo więcej niż tylko cieśnina Ormuz.