Kult Piłsudskiego budowano jeszcze za jego życia. Tak starannie i skutecznie, że każdy, kto się z nim nie zgadzał i otwarcie to manifestował, musiał liczyć się z tym, że może spotkać go coś złego.
13 września do kin wszedł film "Piłsudski" opowiadający historię Komendanta Legionów, Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka Polski. Reżyserem jest Michał Rosa, w rolę Józefa Piłsudskiego wcielił się Borys Szyc, Aleksandrę Piłsudską zagrała Maria Dębska, a Marię Piłsudską - Magdalena Boczarska. Uroczysta premiera filmu odbyła się 5 września.
Kiedy rozległo się stukanie do drzwi, dziennikarz Stanisław Cywiński sądził, że to może któryś z jego przyjaciół, wileńskich publicystów. W drzwiach stało jednak pięciu oficerów. "Czym mogę panom służyć?" – zapytał, nie rozumiejąc, dlaczego wojskowi składają mu wizytę. "Pan ośmielił się obrazić Marszałka Piłsudskiego" – odparł jeden z oficerów i wtedy, jak na komendę, rzucili się na Cywińskiego. Zaczęli okładać go pięściami, przewrócili. W ruch poszły ciężkie, podkute buty. Kopali leżącego, nie zwracając uwagi na krzyki jego przerażonej żony i 14-letniej córki. W końcu zostawili zakrwawionego Cywińskiego i zbiegli po schodach.
Czym zawinił publicysta? Poszło o jedno zdanie z jego recenzji zamieszczonej na łamach "Dziennika Wileńskiego" 30 stycznia 1938 roku. Pisząc o nowej książce Melchiora Wańkowicza, Stanisław Cywiński użył stwierdzenia, że "autor zadaje kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: to tylko warte, co po brzegach, a w środku pustka". Słowa te odnosiły się do opinii Józefa Piłsudskiego, który powiedział: "Polska to obwarzanek. Kresy urodzajne, centrum – nic". Określenie marszałka mianem "kabotyna" wywołało wściekłość generała Stefana Dęba-Biernackiego, wileńskiego inspektora armii, który wezwał swoich oficerów i polecił im wymierzyć sprawiedliwość za naruszenie godności wodza.
Przypadków "naruszenia godności" było więcej. Już w 1929 roku gazety rozpisywały się o skazaniu dwóch obywateli na dwa miesiące aresztu za podarcie portretu Piłsudskiego. Również w 1929 roku można było śledzić w prasie informacje o procesie księdza z Chorzowa, który stanął przed sądem za znieważenie rządu i marszałka. Dwa lata wcześniej dzienniki żyły sprawą publicysty, który za napisanie na łamach tygodnika "Myśl Narodowa", że Legiony Piłsudskiego to "fanatyczna grupa militarna" usłyszał wyrok dwóch miesięcy aresztu i 320 złotych grzywny. Największe poruszenie wzbudziła sprawa byłej posłanki Ireny Kosmowskiej, która we wrześniu 1930 roku – oburzona decyzją Piłsudskiego o rozwiązaniu parlamentu i aresztowaniami posłów, przeciwników politycznych marszałka – powiedziała na wiecu w Lublinie wprost, co o tym sądzi.
"Jestem przygotowana na to, że za to, co teraz powiem, mogę być aresztowana, lecz nie mogę powstrzymać się od powiedzenia, że pan Piłsudski jest obłąkańcem i że pozostajemy pod rządami obłąkańca" – zwróciła się do przysłuchujących się jej ludzi. Skończyło się interwencją policji, zatrzymaniem, procesem o obrazę władzy i wyrokiem: pół roku więzienia. Gdyby nie wstawiennictwo prezydenta Ignacego Mościckiego, który zastosował prawo łaski, była posłanka musiałaby odsiedzieć wyrok. Bo w II Rzeczpospolitej nie można było tak mówić o Marszałku.
"Imię jego czterdzieści i cztery"
Wielki Wódz, Budowniczy i Wskrzesiciel Niepodległości Ojczyzny, Wychowawca i Opiekun Narodu – takie określenia wychwalające Józefa Piłsudskiego w literaturze czy poezji nie były niczym nadzwyczajnym. Pojawiały się również w sympatyzujących z sanacją gazetach, zwłaszcza w relacjach z obchodów świąt państwowych. Był to nie tylko wyraz hołdu, lecz przede wszystkim kultu otaczającego Marszałka. Kultu, który nie pojawił się z dnia na dzień, ale stopniowo narastał w społeczeństwie, ugruntowywał się i nawarstwiał. Kultu oczywiście usprawiedliwionego, jeśli spojrzeć na kontekst czasów i sytuacji politycznej Polski. Interesująco prezentują się za to formy i środki, po jakie sięgano w wyrażaniu uwielbienia dla Marszałka.
Bolesław Kusiński, piłsudczyk i autor odwołującej się do daty imienin Józefa Piłsudskiego broszury "Dlaczego czcimy dzień 19-go marca", przekonywał, że nadejście Marszałka znacznie wcześniej przewidywali w swoich dziełach najwybitniejsi twórcy. "Wszak zapowiadali go wieszczowie nasi, a Adam Mickiewicz wskazywał nawet, skąd ten wybawca, ten mąż opatrznościowy przyjdzie, mówił on bowiem wyraźnie w jednym ze swoich utworów: 'Już ja to niejednemu mówiłem, że w tych lasach litewskich jest tam taki kąt, którego nigdy stopa wroga nie deptała, na tej ziemi narodzi się przyszły zbawca Polski'". W tym mesjanistycznym wywodzie Kusiński posuwa się nawet do stwierdzenia, że wieszcz w proroczej wizji widzi tego "zbawcę Polski", jak "na trzech koronach stoi, a sam bez korony". To odwołanie do III części "Dziadów" i fragmentu, nad rozszyfrowaniem którego wciąż łamią sobie głowy najtężsi literaturoznawcy:
"Nad ludy i nad króle podniesiony;
Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;
A życie jego – trud trudów;
A tytuł jego – lud ludów;
Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
A imię jego czterdzieści i cztery".
Do dziś nie wiadomo, kogo Mickiewicz – pisząc w 1832 roku trzecią część "Dziadów" – miał na myśli. Kusiński był pewien, że Piłsudskiego, który miał urodzić się dopiero za 35 lat. Podobnymi zdolnościami profetycznymi miał wykazać się Kornel Ujejski, wybitny poeta i społecznik, który w przemówieniu do młodzieży we Lwowie tak opisał przymioty wyzwoliciela mającego niebawem stanąć na czele narodu polskiego, by pomóc mu się odrodzić:
"Człowiek ten podbije od razu wszystkie duchy siłą i miłością. Będzie on miał potęgę lwa, połączoną z bezżółciowem sercem gołębia. Przeciw obłudzie postawi on szczerość. Prawem mu będzie sumienie, a każdy jego czyn będzie jasny jak miecz wydobyty z pochwy, błyskający ku słońcu. (...) Władzy on nie zapragnie, nie pomyśli nawet o niej, i przyjdzie ona sama do niego, i weźmie ją jako ciężar, jako krzyż poświęcenia i zaparcia się. A kiedy wypełni swoją misję, złoży on pokorny władzę na powrót w ręce narodu – a sam usunie się w kąt".
Kusiński jest przeświadczony, że chodziło o Piłsudskiego, na co miały wskazywać nie tylko cechy charakteru ukazanej postaci, ale także to, że Marszałek pod koniec życia zrezygnował z polityki i usunął się w cień dworku w Sulejówku. Trudno tylko zgadywać, skąd poeta miałby wiedzieć, co zrobi Piłsudski, który – gdy Ujejski wygłaszał to przemówienie w lutym 1868 roku – był jeszcze bardzo małym Józiem. Dopiero co skończył dwa i pół miesiąca.
"Jedzie Dziadek, jedzie, chłopców swoich wiedzie"
Tego rodzaju publicystyka trafiała przede wszystkim do starszych czytelników, ale nie zapominano też o dzieciach. Legendę Marszałka starano się zaszczepiać w jak najmłodszych umysłach, na przykład za pomocą piosenek i wierszyków. "Mały Płomyczek" w numerze z 10 listopada 1938 roku, przypominając postać Piłsudskiego z okazji zbliżającego się Święta Niepodległości, zamieścił wiersz pod tytułem "Dziadek i dzieci".
"Jedzie Dziadek, jedzie,
chłopców swoich wiedzie.
Na kasztance swojej
wiedzie ich na boje.
Dzieci zobaczyły
siwy mundur Dziadka.
Biegnie ile siły
radosna gromadka.
A Dziadek się śmieje,
dobry, drogi taki.
– Urośnijcie duże,
kochane dzieciaki!".
Z jednej strony do dzieci kierowano takie wiersze, mające przedstawić postać Piłsudskiego jako wodza, z drugiej zaczęto też w pewnym momencie mitologizować jego dziecięcą postać. W utworach przedwojennych poetów Marszałek już od najmłodszych lat obmyślał, jak wypędzić zaborców i jak odbudować Rzeczpospolitą. Bohdan Urbankowski przypomniał w 2005 roku na łamach czasopisma "Niepodległość i Pamięć" antologię wierszy z 1936 roku "Jego za grobem zwycięstwo", w których Piłsudski przedstawiony jest właśnie jako takie cudowne dziecko.
"... a po południu co dzień bawimy się z braćmi w wojnę,
ja zawsze jestem Wodzem; wróg boi się ze mną zmierzyć
(potem nocami miewam sny dziwne, niespokojne:
gdzieś w szarej burce, konno, jadę na czele żołnierzy...)
(...) Wiem, że Polacy się jeszcze zerwą i błysną orężem,
że bagnetami przemówią legiony całe z okopów,
wiem, że i ja z nimi będę... dorosnę! pomszczę! zwyciężę!
wolna się Polska rozdzwoni hukiem oskardów i młotów..." – pisał poeta Michał Nagoda w wierszu zatytułowanym "Ziuk". Z kolei Mieczysław Opałek w utworze "W szkole rosyjskiej" z tej samej niepodległościowej antologii wierszy stwierdzał, że:
"Lubił czytać Ziuk książki podniosłe,
Co to sławią hart duszy niezłomny,
Opiewają sławetny czyn każdy,
Bohaterstwa czyn wiekopomny".
Obowiązujący w oficjalnym przekazie pomnikowy życiorys Naczelnika Państwa nie pozwalał na pokazanie, że mały Piłsudski na co dzień nie zajmował się przygotowywaniem ogólnonarodowego zrywu niepodległościowego, lecz był zwyczajnym chłopcem. Interesujące wspomnienie, choć pomijane w kanonie biograficznym Marszałka, opublikowała w 1934 roku "Gazeta Polska". Andrzej Masewicz, sąsiad rodziny Piłsudskich z Zułowa, opowiedział historię, jak kiedyś ratował skórę Ziukowi i jego siostrze Zosi.
"Raz przyjechali oni, wzięli łódka" – opowiadał mężczyzna w kresowej gwarze. "Wyjechali na środek, a łódź była dziurawa. Zula i Józef dociągnęli łódka do sitnika gęstego. Trawy schwyciwszy się łódka trzymajon, ale woda w łodzi ciągle podnosi się i podnosi się. Ja, przepraszając, świnie pasał. Chwycił ja wiosły, na druga łódka podjechawszy – ale dlatego rady nie dał. Aż ojciec mój wyciągnął nas na brzeg. A Józef i Zula mówion: Tylko ojcu nie gadaj".
Ale kult postaci Marszałka przejawiał się nie tylko w podkręcaniu jego życiorysu czy w stawianiu mu pomników, których w 1937 roku według informacji z poszczególnych województw wybudowano 117 w całym kraju. Warszawa zapragnęła mieć reprezentacyjną dzielnicę imienia Józefa Piłsudskiego, wybudowaną w miejscu Pola Mokotowskiego. Daleko posunięte plany przerwała jednak II wojna światowa. Kraków zdążył usypać Kopiec Piłsudskiego, który zanim jeszcze został ukończony w lipcu 1937 roku, stał się symbolem oddania Polaków swojemu Marszałkowi. Do wożenia ziemi taczkami przyjeżdżali ludzie z całego kraju, dzieci w strojach ludowych, delegacje z zakładów pracy. Gazety rozpisywały się o szlachetnym czynie, wpadając nierzadko w religijne uniesienie.
"Nie będzie w Polsce całej, nie będzie na świecie Polaka, który bodaj małym darem nie przyczynił się do budowy tego pomnika. Zbiorowa praca narodu, zbiorowa tego Narodu ofiarność dźwigną ku niebu pomnik" – pisała krakowska popołudniówka "Tempo Dnia". "Kult nasz dla Wodza jest tak wielki, że chcielibyśmy, aby nawet powierzchnia ziemi wzięła w nim udział; niechże na znak czci spiętrzy się wyniosły pagórek" – podkreślał "Express Poranny", zaznaczając, że Kopiec Piłsudskiego to "symbol najbardziej wzruszający". "Religji Polskiej przybyła nowa Relikwia" – uderzała w wysokie tony "Gazeta Polska".
Owca, sarenka, lis, gęś i kogut
Oprócz "relikwii" Rzeczpospolitej przybyło też narodowe święto związane z postacią Marszałka. Dziś zapomniane, ale przed wojną obchodzone nierzadko z większą pompą niż dzień 11 listopada. 19 marca przypadały imieniny Józefa, co stanowiło okazję do organizowania uroczystości w całym kraju, połączonych ze składaniem Marszałkowi wyrazów hołdu. Tego dnia plac przed Belwederem zapełniał się nie tylko politykami, zagranicznymi delegacjami czy legionowymi przyjaciółmi Piłsudskiego, ale przede wszystkim zwykłymi ludźmi, którzy liczyli, że uda im się zobaczyć solenizanta, złożyć mu życzenia, a może nawet przekazać upominek.
Kiedy Marszałek pod koniec życia wyprowadził się już z Belwederu i osiadł w Sulejówku, tłumy ciągnęły właśnie tam. "Imieniny męża nieodmiennie przewracały normalny tryb życia w Sulejówku" – wspominała Aleksandra Piłsudska.
Przygrywające w ogródku orkiestry wojskowe, dymiące kuchnie polowe, które karmiły gości, długa kolejka do złożenia życzeń Marszałkowi, gwar, dyskusje, śmiechy, piętrzące się prezenty, pokoje zastawione koszami kwiatów, zasypane słodyczami i owocami – tak wyglądał 19 marca w marszałkowskiej willi Milusin. Jak przyznawała żona Piłsudskiego, najwięcej przyjemności sprawiali mu "ludzie prości, dawni szeregowi z Legionów, chłopi i robotnicy, z których niejeden szedł pieszo przez cały dzień do Sulejówka". "Chłopi przynosili ze sobą jaja, masło, ser, domowe wino, a czasem nawet żywe ptactwo i zwierzęta" – wyliczała.
"Pamiętam, że na jedne imieniny mąż dostał dwa psy, przeszło dziesięć królików, jedną owcę, sarenkę, lisa, gęś i wojowniczego koguta. Rozbrojony tymi prezentami mąż stanowczo odmówił pozbycia się tego zwierzyńca, no i przez parę tygodni patrzyłam bezsilnie, jak owca zjada sałatę, sarna kwiaty wiosenne w ogrodzie, a kogut skacze do oczu każdemu, kto tylko wejdzie do nas. Lis w poszukiwaniu legowiska przeorał grządki tak dokładnie, że musiałam siać wszystko po raz drugi" – opisywała to zamieszanie Piłsudska. "W końcu jednak udało mi się rozmieścić to towarzystwo po znajomych, z wyjątkiem barana i gęsi, między którymi powstała idealna przyjaźń. Zabawny to był widok, kiedy baran starał się iść krok w krok z gęsią, lub gdy spali razem na słońcu, gęś z głową na piersiach barana. Był to najdziwaczniejszy wypadek przyjaźni między zwierzętami, jaki znałam".
Marszałek dwukrotnie spędzał swoje imieniny za granicą – pierwszy raz w 1931 roku na Maderze, rok później – w Egipcie. Oba wyjazdy miały związek z koniecznością poprawy podupadającego zdrowia, w obu towarzyszył mu adiutant, kapitan Mieczysław Lepecki. Jak notował w marcu 1932 roku na łamach tygodnika "Światowid", egipskie "miasto Helouan wzięło żywy udział w dniu imienin Marszałka. A więc na szeregu gmachów wywieszono chorągwie o barwach polskich, to samo zrobili księża katoliccy na kościołach, a paru sympatyków Polski – nawet na domach prywatnych. Nad willą 'Jola' powiewał również czerwono-biały znak, obok zielonej chorągwi proroka z białym półksiężycem i takiemiż gwiazdami".
"Aczkolwiek rok 1932 był już drugim z kolei, który Marszałek Piłsudski spędzał poza krajem, w Polsce dzień ten był świętowany po dawnemu. Iluminacje, pochody i akademje urządzano jak Polska szeroka, dając ten wyraz swoim nastrojom" – dodawał.
Rok wcześniej, kiedy Piłsudski spędzał wiosenny urlop na Maderze, w kraju zorganizowano akcję wysyłania do niego kartek z życzeniami imieninowymi. Urzędy pocztowe zostały dosłownie zasypane pocztówkami. Transport korespondencji posortowanej w skrzyniach – w sumie ponad milion pocztówek – popłynął do Marszałka na Maderę niszczycielem ORP Wicher.
Wracający z Madery Piłsudski był witany w kraju z najwyższymi honorami. Przypłynął na pokładzie ORP Wicher pod koniec marca 1931 roku. Nie zdążył wziąć udziału w imprezach imieninowych odbywających się w całym kraju. Ominęły go festyny, koncerty i defilady wojskowe organizowane ku jego czci i chwale. Ale ulica nie tylko świętowała. Także żartowała, składając na przykład życzenia "sto lat niech żyje, żyje tam" i zastanawiając się, w jakim celu z Marszałkiem na Maderę pojechała młodsza o niego o 29 lat lekarka Eugenia Lewicka. Żadna z redakcji – nawet tych otwarcie krytykujących Piłsudskiego – nie ośmieliła się jednak napisać wprost, że mogłoby chodzić o romans. Takie uderzenie w Marszałka i jego rodzinę byłoby poważniejszym przewinieniem niż nazwanie go "kabotynem", czego skutki dobitnie odczuł publicysta Stanisław Cywiński.
„Kto uwłacza imieniu Józefa Piłsudskiego”
Skatowany dziennikarz miał połamane żebra, krwawił z rozbitego nosa. Potem okazało się, że wskutek pobicia stracił też lewe oko. Ale oficerowie, którzy napadli go w jego własnym domu, na tym nie poprzestali. Tego dnia postanowili wymierzyć "sprawiedliwość" także innym pracownikom gazety. Wpadli do redakcji "Dziennika Wileńskiego" i zaatakowali redaktora naczelnego Aleksandra Zwierzyńskiego. Pobili również jego zastępcę, Zygmunta Fedorowicza, i kilka innych osób, w tym co najmniej dwie kobiety. Co ciekawe, wezwana policja zatrzymała wszystkich pobitych, a władze zawiesiły wydawanie "Dziennika". Sprawa miała ciąg dalszy przed sądem. Cywiński i Zwierzyński zostali oskarżeni o znieważenie narodu polskiego.
Proces rozpoczął się 9 kwietnia 1938 roku. Szybko zapadły wyroki – trzy lata więzienia dla Cywińskiego i uniewinnienie Zwierzyńskiego. Apelacja dziennikarza pozwoliła zmniejszyć mu wymiar kary do półtora roku pobytu za kratami. Sprawcy napaści nie zostali ukarani. Dlaczego? Wyjaśnił to w liście do premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego minister spraw wojskowych generał Tadeusz Kasprzycki. "W przeświadczeniu, że wystąpienie wspomnianych oficerów było naturalnym odruchem, w świetle wpajanych żołnierzowi zasad czci dla wodza najzupełniej uzasadnionym, oraz wierząc, że nie znalazłby się w Polsce żaden sąd wojskowy, który by przeciwko obrońcom czci i pamięci osobie Komendanta wydał wyrok skazujący – uważałem to za niewskazane pociągać do odpowiedzialności żołnierzy – uczestników wystąpień” - napisał.
Cztery dni po rozpoczęciu procesu Zwierzyńskiego i Cywińskiego, 13 kwietnia 1938 roku, zaczęła obowiązywać ustawa o ochronie czci i imienia Józefa Piłsudskiego. Do Sejmu trafiła niecały miesiąc wcześniej i błyskawicznie przeszła całą ścieżkę legislacyjną. Składała się tylko z czterech jednozdaniowych artykułów, wśród których znalazło się najważniejsze, niepozostawiające żadnych wątpliwości, zamykające usta wszystkim krytykom Marszałka sformułowanie:
"Kto uwłacza imieniu Józefa Piłsudskiego, podlega karze więzienia do lat 5".