"Nigdy nie byłam jego asystentką" - te słowa z wywiadu sprzed lat mogą pogrzebać karierę polityczną Francois Fillona. Polityk Republikanów miał pałac prezydencki właściwie na wyciągnięcie ręki, teraz przed prokuratorem musi tłumaczyć się z afery nazwanej przez media "Penelopegate". Chodzi o zarzut, że zatrudnił w swoim biurze parlamentarnym żonę i dwoje dzieci i wypłacił im niemal milion euro pensji. Problem w tym, że żadne z nich - jak twierdzi tygodnik - nigdy dla Fillona nie pracowało.
- Nigdy nie byłam jego [Francois Fillona - red.] asystentką czy kimkolwiek podobnym. Nie zajmowałam się także jego wizerunkiem - twierdziła Penelope Fillon w maju 2007 roku w rozmowie z brytyjskim dziennikiem "Daily Telegraph".
Te dwa zdania nie znalazły się wówczas w drukowanej wersji wywiadu, bo nie miały większego znaczenia. Z rozmowy zachowało się jednak nagranie wideo, do którego dotarł magazyn śledczy "Envoye special" France2 i opublikował w czwartek 2 lutego.
Słowa sprzed 10 lat mogą przekreślić karierę polityczną jej męża.
"Będę kandydatem w tych wyborach"
- Tak zwany "Fillongate" nie schodzi z czołówek środków masowego przekazu we Francji - zauważa w rozmowie z tvn24.pl politolog i europeista Zbigniew Stefanik, który od ponad 20 lat mieszka nad Sekwaną.
I dodaje: - Medialna nagonka na Francois Fillona jest ogromna, wręcz bezprecedensowa.
Stefanik mówi, że zakrojonej na tak szeroką skalę operacji wobec czynnego polityka Francja jeszcze nie widziała.
We wtorek 31 stycznia agenci francuskiego biura antykorupcyjnego OCLCIFF weszli do biur Zgromadzenia Narodowego (izby niższej francuskiego parlamentu), a potem także do Senatu na polecenie prokuratora ds. finansowych. Szukali dokumentów, które mają odpowiedzieć na pytanie, czy Penelope Fillon wykonywała obowiązki asystentki parlamentarnej swojego męża oraz jego bliskiego współpracownika, za co przez lata była wynagradzana z funduszy parlamentarnych.
Operacje policji antykorupcyjnej w parlamencie należą do rzadkości i wymagają zgody przewodniczącego parlamentu. Działania zleciła prokuratura ds. finansowych, która od 25 stycznia, czyli dnia pierwszej publikacji tygodnika "Le Canard enchaine", prowadzi wstępne śledztwo dotyczące sprzeniewierzenia pieniędzy publicznych.
W poniedziałek 30 stycznia kandydat na prezydenta i jego żona zostali przesłuchani. Nie ujawniono jednak żadnych szczegółów dotyczących ich zeznań.
Francois Fillon od samego początku stanowczo odpiera zarzuty. Twierdzi, że to zwykłe pomówienia. Nie zamierza się wycofać z prezydenckiego wyścigu. - Kiedy człowiek decyduje się być kandydatem w wyborach prezydenckich, to się potem nie skarży na brutalność ataków. Stawię im czoło do samego końca. Będę kandydatem w tych wyborach - oświadczył dumnie Fillon w środę.
Jednak jego kariera polityczna zawisła na włosku. Choć był typowany na zwycięzcę, to teraz sondaże nie dają mu szans nawet na wejście do drugiej tury. Jeśli zarzuty medialne potwierdzą się, grozi mu więzienie i wysoka grzywna. Będzie także musiał zwrócić przywłaszczone pieniądze.
Penelopegate
We Francji zatrudnianie członków rodzin przez parlamentarzystów nie jest wcale rzadkie. Co najmniej co piąty z 900 francuskich parlamentarzystów zatrudniał w 2014 roku członków swoich rodzin - podaje dziennik "Mediapart", który przeanalizował spisy pracowników parlamentarzystów.
Nie jest to też nielegalne. Każdy deputowany może zatrudnić do pięciu asystentów, na których ma przydzielony budżet w wysokości prawie 10 tys. euro. Jednak jeśli zatrudnia rodzinę, może wykorzystać połowę tej kwoty, czyli ok. 4,8 tys. euro.
W przypadków Penelope Fillon sprawa jest poważna, bo pojawiło się podejrzenie, że pobierała wynagrodzenie za pracę na etacie, ale w rzeczywistości nie miała żadnych obowiązków. Zresztą do niedawna była przedstawiana w mediach jako niepracująca zawodowo gospodyni domowa.
- Aż do teraz, nigdy nie byłam zaangażowana w życie polityczne mojego męża - powiedziała Fillon w październiku 2016 roku na starcie kampanii wyborczej swojego męża. W tym samym czasie Francois Fillon w wywiadzie telewizyjnym oświadczył, że jego żona jedynie towarzyszy mu w oficjalnych spotkaniach i rozdaje ulotki.
Skandal polityczny, nazwany przez francuskie media "Penelopegate", rozpętał tygodnik "Le Canard Enchaine". To polityczno-satyryczne pismo o blisko półmilionowym nakładzie, gdzie obok rysunków satyrycznych i zabawnych historyjek znajdują się poważne teksty śledcze. "Le Canard enchaine" tropi afery polityczne, gospodarcze, skandale. Nie ma tu reklam, co ma zapewnić dziennikarzom całkowitą niezależność.
Tygodnik ustalił, że Penelope Fillon za pracę w latach 1988-1990, 1998-2007 oraz 2012-2013 otrzymała w sumie ponad 830 tys. euro (w pierwszej publikacji była mowa o 540 tys. euro). Pani Fillon była zatrudniona w charakterze asystentki parlamentarnej swojego męża oraz jego następcy z tego samego okręgu wyborczego Marca Joulauda. Oprócz tego w latach 2012-2013 miała też pracować w wydawanym przez miliardera i przyjaciela rodziny piśmie kulturalnym "La Revue des Deux Mondes".
"Le Canard enchaine" twierdzi, że zatrudnienie Penelope Fillon było całkowicie fikcyjne, podobnie jak etaty ich dwojga z pięciorga dzieci, które także miały być asystentami parlamentarnymi ojca w latach 2005-2007. Marie i Charles Fillon mieli dostać za to zajęcie w sumie 84 tys. euro.
831 440 euro - wynagrodzenie asystentki parlamentarnej Fillona i Joulauda
100 tys. euro - wynagrodzenie doradcy wydawniczego w "Revue des deux mondes"
84 tys. euro - wynagrodzenie dzieci Fillonów jako asystentów parlamentarnych ojcaAfera "Penelopegate"
Francuski tygodnik dotarł do kilku osób, które zaprzeczają, by współpracowały z panią Fillon. Jedną z nich jest pracownik biura Francois Fillona z 2002 roku, który stwierdził, że "nigdy z nią nie pracował".
Francuski dziennik "Le Parisien" ustalił z kolei, że choć Penelope miała być asystentką parlamentarną, to nigdy nie wyrobiono jej przepustki do budynku Zgromadzenia Narodowego. Zarzut ten bagatelizuje prawnik Fillonów, Antonin Levy. - Wielu asystentów parlamentarzystów, którzy pracują w prowincjach, nie ma przepustek. Penelope Fillon nie jest jedyna - odpierał oskarżenia na łamach francuskiej prasy.
Inny zarzut? Fillon nie miała służbowego maila, choć - jak twierdzi Levy - to żadna rewelacja, bo wielu asystentów ich nie ma. Co ciekawe, w czasie, kiedy Fillon był deputowanym, jego biuro poselskie zarejestrowane było w ich własnym domu na wsi.
Problemem Fillonów jest także to, że fikcyjna - zdaniem mediów - wydaje się praca Penelope w czasopiśmie "La Revue des Deux Mondes". Były dyrektor tego tytułu Michel Crepu oświadczył, że "nigdy nie widział jej w redakcji". Dodał, że choć napisała "dwie lub trzy recenzje książek", to nie ma żadnego śladu po jej rzekomym doradzaniu (była zatrudniona jako doradca wydawniczy). Za ten kilkumiesięczny kontrakt dostała ok. 100 tys. euro.
Sympatyczna gospodyni domowa
Penelope Fillon stroni od mediów i bardzo rzadko udziela wywiadów, dlatego rozmowa z "Daily Telegraph" z 2007 roku jest niemal unikalna i może rozstrzygnąć o karierze jej męża. Wywiad przeprowadzono krótko po tym, jak Francois Fillon został premierem Francji. Jego żona, która jest Walijką, wzbudziła żywe zainteresowanie wyspiarskich mediów.
Deklaracja Penelope Fillon, że "nigdy nie była asystentką" męża, pada po tym, jak dziennikarka pyta ją o zaangażowanie w kampanię Francois Fillona. Pani Fillon znacząco umniejsza swoją rolę, mówi: - Zawsze towarzyszyłam mu w kampaniach, pomagałam organizować spotkania, podrzucałam pod drzwi ulotki, lubiłam wchodzić do sal i słuchać reakcji ludzi na to, co mówi, (…), chodziłam na ważne spotkania od czasu do czasu, nic ważnego.
Stwierdza jednak także: - Gdyby nie moje ostatnie dziecko, z pewnością poszukałabym pracy.
Brytyjka w wywiadzie mówi także, że zamiast brylować wśród paryskiej elity woli być z końmi i dziećmi w domu w Solesmes w północno-zachodniej Francji, gdzie Fillonowie mają odrestaurowany średniowieczny zamek i co najmniej kilkanaście hektarów ziemi.
- Jestem chłopką, [Paryż - red.] to nie moje naturalne środowisko - żartowała o konieczności przeprowadzki do rezydencji premiera Francji. - Ludzie pytają mnie, jaka jest moja nowa rola, ale nie ma żadnej - powiedziała o byciu żoną premiera. Mówiła także, że nie chce być rozpoznawaną, bo ją to przeraża i że czasami, idąc z mężem, przechodzi na drugą stronę ulicy.
Z wywiadu wyłania się obraz kobiety, która poświęciła się dla kariery męża i zajęła się opieką nad dziećmi i domem. - Uświadomiłam sobie, że moje dzieci znają mnie tylko jako matkę, a ja mam francuskie wykształcenie. Jestem prawnikiem i mówię: "Spójrzcie, nie jestem taka głupia" - powiedziała "Daily Telegraph".
"Ultradyskretna" - pisał o niej w przeszłości dziennik "Le Figaro". "Le Parisien" określał ją mianem "kobiety w cieniu", a magazyn "Closer" twierdził, że jest całkowitym przeciwieństwem Carli Bruni, żony byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, która zabiegała o uwagę mediów.
Francuskie media zwracają uwagę, że do tej pory Penelope była przedstawiana jako niepracująca zawodowo gospodyni domowa i wzorowa matka.
Fillon gubi się w tłumaczeniach
"Penelopegate" może pogrzebać polityczną karierę Francois Fillona. To tłumaczy, dlaczego bardzo nerwowo reaguje na zarzuty. - Jestem oburzony obrzydliwością i mizoginią tego artykułu. Widzę, że zaczął się sezon na cuchnące bomby - powiedział dziennikarzom w Bordeaux po publikacji pierwszych doniesień.
Fillon skarżył się też publicznie na "profesjonalną operację destabilizacji", której padł ofiarą "mniej niż trzy miesiące od wyborów prezydenckich". - Wiarygodność mojej kandydatury jest podawana w wątpliwość - ubolewał. Na zamkniętym posiedzeniu Republikanów miał mówić nawet o wymierzonym w niego "instytucjonalnym zamachu stanu".
Problem w tym, że tłumaczenia Fillona delikatnie rozmijają się z rzeczywistością. Już dzień po pierwszej publikacji "Le Canard enchaine" zapewniał w telewizji TF1, że żona pracowała dla niego "od 1981 roku, od jego pierwszych wyborów", ale robiła to "na zasadach wolontariatu", a na etacie pracowała dopiero w latach 1997-2003. Jednak tygodnik podaje inne daty - mówi o latach 1988-1990, 1998-2007 i 2012-2013.
Fillon wzbudził kontrowersje także tym, kiedy tłumaczył, że każdy "parlamentarzysta ma pewną pulę pieniędzy i robi z nimi, co chce". Jednak zgodnie z francuskim prawem wynagrodzenie bliskiego współpracownika nie może przekroczyć 4 780 euro. Próbując się tłumaczyć, mówił także, że jego biuro ma jedno konto bankowe i wszystko można łatwo sprawdzić. Zgodnie z prawem jednak parlamentarzyści powinni prowadzić dwa rachunki.
Fillon mija się także z prawdą, tłumacząc się z zatrudnienia swoich dzieci jako asystentów. Twierdził, że płacił im za "specjalne zadania", za "umiejętności", bo "byli prawnikami". Problem w tym, że żadne z nich nie miało wtedy dyplomu, bo dopiero studiowali. Media podają w wątpliwość także to, że byli w stanie pogodzić pracę z nauką, bowiem u ojca - jak wynika z dokumentów - mieli pracować na pełny etat, a więc nie mógł płacić im tylko za "specjalne zadania".
Plan B?
Chociaż nie ma żadnej oficjalnej deklaracji, to obóz polityczny Francoisa Fillona rozważa "plan B". Tym "planem B" mógłby być Alain Juppe [były premier i mer Bordeaux - red.], chociaż on sam w tej chwili absolutnie odżegnuje się od hipotezy, w której to miałby zostać kandydatem partii Republikanie w tegorocznych wyborach prezydenckich
Zbigniew Stefanik, politolog i europeista
Francois Fillon zapowiada, że nie wycofa się z wyborów. Jego macierzysta partia oficjalnie twierdzi, że stoi za nim murem. Nieoficjalnie jednak - jak piszą francuskie media - politycy Republikanów przyznają, że Fillon zaczyna im powoli ciążyć.
Sondaże są nieubłagane. 76 proc. pytanych Francuzów wątpi w to, że Penelope Fillon pracowała uczciwie. Już ponad 350 tys. osób podpisało petycję z żądaniem zwrotu publicznych pieniędzy, jakie jej wypłacono.
Spadły także szanse Fillona na prezydenturę. Zgodnie z najnowszym sondażem opracowanym dla dziennika "Les Echos", nie ma on szans, aby wejść do drugiej tury wyborów. Nowy lider i najbardziej prawdopodobny prezydent Francji, kandydat niezależny Emmanuel Macron, ma - zgodnie z sondażem - pokonać w drugiej turze liderkę Frontu Narodowego Marine Le Pen.
Zgodnie z innym sondażem, przygotowanym na zlecenie radia RMC i portalu Atlantico, aż 69 proc. pytanych Francuzów chce, by Fillon wycofał się z kampanii. Tylko 29 proc. respondentów twierdzi, że centroprawica ma szanse wygrać wybory z Fillonem. Co innego z innym kandydatem - wówczas w zwycięstwo partii wierzy aż 57 proc. pytanych.
Z nastrojów społecznych doskonale zdają sobie sprawę politycy Republikanów. - Chociaż nie ma żadnej oficjalnej deklaracji, to obóz polityczny Francois Fillona rozważa "plan B". Tym "planem B" mógłby być Alain Juppe [były premier i mer Bordeaux - red.], chociaż on sam w tej chwili absolutnie odżegnuje się od hipotezy, w której to miałby zostać kandydatem partii Republikanie w tegorocznych wyborach prezydenckich - twierdzi Zbigniew Stefanik.
Nieoficjalnie francuskie media informują, że wystartować mógłby były premier i mer Bordeaux Alain Juppe, choć on sam w wywiadzie stwierdził, że nie jest tym zainteresowany. Pojawiają się także nazwiska Francois Baroina, Xaviera Bertranda i Laurenta Wauquieza.
Domeny trzech wspomnianych polityków: Baroin2017, Wauquiez2017 i Bartrand2017 są już wykupione. Być może wielka zmiana na francuskiej centroprawicy jest tylko kwestią dni.