W 2017 roku tak zwane Państwo Islamskie zawaliło się. Wielka czarna plama na mapie Bliskiego Wschodu praktycznie zniknęła. Dwa lata po triumfalnym pochodzie bojówkarzy pod czarnym sztandarem, który przetoczył się jak burza po Iraku i Syrii, nie ma już śladu. Są jedynie niedobitki uprawiające partyzantkę na pustyni. Nie oznacza to jednak końca dżihadu.
Obecnie tak zwane Państwo Islamskie, jako namiastka prawdziwego organizmu państwowego, właściwie nie istnieje. Teoretycznie kontroluje jeszcze syryjskie miasto Hadżin w dolinie rzeki Eufrat, blisko granicy z Irakiem. Przed wybuchem wojny domowej żyło w nim i w okolicach niecałe sto tysięcy osób. Po ponad pięciu latach konfliktu na pewno jest to znacznie mniej. Dodatkowo IS kontroluje jeszcze kilka wiosek w pobliżu granicy z Izraelem.
Sukces, który przyciągnął wrogów
Tyle zostało z siły, która budziła niepokój na całym świecie. U szczytu swojej potęgi na początku 2016 roku tak zwane Państwo Islamskie kontrolowało niemal pół Iraku i pół Syrii. Pod rządami dżihadystów mogło żyć nawet do dziesięciu milionów ludzi. Fanatycy zarabiali setki milionów dolarów na rabunku, haraczach i szmuglowaniu ropy do Turcji. Jednocześnie uprawiali intensywną propagandę w sieci i nakłaniali ludzi w państwach Zachodu do zamachów. Wydawali się potężni.
Ich gwałtowne wkroczenie na bliskowschodnią scenę wywołało jednak równie gwałtowną reakcję. Państwa i organizacje, które wcześniej były wobec siebie wrogie, nagle zaczęły współpracować. Wszystko w myśl zasady "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Za sprawą swojego barbarzyństwa dżihadyści żadnych sojuszników nie mieli. Zrazili do siebie nawet organizacje współpracujące z Al-Kaidą.
Irak otrzymał znaczne wsparcie ze strony Iranu, USA i Rosji. Do Syrii wkroczyli Rosjanie wspierający reżim Baszara Assada i Amerykanie wspierając Kurdów. Dżihadyści szybko zostali otoczeni przez wrogów otrzymujących wsparcie od największych potęg regionu oraz świata. Ich upadek był niemal pewny.
Oczyszczenie Iraku
To, co było nieuniknione, dokonało się głównie w 2017 roku. W styczniu siły irackie walczyły już na przedmieściach Mosulu, największego miasta kontrolowanego przez dżihadystów w Iraku i w ogóle ich największego miasta. Walki były trudne i krwawe. Trwały do lipca i kosztowały życie nawet 11 tysięcy cywili, choć iracki rząd formalnie informował o dziesięć razy mniejszej liczbie. Około milion mieszkańców miasta uciekło z domów.
Po upadku Mosulu silny opór dżihadystów w Iraku ustał. Przez kolejne miesiące irackie wojsko i bojówki oczyszczały kolejne mniejsze miasta z fanatyków. Dopiero w październiku rozpoczęła się ofensywa w kierunku Al-Kaim na granicy z Syrią. To miasto i kilka innych leżących niedaleko w dolinie rzeki Eufrat było ostatnimi istotnymi terenami tak zwanego Państwa Islamskiego w Iraku.
Fanatycy nie stawiali wielkiego oporu. Pod koniec listopada w Iraku nie kontrolowali już żadnego miasta. Obecnie ich bojówki działają jedynie na rozległej i bezludnej pustyni przy granicy z Syrią. Rząd w Bagdadzie tak naprawdę nie kontrolował tych terenów od upadku dyktatury Saddama Husajna w 2003 roku. Od ponad dekady to iracki "dziki zachód". Tak jest też dzisiaj.
Oczyszczenie Syrii
Na początku 2017 roku do bardziej zdecydowanych działań przystąpił też syryjski reżim wspierany przez Rosjan. W 2016 roku sojusznicy skupili się wspólnie na bardziej umiarkowanych bojówkach i ostatecznie opanowali Aleppo po latach zaciekłych walk. Na przełomie lutego i marca ponownie odbili starożytną Palmirę, zajętą i traconą już raz wcześniej. Potem ruszyli dalej na wschód w głąb terenów dżihadystów.
W tym samym czasie Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), czyli sojusz Kurdów i Arabów pod egidą USA, szybko odbijał kolejne tereny na północy kraju. W kwietniu bojownicy SDF zajęli As-Saurę, ważne miasto i tamę na Eufracie. W czerwcu przystąpili do oblężenia samozwańczej stolicy tak zwanego Państwa Islamskiego, Rakki. Walki o miasto były ciężkie i trwały do połowy października. Nie wiadomo, ilu cywilów zginęło, ale na pewno ponad tysiąc. Kilkuset ostatnim obrońcom pozwolono wyjechać, odeskortowano ich na pustynię przy granicy z Irakiem i zostawiono.
W tym samym czasie siły reżimowe odniosły swój wielki sukces, odblokowując po trzech latach oblężenia miasto Dair ez-Zor. Do teraz SDF i reżim zgodnie oczyszczają resztki wschodniej Syrii z nielicznych pozostałych dżihadystów. W efekcie kontrolują oni już tylko wspomniane Hadżin i okolice. Poza tym działają na okolicznych bezludnych pustyniach i przypuszczają ataki podjazdowe oraz działają w dwóch niewielkich oblężonych "workach" na zachodzie kraju.
Tak zwanego Państwa Islamskiego, w sensie namiastki państwa, kontrolującego jakieś terytorium i zamieszkującą je ludność, już nie ma. Nie oznacza to jednak, że dżihadyści pod czarnym sztandarem zniknęli. Część zginęła. Część uciekła przez Turcję i wróciła do swoich ojczyzn, czyli głównie państw Zachodu, Rosji i środkowej Azji. Część jednak najpewniej przeszła do działań partyzanckich i podziemia. Zamachy w Iraku i Syrii są organizowane tak samo jak wcześniej. Jednocześnie przeprowadzane są ataki partyzanckie.
Dżihadyści nadal mają dobre warunki do prowadzenia swojej zbrodniczej działalności. Irak i Syria nadal są bardzo niestabilne. Znaczna część ich ludności żyje w ciężkich warunkach i jest podatna na radykalizację. Dżihadyści mogą wrócić pod inną nazwą i robić to samo. Ci, którzy utworzyli tak zwane Państwo Islamskie, działali w Iraku od początku amerykańskiej inwazji w 2003 roku. Funkcjonowanie w podziemiu mają we krwi.
Dodatkowo te państwa i organizacje, które dotychczas były zjednoczone w walce z dżihadystami, straciły cel, które je łączył. Rząd w Bagdadzie już zaatakował Kurdów, w listopadzie zbrojnie przejmując sporne miasto Kirkuk, które wcześniej Kurdowie opanowali, aby "ochronić" je przez ofensywą fanatyków. W Syrii pomiędzy Kurdami, Arabami i reżimem utrzymuje się jeszcze kruchy pokój. Nie wiadomo jednak, ile potrwa. Apetyt Kurdów na upragnioną niepodległość został mocno rozbudzony po tym, jak opanowali znaczną część kraju. Reżim w Damaszku ani jednak myśli o podziale kraju. Dodatkowo za granicą czeka Turcja, która dyszy nienawiścią do Kurdów i nie zaakceptuje ich niepodległości.
Zniknięcie państwa dżihadu nie zatrzyma też ataków terrorystycznych na Zachodzie. Zamachowcom nie czyni wielkiej różnicy sztandar, w którego imię dokonują zbrodni. Chodzi o ideologię, a ta się nie zmieniła. Na Zachodzie nadal są liczni muzułmanie podatni na radykalizację. Wcześniej były zamachy pod sztandarem Al-Kaidy, potem tak zwanego Państwa Islamskiego, a teraz może się pojawić coś innego lub wszystko pozostać bez zmian.
Dodatkowe obawy budzą ci dżihadyści z Iraku i Syrii, którzy uciekli do Turcji czy Libanu i dalej. Oficjalnie skala tego zjawiska nie jest znana. Mogą to być setki lub tysiące osób, które po upadku "państwa dżihadu", wróciły tam, skąd przybyły. Do Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii mogło przyjechać wielu zaprawionych w bojach fanatyków, którzy potrafią posługiwać się bronią i na przykład konstruować bomby pułapki.
Tak więc choć czarna plama zniknęła z mapy Bliskiego Wschodu, to stojąca za nią idea nie. Dżihad się nie skończył.