Epidemia SARS-CoV-2, bo taką nazwę oficjalnie otrzymał nowy groźny wirus z Chin, wciąż rozprzestrzenia się i zbiera śmiertelne żniwo. Jej ofiarami padły nie tylko dziesiątki tysięcy ludzi, ale też drugie gospodarcze mocarstwo świata jako całość. Nowy koronawirus rujnuje wizerunek Chin, obnaża słabości państwa i jest najpoważniejszym od lat wyzwaniem dla władz w Pekinie. A stawka jest gigantyczna.
Według chińskich prognoz szczyt zachorowań nastąpi jeszcze w lutym, po czym wirus zostanie powstrzymany i pokonany do kwietnia. Na ile przewidywania są trafne, nie wie jednak nikt. Nie wiadomo również, na ile prawdziwe są oficjalne statystyki dotyczące liczby ofiar wirusa. Bo choć nic nie wskazuje na to, by Pekin je fałszował, to niewydolność chińskiego systemu opieki zdrowotnej sprawia, że Pekin zwyczajnie sam może nie być świadomy skali katastrofy.
Wyzwanie dla reżimu
Tymczasem w Chinach po cichu narasta druga "epidemia" – niezadowolenia z reakcji rządzących. Odkąd wydało się, że lokalne władze początkowo tuszowały problem i uciszały lekarzy, wielu Chińczyków przestało czuć się bezpiecznie. Szybko przypomniała się im epidemia wirusa SARS z 2003 roku, podczas której krążyła ponura opinia, że władza zwalcza wirusa, zwalczając chorych.
Atmosfera pogorszyła się, gdy 7 lutego poinformowano oficjalnie o śmierci jednego z pierwszych lekarzy, którzy ostrzegali przed nowym wirusem. Li Wenliang, kolejna ofiara epidemii, stał się symbolem szybkiej reakcji służby zdrowia, którą storpedował jednak partyjny aparat bezpieczeństwa, ułatwiając tym samym wybuch epidemii na pełną skalę.
W sieci zaczęło krążyć co najmniej kilka listów otwartych autorstwa chińskich naukowców i intelektualistów, którzy wzywali do szanowania przez władze wolności wypowiedzi. Jak podała hongkońska gazeta "Asian Times", w kilka dni pojawiło się też w chińskich mediach społecznościowych ponad 800 mln postów o śmierci lekarza z hasztagami #wewantfreedomofspeech ("chcemy wolności słowa") czy #weknowthegovernmentlies ("wiemy, że władza kłamie").
Rzecz w tym, że w Chinach nie można zmienić władzy. Nie będzie wyborów, podczas których ludzie rozliczą rządzących i wybiorą opozycję. Bo w Chinach nie ma też opozycji. Jest za to monopol partii komunistycznej. Partia usprawiedliwia ten stan rzeczy przede wszystkim skutecznością swoich rządów – kwitnącą gospodarką, systematyczną poprawą poziomu życia Chińczyków, likwidacją obszarów biedy i bezpieczeństwem państwa.
Tymczasem wybuch epidemii i kompromitująca pierwsza reakcja władz kwestionuje wszystkie te argumenty i podważa zaufanie w zdolność Partii do skutecznego rządzenia. A to potencjalnie największe zagrożenie dla Pekinu. Co powie jedyna Partia, jeśli lud zażąda dużych zmian w polityce i odejścia tych, którzy rządzą obecnie?
Wizerunkowa katastrofa
Epidemia to dla drugiego gospodarczego mocarstwa świata również wizerunkowy kataklizm o wymiarze globalnym. Ludzie na całym świecie zaczęli bać się zamawiania jakichkolwiek produktów z Chin, loty wstrzymały też największe światowe linie lotnicze – zarówno ze względów bezpieczeństwa, jak też z braku chętnych do podróży. Odżyły dawne żarty z Chińczyków kojarzące ich nie z postępem, ale z zacofaniem.
– To katastrofa, bo Chiny próbowały stworzyć wrażenie merytokracji [rządy ludzi wykształconych i kompetentnych – red.], lepszego systemu politycznego, gdzie nie ma patologii wyborczych – wyjaśnia dr Michał Bogusz, ekspert ds. Chin z Ośrodka Studiów Wschodnich. - A okazuje się, że chiński system jest niewiele lepszy od systemu władz sowieckich i doprowadził do katastrofy w podobny sposób jak Moskwa do tragedii w Czarnobylu – dodaje Bogusz. Jego zdaniem, "epidemia jest w dużym stopniu wynikiem niewydolności systemu". – Widzimy zresztą, że inne państwa lepiej sobie radzą z powstrzymywaniem rozprzestrzeniania się wirusa – zauważa.
Blokady, dymisje, propaganda
Nic więc dziwnego, że Pekin ze wszystkich sił stara się teraz nadrobić czas i przekonać wszystkich, że ma sytuację pod kontrolą. Aby zatrzymać epidemię, wprowadzono nadzwyczajne środki – zamknięto szkoły i fabryki, zakazano zgromadzeń publicznych, zamknięto drogi i tory kolejowe, odcięto od świata wiele miast i osiedli. Ci, którzy nie zostali odizolowani przez władze, izolują się sami – ulice Pekinu są niemal tak samo puste, jak ulice Wuhanu.
Jednocześnie w strukturach władzy rozpoczęła się fala dymisji, m.in. szefa partii komunistycznej w Wuhanie. W stan pełnej mobilizacji postawiono aparat cenzury i propagandy. Nie tylko wyciszane są głosy ukazujące w złym świetle sytuację w państwie, ale też czynione są starania, by zdominować media pozytywnym przekazem. Gdy tylko pojawiła się informacja, że po raz pierwszy spowolnił wzrost nowych zakażeń, w głównych chińskich mediach natychmiast zaczęła dominować propaganda sukcesu.
"Zwycięstwo nad wirusem, w imię ludu" - brzmiał jeden z wielu podobnych do siebie w ostatnich dniach nagłówków państwowego "Dziennika Ludowego". "Wojna trwa. Chiński lud będzie tylko coraz silniejszy. Naród pokonał powodzie wzdłuż rzeki Jangcy w 1998 roku, SARS w 2003 roku, trzęsienie ziemi w 2008 roku i wiele innych wyzwań i nigdy nie cofnie się, dopóki nie zwycięży" – piszą autorzy propagandowego artykułu, wierząc, że wzmocnią słabnącą wśród Chińczyków wiarę w Partię. Do najciężej dotkniętej wirusem prowincji Hubei wysłano jednocześnie 300 dziennikarzy, którzy mają "przedstawić poruszające historie tych, którzy na pierwszej linii frontu walczą z rozprzestrzenianiem się wirusa" oraz "będą prezentować jedność Chińczyków w obliczu wirusa".
Dramat w szpitalach
Ale odzyskanie zaufania nie jest łatwe, bo do powstrzymania epidemii wciąż jest daleko, a do mediów wciąż przedostają się kolejne przerażające informacje. Takie jak ta, że według nieoficjalnych źródeł już 500 lekarzy w Chinach zostało zakażonych i walczy o życie, co dodatkowo pogłębia zapaść i tak bardzo słabego chińskiego systemu opieki zdrowotnej.
Jak ocenia Bogusz, sytuacja w chińskich szpitalach stała się już bardzo poważna. – W całej prowincji Hubei odnotowywana jest dużo większa niż zwykle liczba zgonów. Związane jest to z rzuceniem wszystkich lekarzy i środków do walki z epidemią, w związku z czym konieczne było w szpitalach między innymi wstrzymanie przeprowadzania dializ oraz większości operacji – mówi. Ofiarami koronawirusa stają się pośrednio nawet ci, którzy się nim nie zarazili - umierają z powodu braku opieki lekarskiej.
Uśpiony gigant
Wybuch epidemii i działania podjęte, żeby ją powstrzymać, są jednocześnie straszliwym ciosem dla chińskiej gospodarki. Wstrzymana została praca niezliczonych chińskich fabryk, ustał transport towarów i przepływ pieniędzy. Wszelkie zakupy ograniczono do absolutnego minimum, z usług czy spotkań na mieście zrezygnowano niemal całkowicie. Tysiące lokali zamknęły w Chinach światowe sieci restauracji i najbardziej znane marki odzieżowe. Zamkniętych zostało 70 tysięcy kin w całym kraju.
Swoją produkcję na chińskim terytorium wstrzymały lub ograniczyły między innymi światowe koncerny motoryzacyjne. Nic dziwnego, skoro według oficjalnych prognoz sprzedaż aut w lutym spadnie o 50-80 procent. Całkowity popyt wewnętrzny w pierwszym tygodniu lutego spadł w Chinach o 90 procent.
Pierwsze analizy już wskazują, że wirus zmniejszy wzrost PKB Chin o 1-2 punkty procentowe. Ale tak potężny zastój chińskiej gospodarki to sytuacja, która, jeśli się przedłuży, zacznie grozić prawdziwym krachem.
Nie dziwi więc, że mimo trwającej epidemii chiński przywódca Xi Jinping zaczął już krytykować część z obostrzeń, oceniając je jako "nadmierne i straszące ludzi". Pekin zaczął zezwalać na stopniowe otwieranie fabryk, zaordynował też ułatwienia fiskalne, które mają przynieść ulgę przedsiębiorstwom, którym przez zastój zaczyna grozić niewypłacalność. - Ale jest problem z ożywianiem biznesu – zauważa Bogusz. – Na przykład Foxconn [największy na świecie producent elektroniki i komponentów komputerowych – red.] dostał zgodę na wznowienie produkcji w dwóch fabrykach, ale pierwszego dnia do pracy stawiło się tylko dziesięć procent personelu - podkreśla.
Brak ludzi to zarówno wynik strachu obywateli przed zakażeniem, ale też konsekwencja ograniczeń w przemieszczaniu się po Chinach, które poważnie utrudniają powrót 288 milionom migrujących pracowników do miast. Jak dodaje Bogusz, "Foxconn liczy, że na koniec lutego osiągnie 50 procent wydajności".
Sytuacja gospodarcza Chin nie jest jeszcze bardzo poważna, ale czas się szybko kończy. – Mało osób o tym pamięta, ale produkcja w Chinach nie odbywa się stale na tym samym poziomie, ale niejako pulsacyjnie: na zmianę pracują pełną parą lub mają zastój – wyjaśnia Bogusz. - Jeśli więc produkcja zostanie wznowiona w niedługim czasie, to produkcja przemysłowa będzie w stanie szybko nadrobić straty – dodaje. Jednak czas się powoli kończy. Jak ostrzega ekspert, jeżeli zastój potrwa do końca lutego lub początku marca, "to sytuacja stanie się bardzo poważna". – A jeśli gospodarka nie ruszy pełną parą do końca marca, to okaże się, że wiele globalnych marek na całym świecie zwyczajnie nie ma swoich produktów – zaznacza Bogusz.
Chińskie władze znalazły się więc między młotem i kowadłem. Z jednej strony zależy im na jak najszybszym przywróceniu gospodarki na właściwe tory, z drugiej zaś zbyt szybkie wznowienie produkcji grozi kolejnymi falami zakażeń. Jeśli epidemia rozszerzy się na główne zagłębia gospodarcze, jak Kanton, Szanghaj czy Shenzhen, to skala zachorowań wejdzie na nowy, jeszcze wyższy, poziom.
Epidemia koronawirusa nie pozostaje też bez wpływu na relacje chińsko-amerykańskie. Niedługo po osiągnięciu przez dwa supermocarstwa pierwszego porozumienia gospodarczego, nagle powróciła w obu państwach dość agresywna krytyka drugiej strony. Niewykluczone, że Waszyngton wykorzysta sytuację do dodatkowego ograniczenia importu dóbr z Chin. Bardzo prawdopodobne również, że epidemia przyspieszy proces rozdzielania się gospodarek dwóch największych mocarstw ekonomicznych świata.
Rokowania: niepewne
Możliwie szybkie pokonanie epidemii jest więc dla chińskiej władzy i stojącego na jej czele Xi Jinpinga poważnym egzaminem z rządzenia. – To bez wątpienia prawdziwe wyzwanie dla Xi Jinpinga, ale czy zagrozi ono jego pozycji? Dzisiaj wydaje się to mało prawdopodobne – ocenia Bogusz. Jak wyjaśnia, "zachwiana została bowiem pozycja całego aparatu partyjnego", więc "w tej sytuacji cały aparat władzy się zjednoczy, by przetrzymać ten czas razem". Ekspert zauważa również, że walka z nowym koronawirusem to jednocześnie duża szansa dla chińskiego reżimu. – Jeśli Pekin ostatecznie dobrze sobie z nim poradzi, to na koniec zaprezentuje to jako wielki sukces i obróci na swoją korzyść - podkreśla.
Na razie zegar tyka, a dalszy rozwój epidemii pozostaje zagadką. A o tym, jak łatwo o nagłe pogorszenie sytuacji, świadczyć może przykład z 15-milionowego Tiencinu, gdzie okazało się, że ponad 30 procent zakażeń pochodzi z jednego centrum handlowego. Być może odpowiedzialna za nie była tylko jedna osoba.