Socjaldemokrata, zwolennik silnej i bardziej demokratycznej Unii, niemiecki eurodeputowany nieprzerwanie od ponad 20 lat. Niedoszły piłkarz – a z zawodu księgarz – dziś jest przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Drugi raz z rzędu, czego dotąd nie udało się osiągnąć żadnemu z jego poprzedników. Znany z ostrych komentarzy, kierowanych ostatnio pod adresem nowego polskiego rządu, teraz ma apetyt na trzecią kadencję. Choć są też tacy, którzy po jego powrocie do Niemiec chętnie widzieliby Martina Schulza w roli następcy Angeli Merkel.
Mój dziadek walczył w I wojnie światowej. 20 lat później mój ojciec opuścił dom, by walczyć w wojnie wywołanej przez hitlerowski reżim, przez którą świat stanął w płomieniach. (…) Przeżyliśmy wojnę i głód. Otworzyliśmy granice. Zakazaliśmy rasizmu i ksenofobii. Dziś żyjemy w wolnej, otwartej Europie. Europie, która może być dumna ze swej kulturowej różnorodności
17.01.2012 r., inauguracyjne przemówienie M. Schulza w roli szefa PE
Droga do funkcji szefa europarlamentu, którym po raz pierwszy został w styczniu 2012 r., nie była prosta. W młodości Schulz uczęszczał do prywatnej katolickiej szkoły Heilig-Geist-Gymnasium (Gimnazjum im. Ducha Św.) w Würseln, którą po 10 latach nauki – w wieku 18 lat – opuścił bez zdania matury. W kolejnych latach trudnił się księgarstwem, dorabiając się nawet własnej księgarni.
Jako nastolatek marzył o tym, by zostać profesjonalnym piłkarzem. Z lokalną drużyną Rhenania 05 zdobył nawet wicemistrzostwo juniorów RFN. Karierę sportową przerwała jednak poważna kontuzja, która w rezultacie doprowadziła go do problemów z alkoholem. Ostatecznie, dzięki pomocy brata, pokonał nałóg w wieku 25 lat.
Swoją przygodę z polityką rozpoczął, mając zaledwie 19 lat, wstąpił wtedy do młodzieżówki socjaldemokratycznej SPD pod nazwą "Jusos". Konsekwentnie pnąc się po szczeblach partyjnej kariery, w wieku 30 lat został najmłodszym w całym landzie burmistrzem swojego rodzinnego Würseln przy granicy z Belgią i Holandią, a w 1994 r. po raz pierwszy wybrano go deputowanym do Parlamentu Europejskiego.
Prowokator na bakier z prawicą
Schulz w roli szefa europarlamentu zdołał skutecznie już co najmniej kilka razy podgrzać polityczną atmosferę nad Wisłą. Tylko w ostatnich tygodniach w rozmowie z niemieckimi mediami mówił najpierw o "zamachu stanu" w Polsce, a później o "demokracji w stylu Putina". Za pierwsze z tych słów premier Beata Szydło publicznie domagała się jego przeprosin. Bezskutecznie.
Polski rząd uważa swoje zwycięstwo wyborcze za mandat do podporządkowania dobra państwa interesom zwycięskiej partii, jej przekazowi i ludziom. To demokracja prowadzona w stylu Putina i niebezpieczna putinizacja europejskiej polityki
Martin Schulz dla "FAS", 10.01.2016 r.
Druga z wypowiedzi zdziwiła natomiast nawet mocno krytyczną wobec rządu polską opozycję, a także jego kolegę z lewej strony sceny politycznej, Leszka Millera.
– Używając słów klasyka, mógłbym powiedzieć: Martinie, nie idź tą drogą, bo to jest droga donikąd – mówił kilka dni temu w TVN24 były premier i lider SLD. Schulz został przy swoim i powtórzył, jeszcze przed wtorkową debatą o Polsce w PE, a już po śniadaniu z premier Szydło, że podtrzymuje opinię o "putinizacji" europejskiej polityki.
– Nie wycofuję się ze swojej wypowiedzi. Naszym największym zmartwieniem jest to, aby jedno z najważniejszych państw UE pozostało wewnątrz Unii, a nie stawiało się na jej peryferiach – tłumaczył dziennikarzom w Strasburgu.
W trakcie samej debaty jednak ograniczył się już tylko do moderowania dyskusji z udziałem polskiej premier.
Na wiele więcej mógł sobie pozwolić, kiedy był jeszcze zwykłym europosłem – jak np. w 2003 r., kiedy skrytykował ówczesnego premiera Włoch Silvia Berluconiego, obejmującego wtedy przewodnictwo w Radzie Europejskiej. Berlusconi nie pozostał zresztą dłużny, oferując mu rolę filmowego kapo i wywołując przy tym niemały skandal.
Podobnie było w 2006 r., kiedy krytykował ówczesny rząd Jarosława Kaczyńskiego. – Premier Kaczyński kieruje najbardziej eurosceptycznym rządem w Europie z udziałem populistów i radykalnej prawicy. Taki człowiek nigdy nie będzie partnerem dla europejskich socjalistów. Jego rząd reprezentuje to wszystko, z czym walczymy – mówił Schulz w czasie, gdy Kaczyński w roli premiera składał oficjalną wizytę w Brukseli. Niemiec od zawsze był bowiem na bakier z prawicą, zwłaszcza skrajną.
– Krytykowanie jakiejś partii nie oznacza krytykowania narodu. Nie mam obowiązku zgadzać się z poglądami danej partii politycznej, które są całkowicie sprzeczne z moimi – tłumaczył kilka dni temu podczas konferencji prasowej, pytany o swoje ostatnie słowa wobec obecnego rządu Beaty Szydło. Wtedy też przypomniał dziennikarzom, że jego żona pochodzi z Polski. Na co dzień jednak pilnie strzeże swojego życia prywatnego – oprócz narodowości małżonki wiadomo tylko, że mają dwoje dorosłych dzieci.
Kontrowersyjny i ambitny
– Schulz to kontrowersyjny polityk, który nie owija w bawełnę. Dlatego byłem zdziwiony, kiedy został szefem PE. Widocznie poza kamerami potrafi być bardziej koncyliacyjny niż przed nimi – ocenia w rozmowie z tvn24.pl prof. Klaus Bachmann, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, autor wielu książek o tematyce europejskiej i relacjach polsko-niemieckich, z pochodzenia Niemiec.
Bachmann zaznacza, że charakterystyczny dla Schulza ostry język wynika przede wszystkim z jego osobowości, choć Niemiec potrafi dzięki niemu osiągnąć także doraźne cele polityczne. Przykładem takiej skuteczności mogą być ostatnie wypowiedzi pod adresem naszego kraju. – Polski rząd zaczął się bronić i tłumaczyć ze swoich działań – wyjaśnia prof. Bachmann.
Powiedziałem sobie, że kiedy zostanę przewodniczącym PE, będę starał się sprawić, by instytucja ta była bardziej słyszalna i widzialna
Martin Schulz
– To jest polityk z krwi i kości – mówi w rozmowie z tvn24.pl dr Agnieszka Łada, niemcoznawca z Instytutu Spraw Publicznych. Potwierdza, że opinie Niemca na temat Polski nie są czymś wyjątkowym. – Schulz jest znany z bardzo ostrych i nie zawsze dyplomatycznych wypowiedzi, czasem aroganckich – mówi dr Łada. Jak tłumaczy, jest to po części związane także z jego ambicjami, by pełnionej obecnie funkcji szefa Parlamentu Europejskiego nadać większe niż do tej pory znaczenie.
On sam wspominał o tym w wielu wywiadach.
– Powiedziałem sobie, że kiedy zostanę przewodniczącym PE, będę starał się sprawić, by instytucja ta była bardziej słyszalna i widzialna – mówił w jednej z rozmów Schulz. Silniejszy europarlament to także silniejsza pozycja jej przewodniczącego. Niemiecki polityk od samego początku miał ambicję, by status szefa PE był co najmniej równy statusowi szefa Komisji lub Rady Europejskiej. W porównaniu z tymi instytucjami Parlament formalnie wciąż ma jednak ograniczone znaczenie – dość powiedzieć, że jest prawdopodobnie jedynym parlamentem na kontynencie, który nie ma inicjatywy ustawodawczej.
Europarlament ma jednak tę przewagę, że jego decyzje zapadają na oczach wszystkich zainteresowanych, inaczej niż w przypadku unijnych szczytów, które odbywają się za zamkniętymi drzwiami. I ten właśnie atut, jako zwolennik demokratyzacji instytucji UE, Schulz zamierza najbardziej eksponować – np. przy okazji otwartych debat z unijnymi przywódcami.
– Musimy zapraszać liderów najważniejszych państw w Europie, by uzasadniali przed eurodeputowanymi to, co myślą, co robią, a co jest związane z milionami obywateli – przekonywał w wywiadach Schulz.
Jednym z europejskich liderów, który chętnie przyjął od Schulza zaproszenie do udziału w debacie na forum PE, był Viktor Orban. Węgierski premier mówił tam w maju zeszłego roku m.in. o potrzebie przywrócenia kary śmierci, zniesienie której było jednym z warunków przystąpienia Węgier do UE.
– Sami będziemy rozstrzygać o tym, o czym jest nam wolno mówić – przekonywał Orban, oceniając, że traktaty unijne "nie są prawem boskim". W odpowiedzi na to Schulz odparł, że owszem, traktaty nie są boskim prawem, ale istnieje takie przykazanie, jak "Nie zabijaj". I zebrał za to spore brawa.
Schulz jest bowiem zwolennikiem silnej, jeszcze ściślejszej Unii, a to wymaga przynajmniej poszanowania już istniejących zapisów unijnych traktatów. Ich zmienianiu i rozluźnianiu osobiście jest niechętny, czemu dał wyraz m.in. w związku z zapowiedziami brytyjskiego premiera Davida Camerona o referendum w sprawie opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. – Nie można być w relacji z samym sobą. UE i Wielka Brytania to jedno. Wielka Brytania należy do UE – przekonywał Schulz w wywiadzie dla brytyjskiej telewizji.
Polityczna przyszłość
Polityczna przyszłość Schulza w Strasburgu stanie wkrótce pod wielkim znakiem zapytania. Jego druga kadencja w fotelu przewodniczącego PE kończy się w grudniu tego roku. Po tym czasie – zgodnie z niepisaną umową pomiędzy dwoma największymi frakcjami w europarlamencie, czyli chadekami i socjalistami – jego miejsce powinien zająć polityk z chadecji. Gdyby tak się stało, zachwiano by jednak równowagę przy podziale czterech najważniejszych stanowisk UE pomiędzy wspomniane frakcje.
W unijnym kwartecie: szef Rady Europejskiej, szef Komisji Europejskiej, szef europarlamentu oraz szef unijnej dyplomacji socjalistów reprezentowałaby wtedy jedynie Frederica Mogherini, która pełni ostatnią z tych funkcji. Dlatego w kuluarach europarlamentu rozważanym na poważnie rozwiązaniem jest pozostawienie Schulza w roli przewodniczącego PE.
Innym wariantem byłaby sytuacja, w której Schulz zastąpiłby Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej. Kadencja Polaka kończy się w lipcu przyszłego roku i wciąż nie jest pewne, czy zostanie ona przedłużona o kolejne 2,5 roku. Choć niemiecki polityk nigdy nie był ani szefem rządu, ani nawet ministrem spraw zagranicznych (czego dotąd oczekiwano w przypadku tej funkcji), to od podszewki zna unijne instytucje i ich zawiłości. Mało kto zasiada w Parlamencie Europejskim już od ponad 20 lat, czym może się dziś pochwalić Schulz. W dodatku – oprócz niemieckiego – biegle posługuje się angielskim, francuskim i niderlandzkim, a według tygodnika "Der Spiegel" mówi także po włosku i hiszpańsku.
Kierunek Berlin?
Przed Schulzem są jednak jeszcze polityczne możliwości inne niż Strasburg i Bruksela. – Nie wykluczałabym jego powrotu do Niemiec, gdyby nie powiodły się jego europejskie plany – mówi dr Łada. Jednak jej zdaniem Schulz zaangażuje się w tamtejszą politykę krajową tylko wtedy, kiedy będzie miał szansę na zdobycie takiego stanowiska, które odpowiadałoby jego ambicjom. Dr Łada zwraca przy tym uwagę, że ostatnie mocne wypowiedzi pod adresem Polski są motywowane właśnie tym, by zbudować jego polityczną pozycję nie tyle w Europie, co w samych Niemczech.
Według niemieckiego dziennika "Die Welt" część działaczy jego lewicowej partii SPD liczy na to, że Schulz zostanie ich kandydatem na kanclerza w wyborach do Bundestagu jesienią przyszłego roku. Niemal idealnie sprzyjałby temu kalendarz – jego kadencja stanowisku szefa PE kończy się na przełomie lat 2016 i 2017, a prace nad listami wyborczymi ruszają chwilę później, w lutym. W dodatku rola lidera wyborczego wyścigu wciąż nie jest w SPD przesądzona.
Prof. Bachmann nie wróży jednak Schulzowi sukcesu w pojedynku o urząd kanclerza. – SPD jest ciągle małą partią. Nie ma też na razie szans na wielką lewicową koalicję w Niemczech, a dopiero to mogłaby być szansa na powierzenie politykowi SPD funkcji kanclerza – tłumaczy. Natomiast po powrocie do Niemiec widzi dla niego miejsce w rządzie. – Albo na emeryturze. Dla takiego polityka innej możliwości nie ma – dodaje.