Na wyprawę wyruszyły dwa statki i 56 ludzi. Mieli podbić owiany tajemnicą lodowy kontynent, ale ich ekspedycja szybko przemieniła się w wielomiesięczną walkę o przetrwanie. Pomimo tego polarnicy konsekwentnie dokumentowali swoje losy na fotografiach. Niektóre z nich odkryto dopiero niedawno.
Historia Transantarktycznej Ekspedycji Imperialnej (TEI) jest tragiczna nie tylko z powodu śmierci części jej uczestników, utraty jednego ze statków czy nieosiągnięcia założonych celów. Najgorszy wydaje się fakt, że śmiałkowie, którzy ją przetrwali, wykazując się często nadludzką siłą ducha i wytrzymałością fizyczną, po powrocie do Wielkiej Brytanii zostali natychmiast zapomniani, podczas gdy uczestnicy wcześniejszych wypraw na Antarktydę byli traktowani jak bohaterowie.
Dlaczego tak się stało? Pech uczestników TEI polegał głównie na tym, że wyruszyli na swoją wyprawę w sierpniu 1914 r. i wrócili z niej w 1917 r., gdy umysły Brytyjczyków zajmowała krwawa I wojna światowa. Nikt nie miał już głowy do fetowania powrotu kilkudziesięciu polarników. Niedoszli odkrywcy byli wspomnieniem innego świata.
Teraz dzięki wysiłkom Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie i nowozelandzkiej fundacji Antarctic Heritage Trust jej dramatyczne losy można oglądać na odnowionych zdjęciach, z których część przeleżała niemal 100 lat w zasypanej śniegiem chatce na wybrzeżu Antarktydy.
Dżentelmeni rywalizują o sławę
A wszystko miało wyglądać inaczej. Transantarktyczna Ekspedycja Imperialna miała przywrócić Wielkiej Brytanii palmę pierwszeństwa w eksploracji Antarktydy, którą ta boleśnie utraciła w 1911 r. na rzecz Norwegii. Wówczas Roald Amundsen jako pierwszy dotarł do Bieguna Południowego, a ścigająca się z Norwegami brytyjska ekspedycja Roberta F. Scotta zakończyła się tragedią. Pięciu Brytyjczyków dotarło na biegun 33 dni po Amundsenie tylko po to, aby zobaczyć powiewającą na nim norweską flagę. Wszyscy zmarli z wycieńczenia w drodze powrotnej.
Dla Wielkiej Brytanii był to szok. Obywatele największego światowego imperium nie przywykli do bycia drugimi, zwłaszcza w tak prestiżowej dziedzinie jak eksploracja ostatnich białych plam na mapie świata. W XIX wieku to przecież brytyjscy podróżnicy spenetrowali serce Afryki, odnaleźli legendarne źródła Nilu i dokonali wielu innych odkryć, przynosząc królestwu splendor oraz wymierne korzyści.
Do odkrycia pozostała tylko Antarktyda. Znany był jedynie ogólny przebieg jej linii brzegowej, natomiast wnętrze kontynentu pozostawało tajemnicą. Dla wielu ambitnych naukowców i poszukujących sławy podróżników Antarktyda stała się więc obsesją. W ten sposób w ostatnich latach XIX wieku rozpoczął się okres nazywany "heroiczną eksploracją Antarktyki", w którą zaangażowało się wielu wojskowych i dobrze urodzonych dżentelmenów wychowanych w duchu ery wiktoriańskiej.
Zostało tylko przejście kontynentu w poprzek
Przy ówczesnej technologii eksploracja Antarktydy była bardzo trudna. Nie dysponowano jeszcze żadnymi maszynami, które mogłyby w sposób niezawodny zapewnić transport przez smagane lodowatymi i huraganowymi wiatrami pustkowia. Odkrywcy musieli przemieszczać się na nartach przy wsparciu psów ciągnących sanie.
Ernest Shackleton już w latach 1907-1908 próbował zdobyć biegun, jednak bez powodzenia. Pomimo tego zyskał sławę, która pomogła mu w organizacji drugiej wyprawy. Pierwotnie planował powtórzyć próbę zdobycia bieguna, jednak gdy do Europy dotarła wieść o sukcesie Norwega, Brytyjczyk uznał, że nie pozostało mu nic innego, jak dokonać pierwszego trawersu Antarktydy – przejścia od wybrzeża do wybrzeża przez biegun.
Zbieranie funduszy (ostatecznie 54 tys. funtów, co w tamtych czasach było znaczną kwotą, która odpowiada około 5 mln obecnych funtów) i przygotowywania trwały ponad dwa lata. Zakończyły się dopiero wiosną 1914 r.
Plany zmiażdżone przez lód
Ostatecznie Endurance, główny statek ekspedycji, wyruszył z Wielkiej Brytanii 8 sierpnia 1914 r., cztery dni po przystąpieniu kraju do I wojny światowej. Niezrażony sytuacją międzynarodową Shackleton nie zamierzał zmarnować swojej życiowej szansy. W grudniu Endurance zbliżył się do Antarktydy i niemal od razu zaczęły się problemy.
Dryfująca kra pojawiła się znacznie wcześniej niż się spodziewano, co spowolniło rejs. Statek musiał lawirować pomiędzy okruchami i górami lodu, powoli zmierzając na południe. Po dwóch miesiącach ostrożnej żeglugi i niemal u celu, czyli Zatoki Vechsela na wybrzeżu Antarktydy, Endurance został ostatecznie uwięziony przez lód. Desperackie próby ręcznego rozbicia lodowego pancerza i uwolnienia statku spełzły na niczym. Brytyjczycy mogli tylko obserwować, dokąd zabierze ich dryfujący lód, i mieć nadzieję, że szybko puści ich wolno.
Nadzieje okazały się płonne. Endurance dryfował z lodem bardzo powoli. Mijały kolejne miesiące, nastała arktyczna zima, kompletnie pozbawiona słońca. Morale załogi spadło drastycznie. Najgorsze nadeszło w ostatnich dniach września 1915 r. Lód wokół statku zaczął pękać i przemieszczać się. Endurance znalazł się dokładnie w miejscu spotkania dwóch ścierających się mas lodu przemieszczanych wiatrem i prądami morskimi. Grube na kilka metrów, ciasno upakowane kry zaczęły napierać na burty statku z wielką siłą.
24 października Endurance ostatecznie się poddał. Pod naporem lodu zaczęły pękać burty, a do wnętrza miażdżonego statku wdzierała się woda. Załoga desperacko próbowała naprawiać uszkodzenia, ale bezskutecznie. Trzy dni później Shackleton nakazał opuścić pokład. W tym momencie wyprawa odkrywcza zamieniła się w walkę o przetrwanie.
Na łasce natury
Ponieważ lód miażdżył statek powoli, 28 podróżników zdołało z niego zdjąć praktycznie wszystko, co mogło im się przydać. Początkowo Shackleton postanowił rozpocząć marsz na zachód, spodziewając się napotkać tam stały ląd. Zapasy załadowano na sanie i trzy szalupy ratunkowe, którym dorobiono płozy. Marsz zakończył się jednak po dwóch dniach. Przemieszczanie się po krze, pełnej spiętrzeń, pięknieć i innych pułapek, okazało się niemal niemożliwe. Shackleton nakazał więc rozbić obóz i czekać na ruchy lodu, tak jak robili to przez poprzednie miesiące na pokładzie Endurance.
Oczekiwanie znów okazało się boleśnie długie. Kra dryfowała bardzo powoli i dopiero po ponad pięciu długich miesiącach rozbitkowie zobaczyli stały ląd. Zapasy żywności były już na wyczerpaniu. Ludzie żywili się głównie mięsem upolowanych fok i resztkami tego, co zabrano z Endurance. Zabito też wszystkie psy pociągowe, ponieważ nie było ich czym karmić i nie były do niczego przydatne. Ich mięso wzbogaciło dietę ludzi.
8 kwietnia 1916 r. zaczęła pękać duża kra, na której rozbitkowie koczowali od miesięcy. Nadszedł moment prawdy. Musieli wsiąść do łodzi ratunkowych i ruszyć w kierunku wysp widocznych na horyzoncie. Podróż do nich zajęła jednak sześć dni wypełnionych lawirowaniem pomiędzy taflami lodu. Półżywi rozbitkowie wylądowali na Wyspie Słoniowej 14 kwietnia. Po ponad roku członkowie ekspedycji poczuli ziemię pod stopami, ale nie oznaczało to jeszcze wybawienia od gehenny. Nadal znajdowali się ponad 1000 km od najbliższych ludzkich osad.
Rozbitkowie na Antarktydzie
W tym samym czasie po drugiej stronie kontynentu trwała walka o przetrwanie drugiej części ekspedycji Shackletona, dla której los również nie okazał się łaskawy. 28 polarników w styczniu 1915 r. bez większych przygód dotarło na statku Aurora do Wyspy Rossa położonej u wybrzeży Antarktydy. Ich zadaniem było przygotowanie serii magazynów na trasie, którą miał nadejść po zdobyciu bieguna Shackleton i jego zespół. Tym sposobem mógł on zabrać mniejsze obciążenie i przemieszczać się szybciej. Zadanie załogi Aurory miało kluczowe znaczenie, bo bez magazynów Shackleton i jego ludzie zginęliby z głodu podczas marszu.
Ta część ekspedycji toczyła się zgodnie z planem niecałe pięć miesięcy. 7 maja 1915 r. w nocy nadszedł pierwszy silny jesienny sztorm. Wiatr był tak silny, że zakotwiczona przy Wyspie Rossa Aurora została porwana wraz z wielką krą, w którą była wmarznięta. Statek z 18 członkami ekspedycji rozpoczął bezwolne dryfowanie wraz z lodem – tak samo jak Endurance po drugiej stronie kontynentu. 18 osób znajdujących się na pokładzie było względnie bezpiecznych. Znacznie gorszy los czekał 10 polarników, którzy w momencie nadejścia sztormu byli na lądzie. Nie mieli szans wrócić na statek.
Wraz z Aurorą zniknęła większość zapasów. Na lądzie pozostał jedynie prowizoryczne obozowisko, nieprzystosowane do długiego zamieszkania. Ratunkiem okazały się położone niedaleko resztki obozów wcześniejszej ekspedycji Shackletona i tragicznej wyprawy Scotta. Posłużyły za bogate źródło drewna, metalu, płótna i różnych narzędzi, dzięki którym rozbitkowie zdołali zapewnić sobie przetrwanie.
Ono nie było jednak wszystkim. Pozostał problem wynikający z tego, że zakładanie magazynów dla Shackletona nie zostało ukończone. Rozbitkowie wiedzieli, że muszą dokończyć swoją pracę za wszelką cenę, bowiem inaczej skazaliby towarzyszy na śmierć. Dzięki dużej dozie pomysłowości zimą udało im się zgromadzić niezbędne zapasy i wraz z nadejściem wiosny, we wrześniu, 9 z 10 ludzi ruszyło w głąb Antarktydy.
Wypełnić zadanie za wszelką cenę
Początkowo zakładanie kolejnych magazynów szło w miarę sprawnie, choć trzech ludzi musiało zawrócić przedwcześnie po zepsuciu się ich kuchenki na naftę, bez której nie mieli szans się ogrzać. Sześciu pozostałych mężczyzn wypełniło swoje zadanie do końca stycznia 1916 r. Podróż powrotna okazała się najtrudniejsza. Rozbitkowie byli już wyczerpani pięcioma miesiącami ciężkiej pracy przy ciągnięciu sani, a czekało ich jeszcze około 600 km marszu. Droga zajęła im ponad miesiąc. W trakcie marszu jeden z rozbitków zmarł z wyczerpania, a dwóch innych kompletnie straciło siły i musiało być ciągniętych przez pozostałych.
Najgorsze nadeszło jednak na ostatnim etapie podróży. Podczas próby przejścia po lodzie do głównego obozowiska dwóch mężczyzn przepadło bez wieści we mgle. Najpewniej wpadli do lodowatej wody i utonęli. Trzej pozostali czekali przez ponad pięć miesięcy w prowizorycznej chatce, aż lód na morzu będzie odpowiednio gruby. Do pozostałych czterech towarzyszy w głównym obozowisku wrócili dopiero w lipcu, niemal rok po wyruszeniu w głąb kontynentu.
W tym czasie statek Aurora uwolnił się z lodu po przedryfowaniu w nim 3000 km. Udało mu się uniknąć losu Endurance i w kwietniu 1916 r. dotarł na Nową Zelandię, gdzie natychmiast rozpoczęto przygotowywania do misji ratunkowej.
Wreszcie ratunek
Po drugiej stronie Antarktydy los 28 ludzi z Endurance nadal był niepewny. Nikt nie wiedział, gdzie się znajdują i że w ogóle potrzebują pomocy. Shackleton uznał, że jedynym rozwiązaniem jest przystosować jedną z szalup ratunkowych do pełnomorskiej żeglugi i ruszyć po ratunek na Georgię Południową, położoną ponad 1000 km dalej na północ. Przygotowania zajęły tydzień. 24 sierpnia Shackleton wraz z pięcioma towarzyszami ruszył w niebezpieczny rejs na małej łódeczce po wzburzonych wodach Oceanu Antarktycznego.
Miotani falami, które odkrywca określił jako największe, jakie widział w życiu, szalupa pokonała 1300 km w nieco ponad dwa tygodnie. 10 maja wylądowali na Południowej Georgii. Po tygodniu zbierania sił trójka rozbitków pokonała ostatnią przeciwność losu, czyli łańcuch gór ciągnących się w poprzek wyspy i dotarła 20 kwietnia 1916 r. do obozu wielorybniczego Stormness. Tego samego, z którego wyruszyli na pokładzie Endurance 1,5 roku wcześniej.
Pozostawieni na Wyspie Słoniowej ludzie musieli czekać na ratunek do 20 sierpnia, bowiem wcześniej dotarcie do nich w warunkach arktycznej zimy było niemożliwe. Resztka zespołu z Aurory czekała na ratunek jeszcze dłużej, do 10 stycznia 1917 r., kiedy przypłynęła po nich z Nowej Zelandii Aurora.
Cichy koniec pewnej ery
25 członków ekspedycji Shackletona wróciło do Wielkiej Brytanii wiosną 1917 r. Gazety napomknęły o ich epopei, ale czas wojny rządził się swoimi prawami. Coś, co przed 1914 r. wywołałoby żywe zainteresowanie całego świata i deszcz medali oraz honorów, w 1917 r. wywołało co najwyżej wzruszenie ramion. Większość członków ekspedycji od razu zaciągnęła się do wojska. Trzech zginęło w wojnie.
W ten sposób, bez fanfar, zakończyła się "heroiczna epoka eksploracji Antarktyki". W wycieńczonej wojną Europie mało kto zaprzątał sobie głowę wyprawami odkrywczymi na krańce świata. Sam Shackleton próbował jeszcze raz zmierzyć się z Antarktydą w 1922 r., ale zmarł na zawał serca na pokładzie statku u jej wybrzeży.