Po konferencji poświęconej skali wykorzystywania seksualnego w Kościele w pamięci pozostaną suche, bezemocjonalne, relatywizujące problem wywody dwóch arcybiskupów. Wstyd było tego słuchać. Mówienie przez szefa episkopatu Polski, że jest to problem marginalny – to samobójstwo wizerunkowe, o ile nie moralne. Czy arcybiskup zastanowił się, jak te jego słowa odbierają osoby skrzywdzone przez duchownych, z którymi niedawno się spotykał? Publikujemy tekst autorstwa Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego "Więzi", który ukazał na portalu wiez.com.pl.
Jest takie znaczące, a niedostrzeżone zdanie w opublikowanym wczoraj kościelnym statystycznym opracowaniu na temat skali przypadków wykorzystywania seksualnego osób małoletnich przez duchownych w Polsce. We wnioskach końcowych autorzy stwierdzają: "Odpowiedzi na pytania otwarte w formularzach kart wskazywały na pewną ignorancję [podkr. moje – ZN] w zakresie możliwego oraz wymaganego w przepisach kościelnych podejścia do zgłaszanych przypadków". Innymi słowy, niektórzy przedstawiciele diecezji i zakonów nie bardzo się nawet orientowali, co w tej sprawie powinni robić.
Konferencja prasowa, podczas której zaprezentowano wyniki tej kwerendy, wykazała dobitnie – na oczach całej Polski – że ignorancja w tej dziedzinie sięga najwyższych szczebli kierownictwa Konferencji Episkopatu Polski. Wysiłki prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka i ojca Adama Żaka SJ, którzy kompetentnie i z właściwą empatią wracali do istoty sprawy – czyli osób pokrzywdzonych, zaniedbań Kościoła i wniosków na przyszłość – spełzły na niczym. I tak najbardziej w pamięci pozostaną suche, bezemocjonalne, relatywizujące problem wywody dwóch arcybiskupów świeżo właśnie potwierdzonych przez Konferencję Episkopatu Polski na stanowiskach jej przewodniczącego i wiceprzewodniczącego.
625 skrzywdzonych chłopców i dziewczynek. Czyli średnio prawie dwie ofiary miesięcznie zgłaszane do instytucji kościelnych w Polsce. Przez 28 lat. Margines?
Zbigniew Nosowski
Obaj zabierali głos w taki sposób, jakby zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że od sposobu ich podejścia do prezentacji tych danych – które są przecież pierwszą (okropnie spóźnioną) oficjalną kościelną informacją zaledwie o skali zjawiska – może zależeć "być albo nie być w Kościele" wielu katolików rozczarowanych postawą własnych biskupów. Tak pokazuje przykład wielu krajów, które przeszły już tę drogę przed nami. Niestety, w Polsce wciąż nie potrafimy uczyć się na błędach innych, a na przysłowiową "mądrość po szkodzie" może być za późno.
Zero tolerancji niczym Holokaust
Abp Marek Jędraszewski, obecny metropolita krakowski, w swojej dawnej refleksji naukowej poszukiwał punktów stycznych między dwudziestowieczną filozofią dialogu a personalizmem chrześcijańskim. Za filozofami dialogu pisał o twarzy jako znaku niepowtarzalności osoby ludzkiej. Dziś jednak sam stał się twarzą tego nurtu Kościoła, który w świecie dookoła doszukuje się wyłącznie zagrożeń. Na czwartkowej konferencji prasowej stary/nowy wiceprzewodniczący KEP skupił się niby tylko na prezentowaniu tez z wystąpienia papieża wygłoszonych na zakończenie lutowego watykańskiego szczytu, ale de facto na oskarżaniu wszystkich poza Kościołem.
Gdyby Franciszek usłyszał, w jaki sposób jego przemówienie jest wykorzystywane przez polskiego delegata, złapałby się za głowę. Oto bowiem abp Marek Jędraszewski uznał, że papieskie określenie "nieskazitelna stanowczość" jest czymś całkowicie odmiennym niż pojęcie "zero tolerancji", które jakoby ma – jego przenikliwym arcybiskupio-profesorskim zdaniem – charakter totalitarny. Według wiceprzewodniczącego KEP pojęciem "zero tolerancji" posługują się jakoby tylko media (rzecz jasna, wrogie Kościołowi). Trudno o większą ignorancję. I aż wstyd, że osoba mówiąca takie rzeczy ma nie tylko tytuły akademickie, lecz również wysokie kościelne godności i wypowiada się niejako również w moim imieniu jako katolika.
Przecież pojęcie polityki "zero tolerancji" w kwestii wykorzystywania seksualnego wprowadzili do języka kościelnego biskupi z USA (a wcześniej burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani dla opisania swej strategii, która w efekcie doprowadziła do radykalnego zmniejszenia przestępczości w Nowym Jorku). Określenie "zero tolerancji" pojawiało się albo wprost, albo pośrednio w wystąpieniach trzech ostatnich papieży – poczynając od Jana Pawła II, który w 2002 roku powiedział biskupom amerykańskim: "Ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby nieletnich".
Mało tego, jeszcze kilkanaście dni temu triumfalistyczne opracowania przygotowane przez Biuro Prasowe KEP i Katolicką Agencję Informacyjną publikowano właśnie pod szumnym tytułem "Polski Episkopat: Zero tolerancji dla przestępstw molestowania małoletnich ze strony duchownych", zaś rzecznik KEP posługiwał się hasłem "zero tolerancji" w każdej swej wypowiedzi publicznej. A tu nagle okazuje się, że wiceprzewodniczący tegoż episkopatu twierdzi, iż zasada "zero tolerancji" prowadzi albo do nazistowskiego Holokaustu Żydów, albo sowieckiego mordowania wrogów ludu. Cóż w ogóle ta myśl może znaczyć?
Gdyby choć mówca miał elementarną świadomość zasad komunikacji, to wiedziałby, że zakwestionowanie przezeń pojęcia "zero tolerancji" zostanie powszechnie odebrane, niezależnie od jego intencji, jako zakwestionowanie samej zasady. Tym bardziej że jest on przecież uwikłany w ukrywanie nadużyć władzy związanych z seksualnymi zalotami byłego arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza do tamtejszych kleryków (Jędraszewski był wówczas biskupem pomocniczym; opisywano w mediach, jak angażował się m.in. w łamanie sumień księży, których zachęcał do podpisywania listów w obronie metropolity przed "wielce szkodliwą propagandą").
Usprawiedliwiona złość
Nieprzyzwoitością jest cytowanie przez metropolitę krakowskiego słów papieża w taki sposób, że powszechne spojrzenie Franciszka jest relatywizowane i sprowadzane do narzekania na seksualizację dzieci poza Kościołem.
Sęk w tym, że zapoznał się wybiórczo. Nie dostrzegł bowiem takiego choćby wątku kluczowego dla Franciszka: "w usprawiedliwionej złości ludzi Kościół widzi odzwierciedlenie gniewu Boga [podkr. moje – ZN], zdradzonego i spoliczkowanego przez te nieuczciwe osoby konsekrowane. Echo cichego krzyku dzieci – które zamiast znaleźć w nich ojcostwo i przewodników duchowych, znalazły oprawców – wstrząśnie sercami znieczulonymi obłudą i władzą. Mamy obowiązek uważnie słuchać tego stłumionego milczącego krzyku".
Mówienie przez przewodniczącego episkopatu podczas konferencji prasowej poświęconej skali pedofilii w Kościele, że jest to problem marginalny – to samobójstwo wizerunkowe, o ile nie moralne
Zbigniew Nosowski
Ten krzyk ofiar był, niestety, tłumiony także podczas warszawskiej konferencji prasowej. Najdobitniej uczynił to stary/nowy przewodniczący KEP. Abp Gądecki uznał bowiem, że hasło "pedofilia w Kościele" zostało "ukute ideologicznie", jest "dość zręcznie dobrane, miało w sumie z jednej strony wskazać na problem, który istnieje, a z drugiej zaś strony poderwać autorytet Kościoła" i zniszczyć zaufanie do duchownych. Jego zdaniem, "problem jest globalny, ale próbuje się go sprowadzić na margines – po to chyba, żeby utrudnić rozwiązanie tego problemu". Tym marginesem jest jakoby właśnie kwestia wykorzystywania seksualnego w Kościele.
Hadko tego było słuchać. Mówienie przez szefa episkopatu Polski podczas konferencji prasowej poświęconej właśnie skali wykorzystywania seksualnego w naszym Kościele, że jest to problem marginalny – to samobójstwo wizerunkowe, o ile nie moralne. Czy arcybiskup zastanowił się, jak te jego słowa odbierają osoby skrzywdzone przez duchownych, z którymi niedawno się spotykał? Miałem pewną nadzieję, że poprzez niedawne spotkania z ofiarami metropolita poznański otworzył się na ich ból i może nawet stanie się ich rzecznikiem wewnątrz KEP. Niestety...
A skoro ponownie tłumiony był krzyk ofiar, to zrozumiała jest też złość obserwatorów – i wierzących, i niewierzących – którzy bezradnie patrzyli, jak przewodniczący KEP i jego zastępca elegancko wprowadzają nasz Kościół na mieliznę. Całe szczęście, podczas tej samej konferencji zabierał głos także prymas Polski. Mówił to, co należy mówić w takiej sytuacji: o osobach skrzywdzonych, o kościelnym zamiataniu spraw pod dywan (podkreślił informację z opracowania, że 5 procent zgłoszonych spraw nie było dalej procedowanych nawet kanonicznie), o bólu, wstydzie i poczuciu winy za krzywdy wyrządzone każdej z bezbronnych ofiar przez tych, którzy mieli je prowadzić do Chrystusa w imieniu Kościoła.
Jako jedyny z wypowiadających się hierarchów abp Polak zdawał sobie sprawę, że problem, o którym mowa, polega nie tylko na samych faktach okrutnej przemocy seksualnej, lecz także na błędnej postawie przełożonych wobec wydarzeń, o których się dowiadywali: koncentracji na unikaniu publicznego skandalu, ochranianiu sprawców, oskarżaniu ofiar, niszczeniu dokumentacji, manipulacjach medialnych. Z punktu widzenia tożsamości Kościoła jest to sprawa fundamentalna, bo postępując w ten sposób, biskupi sprawiają, że Kościół jest dla osób skrzywdzonych nie znakiem zbawienia, lecz źródłem dodatkowej udręki. Cóż jednak z tego, skoro kilka minut później ponownie abp Jędraszewski przekonywał, że gdy mówi się o pedofilii w Kościele, to "stygmatyzuje się w ten sposób Kościół"!!! Metropolita krakowski wzywał do okazywania miłosierdzia sprawcom, nie potrafił natomiast wyrazić choćby zrozumienia ich ofiarom.
Od dłuższego czasu eksperci mówią, że w poszczególnych krajach mamy do czynienia z Kościołami różnych prędkości pod względem podejścia do kwestii wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży przez duchownych. Wczorajsza konferencja prasowa dobitnie pokazała, że w Polsce mamy do czynienia z biskupami różnych prędkości.
Pomoc z Watykanu?
Co w tej sytuacji czynić? Pierwsza szansa może płynąć z Watykanu. Na następne czerwcowe zebranie Konferencji Episkopatu Polski przyjeżdża do Polski abp Charles Scicluna, sekretarz pomocniczy Kongregacji Nauki Wiary, wielokrotny wysłannik papieski ds. badania najtrudniejszych przypadków wykorzystania seksualnego, a także jeden z głównych organizatorów watykańskiego szczytu. (…)
Ten – znany ze stanowczości – hierarcha powinien zrobić polskim biskupom najzwyczajniejszą sesję edukacyjną: zaczynającą się, tak jak w lutym w Rzymie, od świadectw osób skrzywdzonych, a prowadzącą do rozliczalności osób sprawujących władzę w Kościele. Bo z takich błędów trzeba być rozliczanym! I koniecznie powinna z Scicluną przyjechać Valentina Alazraki, meksykańska dziennikarka, która wygłaszała jedno z kluczowych wystąpień na watykańskim szczycie.
Alazraki mówiła tam m.in.: "Jako dziennikarze wiemy, że wykorzystywanie seksualne nie ogranicza się do Kościoła katolickiego, ale któż jak nie biskupi mają zrozumieć, że wobec Was musimy być surowsi niż wobec innych, i to właśnie z powodu Waszej roli nauczycieli moralności. Kradzież, na przykład, jest złem, ale jeśli tym, który kradnie, jest policjant, mamy do czynienia z przypadkiem cięższym, ponieważ jest to przeciwieństwo tego, co powinien robić policjant, czyli chronić społeczeństwo przed złodziejami. Jeśli lekarz albo pielęgniarka trują swoich pacjentów zamiast ich leczyć, przykuwa to naszą szczególną uwagę, ponieważ jest to przeciwne ich etyce, ich kodeksowi deontologicznemu" (tłum. Agnieszka Klimek. Pełen tekst ukaże się wkrótce, wraz z innymi wystąpieniami, na łamach wiosennej "Więzi").
Miałem pewną nadzieję, że poprzez niedawne spotkania z ofiarami abp Gądecki otworzył się na ich ból i może nawet stanie się ich rzecznikiem wewnątrz KEP. Niestety…
Zbigniew Nosowski
Druga iskierka nadziei to fakt, że podczas tego posiedzenia KEP delegatem ds. ochrony dzieci i młodzieży został wybrany właśnie abp Wojciech Polak. Dlaczego? Bo jego głos zdecydowanie odróżnia się do tenoru dominującego w gronie zadowolonych z siebie biskupów (co najlepiej widać w powołaniu na kolejną kadencję arcybiskupów Gądeckiego i Jędraszewskiego – taki ruch oznacza przecież, że większość członków KEP zadowolona jest z działań prezydium). Wydaje mi się, że poprzez wybór abp. Polaka pozostali biskupi (także różniący się od niego) przerzucają nań choćby trudny obowiązek wypowiadania się na ten temat w mediach; on sam zaś zapewne wierzy, że będzie mógł działać i mówić, nawet gdy bracia w biskupstwie nie będą słuchać. Oby tylko nie zniechęcił się po wczorajszej konferencji.
Daleko do raportu
A co można powiedzieć o samych statystykach, które opublikowano?
Nie jest to, rzecz jasna, żaden raport na temat wykorzystywania seksualnego w Kościele. Autorzy słusznie nazywają swoje opracowanie minimalistycznie: "Wyniki kwerendy". Jest to zatem podsumowanie informacji z lat 1990-2018, jakie przekazały poszczególne diecezje i zakony. (…)
Ta publikacja nie jest więc jeszcze podstawą do wyciągania jakikolwiek generalnych wniosków. Danych mamy po prostu za mało. Ujawnienie tych liczb to zaledwie początek drogi. Na rzetelny i pogłębiony raport trzeba będzie jeszcze (obawiam się: długo) poczekać. Prawdziwym raportem nie jest bowiem ani "prasówka" przedstawiona przez Fundację "Nie lękajcie się", ani "wyniki kwerendy" przedstawione przez Konferencję Episkopatu Polski.
Obrazowo mówiąc, otrzymaliśmy wczoraj informację o 625 skrzywdzonych chłopcach i dziewczynkach. A to oznacza średnio prawie dwie ofiary miesięcznie zgłaszane do instytucji kościelnych w Polsce. Przez 28 lat. Margines?
A dobrze też wiadomo, że ta liczba to zaledwie – jak mówi stale ojciec Adam Żak – wierzchołek góry lodowej. Pełna liczba i ofiar, i sprawców będzie dużo wyższa. Istnieje bowiem sporo przypadków niezgłoszonych do kurii – nie sposób ich oszacować. Wzrasta też skłonność osób skrzywdzonych do ujawniania się lub zgłaszania swej krzywdy, np. liczba zgłoszeń za pół roku 2018 wynosi niemal tyle samo co w całym roku 2017 – można więc spodziewać się pojawiania się nowych informacji z przeszłości.
Swoje słabości mają też archiwa kościelne, o czym mówił na konferencji o. Żak. W PRL najczęściej nie gromadzono tak drażliwych danych o księżach, żeby nie ułatwiać działań SB, a zwyczaj ten mógł z przyzwyczajenia trwać i po 1989 roku. Można się też domyślać, że część archiwalnych informacji została gdzieniegdzie zniszczona. Niewykluczone również, że niektóre diecezje mogły przekazać dane niepełne (charakterystyczne, że w opracowaniu czytamy, iż zbieranie danych trwało do marca 2019 roku, czyli aż do ostatniej chwili – a miało trwać do końca listopada 2018 roku; to pokazuje, że wcale nie było w diecezjach i zakonach entuzjazmu do gromadzenia i publikowania tych liczb).
A najważniejsze, żeby za tymi statystykami nie zgubić poszczególnych głęboko skrzywdzonych osób. To one są tu najważniejsze, a nie liczby i instytucje.
Telefon wsparcia "Zranieni w Kościele"
To z myślą o nich powstał telefon wsparcia "Zranieni w Kościele" – 800 280 900. Telefon ten został uruchomiony w miniony wtorek. Przez trzy godziny dzwonił bez przerwy. Dyżurujący psycholog podjął długie rozmowy z kilkoma osobami skrzywdzonymi przez duchownych. Dzwoniący byli w różnym wieku i na różnym etapie radzenia sobie z doświadczeniem wykorzystania, głęboko związani z Kościołem lub całkowicie od niego oddaleni. Żadna z tych spraw nie była wcześniej nigdzie zgłaszana.
Muszę zresztą przyznać, że mnie osobiście fakt, iż mogłem – wraz z przyjaciółmi z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, Laboratorium "Więzi" i Fundacji Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu – włączyć się w przygotowanie i uruchomienie Inicjatywy "Zranieni w Kościele", pozwala jakoś sobie radzić z uczuciami gniewu i "usprawiedliwionej złości", które są we mnie po czwartkowej konferencji prasowej. Pozwala wyjść z beznadziejnej bezradności. I trwać w Kościele. Bo w Kościele naprawdę chodzi o coś dużo ważniejszego niż konferencje prasowe przewodniczących episkopatów. Chodzi o Kogoś.
Publikujemy tekst autorstwa Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego "Więzi", który ukazał na portalu wiez.com.pl