Od Smudy i Fornalika, a wcześniej Janasa różniło go wiele, ale w jednym się do nich upodobnił - rzucaniu banałów na prawo i lewo. Odsłuchiwanie publicznych wypowiedzi Adama Nawałki może boleć.
Od Smudy i Fornalika, a wcześniej Janasa różniło go wiele, ale w jednym się do nich upodobnił - rzucaniu banałów na prawo i lewo. Odsłuchiwanie publicznych wypowiedzi Adama Nawałki może boleć.
Będziemy mu pamiętać historyczne zwycięstwo z Niemcami, udane Euro 2016 i zwycięskie eliminacje do mundialu. Za to chapeau bas.
Adam Nawałka zapisał się jako maniakalny wyznawca profesjonalizmu, dbający o najmniejsze drobiazgi. Nie odpuścił, gdy człowiek przygotowujący boisko treningowe w Soczi zamierzał ściąć trawę na wysokość 25 milimetrów. Poszło o milimetr, ale ponoć dla piłkarzy to kolosalna różnica. Selekcjoner chciał 24 milimetry, więc miał.
Do tego zawsze elegancki, z modnym zegarkiem i odpowiednio ułożoną fryzurą. Żeby się nie zapuścić, chodzi na basen albo wsiada na rower. Jakże różnił się od poprzedników - nieprzystającego do futbolowej nowoczesności i rzucającego na oślep językowymi lapsusami Franciszka Smudy czy pozbawionego charyzmy Waldemara Fornalika.
Adam Nawałka pożegnał się z kadrą »
Podobny do Fornalika i Smudy
Z jednego powodu za Nawałką nikt tęsknić nie będzie. Konferencje prasowe z jego udziałem były drogą przez mękę. Sprowadzał je do lania wody, nie odpowiadał na pytania wprost, piłkarską nowomowę doprowadzał do perfekcji, a słuchających go do szewskiej pasji. Kolejni dziennikarze zaczęli rozumieć, że przedmeczowe i pomeczowe konferencje z udziałem trenera to strata czasu. Bo ile razy można słuchać o "świetnej organizacji gry", "stabilizacji w grze" czy "potrzebie wypracowania automatyzmów"?
W tym jednym upodobnił się do poprzedników - Fornalik, Smuda, a wcześniej Paweł Janas również nie znosili konferencyjnych obowiązków, a odsłuchiwania ich wypowiedzi nie powinno się życzyć nawet największemu wrogowi.
- Wieki temu nauczyłem się, że konferencja prasowa musi czemuś służyć, a te trenera Nawałki wyglądały, jakby był do nich przymuszany. Odnoszę wrażenie, że chodził na nie nieprzygotowany. Coś mówił, tak naprawdę bardzo dużo mówił, ale było w tym bardzo mało treści. Nigdy nie odpowiadał konkretnie na pytania dziennikarzy, mówił naokoło, rzucał ogólnikami. Tak motał, motał, żeby nic nie powiedzieć – surowo ocenia ustępującego selekcjonera Zbigniew Lazar, ekspert od komunikacji i PR.
Inaczej banały trenera reprezentacji postrzega Marek Motyka, w przeszłości boiskowy kolega Nawałki z Wisły Kraków. - Adam to bardzo inteligentny człowiek i starał się mało mówić, a dużo robić, bo to wszystko jest oceniane. Starał się być bardzo wyważony i ostrożny w jakichkolwiek poglądach. Wiadomo, jak u nas jest: gdy jest dobrze, to wszyscy noszą cię na rękach, a gdy jest źle, to wszyscy krytykują. No i pamiętajmy, że obowiązuje zasada, że pewnych rzeczy z szatni się nie wynosi - tłumaczy trener Motyka.
Dwie różne teorie, ale z jednym punktem wspólnym: Nawałka upodobał sobie okrągłe zdania, by mówić tak, aby nic nie powiedzieć.
Pierwszy przykład. Krótko po nominacji selekcjoner dał się zaprosić do programu "Jeden na jeden" TVN24.
- Czy za dwa lata drużyna Adama Nawałki będzie choć trochę przypominała Barcelonę? – dociekał prowadzący.
Odpowiedzi się nie doczekał, choć Nawałka zabrał głos.
- Wierzę gorąco w to, że organizacja gry za dwa lata naprawdę będzie dużo lepsza. Mamy bardzo dobrych zawodników, grających w klubach, które walczą o najwyższe cele w Europie. To kwestia strategii gry, wydobycia z tych zawodników to, co najlepsze – tłumaczył po swojemu.
Później mówił o "automatyzmach w grze", "schematach" i "płaszczyźnie współpracy".
Na starcie swojej kadencji udzielał wywiadów, ale szybko się odgrodził murem, jakby się wystraszył swojej obecności w mediach, a może po prostu się nimi zmęczył.
Już nie krążył po telewizyjnych studiach. Z udziału w konferencjach przed i po meczu nie mógł zrezygnować, bo to dobry zwyczaj w każdej przyzwoitej piłkarskiej federacji, a przy okazji meczów o punkty nawet obowiązek. Konferencje były jedyną okazją do kontaktu dziennikarzy z selekcjonerem. Bądźmy szczerzy, mało przyjemną.
Prawo Nawałki
Już na premierowym spotkaniu z mediami dał próbkę swoich możliwości. Była jesień 2013 roku, pierwsze pytanie dotyczyło sposobu, w jaki trener zamierza dotrzeć do piłkarzy, żeby ich zmotywować. Odpowiedział tak, że niektórzy sprawiali wrażenie, jakby się przesłyszeli.
- Oczywiście mam świadomość, że praca w klubie, a praca w reprezentacji jako selekcjoner to dwie różne bajki. Jestem do tego przygotowany. Moim zadaniem jest to, aby duch drużyny, determinacja w dążeniu do osiągnięcia celu były jak najbardziej skuteczne poprzez środki, które będę z pewnością stosował – stwierdził selekcjoner.
Wymijająco, bez konkretów. Czyli w jego stylu, jeszcze nie do końca odkrytym przez opinię publiczną. Po drodze parokrotnie padło magiczne wyrażenie "organizacja gry" (do połowy 2018 roku trener wypowie je dziesiątki, a może setki razy), ale znów bez szczegółów albo lepiej - bez "detali" – bo to kolejne słowo z samej góry listy najczęściej używanych zwrotów trenera Nawałki.
W swoistym exposé selekcjoner opowiadał długo i zawile, by w końcu podzielić się jednym ze swoich odkryć, czegoś na wzór Prawa Nawałki: tylko drużyna świetnie zorganizowana może naprawdę osiągać dobre wyniki, a może osiągać bardzo dobre wyniki, jeśli jest błysk geniuszu.
Prawda, że proste?
Zahamował atak pasywny
Na pierwszy błysk, ale jeszcze nie geniuszu, jego zespół kazał czekać dobre siedem miesięcy. Wygrał z Litwą po mękach, zwycięskiego gola strzelając w końcówce, ale najważniejsze, że trener wiedział, gdzie tkwił problem. - Hamował nas atak pasywny – skwitował.
Później przyszły eliminacje do Euro 2016. Selekcjoner powagę zachował do ostatniego meczu. Przed każdym - nieważne, czy z Gibraltarem, czy mistrzami świata Niemcami – wyglądał na spiętego.
- Mamy piłkarzy światowej klasy, taki potencjał trzeba wykorzystywać, ale przez grę zespołową. To cała jedenastka decyduje, jaki jest końcowy wynik – przypomniał przed historycznym zwycięstwem z Niemcami w Warszawie.
Na pomeczowej konferencji nie skakał z radości. Kazał ochłonąć. - Planem było zwycięstwo i ten plan został zrealizowany – oświadczył chłodno.
Zadziwił dziennikarzy również przed spotkaniem z raczkującym na arenie międzynarodowej Gibraltarem. – Poważnie traktujemy przeciwnika. Bardzo szanujemy Gibraltar, ten mecz jest dla nas najważniejszy. Jak każdy najbliższy – zapowiedział, choć każdy wiedział, że to tylko kurtuazja.
Przed rewanżem z Niemcami przestrzegał i zapowiadał: - To spotkanie będzie miało wiele faz gry. Będziemy starali się szczelnie bronić i po przejęciu piłki zaatakować.
Gdy Niemcy wygrali 3:1, Nawałka pokusił się o konkluzję: - Porażka jest wtedy, kiedy nie wyciąga się wniosków.
Na koniec był cenny remis w Szkocji i zwycięstwo w Warszawie z Irlandią pieczętujące awans na Euro. - My nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Ta drużyna ma wielki potencjał – trener jeszcze postraszył przyszłych rywali.
Pożar po Euro
We Francji Polacy zagrali niespodziewanie dobrze. Wyszli z grupy, zatrzymali się dopiero w ćwierćfinale i to po karnych na Portugalczykach, przyszłych mistrzach Europy. Wracali do kraju z podniesionymi głowami.
Trener chwalił za zaangażowanie, determinację i kazał patrzeć w przyszłość, bo przed jego zespołem były eliminacje do mistrzostw świata, na których Polski nie było od 2006 roku.
W nagrodę za Euro dostał nowy kontrakt i podwyżkę.
Eliminacje do mundialu Polacy zaczęli od falstartu. Z Kazachstanu wrócili z punktem, choć prowadzili 2:0. Nawałka westchnął "Taka jest piłka" i zapowiedział wyciągnięcie wniosków. Wróciło też słowo "optymalnie", bo liczył na optymalne przygotowanie do kolejnych meczów.
Optymalnie nie było, bo paru kadrowiczów postanowiło wykorzystać zgrupowanie między dwoma meczami na spożycie czegoś wysokoprocentowego. Selekcjoner w pierwszych słowach był bardzo kategoryczny, zupełnie jak nie on: - Takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Nie będę tego tolerował! Nie będzie mego przyzwolenia na łamanie zasad postawy reprezentanta Polski!
Ale nie użył słowa "afera", pijackie ekscesy części swoich podopiecznych nazwał "nieprawidłowościami" i "przesileniami". Piłkarzom wlepiono finansowe kary i sprawa rozeszła się po kościach.
Na boisku robili swoje. Zaliczyli tylko jedną wpadkę, bolesną, z Danią, ale trener nie stracił wiary. – Drużyna prezentuje odpowiedni poziom, duży potencjał, a po burzy jest lepsze powietrze – podsumował.
Superkompensacja w Rosji
Czarne chmury zniknęły, mundial stał przed Polakami otworem.
I wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Nawałka eksperymentował, próbował nauczyć drużynę grać w nowym ustawieniu, a towarzyskie wpadki przed turniejem bagatelizował. Zasłaniał się ciężkimi treningami. W końcu oświadczył: - Tak pracowaliśmy, aby ta superkompensacja nastąpiła podczas pierwszego meczu w Rosji.
Fachowym językiem zapowiedział większą indywidualizację treningów pod względem siły i mocy, wiele obiecywał sobie po podbudowie tlenowej i przygotowaniu mentalnym.
Tuż przed startem mundialu zapewnił wszem wobec: - Dzięki indywidualizacji treningów piłkarze są optymalnie przygotowani do turnieju pod względem fizycznym, taktycznym i mentalnym.
Superkompensacja jednak nie nastąpiła, bo Polacy dostali jeden łomot, potem drugi i mogli się pakować. Zamiast zregenerowanych, silnych i szybkich - zobaczyliśmy ich na rosyjskich boiskach ledwie człapiących.
Selekcjoner widział to inaczej.
- Wykorzystaliśmy maksymalnie możliwości drużyny, zarówno jeśli chodzi o pierwszą jedenastkę, jak i rezerwowych – ocenił po mundialowej porażce.
Jeszcze gorzej
Zarzekał się, że za polską katastrofę w Rosji nie stało złe przygotowania fizyczne, a brak piłkarskiej jakości. Czyli potencjału, o którym tyle dobrego wcześniej nie raz mówił.
- Co do testów wydolnościowych i biochemicznych, to wykazały one, że nasze przygotowanie jest na dobrym poziomie. Nie było żadnych niepokojących informacji. Statystyki są zadowalające, więc to nie przygotowanie motoryczne było problemem, a umiejętności czysto piłkarskie. Chcieliśmy wyciągnąć maksimum z tego, co mieliśmy, i uważam, że naszą pracę wykonaliśmy optymalnie – stwierdził.
Poziom irytacji u kibiców rósł.
- Na wszystkich poprzednich konferencjach, tych przedmundialowych, Nawałka był zawsze taki sam. W pewnym sensie nie dawało się go słuchać. Nie odpowiadał wprost na pytania, właściwie mówił tylko to, co sam chciał przekazać. Konferencje były odbierane jako drętwe i nudne, bo taki był styl komunikacji Nawałki. Pasywny, zachowawczy. Podczas konferencji mundialowych prezentował się już bardzo negatywnie. Pojawiły się porażki w kompromitującym stylu, a styl komunikacji był podobny. Wypadało to już bardzo źle. Nadal nie odpowiadał wprost na pytania, a do tego upierał się, że nie zostały popełnione żadne błędy - opisuje ekspert od marketingu sportowego Grzegorz Kita.
Niski pressing
Na koniec przyszła polska specjalność mundialowa, czyli mecz o honor. Z Japonią udało się wygrać, ale spotkanie, zwłaszcza jego ostatnie minuty, nie miało nic wspólnego z ratowaniem twarzy. Japończycy grali na czas, bo jednobramkowa porażka dawała im awans, Polacy im nie przeszkadzali.
Co na to Nawałka? - Owszem, wynik był satysfakcjonujący dla Japonii. Natomiast my cały czas mieliśmy w planie grę w niskim pressingu, przyjmować przeciwnika na swojej połowie i wyprowadzać szybkie kontry. Jeśli prowadzimy 1:0, strategia gry nie zmienia się – tłumaczył się z taktyki na sam koniec spotkania selekcjoner Nawałka.
Trener chyba nie zrozumiał, że po dwóch wstydliwych porażkach kibice oczekiwali od jego piłkarzy ponadprzeciętnego zaangażowania.
"Niski pressing" zostanie w mundialowej historii Polski tak samo, jak siedem goli Grzegorza Laty na turnieju w 1974 roku.
Godnie się pożegnał
W końcu nadeszła ta ostatnia konferencja. Osiem minut monologu, nie licząc paru kolejnych, bo były też "odpowiedzi" na pytania z sali. Uff. Kto nie wypił kawy, pewnie żałował. Na początek kurtuazyjne podziękowania, później już jazda bez trzymanki w stylu starego dobrego Adama Nawałki:
- Okoliczności są dosyć smutne, jest mi bardzo przykro z tego powodu. Natomiast absolutnie patrzę z optymizmem w przyszłość. To, co będzie przed polską piłką, to, co będzie przede mną jako trener, jako człowiek, który zdobył bardzo dużo doświadczenia, jako człowiek, który dzielił się swoją wiedzą ze wszystkimi. Zarówno jeśli chodzi o piłkarzy, jak i również wszystkie sprawy związane z piłką były niezwykle starannie przygotowane i później zgodnie z tym, co sobie ustaliliśmy, następowała realizacja planów. Te plany moim zdaniem były spełnione. Uważam, że polska piłka zrobiła bardzo duży krok do przodu, jeśli chodzi o moją kadencję i godnie żegnam się z tą reprezentacją.
Można przecierać oczy ze zdumienia, ale to fragment słowo w słowo spisany z wtorkowego pożegnania trenera z reprezentacją. Konia z rzędem temu, kto to zrozumiał. Wygląda na to, jakby trener sam utonął w zalewie banałów, którymi karmił otoczenie od niemal pięciu lat.
Ale trzeba Nawałce jedno oddać. Na koniec swojej pracy przyznał się do błędu, cała winę za niepowodzenie na mistrzostwach w Rosji wziął na siebie. Dokładnie w czwartej minucie swojej przemowy.
Owszem, selekcjonerowi nie płacono za słowa, tylko za wyniki. W PZPN uznano je za zadowalające. - Ze wszystkich selekcjonerów w historii polskiej reprezentacji jego pozycja w dniu zakończenia jest mocniejsza niż w dniu rozpoczęcia pracy – odtrąbił sukces prezes Boniek.
Jakby zapomniał, że Polska jako pierwsza drużyna z Europy odpadła z mundialu, niemal w tym samym czasie co Peru i Panama.
Reprezentację do Euro 2020 przygotuje już ktoś inny.