Nawoływała, by złapać i ogolić na łyso posłankę opozycji, groził prezydentowi Poznania wynajęciem "ukraińskich cyngli", zachęcał, by powiesić na szubienicach "całe PO". Każdą z tych spraw prokuratura umarzała, legalizując w ten sposób ewidentne przestępstwa. Po tragicznej śmierci prezydenta Pawła Adamowicza to podejście się zmieniło. Zdano sobie bowiem sprawę, że istnieje bezpośredni związek między powszechną w naszym kraju agresją symboliczną (słowną) a zabójstwami.
Dotychczas kierowana przez Zbigniewa Ziobrę prokuratura legalizowała postanowieniami o umorzeniach ewidentne przestępstwa popełniane przez radykalnych prawicowców, którzy albo znaleźli sobie miejsce w PiS, albo funkcjonują poza nim w środowisku tzw. narodowców. Chodzi o legalizację wezwań do fizycznego atakowania przeciwników politycznych lub kierowania pod ich adresem gróźb karalnych i uznanie przez organy powołane do ścigania przestępstw, że groźby te mieszczą się w granicach dopuszczalnej debaty publicznej.
Ogolić na łyso
Przekonała się o tym gdańska posłanka PO Agnieszka Pomaska, która podczas jednej z debat sejmowych podarła stojąc na trybunie projekt uchwały autorstwa PiS. W odpowiedzi gdańska radna PiS pani Anna Kołakowska napisała na Facebooku, że należy "złapać to coś i ogolić na łyso". Polityczni koledzy Pomaskiej złożyli natomiast do prokuratury doniesienie o popełnieniu przez autorkę wpisu przestępstwa z art. 255 Kodeksu karnego, który penalizuje publiczne wezwania do popełnienia przestępstwa. Prokuratura sprawę umorzyła z powodu braku znamion czynu zabronionego. Radna Kołakowska zeznała, że nie wzywała do tego, by posłance coś złego zrobić, ale "wyrażała dezaprobatę w odniesieniu do formy jej wystąpienia poselskiego". Prokuratura dała jej wiarę i w uzasadnieniu umorzenia podała, że posłanka nie została znieważona, lecz oceniona negatywnie i pogardliwie, co należy do katalogu dopuszczalnej krytyki. Dopiero kiedy Pomaska wytoczyła radnej Kołakowskiej sprawę cywilną o naruszenie dóbr osobistych, to ją wygrała.
Na szubienicę
Można przytoczyć dobre racje za tym, by ścigać karnie narodowców, którzy w 2017 roku powiesili na szubienicach portrety europosłów PO, można przytoczyć też dobre racje przeciw temu (śledztwo nadal się toczy, i to "w sprawie", a nie przeciw komuś). Ale do ich akcji odniósł się z entuzjazmem radny PiS Karol Wyszyński, który w internecie zachęcał: "Dostawić szubienice i powiesić całe PO", co jest karalnym wezwaniem do popełnienia przestępstwa. Prokuratura stwierdziła w decyzji o umorzeniu, że ten wpis to niekaralna "manifestacja poglądów politycznych".
Eks-ksiądz Jacek Międlar został skazany za spalenie kukły Żyda. Oczywistość i spektakularność przestępstwa była taka, że nie oskarżyć się go nie dało. Ale tam, gdzie przestępstwo jest równie oczywiste, ale mniej spektakularne, bo nie daje się zilustrować obrazkiem, prokuratura traktuje pana Międlara wyrozumiale. Gdy z okazji internetowej dyskusji o rocznicy mordu w Jedwabnem zwrócił się do Żydów: "nasi przodkowie narażali się na śmierć, żeby ratować wasze koszerne tyłki, na polskiej, bohaterskiej krwi wyrósł kąkol taki jak wy", to choć ta wypowiedź nosi wszelkie znamiona czynu zabronionego polegającego na znieważaniu grupy osób z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej lub rasowej, prokuratura uznała, że chodziło jedynie o "wyrażenie dezaprobaty" wobec poglądów wyrażonych w artykule, z którym pan Międlar polemizował.
Do ukraińskich cyngli
Prokuratura umorzyła też postępowanie przeciw mieszkańcowi Poznania, który groził wiceprezydentowi tego miasta, że "wynajmie ukraińskich cyngli", bo "praca z tłumikiem przy uchu jest dużo efektywniejsza". Umorzenie uzasadniano tym, że sytuacja materialna sprawcy wskazywała na to, iż nie stać go na wynajęcie zabójcy. Owszem, groźba jest karalna tylko wtedy, gdy "wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona", ale przecież zagrożony wiceprezydent nie miał wiedzy o sytuacji materialnej grożącego i miał wszelkie podstawy do obaw. Prokurator zatem wbrew duchowi i literze przepisu kodeksowego postępowanie umorzył, bo tak chciał lub też tak mu kazała góra.
Rozwiązanie problemu opisywanych wyżej sytuacji zależy w największej mierze od tych, którzy sprawują władzę wykonawczą, a zatem dysponują organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości: policją i prokuraturą. Dlatego z uznaniem należy odnotować aktywność policji, która po zabójstwie Pawła Adamowicza dokonała kilkunastu zatrzymań osób, które w mediach społecznościowych lub poprzez powiadomienia telefoniczne pochwalały zabójstwa polityków lub wzywały do ich dokonania. Niektórym z nich postawiono zarzuty. Także minister Ziobro zapowiedział, że oddelegowuje 105 prokuratorów do "walki z hejtem".
By nie była to zmiana krótkotrwała, ale głęboka i konsekwentna, potrzebne są działania polityczne. Mogłaby przyczynić się do tego przyjęta przez wszystkie siły w Sejmie uchwała, która wzywałaby służby i prokuraturę do wpisania przestępstw z art. 255 Kodeksu karnego, wtedy gdy chodzi o wezwania do zastosowania przemocy fizycznej i aktów terroru, na listę priorytetów.
Potrzebna byłaby także zmiana w prawie karnym. Czynni politycy narażeni na tzw. hejt łączący się z groźbami to zazwyczaj funkcjonariusze publiczni w kodeksowym rozumieniu: prezydenci, burmistrzowie, parlamentarzyści, radni. Obecnie Kodeks karny penalizuje groźby wobec nich i są one ścigane z urzędu, ale tylko wtedy, kiedy celem groźby jest wpłyniecie na działania funkcjonariusza w danej sprawie. Groźby karalne skierowane wobec kogokolwiek, także funkcjonariusza publicznego, jeżeli nie wiążą się z zakresem jego działań, ścigane są na wniosek pokrzywdzonego. Jeżeli pokrzywdzony nie złoży takiego wniosku, to policja i prokuratura nie zadziałają. Po zabójstwie prezydenta Adamowicza w paru przypadkach było tak, że policja wykrywała w mediach społecznościowych groźbę karalną wobec prezydenta miasta, informowała pokrzywdzonego o tym fakcie i dopiero po złożeniu przez niego wniosku o ściganie sprawcy podejmowała działania dochodzeniowo-śledcze. Warto by zmienić ten stan rzeczy i wprowadzić przepis o ściganiu z urzędu przestępstwa gróźb karalnych pod adresem funkcjonariuszy publicznych.
Przy priorytetowym potraktowaniu przestępstwa wzywania do zastosowania przemocy fizycznej wobec funkcjonariuszy publicznych oraz ścigania z urzędu kierowania gróźb karalnych pod ich adresem ilość i natężenie najbardziej agresywnego hejtu w mediach społecznościowych na pewno by spadła. Perspektywa zatrzymania przez policję, a później znalezienia się w Centralnym Rejestrze Skazanych do przyjemnych nie należy. Wzajemnego szacunku od tego nie przybędzie, ale lepiej mniej, ale lepiej.
Mowa nienawiści a polityczne inwektywy
Zgoła innym zagadnieniem jest natomiast w życiu politycznym "mowa nienawiści", najpowszechniej wskazywana, pośrednia współsprawczyni tragedii, jaką jest śmierć Pawła Adamowicza. Kilkudziesięciu znanych, szalenie zróżnicowanych ideowo publicystów, których można uznać za przykłady powściągliwości w sporach politycznych, wystosowało apel, żeby "mowie nienawiści" wydać walkę nie poprzez moralne potępienia, ale na drodze prawnej:
"Uważamy za konieczne, wzorem innych krajów europejskich, przyjęcie ustawy zapobiegającej i penalizującej mowę nienawiści w przestrzeni publicznej (...) Miejscem prac nad takim prawem jest Sejm, to tam kształtujemy ustrój Rzeczpospolitej. I to tam powinno być opracowane nowe prawo – "lex Adamowicz", w nadzwyczajnej komisji, bez liczebnej przewagi rządzących, łączącej wszystkie siły polityczne" – napisali.
Jest z tym postulatem kłopot, bo jego urzeczywistnienie nie uzdrowiłoby w żaden sposób życia politycznego, ale bardzo mu zaszkodziło – doszłoby do kryminalizacji polityki jako takiej. Autorzy i sygnatariusze tego motywowanego szlachetnymi intencjami apelu uznali zapewne, że istniejący w Kodeksie karnym art. 257 penalizujący "mowę nienawiści", skierowany przeciwko każdemu, "kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości", nie wystarcza i chcieliby rozszerzyć katalog osób i grup objętych ochroną karną o charakterystykę związaną z poglądami i przynależnością polityczną.
Wiąże się z tym jednak bardzo poważny problem: nigdzie w innych krajach katalog ten nie obejmuje sfery politycznej, a są po temu dobre racje. Znieważanie jest pojęciem szerokim: obejmuje okazywanie pogardy, dezawuowanie, wyszydzanie, poniżanie, wyśmiewanie. Odkąd istnieje polityka, czyli walka o władzę, jednym z narzędzi politycznego działania jest właśnie ośmieszanie, okazywanie niechęci i/lub pogardy, poniżanie i wyszydzanie rywali lub przeciwników politycznych. Bez tego trudno sobie wyobrazić politykę. Różne kultury polityczne różnią się nie tym, czy tego rodzaju narzędzie jest stosowane – stosowane jest wszędzie i zawsze – ale tym, jakie formy tego rodzaju agresji symbolicznej są powszechnie akceptowane i używane, a jakie potępiane i odrzucane.
Żeby uzmysłowić na przykładzie, o co chodzi, porównajmy trzy stwierdzenia:
- Żydzi/Arabowie/Ukraińcy* to szkodnicy i pasożyty;
- protestanci/katolicy/prawosławni* to szkodnicy i pasożyty;
- narodowcy/prawicowcy/ lewacy/liberałowie/konserwatyście/PO-wcy/PiS-owcy* to szkodnicy i pasożyty;
* niepotrzebne skreślić
O ile dwa pierwsze stwierdzenia to klasyczna, penalizowana w prawie także polskim "mowa nienawiści", to stwierdzenie trzecie jest dość brutalną, ale jednak inwektywą polityczną, którą w polemikach stosują nie tylko polscy politycy. Gdyby takie stwierdzenia spenalizować, to nie tylko w Polsce, ale też w wielu krajach o dłuższej tradycji demokratycznej trzeba by przeprowadzać przedterminowe wybory, bo większość parlamentarzystów znalazłaby się za kratkami.
Przykładem na to, że słuszne wzburzenie po zabójstwie prezydenta Adamowicza nie zawsze idzie w parze z precyzją myślenia i zdrowym rozsądkiem, są dość powszechne ataki na prokuraturę za to, że wobec braku znamion czynu zabronionego umorzyła postępowanie przeciw Młodzieży Wszechpolskiej, która półtora roku temu wystawiła Pawłowi Adamowiczowi (oraz dwunastu innym prezydentom miast) "polityczny akt zgonu", bo zadeklarował gotowość przyjęcia w Gdańsku uchodźców.
Umorzenie to ma dowodzić tolerancji prokuratury pod wodzą Zbigniewa Ziobry wobec "mowy nienawiści". No dobrze, ale jaki czyn zabroniony popełniła Młodzież Wszechpolska? Nie sposób takiego znaleźć i nikt z krytyków prokuratury na niego nie wskazał, uznając, że bezzasadność umorzenia jest oczywistą oczywistością. A nie jest. Zresztą nawet gdyby "mowa nienawiści" z powodów politycznych była penalizowana, to symboliczne wystawienie "politycznego aktu zgonu" w żaden sposób nie podpada pod znieważanie osoby lub grupy.
Przemoc symboliczna, przemoc fizyczna
Postawmy realistyczną, unikającą moralizowania diagnozę polskiego życia politycznego; odpowiedzmy na pytanie, czy jest w sposób szczególny nacechowane przemocą: symboliczną i fizyczną.
Jeśli chodzi o przemoc fizyczną – to nie jest, nie jest ona jednym z regulatorów życia politycznego i narzędziem w walce o władzę. Polska nie przypomina Francji z okresu sprawy Dreyfusa, polski międzywojennej od zabójstwa prezydenta Narutowicza po 1939 rok, czy niemieckiej Republiki Weimarskiej.
Dwa zabójstwa popełnione z motywów politycznych (pracownika biura poselskiego PiS Marka Rosiaka przez Ryszarda Cybę w 2010 roku oraz prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza przez Stefana W.) oraz udaremniony zamach terrorystyczny planowany w przez Brunona K. nie były w sposób organiczny związane z mechanizmami polskiego życia politycznego. Sprawcy nie mieli żadnych związków ze zorganizowanymi siłami politycznymi, oni i ich czyny zostali potępieni, aparat represji karnej nie okazał im żadnej tolerancji.
Inaczej rzecz się ma z przemocą symboliczną, przede wszystkim słowną.
Istnieje radykalna rozbieżność między relatywnym brakiem przemocy fizycznej w naszym życiu politycznym a nasyceniem debaty politycznej przemocą słowną, gdyż symboliczna agresja jest główną formą komunikacji partii politycznych między sobą i ze swymi zwolennikami.
Pozostaje pytanie o związek między powszechną przemocą symboliczną a tragicznymi, lecz rzadkimi przypadkami przemocy fizycznej. Zaangażowani w spór polityczny twierdzą, że taki związek istnieje i jest bezpośredni. W 2010 roku, po zabójstwie Marka Rosiaka pisowski kandydat na prezydenta Łodzi Witold Waszczykowski mówił dziennikarzom: "Musiało do tego prędzej czy później dojść. Zarzuty, że opozycja jest opozycją antysystemową, w domyśle niedemokratyczną, i że należy ją usunąć, zlikwidować, postawić przed trybunały, musiały do kogoś dotrzeć (...) Wszystkie poglądy są równe. Mamy prawo przekonywać argumentami naszych wyborców. Nie zabijajcie nas! Chcemy pracować dla dobra demokratycznej Polski".
Podobnie ten związek ujął w 2019 roku w wystąpieniu sejmowym przewodniczący PO Grzegorz Schetyna, który stwierdził, że Pawła Adamowicza zabiła "obłąkana i zorganizowana nienawiść" - w czytelnym domyśle organizowana przez PiS.
Rzecz jednak nie jest taka prosta, bo nawet tam, gdzie w życiu politycznym agresji i przemocy symbolicznej jest jak na lekarstwo, dochodzi do zamachów i zabójstw polityków. W Niemczech wybory do Bundestagu w 1990 roku były tradycyjnie nudne jak flaki z olejem, ale doszło do zamachu na kandydata SPD na kanclerza, Oskara Lafontaine’a oraz chadeckiego ministra spraw wewnętrznych Wolfganga Schaeublego. Obaj przeżyli, choć Schaeuble został kaleką. Sprawcy byli chorzy psychicznie. Sprawczyni zamachu na Lafontaine’a została uznana za niepoczytalną i skierowana na przymusowe leczenie psychiatryczne; sprawca zamachu na Schaublego został uznany za poczytalnego i skazany.
W 2003 roku została zamordowana w domu towarowym minister spraw zagranicznych Szwecji Anna Lindh; tu też choć sprawca był chory psychicznie, został uznany za poczytalnego i skazany. W 2016 roku posłanka do brytyjskiej Izby Gmin Joe Cox została zamordowana przez prawicowego ekstremistę, który nie ukrywał motywów politycznych. W żadnym z tych przypadków nie wysuwano na poważnie hipotezy, że jakaś "nienawiść" lub "atmosfera" mogła się choćby pośrednio przyczynić do zamachów.
Niemniej mocne stwierdzenie o braku jakiegokolwiek związku między powszechną w Polsce agresją symboliczną a zabójstwami także nie daje się utrzymać. Skoro obie strony politycznego sporu przedstawiają przeciwnika jako polityczne zło absolutne pozbawione moralnego prawa do zaistnienia we wspólnocie politycznej, to jednostkom pod jakimś względem zaburzonym, szukającym odwetu za prawdziwe lub wyimaginowane krzywdy oraz okazji do zaistnienia w przestrzeni publicznej łatwiej jest wybrać na ofiarę polityka którejś z tych stron. Dlatego problem istnieje i jest poważny, ale nie rozwiąże się go przez apele o powrót wzajemnego szacunku do życia publicznego.
Jego rozwiązanie zależy od policji i prokuratury. Ważne jest to, że następuje na naszych oczach zmiana w polityce rozpoznawania i ścigania przestępstw polegających na wzywaniu do użycia przemocy fizycznej wobec czynnych polityków. Przeprowadzenia takich zmian w prawie i ich utrzymanie w działaniach organów ścigania wydaje mi się prawdopodobne. To strach osób zaangażowanych w politykę o zdrowie i życie swoich bliskich i własne. Po zamordowaniu Marka Rosiaka i Pawła Adamowicza okazuje się, że raz padło na jedną stronę sporu, a raz na drugą. Na kogo padnie następnym razem? Nie wiadomo. Może więc warto zrobić coś razem, by prawdopodobieństwo, że w ogóle na kogoś padnie, choć trochę zmniejszyć.