Czy Janusz Wójcik skusił się na koncert Pata Metheny'ego, a Franciszek Smuda na wizytę w muzeum Prado? W wywiadzie dla sport.tvn24.pl Maciej Szczęsny, były bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski, opowiada o swojej miłości do jazzu i sztuki.
Był dobrym bramkarzem, nawet bardzo dobrym. Reprezentował kraj, grał w Lidze Mistrzów, a tytuł mistrza Polski wywalczył z czterema klubami. W tym wywiadzie nie będzie opowieści na te tematy. Oto Maciej Szczęsny, jakiego nie znacie.
RAFAŁ KAZIMIERCZAK, SPORT.TVN24.PL: Pozwól, że na początek cofniemy się o prawie 20 lat. Siedzę w filharmonii, patrzę, a tu w jednym z pierwszych rzędów jesteś ty – wtedy bramkarz Legii, a może już Widzewa.
MACIEJ SZCZĘSNY: To pewnie był koncert Herbiego Hancocka. Chociaż nie, Chick Corea wtedy grał. I co, zdziwiłeś się, że piłkarz zjawił się w filharmonii?
Niestety tak. I jest mi wstyd, bo wiem, że to stereotypowe podejście.
Przywykłem do tego, że ludzie na koncertach dziwą się na mój widok. Tak samo, jak dziwią się, kiedy widzą mnie na motorze. Mało tego, powiem ci, że czasami są zdziwieni, kiedy spotykają mnie w sklepie. Trochę to śmieszne, że sportowców, a w szczególności piłkarzy, odbiera się jako ludzi bez zainteresowań. Jedni lubią obejrzeć dobry film, inni pójść na koncert. Istnieje coś takiego jak kultura wyższa i ta dla plebsu. Ja akurat staram się konsumować tę wyższą, ale nie dlatego, by czuć się kimś lepszym. Zwyczajnie łatwiej do mnie dociera. Albo inaczej, dociera tak samo jak disco polo, na szczęście więcej mi z tego zostaje.
Jedni lubią obejrzeć dobry film, inni pójść na koncert. Istnieje coś takiego jak kultura wyższa i ta dla plebsu. Ja akurat staram się konsumować tę wyższą, ale nie dlatego, by czuć się kimś lepszym. Zwyczajnie łatwiej do mnie dociera
Maciej Szczęsny
W polskiej szatni po awansie do mistrzostw Europy była raczej dyskoteka.
No wiesz, w każdej szatni w takim momencie byłaby zabawa. Przecież nikt nie puści wtedy Chicka Corei. Polacy nie są za specjalnie umuzykalnionym narodem, z synkopowaniem mogłoby być ciężko.
Ale wiem, że ty przed meczami mobilizowałeś się muzyką jazzową.
Jeden z najlepszych meczów w karierze zagrałem po podroży z małego włoskiego miasteczka do Genui. Otaczała mnie w tej podroży muzyka Chucka Mangione. Dzięki niej byłem i uspokojony, i naładowany jednocześnie.
Od tego koncertu w filharmonii minęło dużo czasu. Wciąż otacza cię jazz?
Na pewno jak każdemu, kto posuwa się w latach, gust trochę mi się zmienił. Słucham więcej klasyki. Ale głównie jednak jazzu. Chociaż całe życie towarzyszył mi też rock, a nawet klasowy pop. Zdarzało mi się włączyć Whitney Houston i nigdy nie przyszło mi do głowy, że marnuję czas albo że niszczę sobie psychę. Nawet raz byłem na stadionie Polonii na koncercie Eltona Johna, kiedy lało nieprawdopodobnie, a z zimna trudno było wytrzymać. Ludzie zbijali się w kupę i korzystali z tego, ze pan Elton John mimo tego, że ma tytuł szlachecki, nic sobie z tego deszczu nie robi.
Muszę się jednak przyznać, że od jakiegoś czasu dużo tego słuchania nie ma, no, w porównaniu z tym, co było kiedyś. Ze słuchaniem mam to samo, co z jedzeniem. Kiedy moja żona, która jest stewardesą i mieszka za granicą, przyjeżdża do Polski, bardzo dużo gotuję i bardzo dużo jem. Słuchamy też muzyki, zarywamy całe noce. A kiedy jej nie ma, to nawet jak jestem głodny, nie chce mi się zrobić jeść. Mówię sobie, że to piep**ę, że nie będę sam siedział przy stole. I to samo mam z muzyką. Puszczam jedną stronę jakiejś winylowej płyty, a na drugą stronę nie mam już ochoty.
Kiedyś jako piłkarz, czyli człowiek dosyć zajęty, na koncertach bywałeś często. Teraz cię nie widać. Co się dzieje?
Może właśnie dlatego bywałem, że miałem takie czynne życie. Teraz mam mniej czynne, a nawet jestem wycofany. Na aucie. Ale żeby nie było – nie skarżę się. Całe szczęście chce i potrzebuje mnie żona. Wiesz, to jest taki fragment większej całości, jak z tym jedzeniem i słuchaniem płyt. Jakoś bez żony nie czuję podniety, by samemu zasuwać na koncert. Zupełnie inna rzecz, że – po prostu – kultura stała się dosyć droga. A ja ostatnimi czasy słabiej zarabiam.
A częściej bywasz na meczach czy na koncertach?
Powiem tak – na meczach też rzadko bywam. A gdybym miał wybór i wolność finansową, to z całą pewnością bywałbym na koncertach. Trochę mnie odstrasza to, że tym trzeba się na bieżąco interesować. Dowiedziałem się o koncercie Simply Red, a biletów już nie było, wyprzedały się ze trzy miesiące wcześniej drogą internetową. Inna sprawa, że jeżeli chciałbym się wybrać na taką imprezę z synem i żoną syna albo z własną żoną, to musiałoby polecieć kilka stówek. Trochę słabo.
Tak się zastanawiam, ile koncertów uciekło ci przez to, że byłeś sportowcem? Że zamiast do filharmonii musiałeś jechać na stadion?
Niestety sporo. Pamiętam taką historię z czasów Janusza Wójcika, już nie wiem, dlaczego, ale mieliśmy z Legią kilkudniowe zgrupowanie w Konstancinie. A do Warszawy właśnie przyleciał Pat Metheny. Bardzo długo negocjowałem z Wójcikiem, żeby dał mi wolny wieczór. I w końcu dał, pojechałem na stary Torwar, który, tak na marginesie, na koncerty się nie nadawał. Metheny grał materiał z płyty "Secret story", a ja byłem tą płytą absolutnie zafascynowany, zamulony, na okrągło jej słuchałem, co za bogactwo dzięków! Potem zachwyciłem się jeszcze jego płytą z Charliem Hadenem, "Beyond the Missouri Sky", chociaż jest zupełnie inna, bardzo surowa, skłaniająca do zadumy. Akurat na ten koncert udało mi się pojechać. Te dwie i pół godziny dodały mojemu życiu bardzo wiele na bardzo długo.
Przepraszam, a dlaczego Wójcika nie zabrałeś ze sobą?
Nawet nie próbowałem. Po pierwsze, musiał pełnić straż nad resztą czeredy, miał swoje obowiązki. Po drugie, spodziewam się, choć nie mam pewności, że w słowach krótkich i żołnierskich powiedziałby, co sądzi o takiej muzyce. I oczywiście miałby do tego pełne prawo.
A z Franzem Smudą o jazzie dyskutowaliście, namawiałeś go na koncerty?
Też nie. Z Franzem Smudą miałem inną przygodę. Byliśmy z Widzewem w Madrycie na meczu Ligi Mistrzów z Atletico. Franz zarządził, zresztą na wyraźne oczekiwanie zespołu, wyjazd do jakiegoś dużego domu handlowego. A mówimy tu o czasach, kiedy w Polsce nie było galerii handlowych, więc zrozumiałe, że chłopaki chcieli zrobić zakupy, coś dla dzieci i żon pod choinkę. Ja postanowiłem wysiąść po drodze i zajrzeć do muzeum Prado, na przykład Hieronymus Bosch mnie interesował. Franz na kilka godzin przed wyjazdem i podczas niego cały czas strasznie na mnie nadawał. Że się alienuję, że nie potrafię spędzać czasu z grupą, że mam swoje fanaberie. A to nie chodziło o alienację, tylko o zobaczenie czegoś poza stadionem, hotelem i lotniskiem, czyli tym, co sportowcy widzą na wyjazdach, bo na więcej nie mają ani czasu, ani sił.
Byliśmy z Widzewem w Madrycie na meczu Ligi Mistrzów z Atletico. Franz zarządził, zresztą na wyraźne oczekiwanie zespołu, wyjazd do jakiegoś dużego domu handlowego. A mówimy tu o czasach, kiedy w Polsce nie było galerii handlowych, więc zrozumiałe, że chłopaki chcieli zrobić zakupy, coś dla dzieci i żon pod choinkę.
Ja postanowiłem wysiąść po drodze i zajrzeć do muzeum Prado, na przykład Hieronymus Bosch mnie interesował.Maciej Szczęsny
Strzelam, że w Prado byłeś jedynym przedstawicielem drużyny?
Tak się złożyło. Ale jestem przekonany, że koledzy, z którymi grywałem w piłkę, też bywali w muzeach. Akurat nie tego dnia.
A czy przez całą długą karierę spotkałeś w tym piłkarskim środowisku kogoś, z kim mógłbyś pogadać o swojej pasji?
Na przykład Krzysiek Dowhań, trener bramkarzy Polonii, słuchał dużo rockowej muzyki, od lat młodzieńczych miał słabość do Deep Purple. Nawet pożyczył mi ich płytę. Ale wiesz, ja nie szukałem towarzystwa, na koncert wolałem iść z bliską osobą.
Tych płyt masz bardzo dużo, twoje mieszkanie trochę przypomina radio. To wszystko jest do zliczenia?
Samych kompaktów mam z dwa i pół tysiąca, ale znam takich, którzy mają dziesięć razy więcej i żyją. Nowe kupuję już sporadycznie, nie tylko ze względów finansowych. Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że aby posłuchać trzech płyt dziennie, tak na dobre zatopić się w muzyce, to potrzebuję, powiedzmy, trzech lat. Czyli poszerzanie kolekcji trochę nie ma sensu, skoro tak rzadko się z niej korzysta. Poza tym wszedłem w posiadanie dobrego adapteru, z dobrą wkładką i dobrą igłą, a na rynku zaczęły się pojawiać dobrze tłoczone winyle. A musisz wiedzieć, że taki winyl w porównaniu z kompaktem jest jak porsche przy syrence. Stawiam więc na winyle. To delicje. Żona lata po całym świecie i mi pomaga, bo chętnie odwiedza większe i mniejsze sklepy, z listą wydrukowaną przeze mnie, a nawet wydrukowanymi okładkami płyt.
Samych kompaktów mam z dwa i pół tysiąca, ale znam takich, którzy mają dziesięć razy więcej i żyją. Nowe kupuję już sporadycznie, nie tylko ze względów finansowych. Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że aby posłuchać trzech płyt dziennie, tak na dobre zatopić się w muzyce, to potrzebuję, powiedzmy, trzech lat
Maciej Szczęsny
A wytłumacz dlaczego – skoro tak się pasjonujesz muzyką – nie grasz na żadnym instrumencie?
Nie tylko nie gram, nie śpiewam nawet przy goleniu. Słyszę fałszowanie innych, ale nie swoje. Więc kiedy wydaję dźwięki, to jest to kara dla społeczeństwa. Zauważyłeś, że my, Polacy – bo nie chcę powiedzieć: oni, Polacy – nie umiemy śpiewać, nawet przy hymnie drzemy ryja? Nie umiemy i już. A tacy Brytole, a przynajmniej ich większość, mają słuch, co prezentują nawet na stadionie. Takie "You'll never Walk Alone", muzycznie niezbyt łatwe, śpiewają jednak czysto. A Polacy, poza góralami, nie dają rady.
Wciąż robisz zdjęcia na koncertach?
Bardzo dawno ich nie robiłem.
Przestań, z tego też się wycofałeś?
No tak. I bardzo mi tego żal, bo bardzo to lubiłem. Coś mi na dłużej zostawało po koncertach. Czasem takie zdjęcie można było powiesić w domu, a czasem sprzedać do "Jazz Forum".
Pamiętam, że kiedyś wisiało u ciebie takie zdjęcie niepełnosprawnego pianisty, o którym mi opowiadałeś.
Michel Petrucciani, pan niestety już nie żyje. Zdjęcie gdzieś mam. Już nie na ścianie, bo po drodze zmieniłem dwa mieszkania.
Dlaczego akurat to zdjęcie tak polubiłeś?
Ja bardzo lubiłem tego pana, to, co i jak grał. Udało mi się zrobić zdjęcie artyście mocno niepełnosprawnemu, które tej ułomności nie uwypuklało. To zdjęcie człowieka absolutnie szczęśliwego z tego, co i jak robi. W jego przypadku była to sztuka, bo miał z metr dwadzieścia wzrostu, zasięg ramion też nie ten, a na nogach przedłużacze, by sięgnął do pedałów. W dodatku chorował na łamliwość kości, więc bywał wnoszony na scenę. A radził sobie tak, że dawał radość. Cieszyłem się z tego zdjęcia.
Swoim synom przekazałeś miłość do muzyki?
O ile mi wiadomo, Wojtek uczy się grać na pianinie. Nie mam pojęcia, jak mu idzie, bo od dwóch lat ze mną nie rozmawia. Nie wiem, dlaczego i nie będę go o to pytał za pośrednictwem mediów. Mam nadzieję, że chadza na koncerty, do niedawna mieszkał przecież w Londynie, gdzie działo się bardzo dużo. Teraz mieszka w Rzymie, gdzie dzieje się mniej, ale na pewno więcej niż w Warszawie. Janek otacza się muzyką, ale na koncerty za bardzo nie ma czasu, bo jest mocno zajętą osobą. Kiedy byli dziećmi, bywali w filharmonii na koncertach dla maluchów.
A wiesz, że te koncerty wciąż są w filharmonii organizowane?
Naprawdę? To dobrze, bo przez jakiś czas chyba ich nie było. Janka i Wojtka sporadycznie zabierałem na nie ja, ale przeważnie moja mama, która poczuwała się do roli edukatora. Bardzo przystępnie podana muzyka, na wesoło. Supersprawa.
Rozmawiał RAFAŁ KAZIMIERCZAK