Pupil salonów, który regularnie i bezczelnie – zdarzało się, że na oczach tak zwanego najlepszego towarzystwa – molestował kobiety. Szacowne grono, które latami przymykało oczy na jego ekscesy. I kolejny rok, w którym Adam Zagajewski nie dostanie literackiego Nobla. Czyli afera, która zachwiała w posadach Akademią Szwedzką i obnażyła Szwecję, w której pod przykrywką najbardziej prorównościowego kraju świata, wciąż świetnie ma się patriarchat.
Bomba wybuchła pod koniec listopada. Przez USA właśnie przetaczała się afera Harveya Weinsteina, wszechmocnego producenta, który przez lata wymuszał seks na aspirujących aktorkach. Na fali ruchu #MeToo posady tracili kolejni wpływowi mężczyźni, których podobne grzechy wreszcie wyszły na jaw. A szwedzki dziennik "Dagens Nyheter” opublikował artykuł Matildy Gustavsson oskarżający "mężczyznę powiązanego z Akademią Szwedzką" o molestowanie seksualne 18 kobiet.
Autorka nie ujawniła jego nazwiska. Napisała tylko, że to znana postać szwedzkiej kultury i dyrektor artystyczny klubu w centrum Sztokholmu - "legendarnej sceny dla literackich odczytów, wykładów, jazzu i muzyki klasycznej", gdzie gościło "wielu laureatów Nobla oraz najsłynniejszych szwedzkich aktorów, artystów i profesorów". Współwłaścicielką klubu jest jego żona - "pisarka mająca związki z Akademią". Akademia poważnie dotuje miejsce, a jego członkowie nazywają je "swoim dużym pokojem".
Power couple
Te informacje wystarczyły, żeby zidentyfikować klub Forum, a parę jako fotografa Jeana-Claude’a Arnaulta oraz poetkę i członkinię Akademii Katarinę Frostenson. Ona ma 65 lat i wygląda jak żywa reklama szwedzkiego typu urody: słomiana blondynka o oczach jak bławatki. On ma lat 71, jest Francuzem, fotografem, i trochę przypomina Michela Houellebecqa, tyle że po wizycie u fryzjera. I detoksie.
Oboje od lat byli, jak mówią Anglosasi, "power couple" (w wolnym tłumaczeniu: parą trzymającą władzę) w szwedzkim literackim świecie. Frostenson to znana poetka odznaczona francuskim orderem Legii Honorowej, a w Akademii zasiadała od ponad ćwierć wieku.Arnault zaś był tak towarzysko powiązany z akademikami, że uważał się za dziewiętnastego członka tego grona.
Według autorki artykułu, jego zachowanie przez lata uchodziło mu na sucho, bo z wprawą pogrywał na stereotypie Francuza: niegrzecznego intelektualisty z kieliszkiem Bordeaux w ręku, który leci na wszystko, co się rusza, bo ten typ po prostu tak ma. "Reprezentował bunt wobec poprawności politycznej, coś mrocznego i interesującego. Miał to tak zwane francuskie zachowanie – za bardzo się kleił do kobiet i zawsze komentował ich ciała" – opisywała go Gustavsson.
Jak się okazało, na tym nie poprzestawał. 18 kobiet opowiedziało, jak dotykał je wbrew ich woli, wymuszał seks – czasem w mieszkaniach należących do Akademii - a jeśli wchodziły z nim w relacje, po ich zakończeniu starał się je zniszczyć. Zdarzało mu się molestować kobiety na noblowskich imprezach, niemal pod okiem żony.
Dotyk wbrew woli
Pisarka Gabriella Håkansson spotkała go na przyjęciu w 2007 roku. "Rozmawialiśmy przez chwilę, a potem wsadził dłoń między moje nogi. Złapał mnie za cipkę. Nie dałam mu żadnego pretekstu, nie było między nami flirtu czy dotyku. Nagle znalazłam jego rękę na moim kroczu" – opowiedziała gazecie. Wszystko widział stojący obok partner pisarki oraz liczni goście imprezy. Håkansson go spoliczkowała. Arnault wyszedł.
Inną pisarkę, Elise Karlsson, w podobnych okolicznościach złapał za pupę. "Zesztywniałam. Powiedziałam: nie dotykaj mnie. Odparł: bo co? Miałam wrażenie, że lubi w ten sposób demonstrować władzę" – opowiadała. Gdy ponownie kazała mu zdjąć dłoń, publicznie wyzwał ją od wariatek.
Kobieta, która nie chciała podawać nazwiska, opisała pełną przemocy relację z Arnaultem. "Chwycił mnie za głowę i trzymał. Nie mogłam się ruszać i zaczęłam się bać. Czułam, że mój strach go podnieca. Kiedy chciałam zakończyć związek, cały czas do mnie wydzwaniał, aż musiałam zmienić numer" – opowiedziała. Inna dziewczyna, gdy z nim zerwała, usłyszała, że „jest jak rak” i powinno się ją eksterminować.
W relacjach kolejnych ofiar powtarzają się szokujące i dosadne opisy zmuszania ich do seksu. "Nagle złapał mnie za szyję (…) Spanikowałam. Nie puścił mnie. W końcu zwymiotowałam. Wtedy odepchnął mnie na podłogę, bym nie zabrudziła mu pościeli. Jego ruch był rutynowy, jakby robił to tysiące razy" – stwierdziła jedna z nich.
Kiedy uczestniczki kursu kreatywnego pisania po spotkaniu, które odbyło się w Forum, poskarżyły się na awanse Arnaulta, część środowiska literackiego stanęła w jego obronie. Pewien poeta napisał nawet, że władze kursu, które zerwały z fotografem współpracę, powinny go przeprosić.
Arnault miał być tak bezczelny, że na imprezie noblowskiej w 2006 roku chwycił za tyłek następczynię szwedzkiego tronu, księżniczkę Victorię. Według świadków jej asystentka rzuciła się z pomocą i odepchnęła natręta. Rodzina królewska sprawy nie komentuje, ale w oświadczeniu napisała, że wspiera ruch #MeToo.
Hipokryzja na salonach
Gdy sprawa wyszła na jaw, środowisko zaliczyło podobną jak wcześniej Hollywood rundę bicia się w piersi i płakania krokodylimi łzami. "To kolektywna plama na honorze literackiego Sztokholmu” - napisał jeden z jego tuzów. Przez ponad 20 lat nikt jednak nie zareagował. Żadna z 18 kobiet nie poszła też na policję, głównie dlatego, że bały się, iż nikt im nie uwierzy, a wręcz spotka je towarzyski ostracyzm. "Wstydziłam się, że sama postawiłam się w tej sytuacji. Jeśli sama coś z nim zaczniesz, spotkasz się z pogardą feministycznych pisarek, które wciąż chodzą do klubu" – powiedziała jedna z nich.
Najwcześniejsza historia pochodzi z 1996 roku - jego ofiara napisała nawet do ówczesnego szefa Akademii, że Arnault ją molestował, ale ten list zignorował. Ostatnia historia jest z 2017 roku. Arnault wszystkiemu zaprzeczył.
Szwedzka Akademia wydaje się ostatnim miejscem na seksualne skandale. Jeśli w ogóle o niej myślimy – przyznaje najbardziej prestiżową literacką nagrodę na świecie – to raczej jako o komitecie nobliwych siwych panów i pań w perłowych naszyjnikach; intelektualistów kulturalnie dyskutujących o literaturze w zaciszach gabinetów. Tymczasem, jak napisał "Guardian”, jest to raczej "samonapędzająca się oligarchia złożona z 18 członków - bogata, prestiżowa (przynajmniej we własnych oczach) i sekretna”. Oraz, w znakomitej większości, męska.
Od 1901 roku, raz do roku, akademicy przyznają nagrodę pisarzom, poetom lub eseistom, którzy - ich zdaniem - stworzyli "najbardziej wyróżniające się dzieło idealistyczne”. Taki warunek postawił fundator, wynalazca dynamitu Alfred Nobel. Czasem są to powszechnie znane nazwiska, innym razem, jak w 2015, ogłoszeniu wyników towarzyszy "dźwięk, jaki wydaje 10 tysięcy dziennikarzy googlujących Swietłanę Aleksijewicz".
Właściwie nie wiadomo, dlaczego akurat literacka nagroda Nobla budzi takie emocje. Pisarze żartują, że najpiękniejsze słowa w języku angielskim to "mój szwedzki wydawca” (wydanie książki w Szwecji zwiększa szanse, że akademicy ją przeczytają), a czytelnicy obstawiają duże pieniądze, typując zwycięzców, a potem gorąco komentują wynik.
Akademia nie ustanawia nowych trendów, raczej nagradza pisarzy za całokształt kariery (średnia wieku laureata to 67 lat), i to nie zawsze tych, których dzieła, mówiąc eufemistycznie, przetrwały próbę czasu. Nobla nie dostał Marcel Proust, James Joyce, Victoria Woolf czy Vladimir Nabokov, za to mają go Carl Friedrich Georg Spitteler, Rabindranath Tagore, Wole Soyinka, Jean-Marie Gustave Le Clézio i Henryk Sienkiewicz, którego "Quo Vadis” czytają dziś wyłącznie siódmoklasiści, i to najczęściej z bryków. "The Atlantic” nazwał Akademię "politbiurem literatury”: skostniałym, niedemokratycznym, niepotrzebnym. Tym niemniej Nobel jest jak Oscar: nie ma pisarza ani pisarki, którzy o nim nie marzą.
Sztokholm shore
Artykuł w "Dagens Nyheter” wywołał ogólnokrajowy skandal i mocne przetasowania w Akademii. Jej stała sekretarz Sara Danius - pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku - wynajęła firmę prawniczą, by przeprowadziła dochodzenie i zerwała wszelkie powiązania z klubem Arnaulta. Przy okazji okazało się, że Francuz dorabiał sprzedawaniem nazwisk laureatów literackiego Nobla - było ich w sumie siedmiu, m.in. Wisława Szymborska i Harold Pinter - na kilka dni przed ogłoszeniem wyniku. Jego klienci dzięki temu mogli poprawnie obstawiać noblowskie zakłady. Przecieki, oczywiście, dostawał od żony.
Danius zażądała ustąpienia Frostenson. Ta odmówiła, a wsparli ją konserwatywni członkowie Akademii, którym od dawna nie podobały się rządy Danius i jej modernizujące zapędy. Frostenson (chwilowo) zachowała stanowisko. W ramach protestu rezygnację złożyło wtedy trzech członków Akademii: Peter Englund, Klas Östergren i Kjell Espmark. A przepychanki w najbardziej nobliwej szwedzkiej instytucji zaczęły przypominać reality show, swoiste "Sztokholm Shore", tyle że w wykonaniu elit.
Poprzedni stały sekretarz, Horace Engdahl, w jadowitym artykule nazwał swoją następczynię najgorszą szefową tej instytucji w całej jej ponad dwustuletniej historii. A ci koledzy, którzy rzucili papierami - uznał - po prostu nie potrafią przegrywać. Espmark odpowiedział, że "gdy wiodące głosy w Akademii stawiają przyjaźń ponad uczciwość, nie mogę dłużej uczestniczyć w jej obradach". Środowisko podzieliło się na obrońców Frostenson i obrońców Danius, a ich pełne pasji argumenty zazwyczaj przykrywały fakt, że są rodzinnie lub towarzysko powiązani z jedną ze stron. Pisząca o walce o władzę w Akademii prasa chętnie używała przymiotnika "szekspirowski”; noże w plecy wbijane przeciwnikom były jednak wyłącznie metaforyczne.
12 kwietnia Frostenson zgodziła się odejść, ale pod warunkiem, że Danius przestanie być szefową Akademii. Ta, pod presją, również złożyła rezygnację. - Nie wszystkie tradycje warto zachować. Dbanie o dziedzictwo nie oznacza arogancji i odcinania się od społeczeństwa - powiedziała mediom. Wezwała też Akademię do ścigania przypadków molestowania oraz do walki z nadużywaniem władzy przez mężczyzn i poniżającym traktowaniem kobiet.
Gdy okazało się, że mężczyzna zgrzeszył, a kobieta została ukarana, w Szwecji zawrzało. Dziennikarz Per Wästberg oburzał się, że to "plama na reputacji Akademii, której nie da się zmyć - i to wszystko przez seksualnego drapieżnika!". Szwedki, demonstrując poparcie dla Danius, wyszły na ulice. Arnaultem natomiast zajęła się prokuratura. Część zarzutów zdążyła się przedawnić, ale śledztwo trwa.
Cień na reputacji Szwecji
Afera położyła się cieniem na obrazie Szwecji jako równościowego raju, w którym urlop ojcowski jest obowiązkowy, parlament niemal w połowie składa się z kobiet, a w przedszkolach testowany jest płciowo neutralny zaimek "hen" (coś jak ono). Kraje nordyckie regularnie zajmują najwyższe miejsca w rankingach najlepszych miejsc do życia dla kobiet, a Szwecja prowadzi nawet feministyczną politykę zagraniczną.
I nagle się okazuje, że w tak prokobiecym i politycznie poprawnym kraju wystarczy mieć łatkę "typowego Francuza" - oraz klikę wpływowych znajomych - by móc bezkarnie nadużywać władzy. I to nie gdzieś na konserwatywnej prowincji, tylko w samym sercu stolicy, w najbardziej nobliwej szwedzkiej instytucji.
Jak napisała dziennikarka Sofia Mirjamsdotter: "Na powierzchni w przepychankach w Akademii chodzi o przecieki i konflikty interesów. Ale tak naprawdę jest to kwestia zdezorientowanych mężczyzn, którym nagle grunt usuwa się spod nóg. Grzeszki już nie uchodzą im na sucho, a nadużycia władzy są karalne. A kobiety wstają i mówią ‘dość’, i nie wycofują się nawet kiedy mężczyźni próbują zamknąć im usta".
Brzmi to jak opis sytuacji w ostoi patriarchatu, nie w rzekomym feministycznym raju.
Kryzys zaufania
Do końca kwietnia odeszła jeszcze jedna członkini Akademii. W efekcie, wliczając dwie osoby, które zawiesiły członkostwo wcześniej, w 18-osobowej instytucji zostało 10 aktywnych członków. Żeby wybrać nowych, potrzebne jest kworum 12. Co więcej, Akademia może to zrobić dopiero po śmierci któregokolwiek z obecnych członków, tak aktywnych, jak i nieaktywnych (według statutu z 1786 członkostwo jest dożywotnie i można je ewentualnie zawiesić). Wcześniej zdarzały się efektowne odejścia. Po tym, jak Akademia w 1989 roku nie potępiła irańskiej fatwy na Salmana Rushdiego, papierami rzuciły dwie osoby, a w roku 2005 jednemu z członków tak się nie spodobał Nobel dla Elfriede Jelinek, że złożył rezygnację - ale nigdy nie doprowadziły one do tak poważnego kryzysu.
Ostatecznie trzeba było księcia na białym koniu, pardon - króla, by przeciąć ten węzeł gordyjski. Karol Gustaw XVI ogłosił, że zmienia statut Akademii i likwiduje dożywotnie członkostwo.
Akademia ze swojej strony bije się w piersi i zapowiada poprawę. W specjalnym oświadczeniu z 4 maja przyznała, że przechodzi kryzys, a zaufanie do niej "zostało podważone”. Obiecała, że postara się je odzyskać. Poinformowała też, że w tym roku nie przyzna literackiego Nobla, za to w 2019 wybierze dwóch laureatów.
Na giełdzie już krążą propozycje, a po sieci memy. Jednocześnie pisarz izraelski i irański? Dwie kobiety? Margaret Atwood? Philip Roth? Jedno jest pewne: prestiż samej nagrody poważnie ucierpiał. A odbudowanie go w półtora roku będzie bardzo trudne.