Mieli po 16 lat, gdy na przyjęciu u kolegi po raz pierwszy się pocałowali. Był nowy, 1984 rok. Do Sarajewa na zimowe igrzyska miał zaraz zjechać cały świat. On – Serb, ona – Muzułmanka. Gdy osiem lat później wybuchła wojna, próbowali przed nią uciec. Cztery wieki wcześniej ich historię opisał Szekspir.
Babcia Admiry ostrzegała: nie ufaj Serbom. W czasie wojny wezwali dziadka na komendę. Nigdy więcej go nie zobaczyła.
Wojna jednak minęła. Od 1945 r. wszystko się zmieniło. Czasy były inne, państwo było inne. 16-letni Boszko wybrał 16-letnią Admirę. A może było na odwrót: to ona wybrała jego, bo była odważna, wiedziała, czego chciała. Młoda, wyzwolona Muzułmanka z otwartej rodziny. On – spokojny, jej przeciwieństwo – też miał babcię, która znała inne życie i pamiętała, jak jej męża zabili Chorwaci.
Z babciami był kłopot, ale rodzice nastolatków zaakceptowali tę miłość. Narody Jugosławii od 40 lat żyły w zgodzie i choć najmłodsze pokolenie znało wojnę z opowieści, teraz jednak był czas pokoju. Małżeństwa ludzi różnych religii i wyznań nie były niczym wyjątkowym, zwłaszcza w tej części Jugosławii zwanej Bośnią.
Ukochany, najdroższa
Młodzi poznali się w Sarajewie. Admira żyła tam od dziecka, Boszko przyjechał kilka lat wcześniej, bo jego tata dostał w stolicy Bośni pracę w ONZ-ecie. Szkoła średnia, pierwsze prace i studia – młodzi byli nierozłączni. Potem wzięli go do wojska. Boszko Brkić – poborowy w Jugosłowiańskiej Armii Ludowej – zniknął na 11 miesięcy. Przesyłał jednak listy:
"Najdroższa, nie mogę nocami spać, bo myślę o Tobie. Jesteś jedynym szczęściem, jakie mam. Wszystkie moje drogi prowadzą do Ciebie" – pisał prawie codziennie.
"Mój ukochany, Sarajewo nocą to najpiękniejsze miejsce na świecie. Nie chciałabym żyć nigdzie indziej, chyba że zostanę do tego zmuszona. Jeszcze tylko chwila i znów będziemy razem. Wtedy nic nas nie rozdzieli" – odpowiadała ona.
Nie mogli bez siebie żyć.
Przyszedł kwiecień 1992 r. Na wzgórzach wokół miasta pojawili się Serbowie. Zaczęły się bombardowania. Swoje pozycje zajęli snajperzy. Na cel wzięli mieszkańców. Miłość Boszka i Admiry stała się ich niedolą.
Przeciwko sobie nawzajem zaczęli występować sąsiedzi. Wielu zajęło strony. Jedni uważali siebie za Serbów, inni za Muzułmanów, jeszcze inni za Chorwatów. Ale byli też i tacy, którzy nie chcieli podziałów. Dla nich Sarajewo było całym światem.
Tutaj wiele małżeństw było mieszanych. Całe rodziny, niekiedy od trzech pokoleń, łączyły w sobie wszystkie religie. Muzułmański chłopiec chodzący na msze do kościoła lub cerkwi nikogo specjalnie nie dziwił. Katolik i prawosławny w meczecie też nie. Wszyscy byli po prostu "stąd".
Wszyscy w pierwszych tygodniach wojny mogli jeszcze uciekać z miasta. Dla wielu sama myśl o tęsknocie za domem była nie do zniesienia. Zostawali.
Boszko usłyszał od znajomych i od babci: uciekaj, uciekaj na serbską stronę. Idź na wzgórza i stamtąd strzelaj. Boszko nie mógł jednak pojąć, jak ludzie mogą chcieć wojny. – Nie zostawię Admiry – zapowiedział wszystkim. Nie mógłby tam stać i patrzeć na pociski spadające gdzieś obok niej.
Przyszli więc do niego Muzułmanie. Pojawił się jego największy przyjaciel. Przed wojną był zwykłym kryminalistą. Za gwałt na dziewczynie trafił do więzienia. Tam poznał jednak wpływowego człowieka, Aliję Izetbegovicia – lidera Muzułmanów w Bośni i jej przyszłego prezydenta. Izetbegović mu zaufał. I tak były przestępca stał się obrońcą Sarajewa. Był teraz kimś ważnym. Powiedział: "Boszko, przyłącz się do nas". Ale 24-letni wtedy serbski chłopak i jemu odmówił. – Nie mogę strzelać do Serbów. To moi bracia – odparł.
Pod jednym dachem
Mijały miesiące. Kule snajperów terroryzowały miasto. Boszko i Admira raz dziennie przebiegali ulicami, ryzykując życie, by się zobaczyć. Te kilka kilometrów między ich domami to była cała wieczność. Ale taka jest miłość.
Gdy Boszko biegł do Admiry, jego mama wdowa zostawała w domu sama. Któregoś dnia powiedziała, że już nie może. Za bardzo się boi. Chciała uciekać z miasta. Była Serbką i po drugiej stronie wzgórz nic by jej nie groziło. Rodzice Admiry, z którymi przyjaźniła się od dawna, namawiali ją, by zamieszkała z nimi. Rada zaprotestowała. Mówiła, że sprowadzi na nich niebezpieczeństwo, bo Muzułmanie pomagający Serbom już od dawna byli podejrzani.
– To, kogo będę gościł pod swoim dachem, to moja sprawa – oświadczył Zijo, ojciec dziewczyny. Kobieta się zgodziła.
Pod dachem przyjaciół wytrzymała miesiąc. Strach był zbyt wielki, musiała wyjechać.
Boszko poszedł do przyjaciela w sztabie obrony miasta. Ten miał kontakty po serbskiej stronie. Dogadał się z Serbami i załatwił jej wyjście z miasta. W dniu odjazdu Rada pożegnała się z synem, Admirą i jej rodzicami, wsiadła do samochodu i ruszyła. Zamieszkała za wzgórzami oddzielającymi ją od Sarajewa. Od teraz słuchała bombardowań z daleka.
Na ulicach – zdarzało się – walczyli wszyscy ze wszystkimi. Chorwaci i Muzułmanie też się nienawidzili. Dopiero później mieli wejść w sojusz i razem walczyć przeciwko Serbom.
Boszko i Admira postanowili zamieszkać razem. Będą spokojniejsi, tak sobie mówili, bo nie wiadomo, czy pewnego dnia miasto nie zostanie podzielone.
Zamieszkali na Koszewie, na wzgórzach nad Miljaczką. Z niego widzieli dużą część miasta. Dzielnica była łatwym celem dla Serbów. Często ją ostrzeliwali. Ale ponieważ mieszkało tam wielu Serbów, ci, którzy strzelali, mierzyli też do "swoich".
Kule i pociski nie rozróżniały narodowości.
Boszko i Admira mieli kilkoro sąsiadów. Starszej kobiecie, która nie wychodziła już z domu, przynosili chleb. Pewnego dnia dziewczyna przechodziła obok targu Markale w samym centrum miasta. Gdy go minęła, chwilę później na tłum spadł pocisk moździerzowy. Zginęły dziesiątki ludzi. Dziesiątki straciły ręce i nogi.
Boszko też omal nie zginął. Któregoś dnia zajrzał do opuszczonego przez jego matkę mieszkania. Wyszedł z kuchni, a po chwili już jej nie było. W ścianę budynku uderzyło potężne serbskie działo.
Mijał rok od oblężenia. Sarajewo polegało już tylko na dostawach powietrznych organizowanych za zgodą Serbów przez ONZ. Samoloty lądowały na lotnisku. Żołnierze sił UNPROFOR – niebieskie hełmy obserwujące od miesięcy wojnę z bliska i bezczynnie – miały rozprowadzać w mieście jedzenie i benzynę. Wielu zajęło się przemytem. Wykradali zapasy z kolejnych transportów i w nocy handlowali z Muzułmanami. Handel był w rękach przyjaciela Boszka.
Któregoś z tamtych dni chłopak stał w kolejce po chleb. Nie wystarczyło go dla wszystkich. Boszko czekał długo i miał bochenek w rękach. Kobieta z tłumu krzyknęła, że chleb dostał Serb, a nie ona – Muzułmanka. Boszko jej go oddał. Do domu wrócił we łzach, załamany.
Zima się przedłużała i Admira szyła jeden za drugim swetry, czapki i rękawiczki. Dawała je dzieciom swoich bliskich. Na przykład dwóm kilkuletnim chłopcom, którzy miesiąc wcześniej stracili matkę. Gdy kobieta układała synków do snu, do pokoju wpadł pocisk. Zginęła rozerwana na ich oczach. Dzieci nie chciały opuścić swojego podwórka, opiekowali się nimi sąsiedzi. Admira i Boszko jeździli do nich prawie codziennie. Czasami zdobyli czekoladę, innym razem przywozili książkę.
Uciec
Boszko już wiedział, że nie ma wyboru. Poszedł do sztabu obrony miasta. Od Muzułmanów dostał przydział w handlu z UNPROFOR-em. Jako przyjaciel szefa był chroniony. Był swój. Pracę dostał też inny Serb – jego kolega, jeszcze z podstawówki. Boszko za niego poręczył, ale po kilku miesiącach przyjaciel uciekł na serbską stronę. Wybrał na to najgorszy dla Boszka moment. Odwiózł go na ślub szefa i nigdy nie wrócił. Boszniacy się dowiedzieli. Przyjaciel – obrońca, jego protektor – próbował wciąż go chronić, ktoś powiedział jednak: "Boszko zadaje się z czetnikami, a czetnicy to ci strzelający ze wzgórz. Teraz ten, który uciekł, zdradzi im, jak żyjemy, i którędy się poruszamy".
Boszko kilka razy został zaatakowany. Nie mógł już bezpiecznie chodzić ulicami. Bezpiecznie nie było też na Koszewie. Tam Admira – Muzułmanka – stała się dla sąsiadów "obca". Dodatkowo, jak mówiono, przestawała z czetnikiem. Oboje mogli zdradzić w każdej chwili. Zdradzić, a może nawet zabić. "Takim jak oni nie należy ufać" – słyszeli.
Wtedy młodzi zdecydowali: będą uciekać.
Rodzice Admiry błagali, żeby została. Babcia prosiła: "Nie idź na serbską stronę. Wiesz, co robią tam z Muzułmankami". Admira wiedziała, ale uważała, że nie ma wyboru. Pytała mamę: "co byś zrobiła, gdyby chodziło o tatę?". Admira kochała Boszka.
Ucieczka była jedynym wyjściem. Boszko i Admira nie mieli już życia w Sarajewie. Na serbską stronę mogli przejść jednym z korytarzy służącym do wymiany ludzi, a czasem towarów. Z jednej strony kontrolowali go żołnierze Ratka Mladicia i Radovana Karadżicia – z drugiej Muzułmanie i Chorwaci. Jednakowe zasady obowiązywały tu wszystkich. Serbscy żołnierze to respektowali. Oni też mieli w Sarajewie rodziny – do swoich rodzin również strzelali – i próbowali wydostać je z piekła. By to zrobić, musieli polegać na obrońcach, m.in. na przyjacielu Boszka.
Chłopak znów się pojawił w sztabie obrony miasta. Przyjaciel odradził mu ucieczkę w tamtym momencie. Korytarz stał się wtedy ziemią niczyją, był wyjątkowo niebezpieczny, Boszko jednak nalegał. Przyjaciel porozumiał się z Serbami. Młodzi mieli opuścić miasto za parę dni. Snajperzy mieli wtedy odłożyć broń.
Przyjaciel postarał się o gwarancję. Tylko kiedy Boszko i Admira bezpiecznie przejdą na drugą stronę, w kolejnych dniach, w tym samym miejscu mieli się pojawić kuzyni jednego z żołnierzy Mladicia. W tej kolejności, nie innej.
Mogli iść. Do nieba
13 maja Admira skończyła 25 lat. Urodziny świętowali w domu jej rodziców. Spóźniony Boszko spieszył się, jak mógł, bo słyszał, że czekają na niego z tortem z owoców. Przyszedł i zapytał: – A gdzie są owoce? – Dobrze wiesz, że ich nie ma. Owoce będą za rok – śmiała się Admira. Było wesoło. Cała czwórka jadła suche ciasto.
Ojciec bał się pożegnania. Unikał córki i jej chłopaka, gdy wychodzili z domu w kolejnych dniach. Mama nocami płakała, młodzi jednak zdecydowali.
19 maja pod wieczór dostali sygnał: mogą iść. Mieli przejść przez ziemię niczyją – most Vrbanja nad Miljaczką. Tam krzyżowały się różne drogi. Tam, z każdej strony, teren był otwarty. Ludzie opuszczali tamtędy Sarajewo tylko w czasie, gdy wszystkie strony zapewniły, że nie padną strzały.
Ale to była wojna. – Broń miało mnóstwo świrów. Komu zależało – mówił po wojnie przyjaciel Boszka, ten, który bronił Sarajewa, a przed wojną zgwałcił kobietę; ten, który załatwił im wyjście.
Słońce chyli się już ku zachodowi. Dwóch członków serbskiego oddziału widzi parę wchodzącą na most. Są 20 metrów od nich. Mają ich przejąć i wyprowadzić bezpiecznie na serbską stronę. Boszko i Admira szybko stawiają kroki.
Powietrze przecina świst kul.
Do dziś nie wiadomo, kto strzelał. Serbski żołnierz zeznał, że Boszko upadł od razu. Według niego zginął już po chwili. Admira trafiona przez drugi pocisk osunęła się na ziemię. Płacząc, odwróciła się w stronę chłopaka. Przyczołgała się do niego. Objęła go i zmarła.
Zdjęcie obiegło świat. To Romeo i Julia – ogłosiły media. Strony zaczęły obrzucać się nawzajem oskarżeniami. Serbowie, Muzułmanie i Chorwaci wskazywali na wszystkich pozostałych, tylko nie na siebie samych. Nikt nie chciał przyznać, skąd nadeszła śmierć.
Boszko-Romeo i Admira-Julia leżeli w objęciach, pośrodku ziemi niczyjej, osiem pełnych dni. Ich ciała gniły. Matka Boszka i rodzice Admiry bali się, że w nocy zjedzą je psy i koty. Żadna ze stron nie chciała ich podjąć. Serbowie, Muzułmanie, Chorwaci – wszyscy bali się snajperów. Wszyscy bali się losu, który i im, i sobie zgotowali. W końcu muzułmańscy jeńcy wysłani przez serbski oddział ściągnęli parę zwłok z mostu pod osłoną nocy.
Mszę pogrzebową na serbskim cmentarzu kilka kilometrów dalej odprawił kapelan oddziałów bombardujących miasto. Był porządnym popem. Zaciągnął się do armii, by zabijać "Turków". Modlił się głośno, ale tylko za Boszka. O Admirze – niewiernej – nie wspomniał słowem.
Pochowano ich jednak w jednym dole. Nikt nie odważył się rozdzielić trumien.
W Sarajewie pamiętają tę historię.
Po wojnie młodych przeniesiono na inny cmentarz. Kamieniarz stworzył ich portrety w lastryko.
20 lat później rodzice Boszka i Admiry wciąż są przyjaciółmi.
*Muzułmanom w konstytucji Jugosławii z 1974 r. przyznano status narodu. Dlatego w ich przypadku autor zastosował w tekście wielką literę.