Tytuł: Jeśli nie możesz pójść do kościoła, przyjmij komunię duchową
Źródło: Shutterstock
Podziel się
Wielu znajomych pytało mnie: czy naprawdę nie będę miał/miała grzechu, jak nie pójdę w niedzielę do kościoła? Otóż Bóg nie oczekuje dziś od nas ani heroizmu, ani niepotrzebnego narażania się na problemy. Warto w tej sytuacji przypomnieć sobie o słowach św. Ignacego Loyoli, który w obliczu epidemii i niebezpieczeństw zwykł mawiać: ”módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale działaj, jakby wszystko zależało tylko od Ciebie”. Dla Magazynu TVN24 pisze ks. Kazimierz Sowa.
Cała operacja trwała niespełna trzy dni. Jeszcze na początku tygodnia biskupi zalecali zwiększenie liczby odprawianych mszy świętych, żeby po dwóch dniach zmasowanej krytyki ogłosić de facto powszechną dyspensę (czyli zwolnienie) dla wszystkich, którzy czują się zagrożeni koronawirusem. W końcu dokonali racjonalnej oceny sytuacji i mając wizję faktycznej epidemii o nieznanych do końca konsekwencjach, wybrali zachowanie w miarę bezpieczne dla siebie i innych. Niestety, mam wrażenie, że do końca nie zdjęli ciężaru tej decyzji z wiernych. Już po komunikacie Rady Stałej Episkopatu wielu znajomych pytało mnie: czy naprawdę nie będę miał/miała grzechu, jak nie pójdę w niedzielę do kościoła?
Ten potencjalny konflikt sumienia, jaki przeżywają zwłaszcza ludzie starsi (na których Kościół zawsze może najbardziej liczyć) mógł zostać przez biskupów co najmniej złagodzony, a może i zlikwidowany prostym i jednoznacznym stwierdzeniem: nikt nie musi wybierać między Bogiem a swoim zdrowiem czy nawet życiem, bo Bóg dziś nie oczekuje od nas w tym względzie ani heroizmu, ani niepotrzebnego narażania się na problemy. W wyjątkowych sytuacjach można, a nawet trzeba działać ekstraordynaryjnie, rezygnując z własnych, a nawet kościelnych zwyczajów, oraz utartych schematów. Większość z nas obecną sytuacją została zaskoczona, a ten wyjątkowy czas za sprawą koronawirusa zagląda już nie tylko do naszych domów, ale i sumień polskich katolików.
12.03.2020 | Episkopat wydał ważny komunikat dla biskupów i wiernych
/ Wideo: Jakub Sobieniowski/Fakty TVN
Komunia podlega prawom biologii
Tymczasem zanim epidemia wirusa rozlała się po Polsce, wielu księży nie pytając nikogo postanowiło zmienić pewne praktyki i tradycyjne zwyczaje. Proboszcz parafii św. Floriana w Krakowie, w której w Wielkim Poście wystawiane są do adoracji relikwie Krzyża Świętego, zachęcał wszystkich wiernych do zmiany zwyczaju, aby zamiast całować relikwiarz okazywać szacunek przez wykonanie znaku krzyża. ”I jak zareagowali parafianie?” - pytam. ”Prawie nikt się do mojej rady nie zastosował. Ludzie uważają, że jak coś funkcjonowało przez wieki, to tak musi być zawsze” - opowiada i dodaje: ”może teraz coś się zmieni, bo epidemia naprawdę zagraża wszystkim”.
W wywiadzie dla ”Tygodnika Powszechnego” jeden z najbardziej aktywnych medialnie polskich teologów, ks. prof. Andrzej Draguła sprawę postawił jasno: ”nie znajduję teologicznego argumentu, że Najświętszy Sakrament czy woda święcona są wolne od możliwości przenoszenia infekcji”. Dodał, że ”komunia też podlega prawom biologii”, ale zarówno ten głos, jak i nieliczne w podobnym duchu słabo przebiły się w debacie nad potencjalnymi zagrożeniami.
Większość zapytanych duchownych jest zgodna, że problemem w Polsce jest najczęściej tradycja. Ludzie nie zastanawiają się nad konsekwencjami, bo uważają, że sprawy duchowe, święte cieszą się ”nadzwyczajną” protekcją samego Boga. Dlatego też rezygnacja z odprawiania mszy z udziałem wiernych bardziej niż problemem teologicznym jest kwestią naruszenia pewnych zwyczajów i tradycji.
”Starsi ludzie przychodzili do mnie, mówiąc z wyrzutem: modliliśmy się w kościołach, kiedy bomby wybuchały, a teraz mamy zostać w domach?” - streszcza swoje duszpasterskie rozmowy ksiądz jednej ze stołecznych parafii. Niemniej warto też zauważyć, że w Polsce dość szybko ogłoszono zawieszenie niektórych pobożnych praktyk, jak całowanie relikwii czy umieszczanie wody święconej w kropielnicach albo przyjmowanie komunii świętej na rękę zamiast do ust, co zresztą prawnie jest uregulowane decyzją Episkopatu już od 15 lat.
"Kościół to jedyne miejsce, gdzie nie trzeba się bać"
/ Wideo: tvn24
O wiele trudniej było przekonać proboszczów lub wydziały katechetyczne poszczególnych kurii, żeby tradycyjne rekolekcje wielkopostne zostały przeniesione na inny termin lub odwołane. Jeszcze na początku tygodnia, kiedy epidemia już w Polsce szalała, w jednej z parafii na warszawskim Mokotowie proboszcz zapowiedział przeprowadzenie rekolekcji dla trzech miejscowych szkół, a kiedy rodzice zaczęli protestować, odesłał ich do kurii, która nie podzieliła ich argumentów. Dopiero zawieszenie nauki spowodowało zmiany także i w planie rekolekcji, choć i tak nie wszędzie.
Pacjent numer 31
Na tle dyskusji, czy ”zamknięcie kościołów” ma jakieś znaczenie, ograniczające rozprzestrzenianie się epidemii, ciekawy jest przypadek ”pacjentki nr 31”, jak określono konkretną sytuacje z Korei Południowej. Chodzi o kobietę zakażoną koronawirusem, która zanim trafiła do szpitala, miała kontakt z wieloma osobami między innymi poprzez dwukrotny udział w nabożeństwach swojej wspólnoty, gdzie nieświadomie zainfekowała sporą liczbę osób. Masowa liturgia zgromadziła nawet kilka tysięcy wiernych, z czego blisko 1200 miało bardzo poważne objawy, zagrażające zdrowiu, a u kilkuset zdiagnozowano dziś zakażenie koronawirusem. Dlaczego ten przypadek jest tak ważny? Bo pokazuje, o co chodzi tym, którzy uważają, że powinno się działać przede wszystkim profilaktycznie.
To jasne, że nikt nie przychodzi do kościoła z celowym zamiarem narażenia kogoś na utratę zdrowia. Nikt też sam będąc chorym nie ma obowiązku udziału w niedzielnej mszy. Zwłaszcza że w wielu parafiach księża i świeccy szafarze roznoszą komunię świętą chorym do ich domów. Problem polega na tym, że w świątyni może dojść do zainfekowania przypadkowego, czemu sprzyjają uściski dłoni na znak pokoju, korzystanie przez setki (jeśli nie tysiące osób) z wody święconej w kropielnicach czy nawet udzielanie komunii świętej, zwłaszcza w formie tradycyjnej, czyli przez podanie jej przez księdza do ust wiernego. Po prostu trudno w stu procentach wyeliminować sytuację przypadkowego dotknięcia przez szafarza języka i następnie podania komunii kolejnemu wiernemu już z minimalną nawet obecnością śluzówki kogoś innego. Tak naprawdę problemu tego nie da się wyeliminować całkowicie, a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że do komunii przystępują w większości ludzie starsi, może budzić to uzasadnione obawy. Wielu księży w tej sytuacji przypomina o słowach św. Ignacego Loyoli, który w obliczu epidemii i niebezpieczeństw zwykł mawiać: ”módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale działaj, jakby wszystko zależało tylko od Ciebie”.
Kardynał Kazimierz Nycz: Człowiek starszy roztropnie zdecyduje, jeśli będzie jakiś czas oglądał mszę świętą w telewizji lub słuchał w radiu
/ Wideo: tvn24
O co tak naprawdę chodzi?
Kościół niemal od zawsze wyraźnie określał ”priorytety” chrześcijańskiego działania, skupiając się bardziej na dobru człowieka niż suchym wypełnieniu prawa. Zatem w tym przypadku ważniejsze jest zachowanie życia i zdrowia (a więc przestrzeganie V przykazania) niż podporządkowanie się wypełnieniu przepisu kościelnego prawa. Dlatego od czasów Soboru Trydenckiego (kiedy to w XVI wieku ustalono większość zasad, jakimi kierowała się katolicka nauka o sakramentach) wprowadzono pojęcie komunii duchowej (od czego specjalistami okazali się ostatnio nawet ministrowie polskiego rządu).
Zasada jest w sumie prosta: jeśli ze względów na stan zdrowia lub inne zagrożenie nie możesz pójść do kościoła, możesz przyjąć komunię duchową i tym samym zjednoczyć się z Chrystusem. Dlatego rozdzieranie szat, że jak coś nie dokonuje się w murach świątyni czy nie towarzyszy temu cała otoczka kultyczna, świadczy jedynie, jak to napisał świecki teolog i diakon Marcin Gajda, o bardzo schematycznym i powierzchownym rozumieniu teologii. Paradoksalnie, jak pisze, koronawirus ”obnażył mielizny wiary i teologii” i doprowadził do zderzenia fides (wiary) i ratio (rozumu). Dlatego tak ważny był w końcu głos Rady Stałej Episkopatu, bo wielu ludzi, zwłaszcza tych reprezentujących starszą generację wiernych, czekało, aż ktoś im powie: tak, czynicie dobrze i nie grzeszycie, kiedy najpierw dbacie o swoje zdrowie i życie. Wszystkim, którzy nadal podają to wątpliwość, warto zadedykować słowa zapisane już w Starym Testamencie, że ”szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk. 2,28).
Wirus złego ducha
W mediach społecznościowych przesyłany jest komunikat, a raczej zawiadomienie, skierowane do dyrekcji szkoły podstawowej w Kowali w diecezji kieleckiej. Proboszcz miejscowej parafii poza informacją o planie rekolekcji dzieli się także swoimi przemyśleniami. ”W ostatnim czasie świat oszalał z powodu (ś)wirusa przybyłego z Chin” - pisze i wyjaśnia, że ”jeszcze większym zagrożeniem jest wirus złego ducha atakujący nie ciało ale duszę” (pisownia oryginalna). Ten passus zaciekawił mnie, bo już w latach 90. wybitny historyk i badacz religijności ludowej, ks. Jan Kracik w swoje książce ”Staropolskie postawy wobec zarazy” pisał, że zawsze, ilekroć pojawiało się jakieś zagrożenie, towarzyszyły mu targi, czy to zasłużona kara za grzechy, czy tylko przejaw nadmiernej aktywności szatana.
W średniowieczu dominował strach, który dzielił ludzi nie tylko na zdrowych i chorych. ”Komplikowały się sprawy zwyczajne, rosły napięcia, wynaturzały się relacje między ludźmi. Nieufność utrudniała kontakty” – pisze ksiądz Kracik. Na tym tle duchowni jawili się jako ludzie obdarzeni szczególnym przywilejem rozpoznawania dobra i zła, a nawet ostatecznym weryfikatorem sposobów na leczenie czy profilaktykę. Czytając tę ciekawą publikację o epidemii dżumy w średniowiecznej Polsce, trudno nie zauważyć, jak podobne mechanizmy rządzą społeczną i kościelną wyobraźnią także i dziś. I jak łatwo można szukać w każdej decyzji jakiegoś drugiego dnia, tropić zdrajców i odstępców. Udowadniać, że to wszystko wina wrogów Kościoła. A najgorsze, że część z nich nosi biskupie i księżowskie szaty.
Decyzja Episkopatu Włoch o zamknięciu wszystkich kościołów i publicznych kaplic najpierw na północy, a potem w całym kraju, spadła na katolików jak grom z jasnego nieba. Takich decyzji nie podejmowało się nawet w czasie wojny, więc radykalne kroki włoskich biskupów musiały wywołać dyskusję. Najbardziej zostały skrytykowane przez naszych domorosłych proroków, upatrujących w takiej sytuacji ni mniej, ni więcej jak tylko przejaw odstępstwa od wiary. Redaktor naczelny ”Do Rzeczy” Paweł Lisicki przekonywał, że takie zachowanie ”można nazwać mocno: zdradą Chrystusa. A można bardziej analitycznie: biskupi włoscy pokazują, że katolicyzm jest dla nich jedynie fasadą, pewnym obyczajowym nawykiem. W istocie nie wierzą w sprawczość sakramentów”.
Gowin: kościoły są czymś w rodzaju szpitali dla duszy
/ Wideo: tvn24
W podobnym tonie wypowiadał się inny katolicki publicysta, Tomasz Terlikowski, zwracając jednak większą uwagę na konieczność praktykowania wiary poprzez udział w niedzielnej mszy świętej i przyjmowanie komunii jako podstawowego przejawu życia duchowego i sakramentalnego. Wśród głosów krytyki nie mogło zabraknąć ks. Tadeusza Isakowicza–Zaleskiego. Ten krakowski duchowny obarczył odpowiedzialnością za wszystkie grzechy… papieża Franciszka. W mediach społecznościowych napisał wprost: ”do tej kuriozalnej sytuacji nie doszłoby, gdyby stery Łodzi Piotrowej były w ręku kogoś z wielkich papieży np. Piusa X, Benedykta XVI czy Jana Pawła II. Niestety dziś troska o kwiaty i drzewa ważniejsza jest od troski o ludzkie dusze”.
Jeszcze zanim Episkopat podjął kilka kluczowych decyzji, koronawirus stał się jedną z plag współczesnego świata, zajmując miejsce obok największych zagrożeń cywilizacyjnych, w tym gender i wojen.
W takiej atmosferze trudno się dziwić, że biskupi na samym początku dyskusji bardzo stanowczo powiedzieli, że żadnego zamykania świątyń w Polsce nie będzie. Kwestie jakichkolwiek ograniczeń zaczęto w Polsce traktować niemal jako odsłonę wojny religijnej, zapominając jednocześnie, że artykuł 8 Konkordatu mówiąc o gwarancjach wolności wyznania daje władzy świeckiej prawo do podjęcia ”niezbędnych” działań nawet ”bez uprzedniego powiadomienia władzy kościelnej, jeśli jest to konieczne dla ochrony życia, zdrowia lub mienia”.
Niestety, jak to bywa w Polsce, zamiast wymiany racjonalnych argumentów doszło do wzajemnego oskarżania się. Przeciwnicy otwartych kościołów szybko zostali wrogami Pana Boga, zwolenników dotychczasowych rozwiązań obarczono potencjalną odpowiedzialnością za wszystko zło, które może się stać. Dyskusji nie pomagał też fakt, że zamykania kościołów najgłośniej domagały się środowiska i osoby raczej stroniące na co dzień od publicznego wyznawania i praktykowania wiary i choć trudno odmówić racji podnoszonym przez nich argumentom, bardzo często słychać: O co ten krzyk? I tak nie chodzicie do kościoła! W Polsce wszystko ma konotację i wymiar polityczny. Nawet kwestie zdrowia i życia, nie mówiąc już o niedzielnej mszy.