"Po co nam, k…a, w Anglii królowa?” – głośno zastanawia się komik Russell Brand. Forma pytania wywołuje oburzenie na Wyspach, ale o jego treści myśli coraz więcej osób. Przed książęcym ślubem zwolennicy zniesienia brytyjskiej monarchii zapytali rodaków, co sądzą o ceremonii. Dwie trzecie Brytyjczyków odpowiedziało: "kompletnie mnie nie interesuje" oraz "niech dwór królewski zapłaci za to z własnych pieniędzy".
Ślub księcia Harry’ego to świetna okazja, by zamanifestować swoje poglądy. Kiedy na początku roku rada miejska Windsoru zdecydowała, że na czas ślubu z ulic miasteczka zostaną usunięci wszyscy bezdomni, w Wielkiej Brytanii zawrzało. Oliwy do ognia dolał przewodniczący rady Simon Dudley, który stwierdził, że “żebracy postawiliby Windsor w niekorzystnym świetle”. W odpowiedzi grupa aktywistów zagroziła, że w dniu ślubu ponad tysiąc osób przebierze się w łachmany i stanie na drodze orszaku księcia Harry’ego i Meghan Markle.
Anglia bez królowej?
Dla wielu Brytyjczyków wcale nie jest oczywiste, że na czele ich kraju musi stać królowa z rządkiem książąt za jej plecami. Przeciwnicy monarchii od lat postulują, by głowa państwa brytyjskiego była wybierana w wyborach powszechnych, jak to dzieje się w wielu nowoczesnych demokracjach. Republikanizm na Wyspach ma tradycje sięgające XVII wieku, kiedy po ścięciu króla Karola I przez 11 lat funkcjonowała Rzeczpospolita Angielska, na czele której stał między innymi lord protektor Oliver Cromwell.
Ostatecznie doszło do restauracji monarchii, ale sympatie republikańskie przetrwały. Według współczesnych przedstawicieli tego ruchu jedyny pożytek z rodziny królewskiej mają tabloidy, które zarabiają krocie, relacjonując operę mydlaną z udziałem krewnych królowej.
Głośno o potrzebie wyrzucenia monarchii na śmietnik historii mówią między innymi aktor Colin Firth, założyciel zespołu rockowego The Cure Robert Smith czy odtwórca roli Harry’ego Pottera Daniel Radcliffe.
- Zdecydowanie jestem republikaninem w brytyjskim sensie tego słowa. Nie widzę sensu funkcjonowania monarchii mimo tego, że czuję się zaciekłym patriotą. Symbolizuje ona wiele rzeczy, które w tym kraju są nie w porządku – otwarcie przyznał Radcliffe w wywiadzie dla "Daily Beast".
Aktor, którego matka ma żydowskie pochodzenie przyznał, że poczuł się wyjątkowo urażony, kiedy w 2005 roku książę Harry przyszedł na bal przebierańców w nazistowskim mundurze.
Jednym z najbardziej zacietrzewionych przeciwników monarchii jest lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn. Swoją niechęć do Elżbiety II manifestuje, ostentacyjnie odmawiając odśpiewania brytyjskiego hymnu, bo pada w nim zwrot "God, Save the Queen” (Boże, chroń królową). Przeciwnicy monarchii uwielbiają kpić z królowej i jej rodziny, nazywając dwór "najsłynniejszymi bezrobotnymi świata".
- Wygląda na to, że brytyjskiemu dworowi kończą się pieniądze. To nic dziwnego w sytuacji, w której nikt w rodzinie królewskiej nie pracuje od tysiąca lat – to tylko jeden z serii żartów i to tych z kategorii delikatnych.
Bez pardonu o monarchii mówi Russell Brand. Komik i aktor w 2014 roku opublikował książkę "Rewolucja". Oprócz nawoływania do obalenia kapitalizmu przełamał tabu, które Brytyjczykom zabrania obrażania Elżbiety II.
- Mamy nazywać ją “Wasza Wysokość”?! Co to, k…, ma być? To tylko człowiek. A co, ona gdzieś wysoko się unosi, ponad wszystkimi? Na szczycie jakiejś piramidy klasowej, na półce z banknotami, które noszą jej podobiznę? - pytał retorycznie Brand.
- Chcą, żebyśmy nazywali ją Pani Windsor. Tak naprawdę to nie jest nawet jej prawdziwe nazwisko. Królowa naprawdę nazywa się Pani Saxe-Coburg-Gotha. To najbardziej niemieckie nazwisko, jakie kiedykolwiek słyszałem. Równie dobrze mogłaby nazywać się Pani Bratwurst-Kraut-Nazi – tymi słowami Brand wywołał burzę w brytyjskich tabloidach.
Komik pominął fakt, że Elżbieta II w czasie II wojny światowej służyła w brytyjskiej armii, ale osiągnął swój cel - na kilka tygodni zaistniał w mediach. Na dwa dni przed książęcym ślubem ponownie postanowił zrobić wokół siebie sporo szumu. W telewizyjnym programie "Loose Women" ogłosił, że w 2010 roku całował się i obściskiwał się z wybranką serca księcia Harry’ego. Miało się to stać rzekomo na planie komedii "Idol z piekła rodem", w którym Meghan Markle zagrała epizodyczną rólkę. Brand twierdzi, że scena pocałunku ostatecznie została wycięta z filmu, a on sam niewiele z niej pamięta, bo kiedy ją kręcono, był pod wpływem narkotyków.
"Ludzie mają to gdzieś”
Kiedy przygotowania do ślubu księcia Harry’ego i Meghan wyszły na ostatnią prostą, republikanie postanowili ufundować młodej parze dość przewrotny prezent. Powstałe w 1983 roku stowarzyszenie Republic, którego głównym celem jest zniesienie monarchii na Wyspach zamówiło sondaż, w którym zapytało rodaków, czy są zainteresowani książęcym ślubem. 66 procent Brytyjczyków odpowiedziało, że to wydarzenie kompletnie ich nie interesuje. Potwierdzenie tych nastrojów z łatwością można znaleźć na londyńskiej ulicy.
- Nawet nie wiem, kiedy jest ten ślub. W dzisiejszych czasach takie wydarzenia są kompletnie nieistotne. Jakaś rodzina królewska, ludzie, którzy są bogaci tylko dlatego, że się takimi urodzili – przyznaje londyńczyk Ben Tindle.
- Nie będę oglądała ślubu z jakąś wielką uwagą. Pewnie z przyjaciółmi napijemy się wina. To będzie trochę jak oglądanie Eurowizji - śmieje się Jenny Glanvile.
57 procent badanych uważa, że rodzina królewska powinna zapłacić za organizację uroczystości z własnej kieszeni, w tym za pracę licznych policjantów i antyterrorystów, którzy zostali ściągnięci z okazji wydarzenia. Cała operacja będzie kosztować grubo ponad 30 milionów funtów. 76 procent badanych przyznało, że gdyby istniał taki wybór, to nie zapłaciłoby ani funta podatku przeznaczonego na organizację ślubu. Graham Smith, lider stowarzyszenia Republic, przyjął wyniki sondażu z wielką satysfakcją.
- On pokazuje coraz bardziej wyraźny obraz brytyjskiego społeczeństwa, któremu obojętnieje rodzina królewska. Nie jesteśmy jeszcze narodem republikanów, ale przestajemy być narodem monarchistów. Kraj kochający rodzinę królewską z chęcią zapłaciłby za ślub, ludzie kochający królową chórem przytaknęliby takim wydatkom – mówi Smith.
Na wyniki sondażu z pewnością duży wpływ ma moment, w którym został przeprowadzony. W gazetach, tuż obok doniesień z przygotowań do książęcego ślubu, nagłówki krzyczą, że "brytyjska gospodarka jest w okresie menopauzy", czyli czasy jej świetności dawno minęły i nie ma możliwości powrotu do przeszłości.
- Wydawanie na takie wydarzenia jak ślub pieniędzy podatników jest bardzo podejrzane. Wielu młodych ludzi nie ma gdzie mieszkać i ledwo wiążą koniec z końcem – ocenia Dot Gibson, emerytka z Londynu.
Do takich ludzi jak ona próbują dotrzeć republikanie, którzy na dzień książęcego ślubu zaplanowali w centrum Londynu swoją konwencję. Na fali niezadowolenia z bizantyjskich wydatków dworu chcą zyskać zwolenników zniesienia monarchii.
- Chcemy trafić do ludzi, którzy myślą podobnie jak my i uważają, że nadszedł odpowiedni moment do działania. Chcemy, by donośnie wybrzmiał alternatywny głos, który pokaże monarchistom, że nie wszyscy w tym kraju się z nimi zgadzają - tłumaczy Graham Smith.
Przeciwnicy monarchii zaplanowali w całej Anglii szereg przyjęć, na których będą mogli obśmiać lukier, którym obsypany jest książęcy ślub. Tak zwane "royal wedding after parties” mają być przeciwwagą dla przyjęć i ulicznych parad, które tradycyjnie, od wieków, organizowane są z okazji ważnych wydarzeń w rodzinie królewskiej.
Kiedy w 2011 roku ślub brał następca tronu książę William, w całej Wielkiej Brytanii odbyło się ponad pięć tysięcy takich parad. Tym razem ma być ich dużo mniej, przyznają brytyjscy urzędnicy. Papierkiem lakmusowym jest hrabstwo Hertfordshire, które od zawsze uchodzi za "stolicę” parad. Siedem lat temu w całym hrabstwie odbyło się ich prawie 300. Tym razem zgłoszono ich ledwie 56. Według gazety "The Independent” w tym roku liczba parad w całej Wielkiej Brytanii w porównaniu z 2011 rokiem jest niższa o ponad 90 procent. Liderami niechęci do świętowania są mieszkańcy szkockiego Glasgow. 600-tysięczne miasto nie zobaczy ani jednej parady, podobnie zresztą jak siedem lat temu.
Globalny show
Brytyjski rząd w 1981 roku szacował, że ślub księcia Karola i księżnej Diany śledziło za pośrednictwem telewizji 750 milionów ludzi na całym świecie. W 1997 roku pogrzeb tragicznie zmarłej Lady D. oglądało już 2,5 miliarda osób. Ślub jej syna Williama i Kate Middleton przyciągnął przed telewizory 2 miliardy. Tym razem liczby mają nie być tak imponujące.
Republikanie z radością przyjęli sondaż przeprowadzony przez pracownię Opinium Research , z którego wynika, że tylko 38 procent Brytyjczyków włączy telewizor, by zobaczyć, jak Harry i Meghan mówią sobie sakramentalne “tak”.
Jednak historyk dworu królewskiego Hugo Vickers uważa, że deklaracje i rzeczywistość to dwie różne sprawy.
- Brytyjczycy zawsze są raczej wstrzemięźliwi w swoich ocenach. Doświadczenie uczy, że ekscytacja zawsze rosła dopiero tuż przed wielkimi wydarzeniami na dworze - podkreśla Vickers.
Jego tezę zdaje się potwierdzać liczba akredytacji dla mediów wydanych przez organizatorów ślubu książęcego. Przekroczyła 5 tysięcy. Uroczystość zdecydowało się relacjonować aż 79 telewizji z całego świata. Ślub księcia Harry'ego i Meghan Markle »
Republikanom humor psuje jeszcze jedna liczba. Według sondażu Opinium Research 61 procent Brytyjczyków chce, żeby monarchia nadal funkcjonowała mimo wad. Na "nie” jest tylko 25 procent.
Jane Small, emerytowana fryzjerka z Winchester uważa, że koniec monarchii byłby końcem Wielkiej Brytanii. Do Windsoru przyjechała kilka dni przed ślubem, żeby zająć jak najlepsze miejsce do oglądania młodej pary.
- Noc spędziłam w namiocie. Było bardzo, bardzo zimno. Przemarzłam do szpiku kości. Żałuję, że nie wzięłam śpiwora. Na szczęście nie przemokłam – mówi pani Small. Dodaje, że świętowanie razem z rodziną królewską to nieodłączna część brytyjskiej tożsamości.