Mieszkający na Wyspach Polacy do pobrexitowej rzeczywistości podchodzą bez paniki. I są zgodni w jednym: co by się nie wydarzyło, do Polski wracać nie zamierzają.
Joanna mieszka w Londynie od niemal sześciu lat. Pracuje w organizacji lobbingowej działającej na rzecz przemysłu farmaceutycznego w Wielkiej Brytanii.
Jak Cameron wpadł na pomysł zorganizowania referendum, to nikt nie wierzył, że może dojść do Brexitu
Joanna
29-latka z niedowierzaniem przyjęła wynik referendum. – Jak Cameron wpadł na pomysł zorganizowania referendum, to nikt nie wierzył, że może dojść do Brexitu. To miała być tylko jego przepustka do wygrania wyborów parlamentarnych. Myślałam wtedy, że referendum to strata czasu i pieniędzy. Sondaże pokazywały na początku, że 80-90 proc. osób chce zostać w Unii Europejskiej, więc przez dłuższy czas nie zawracałam sobie tym głowy. Kiedy obudziłam się w rano 24 czerwca i zobaczyłam, że jednak dojdzie do Brexitu, to byłam bardzo zaskoczona i niezadowolona – mówi.
Jak ocenia, przez najbliższe dwa lata rząd, zamiast skupić się na polepszaniu sytuacji i rozwoju kraju, będzie marnował czas na negocjacje związane z opuszczeniem UE. – To jest zupełnie niepotrzebne. Zrobił się duży bałagan w polityce, a ludzie nie wiedzą, na czym stoją. To jest stresująca sytuacja – podkreśla.
Z głową na karku
Mimo tego nie uważa, żeby Brexit był dla niej zagrożeniem. – Zdaję sobie sprawę, że jestem w takiej sytuacji, że w każdej chwili mogę wyjechać i pracować gdzie indziej. Mam wielki sentyment do Wielkiej Brytanii, która stała się moim domem. Jeśli jednak kiedyś uznam, ze jakiś inny kraj da mi lepsze warunki do rozwoju, to najprawdopodobniej się po prostu tam przeprowadzę. Biorę to pod uwagę. Szkoda tylko, że w ciągu ostatniego tygodnia funt bardzo osłabł – zaznacza.
Jeżeli ktoś naprawdę chce skorzystać z możliwości, jakie daje Wielka Brytania, ma pomysł i głowę na karku, to Brexit nie wywoła w jego życiu wielkiego zamieszania
Joanna
Joanna nie spodziewa się, że Brexit spowoduje, iż nagle do kraju wrócą tysiące Polaków. – Jeżeli ktoś naprawdę chce skorzystać z możliwości, jakie daje Wielka Brytania, ma pomysł i głowę na karku, to Brexit nie wywoła w jego życiu wielkiego zamieszania – wyjaśnia.
Jak podkreśla, Polacy, którzy przyjechali pracować do Wielkiej Brytanii, bardzo dużo wnoszą do tego kraju. – Chodzi o kulturę, kreatywność i sposób, w jaki pracujemy – mówi.
Polak na zasiłku
Przyznaje jednocześnie, że jest grupa Polaków, którzy widzą Wielką Brytanię tylko jako miejsce taniego i łatwego życia na zasiłkach. A te są bardzo bogate. Zasiłek rodzinny obowiązuje na każde dziecko poniżej 16. roku życia. Rodzice otrzymują ok. 20 funtów tygodniowo na najstarsze dziecko i ok. 13 funtów tygodniowo na każde następne. Zasiłek dostają ponadto osoby o niskich dochodach. Do tego dochodzi zasiłek dla bezrobotnych oraz zasiłek mieszkaniowy na opłacenie części lub całości czynszu. Para może otrzymać maksymalnie 500 funtów tygodniowo, podobne jak rodzic z dzieckiem. Osoba samotna może liczyć na maksymalnie 350 funtów tygodniowo.
– Jeżeli ktoś przyjechał tutaj z myślą tylko o życiu z zasiłków i sądzi, że teraz spotka go tragedia, bo mu te zasiłki zabiorą lub obetną, to mam nadzieję, że tacy ludzie wrócą. Nie mam nic przeciwko temu. I nie chodzi tutaj tylko o Polaków, ale również o emigrantów innych narodowości – tłumaczy Joanna.
Twierdzi, że w jej przypadku powrót do ojczyzny nie wchodzi w grę. – Po zmianie władzy kraj jest podzielony, brakuje tolerancji, a jest ksenofobia. Politycy w Polsce opowiadają takie rzeczy, że pozostaje tylko spuścić głowę i się czerwienić – tłumaczy powody swojej decyzji.
Czy jest bezpiecznie?
Po referendum doszło w Wielkiej Brytanii do fali rasistowskich incydentów, m.in. ataków na polską społeczność. Jeden z incydentów, o którym doniosły media na Wyspach, dotyczył ulotek, jakie otrzymali Polacy mieszkający w Cambridgeshire. "Wychodzimy z Unii Europejskiej. Nie będzie więcej polskiego robactwa" – głosił napis. Na niektórych umieszczono zdanie w dwóch wersjach językowych, po polsku i angielsku. Na nieprzyjemną atmosferę na brytyjskich ulicach skarży się wielu imigrantów żyjących na Wyspach.
Choć Joanna przyznaje, że wyniki referendum dały "przyzwolenie pewnej grupie Brytyjczyków na bycie rasistą i chamem", to ona, odkąd jest w Wielkiej Brytanii, nie spotkała się z wrogością. – Nigdy nie czułam się gorsza ze względu na narodowość – podkreśla.
Malwina pracuje w dziale IT londyńskiego oddziału dużego banku. Przyznaje, że choć jest wiele obaw, na razie nikt nie wie, jakie skutki pociągnie za sobą Brexit. – Wielu ekonomistów twierdzi, że istnieje ryzyko, iż wielkie europejskie firmy będą się wynosić z Wielkiej Brytanii. Ale na razie staram się do tego podchodzić ze spokojem – tłumaczy.
90 proc. mojego zespołu to są imigranci. W piątek po referendum nastroje w pracy były bardzo ciężkie. Lecz wszyscy staramy się podchodzić do tego racjonalnie
Malwina
– 90 proc. mojego zespołu to są imigranci. W piątek po referendum nastroje w pracy były bardzo ciężkie. Lecz wszyscy staramy się podchodzić do tego racjonalnie – dodaje.
Dublin, Berlin, ale nie Warszawa
Malwina mówi, że wyniki referendum ją zszokowały. – Wieczorem w dniu referendum spotkałam się ze znajomymi i żartowaliśmy z referendum. Mówiliśmy, że Brexit jest niemożliwy. Nikt nie brał pod uwagę takiego wyniku. Obudziłam się o godz. 3 w nocy i kiedy zobaczyłam, co się stało, to z tych emocji już nie zasnęłam. Nie mogłam w to uwierzyć. To był dla mnie niesamowity cios światopoglądowy. Ale myślę, że wpadanie teraz w panikę i podejmowanie pochopnych decyzji nie przyniesie nic dobrego – opowiada.
Malwina, podobnie jak Joanna, nie wyobraża sobie powrotu do Polski. – To nie wchodzi w rachubę. Tutaj zawsze będzie dla mnie więcej pracy niż w Polsce. A jeżeli Londyn straci swoją pozycję, to już prędzej zastanawiałabym się na przeprowadzką do Dublina czy do Berlina niż do Polski. Ale taka decyzja nie byłaby wynikiem czynników ekonomicznych, tylko zawodu, który wykonuję. Żeby zdobywać w nim doświadczenie, musiałam wyjechać za granicę, bo po prostu ten rynek w Polsce jest jeszcze bardzo młody – wyjaśnia.
Przyznaje, że czuje się bezpieczna w Londynie mimo tego, że czytała, co się wydarzyło. – Jestem w szoku, bo nigdy się z czymś takim nie spotkałam – opowiada.
Wina Polaków
Grzegorz pracuje w londyńskim oddziale dużego francuskiego konsorcjum hotelarskiego. W firmie odpowiada za politykę cenową.
Rozmawiałem szczerze z tubylcami, którzy wymieniali obecność Polaków na Wyspach jaką jedną z przyczyn, dla których zagłosowali za wyjściem z UE. Mało się o tym mówi, ale na prowincji ludzie nienawidzą Polaków
Grzegorz
Uważa, że do Brexitu doszło… przez Polaków. – To nie jest tylko moja teoria. Rozmawiałem szczerze z tubylcami, którzy wymieniali obecność Polaków na Wyspach jaką jedną z przyczyn, dla których zagłosowali za wyjściem z UE. Mało się o tym mówi, ale na prowincji ludzie nienawidzą Polaków – wyjaśnia.
Pytany, skąd bierze się takie negatywne nastawienie, odpowiada, że niektórzy Polacy "zachowują się strasznie". Jako przykład podaje podróż metrem. – W środkach transportu panuje raczej wysoka kultura, tzn. siedzisz cicho, najpierw wypuszczasz ludzi, potem wsiadasz itd. A Polacy? Zero dostosowania. Drą się przez telefon, klną. Mi czasami jest tak wstyd, że chcę wyjść z metra. Jak widzę śmieci na ulicy, to są to najczęściej puszki polskiego piwa. Brytyjczyków wkurzało to, że my się tak zachowujemy i zaprotestowali, głosując za opuszczeniem Wspólnoty – wyjaśnia.
34-latek zwraca uwagę na bardzo dobre świadczenia socjalne w Wielkiej Brytanii. Twierdzi, że gdyby zostały one obcięte dla imigrantów, to wielu Polaków zdecydowałoby się na powrót do kraju. – Tutaj z socjalu można normalnie żyć, nie tak jak w Polsce – zaznacza.
Bez paniki
Małgorzata wyjechała do Wielkiej Brytanii tuż po maturze, osiem lat temu. Mieszka w Southampton i pracuje w szpitalu jako pomocnik pielęgniarki. Była przekonana, że Brytyjczycy nie odważą się wyjść z Unii Europejskiej. – Brexit to zmiany nie tylko dla emigrantów, ale również dla samych Brytyjczyków, dlatego myślałam, że zagłosują za pozostaniem w UE – mówi.
Opcja, że Brytyjczycy nam spakują walizki i wygonią do Polski, jest niemożliwa
Małgorzata
Obecną sytuację nazywa "wielką niewiadomą". – Nie sądzę jednak, że dla osób takich jak ja, które pracują, płacą podatki i nie pobierają zasiłków, Brexit będzie miał jakiekolwiek znaczenie. Nic się nie zmieni, może oprócz podwyżek cen niektórych produktów czy wycieczek turystycznych – tłumaczy.
Wśród jej znajomych Polaków nie widać paniki. – Każdy żyje tak jak wcześniej, bo na razie nic się nie dzieje. Jest chaos. Sami Anglicy chyba do końca nie wiedzą, za czym głosowali, i w ogóle tego referendum nie zrozumieli. Opcja, że Brytyjczycy nam spakują walizki i wygonią do Polski, jest niemożliwa. Jest nas tutaj po prostu za dużo i za bardzo napędzamy im gospodarkę – wyjaśnia.
Według niej Brytyjczycy poprzez głosowanie za Brexitem chcieli zatrzymać napływ nowych imigrantów oraz ograniczyć zasiłki dla pewnej grupy cudzoziemców. – Część ludzi przyjeżdża tylko dla benefitów. Pracują minimalną ilość czasu, czyli 16 godzin, a państwo dokłada im pieniądze, np. na dzieci czy do rachunków – opowiada.
I to właśnie oni, zdaniem Małgorzaty, mogą mieć teraz problemy. – Dla mnie tacy ludzie są tutaj zbędni. Podobnie zresztą jak grupa "niefajnych Polaków", która też jest liczna, czyli alkoholicy czy ludzie z kryminalną przeszłością. Jeśli wezmą się za takich ludzi, to ja wcale nie będę płakać. Bo płacąc podatki, dorzucam się im na świadczenia socjalne – dodaje.
Małgorzata zupełnie wyklucza powrót do Polski. – Całe dorosłe życie spędziłam w Anglii. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak miałabym funkcjonować teraz w Polsce i czym się tam zajmować. Jestem bardzo zadowolona z życia w Southampton – mówi.
Tomasz Leżoń