Powstanie nowa dywizja. Czwarta z kolei. Ma na ścianie wschodniej wzmocnić obronę najbardziej zagrożonej części kraju i naprawić zaniedbania poprzedników - taki jest oficjalny przekaz rządzących. Nowa dywizja nie oznacza jednak nowych czołgów, dział, dodatkowych oddziałów pod Siedlcami, Lublinem i Zamościem. Na to nas nie stać. To będzie przelewanie z pustego w próżne.
Dywizja to bardzo duży twór, liczący kilkanaście tysięcy ludzi, kilkaset czołgów i transporterów opancerzonych. Do tego kilkaset dział i wyrzutni rakiet. Tysiące ciężarówek i innych pojazdów. Potrzebuje rozległych koszar i magazynów w wielu miastach. Wielki organizm wymagający wielkich pieniędzy, których w wojsku ciągle brakuje.
- Byłoby dobrze, gdyby udało się znacznie zwiększyć liczbę sprzętu i ludzi. To jednak zadanie na wiele lat. Obecnie nie ma na to szans. Realizujemy lub planujemy realizować kilka dużych programów modernizacyjnych, kupujemy sprzęt dla obecnie istniejących jednostek - mówi Tomasz Kwasek, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" i autor bloga "Militarium". Jego zdaniem bez zainwestowania w dodatkowe zakupy uzbrojenia i zwiększenia liczby żołnierzy, operacja pod hasłem czwarta dywizja nie przyniesie wymiernych korzyści. - Byłoby to jak dzielenie tortu na więcej kawałków. Nie sprawimy wówczas, że będzie go więcej - mówi.
Dozbrojenie wschodnich rubieży
Pomysł utworzenia czwartej dywizji ujawniono w MON w 2017 roku. Był to jeden z wniosków ze Strategicznego Przeglądu Obronnego. Wynikał z "konieczności wzmocnienia obrony wschodniej Polski". Temat nie był później często poruszany publicznie, jednak nie został porzucony. Przetrwał zmianę na stanowisku szefa MON.
W połowie marca tego roku po spotkaniu z prezydentem i generalicją szef MON Mariusz Błaszczak podtrzymał pomysł tworzenia kolejnej dywizji. - W ramach kluczowego dla bezpieczeństwa militarnego Polski wzmocnienia ściany wschodniej planujemy dyslokację części sił zbrojnych z zachodu na wschód. Moim celem jest utworzenie we wschodniej Polsce nowej dywizji zawodowego wojska - stwierdził minister.
MON nie informuje publicznie, jak ma wyglądać tworzenie dywizji. Na nasze pytania, jak zaawansowane jest planowanie tej operacji, kiedy można się spodziewać jej realizacji, ile to będzie kosztować i na czym polegać - ministerstwo odpowiedziało wymijająco.
Nieustannie prowadzone są analizy i prace koncepcyjne mające na celu wypracowanie optymalnego wariantu rozmieszczenia jednostek wojskowych. Na obecnym etapie bierzemy pod uwagę różne możliwości i nie wykluczamy żadnej lokalizacji. Naszym kluczowym celem jest zapewnienie nienaruszalności i integralności granic oraz zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom.
MON
Oficjalnie szczegóły nie są wiec znane. Eksperci nie pozostawiają jednak wątpliwości. Czwarta dywizja nie sprawi, że polskie wojska lądowe nagle zyskają 25 procent siły.
- Nie jesteśmy w stanie odpowiednio wyposażyć tych trzech dywizji, które teraz mamy. Na kupienie nowego sprzętu dla kolejnej nie ma szans. To są olbrzymie koszty - mówi Kwasek. Chodzi o miliardowe kwoty.
Dziura na południowym wschodzie
Obecnie wojska lądowe składają się z trzech dywizji. 11. Dywizja Kawalerii Pancernej stacjonuje na południowym zachodzie kraju z dowództwem w Żaganiu. 12. Dywizja Zmechanizowana w północno-zachodniej Polsce z dowództwem w Szczecinie. 16. Dywizja Zmechanizowana na północnym wschodzie kraju z dowództwem do niedawna w Elblągu, ale obecnie już w Białobrzegach pod Warszawą.
Do 2011 roku była jeszcze 1. Dywizja Zmechanizowana w południowo-wschodniej Polsce. W ramach reformy została jednak rozwiązana. Najprawdopodobniej w jej miejsce MON chce tworzyć nową. Według generała Mirosława Różańskiego sugerowali to sami wojskowi. - Po zakończeniu wielu ćwiczeń rozwiązanie 1. Dywizji Zmechanizowanej i ogólne osłabienie dywizji na rzecz brygad wskazywano jako błędne. To była decyzja polityczna skrupulatnie wykonana przez wojskowych. Modne było szukanie oszczędności, tylko znaleziono je nie tam, gdzie trzeba – mówi Różański, były dowódca generalny, a obecnie prezes fundacji Stratpoints.
Co ważne, współczesna dywizja nie ma wiele wspólnego ze stereotypem z filmów czy książek historycznych. Dzisiaj nie jest ona już podstawowym klockiem wojska. Została nim brygada, czyli oddział piętro niżej. Nowoczesne uzbrojenie i wyposażenie pozwala wojsku robić więcej i szybciej, więc współczesna brygada ma podobny lub wręcz większy potencjał niż dywizja z II wojny światowej, choć liczy kilka razy mniej ludzi.
Dywizja sama w sobie pozostała głównie koordynatorem działań dla podległych jej brygad. Ma ich od trzech do pięciu. To one stanowią o jej sile. Przeciętnie liczą około trzech tysięcy ludzi. Każda ma swój profil. Są pancerne, zmechanizowane, zmotoryzowane i powietrznodesantowe. W zależności od profilu różnią się sprzętem. Pancerna ma na przykład około 120 czołgów i 60 transporterów opancerzonych. Do tego wsparcie w postaci artylerii, saperów, rozpoznania i temu podobnych.
Zmiana szyldów i przesunięcia
Gdyby MON chciał więc odtwarzać 1. Dywizję Zmechanizowaną, potrzebowałby co najmniej trzech brygad do jej wypełnienia. Dwie znaleźć łatwo. To 1. Brygada Pancerna z Warszawy, która wcześniej wchodziła w skład zlikwidowanej 1. Dywizji, a później podporządkowano ją 16. Dywizji. Dodatkowo 21. Brygada Strzelców Podhalańskich, która też należała do 1. Dywizji, a dzisiaj jest samodzielna. Brak jednak trzeciej jednostki. Kiedyś była nią 3. Brygada Zmechanizowana z województwa lubelskiego. Ale nie ma po niej śladu. Została rozwiązana, a ludzi i uzbrojenie wchłonęły inne brygady, które też cierpią na braki kadrowe i sprzętowe.
Skąd więc wziąć trzecią brygadę? Stworzyć od nowa lub przenieść. - Można oczywiście ogołocić ze sprzętu i ludzi jednostki na zachodzie kraju. Można też przerzucić brygady w całości, choć takiej sytuacji nie było jeszcze po 1989 roku - mówi Kwasek. Zaznacza jednak, że nawet gdyby zdecydowano się na taką opcję, to nie rozwiąże ona wszystkich problemów. - Dla nowej dywizji trzeba by choćby stworzyć nowy pułk artylerii i przeciwlotniczy. Nie mamy dla nich nowego sprzętu - mówi ekspert.
Dziennikarz "Nowej Techniki Wojskowej" tłumaczy również, że sam fakt, iż w wielu miastach na wschodzie Polski są garnizony możliwe do wykorzystania przy formowaniu nowych jednostek, nie oznacza, iż można je łatwo i szybko przejąć. - Ta infrastruktura wymagałaby nie jakichś powierzchownych remontów, ale poważnej modernizacji, żeby odpowiadała współczesnym standardom i potrzebom, nie takim z przełomu lat 80. i 90. - mówi.
- Sformowanie dowództwa i utworzenie samej struktury dowodzenia - to dałoby się zrobić. Jednak wypełnienie jej ludźmi, sprzętem i stworzenie odpowiedniej infrastruktury? To nie jest tak łatwe, jak wydanie rozkazów o utworzeniu tej czy innej jednostki - dodaje ekspert.
Nawet jeśli MON ogłosi powołanie nowej dywizji, to w dającej się przewidzieć przyszłości będzie ona albo ułomna, bo będzie brakowało jej sprzętu i ludzi, albo na jej korzyść osłabi się dywizje na zachodzie kraju. Przelewanie z pustego w próżne.
Ograniczyć warszawkę
- Dzisiaj nie ma możliwości sformowania kompletnej dywizji - twierdzi generał Różański. Nie jest jednak przeciwny pomysłowi jej tworzenia. Uważa go za "zasadny". - Ale trzeba wziąć pod uwagę możliwości kadrowe i sprzętowe - zaznacza.
Zdaniem Różańskiego zamiast próbować tworzyć całą nową dywizję, warto byłoby się zastanowić nad stworzeniem samego jej dowództwa (sztab i wspierający go batalion dowodzenia). - Będzie to musiało się odbyć kosztem redukowania istniejących instytucji i komórek organizacyjnych MON. Jednak takie rozwiązanie bym rekomendował - mówi wojskowy.
Według byłego dowódcy generalnego czwarte dowództwo dywizji ułatwiłoby działanie całemu wojsku. Na bieżąco by niczym nie dowodziło, ale byłoby w zapasie, gotowe do zadań nadzwyczajnych. Można by je kierować na przykład do dowodzenia misjami zagranicznymi. Jak tłumaczy generał Różański, dotychczas, wysyłając kolejne zmiany kontyngentów do Afganistanu czy Iraku, za każdym razem tworzono dla nich nowe dowództwo, zabierając do niego ludzi z dywizji oraz brygad zostających w kraju. Rozbijało to je i utrudniało normalne działanie.
- Istnieje ogromny potencjał kadrowy w Warszawie, tylko jest to bastion trudny do zdobycia. Przekonałem się o tym, kiedy w 2013 roku w ramach reformy zamierzałem przesunąć ponad tysiąc ludzi kadry zawodowej ze stolicy do jednostek liniowych. Moi starsi koledzy generałowie przekonali ówczesne kierownictwo MON, że to może zakłócić funkcjonowanie centrali. Według mnie była to chęć utrzymania statusu warszawki i tak zwanego prestiżu, że się tu pracuje - uważa były dowódca generalny.
Różański sugeruje też utworzenie zapasowych dowództw dywizji na bazie na przykład Akademii Sztuki Wojennej, Akademii Wojsk Lądowych i Wojskowej Akademii Technicznej. Na to samo zwraca uwagę generał Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Chodzi o tworzenie tak zwanych rezerw na wypadek wojny. Po jej wybuchu wojsko powinno gwałtownie zwiększać liczebność poprzez wcielanie rezerwistów i szybkie przeszkalanie cywilów. Ktoś musiałby jednak zajmować się tym procesem, a potem dowodzić nowo utworzonymi jednostkami. Do tego służyłyby zapasowe dowództwa dywizji, przygotowujące się do takiego zadania w czasie pokoju. Były w PRL, dzisiaj ich nie ma.
Brakuje fundamentów
Według generała Kozieja pomysł tworzenia zupełnie nowej dywizji ma dwie słabe strony. Po pierwsze - pieniądze, a raczej ich brak. Po drugie - umieszczenie jej blisko wschodniej granicy, gdzie będzie narażona na zaskoczenie i szybkie okrążenie. Jednak on też nie jest całkowicie przeciwny czwartej dywizji.
- Za czasów ministra Bogdana Klicha, kiedy trochę pod publiczkę uzawodowiono w tempie ekspresowym całe wojsko, zignorowano problem zapewnienia mu rezerw. Teraz to już paląca sprawa - mówi generał Koziej. W wypadku wojny do szybkiego uzupełniania oddziałów i tworzenia nowych będzie brakowało przeszkolonych kadr. Ostatnie tworzono w ramach zasadniczej służby wojskowej dekadę temu. Dzisiaj to ludzie mający po prawie 30 lat. Statystycznie większość rezerwistów jest jednak starsza i oscyluje wokół 40.
Zdaniem generała Kozieja na tym właśnie powinien się koncentrować MON, a nie na tworzeniu kolejnej pełnokrwistej dywizji. - To nośne hasło, ale wydaje mi się, że nie stoi za nim jakiś głębszy plan - uważa były szef BBN. W jego ocenie trzeba budować zapasowe dowództwa dywizji, a Wojska Obrony Terytorialnej zreformować i uczynić narzędziem do szkolenia rezerw.
- Pomysł tworzenia nowej dywizji na ścianie wschodniej może fajnie brzmi w mediach, ale to nie powinno być teraz priorytetem. Lepszym rozwiązaniem byłaby modernizacja sprzętu już istniejących jednostek wojsk lądowych - uważa natomiast Tomasz Kwasek z miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa".