logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Maciej Kucharczyk Zobaczył początek III wojny światowej i go zignorował. "Człowiek, który uratował świat"
  • 2
    Katarzyna Świerczyńska "Kobieta w roli worka do noszenia ciąży. To nieludzkie"
  • 3
    Grzegorz Kuczyński Kto i kiedy zastąpi Putina? Równanie z dwiema niewiadomymi
  • 4
    Marek Szymaniak Nie pójdą do pracy, nie ugotują obiadu, nie przekonają PiS-u. Czy ten strajk ma sens?
  • 5
    Tamara Barriga Chciał być największym zbrodniarzem świata. Mordował dla "dobra społeczeństwa"
  • 6
    Justyna Kobus Zbrodniarki i święte. Zjednoczone stany kobiecości
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Maciej Kucharczyk

Zobaczył początek III wojny światowej i go zignorował. "Człowiek, który uratował świat"

Zobacz

Katarzyna Świerczyńska

Zobacz"Kobieta w roli worka do noszenia ciąży. To nieludzkie"

Czytaj artykuł

Grzegorz Kuczyński

ZobaczKto i kiedy zastąpi Putina? Równanie z dwiema niewiadomymi

Czytaj artykuł

Tytuł: Kto przejmie stery w Rosji po Władimirze Putinie? Źródło: kremlin.ru

Marek Szymaniak

Zobacz Nie pójdą do pracy, nie ugotują obiadu, nie przekonają PiS-u. Czy ten strajk ma sens?

Czytaj artykuł

Podziel się

Nie pójdą do pracy, nie ugotują obiadu, nie wyprasują koszuli. Wezmą wolne, zamiast wypełniać swoje zawodowe i domowe obowiązki. Tak kobiety w całym kraju chcą zaprotestować przeciw zaostrzaniu prawa aborcyjnego. Czy ta akcja ma sens?

Pomysł na poniedziałkowy strajk kobiet podsunęła kilka dni temu na swoim profilu na Facebooku Krystyna Janda. Aktorka zachęciła kobiety, aby wzięły przykład z Islandek, które 24 października 1975 r. masowo przerwały wykonywanie swoich obowiązków, bo chciały, aby mężczyźni docenili ich trud i zaczęli im wypłacać takie wynagrodzenie jak sobie. Aż 90 proc. kobiet przerwało wtedy pracę zawodową, a te, które zajmowały się domami, przestały gotować, sprzątać i zajmować się dziećmi.

Wcześniej wiele kobiet wspierało protesty, ale nie brało w nich czynnego udziału. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej i kobiety zmobilizują się do działania

Anna Góral

Polski Czarny Poniedziałek tak spektakularny zapewne nie będzie, ale według organizatorek skala tego wydarzenia ma przyćmić wszystkie dotychczasowe akcje. Protesty mają się odbyć w ponad 50 miastach, a udział w nich na Facebooku zadeklarowało już ponad 70 tys. kobiet. Będą brały urlop na żądanie, nie pójdą na uczelnie, przestaną wypełniać domowe obowiązki. Zamiast tego wezmą udział w protestach, spotkaniach i dyskusjach. Wypełnią miejsca publiczne ubrane na czarno.

– Wcześniej wiele kobiet wspierało protesty, ale nie brało w nich czynnego udziału. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej i kobiety zmobilizują się do działania – mówi Anna Góral, prezeska Stowarzyszenia Inicjatyw Kobiecych.

– Jestem optymistką, bo stoi za tym ogromna energia. Jest mnóstwo młodych kobiet, które się w to zaangażowały – ocenia Agnieszka Graff, pisarka i publicystka związana z ruchem feministycznym.

Kobieta vs mężczyzna

Ten entuzjazm nie jest jednak powszechny. Pojawiają się głosy, że protest – choć pomyślany jako sprzeciw wobec planów rządzących – tak naprawdę najmocniej uderzy w mężczyzn. Najczęściej w partnerów, którzy zgadzają się ze swoimi wybrankami co do tego, że prawa aborcyjnego nie powinno się zaostrzać.

– Tymczasem problem prawa aborcyjnego to nie jest konflikt kobiety przeciwko mężczyznom, bo zdania na ten temat są podzielone bez względu na płeć. Wiele kobiet podpisywało się pod projektem zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, wielu mężczyzn obawia się o losy swoich partnerek życiowych i córek w sytuacji, gdyby ta ustawa została częścią polskiego prawa – zauważa dr Aleksandra Porada, socjolog z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.

Na ten problem zwraca również uwagę feministka Katarzyna Czajka, która w obszernym poście na Facebooku podkreśla, że aborcja to nie tylko sprawa kobiet, ale całego społeczeństwa.

"Walka z zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej powinna łączyć płcie, a nie je dzielić. To nie kobiety występują przeciwko mężczyznom, ale osoby szanujące prawo do wyboru przeciw tym, którzy je ograniczają. Po obu stronach znajdziemy zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Respektowanie prawa do decydowania o własnym ciele nie ma nic wspólnego z płcią" – pisze Czajka.

Kiedy protestują z założenia same kobiety, to tak, jakby robiły to przeciw mężczyznom. A tu nie ma konfliktu świat kobiet – świat mężczyzn

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin

Również publicystka Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin uważa, że rysowanie osi sporu pomiędzy kobietami a mężczyznami to błąd. "Kiedy protestują z założenia same kobiety, to tak, jakby robiły to przeciw mężczyznom. A tu nie ma konfliktu świat kobiet – świat mężczyzn. Jest konflikt obywatele – władza. I to właśnie przeciw władzy powinien być skierowany protest, a udział w nim powinny brać obie płacie. To jest sprawa wszystkich" – pisze. Sama weźmie jednak udział w akcji, bo mimo niedoskonałej formy strajku sprawa dla niej jest tak ważna, że uważa, że protestować trzeba.

Za mało czasu?

Wątpliwości budzi też krótki odstęp czasu pomiędzy ogłoszeniem planów strajku a jego terminem. Zwraca na to uwagę Anna Karaszewska, wiceprezeska Kongresu Kobiet, która popiera protest, ale boi się, że tydzień to za mało, aby masowo zaangażować kobiety. – Potrzeba więcej czasu i więcej pracy, szczególnie w mniejszych miastach i wsiach. Trzeba dużo czasu, aby dotrzeć do kobiet na prowincji, a nie tylko do tych w wielkich miastach. Bo nowe prawo aborcyjne uderzy przede wszystkim w kobiety z mniejszych miast. To one będą ofiarami nowych regulacji, bo nie mają takich możliwości i finansowych środków jak ich koleżanki z dużych ośrodków – ocenia Karaszewska. ​

Zauważa to również Katarzyna Czajka, która pisze, że w Polsce wciąż są miejsca, gdzie nie wszyscy są na Facebooku i gdzie informacje rozpalające dyskusję wśród warszawskich organizatorów w ogóle nie docierają.

"Łatwo zarzucić społeczeństwu niechęć do działania, a dużo trudniej podjąć długą akcję przygotowawczą" – pisze Czajka. Zaznacza przy tym, że przygotowanie islandzkiego strajku, który ma być wzorem dla Polek, trwało rok.

Z drugiej strony "spontaniczność" akcji może być jej atutem. – Wiele lat współorganizowałam warszawskie Manify, które były przygotowywane miesiącami i które nigdy nie przyciągnęły więcej niż 5-6 tys. uczestników. Tak więc dobrze przygotowane manifestacje mają to do siebie, że ludzie mają takie poczucie, że ktoś jest za to odpowiedzialny i zrobi to za nas. A tu jest atmosfera ogromnej mobilizacji i wspólnoty – zauważa Agnieszka Graff.

Ale przy okazji zwraca uwagę na inny problem. – Wzięcie urlopu w pracy jest bardzo poważnym krokiem i kobiety się po prostu boją. Czym innym jest przyjście na manifestacje, czym innym jest zwolnienie się z pracy. Ja myślę, że protest nie będzie masowy. To nie będą miliony – mówi.

A urlop w dzisiejszych czasach to i tak luksus, na który pozwolić sobie mogą nieliczni. Część kobiet, szczególnie zatrudnionych na tzw. umowach śmieciowych może o nim jedynie pomarzyć. Zwraca na to uwagę Czajka, która pisze, że dłuższy czas na przygotowanie protestu potrzebny byłby "dziewczynie pracującej bez etatu, by dogadała się z szefem, samotnej matce, by znalazła kogoś, kto zaopiekuje się dzieckiem, kiedy nie będzie czynne przedszkole". Czajka dodaje, że sama jest dobrym przykładem, bo nie ma umowy o pracę. "Żeby mieć wolne, muszę odpracować, żeby odpracować, muszę wiedzieć wcześniej, kiedy mnie nie będzie" – pisze.

Żeby mieć wolne, muszę odpracować, żeby odpracować, muszę wiedzieć wcześniej, kiedy mnie nie będzie

Katarzyna Czajka

Protest elit?

Są pracodawcy, którzy nie dość, że w dniu protestu dają kobietom wolne, to wręcz zachęcają do uczestniczenia w strajku. To dzięki nim i dużemu zainteresowaniu mediów wizja licznego, a przez to zauważalnego strajku jest realna. Np. prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk rozesłał do wszystkich swoich podwładnych maila. Napisał w nim, że rozumie i popiera protest. Zachęcił kobiety do przyłączenia się do strajku. Natomiast mężczyznom polecił, aby zastąpili koleżanki w pracy.

Z kolei wykładowczyni z Uniwersytetu Warszawskiego dr Dagmara Woźniakowska-Fajst w poście na Facebooku zapowiedziała, że jeżeli jej studentki nie przyjdą na poniedziałkowe zajęcia, to nie wyciągnie wobec niż żadnych konsekwencji. Post polubiło kilka tysięcy osób.

Również wspomniana już Krystyna Janda zapowiedziała, że nie zagra w poniedziałkowy wieczór spektaklu "Maria Callas. Master Class". "Postanowiłam solidarnie przyłączyć się do jednodniowego Strajku Kobiet Polskich, zorganizowanego w proteście przeciwko zamachowi na ich życie, prawa i wolność. Proszę o zrozumienie" – napisała na Facebooku aktorka.

Wolne swoim pracownicom dają też właściciele warszawskiej kawiarni Cafe Kulturalna. "Kulturalna jest kobietą, więc 3 października wszystkie kobiety z nią pracujące mają wolne. Jeśli nie uda się skompletować w tym dniu męskiej obsługi – zamykamy" - napisali.

I tu pojawia się kolejny problem. Krytycy zwracają uwagę na elitaryzm akcji i wskazują, że protest to akcja głównie dla mieszkanek dużych miast. Te z mniejszych miasteczek i wsi protestowaniem nie są zainteresowane lub po prostu nie będę sobie mogły na to pozwolić. Tę opinię – przynajmniej częściowo – potwierdzają przedstawiciele kilku firm, których siedziby zlokalizowane są poza dużymi ośrodkami. Oficjalnie nikt o poniedziałkowym strajku nie chciał z nami rozmawiać, ale off the record rzecznicy mówią o nikłym zainteresowaniu akcją.

– U nas takie rzeczy nie mają miejsca. Kobiety pracujące u nas w firmie nie biorą urlopów w poniedziałek – przyznaje przedstawiciel jednej z największych w kraju firm spożywczych.

– U nas raczej nikt się tym nie interesuje – podkreśla rzecznik innej spółki z branży mięsnej.

Islandzki wzór

Na powtórkę ze wspomnianego już strajku Islandek z 1975 r. liczyć zatem raczej nie można. Wówczas strajkował cały przekrój społeczeństwa: od starszych dam ubranych w wytworne stroje po młode robotnice z fabryk. Ogromna skala protestu sprawiła, że kraj niemal się zatrzymał. Zamknięto urzędy, szkoły, sklepy i banki. Zakłady pracy były sparaliżowane. Nie działały telefony. Odwołano nie tylko większość połączeń lotniczych, ale też programy radiowe oraz telewizyjne.

W tym czasie mężczyźni robili wszystko, aby przetrwać ten chaos. Opiekowali się dziećmi, które często musieli zabrać ze sobą do pracy. Ci, którzy pozostali w domu, mieli problem, aby przyrządzić obiad. W efekcie z nielicznych otwartych sklepów zniknęły wszystkie zapasy kiełbasy – dania, które potrafi przygotować chyba każdy.


On this day in 1975, 90% of #Icelandic women ”went on strike” to demand equal pay. The nation came to a standstill. pic.twitter.com/6dmm3wYDZN

— Alda Sigmundsdóttir (@aldakalda) 24 października 2013

Ta  terapia szokowa dla islandzkich mężczyzn podziałała i utorowała drogę do prezydentury pierwszej kobiecie.

Gospodarka się nie boi

O ile strajk polskich kobiet może mieć wydźwięk symboliczny, to raczej nie odczuje go gospodarka. – Zakładając, że funkcjonowanie gospodarki zostanie zamrożone na jeden dzień, to teoretycznie powinno to odpowiadać około 0,3 proc. PKB, bo to jeden z 365 dni w roku. Jednak w rzeczywistości efekt byłby dużo, dużo mniejszy. Brak kobiet w pracy nie oznacza, że cały zakład pracy będzie nieczynny – mówi Konrad Białas, główny ekonomista TMS Brokers.

Nawet jeśli protest będzie masowy, co w mojej ocenie jest bardzo mało prawdopodobne, finalnie gospodarka może tego nawet nie odczuć

Konrad Białas

I dodaje, że podobnie jak w przypadku długich weekendów niższa efektywność zakładu będzie nadrabiana w kolejnych dniach. – W efekcie nawet jeśli protest będzie masowy, co w mojej ocenie jest bardzo mało prawdopodobne, finalnie gospodarka może tego nawet nie odczuć – uważa specjalista TMS Brokers.

Także główna ekonomistka konfederacji pracodawców Lewiatan Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek zauważa, że nawet gdyby mobilizacja była duża, to nie wszystkie kobiety sprzeciwiające się zaostrzeniu prawa aborcyjnego będą protestować i nie wszystkie opuszczą swoje stanowiska pracy. – Bo są po prostu odpowiedzialne. Jestem pewna, że np. pielęgniarki, które wykonują bardzo trudną i ciężką pracę, nie odeszłyby z tego powodu od łóżek pacjentów. Podobnie wiele kobiet z małych rodzinnych firm. Z rozmów z przedsiębiorcami wiem, że nawet te osoby, które popierają protest, nie opuszczą pracy, bo są za bardzo przywiązane do swoich firm. Nie chcą im szkodzić swoją absencją – mówi.

Wyraźny symbol

W ubiegłym tygodniu projekt liberalizujący prawo aborcyjne został odrzucony przez Sejm. Posłowie skierowali za to do dalszych prac w komisji projekt zaostrzający prawo aborcyjne. Taka decyzja wzbudziła wielkie emocje, bo oznacza odejście kompromisu z 1993 r., który pozwala na usunięcie ciąży, kiedy zagraża ona życiu lub zdrowi matki, kiedy płód jest nieodwracalnie upośledzony oraz gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa, np. gwałtu.


5dd6548c-b903-45f3-aa86-1d8ee7713485.png

Prezeska Stowarzyszenia Inicjatyw Kobiecych Anna Karaszewska uważa, że koszt społeczny wejścia ustawy w życie będzie dużo bardziej dotkliwy niż to, że kobiety nie przyjdą do pracy i trzeba będzie np. zamknąć szkołę. – Ta ustawa niesie przerażające i okrutne skutki dla kobiet. Trzeba protestować, bo tylko tak możemy nie dopuścić do wprowadzenia w życie tych barbarzyńskich przepisów – dodaje.

Ten protest ma ogromne znaczenie dla ruchu kobiecego. To jest absolutny przełom. To pierwsza sytuacja masowej mobilizacji kobiet

Agnieszka Graff

W to nie wierzy jednak Agnieszka Graff. – Myślę, że protest nie odniesie bezpośredniego skutku politycznego. PiS ma w głębokim poważaniu nastroje społeczne. Projekt ustawy budzi głęboki sprzeciw 80 proc. społeczeństwa i jakoś to PiS-owi nie przeszkodziło w skierowaniu go do komisji. PiS się nie liczy z opinią społeczną – mówi. Ale zarazem dodaje: – Ten protest ma ogromne znaczenie dla ruchu kobiecego. To jest absolutny przełom. To pierwsza sytuacja masowej mobilizacji kobiet w Polsce. I to jest nowe pokolenie. Po tych protestach ruch kobiecy będzie miał inne oblicze.

– Na pewno będzie to widoczne i wyrazi symbol. Wierzę w tę akcję. Wymaga ona wielkiej solidarności od kobiet. Myślę, że będzie dobrze i narobimy sporo hałasu – wtóruje jej działaczka feministyczna Kazimiera Szczuka.

Protest ostatniej szansy?

Przykładów kobiecych protestów jest wiele, najczęściej odbywały się one w formie ulicznych demonstracji. Ale historia zna jeszcze też inny, drastyczny środek przetestowany co najmniej dwukrotnie. Mowa o strajku seksualnym. Po raz pierwszy posłużyły się nim, jeśli wierzyć Arystofanesowi, Greczynki podczas wojny peloponeskiej w V wieku p.n.e. Odmówiły wówczas wypełniania małżeńskich obowiązków, dopóki mężczyźni nie przestaną walczyć. Protest zakończył się pełnym sukcesem.

Taki krok kilka lat temu powtórzyły Kenijki. W 2009 r. kobiety z żoną premiera na czele na tydzień zamknęły przed mężami sypialnie, żeby wymusić współpracę między rządem a prezydentem. Podobno opłaciły też lokalne prostytutki, aby powstrzymały się od świadczenia usług. Efekt? Politycy usiedli do rozmów.

Podziel się
-
Zwiń

Tamara Barriga

ZobaczChciał być największym zbrodniarzem świata. Mordował dla "dobra społeczeństwa"

Czytaj artykuł

Tytuł: Policyjne zdjęcie Petera Kuertena Źródło: Bundesarchiv, Bild 102-11502 / CC-BY-SA 3.0

Justyna Kobus

ZobaczZbrodniarki i święte. Zjednoczone stany kobiecości

Czytaj artykuł

Tytuł: Maria Mamona jako Julia Brystygierowa stworzyła znakomitą kreację w "Zaćmie" Źródło: Jacek Drygała/KinoŚwiat

Poprzedni weekend 24-25.09.2016
2 tygodnie temu 17-18.09.2016
3 tygodnie temu 10-11.09.2016
4 tygodnie temu 03-04.09.2016
5 tygodni temu 27-28.08.2016
Zobacz wszystkie