W odciętym od zasięgu telefonicznego klasztorze, po całym dniu modlitw, ósmoklasiści w odświętnych strojach podchodzili do grupki dorosłych, którzy kładli im ręce na ramiona i mówili w niezrozumiałym języku. Niektóre dzieci mdlały, inne miały drgawki, a potem przez kilka dni popłakiwały bez powodu. Kuria nazywa to zjawisko "spoczynkiem w Duchu Świętym". - To gwałt emocjonalny - komentuje ksiądz, który od 13 lat bada to zjawisko w polskim Kościele katolickim. - Nasze dzieci nie były w ogóle przygotowane na ten rytuał. Nikt nam nie powiedział, co się tam będzie działo – mówią rodzice. Zawiadomili prokuraturę o przestępstwie.
Tekst został opublikowany 7 marca 2020 roku. Prezentujemy go w ramach przeglądu najważniejszych artykułów Magazynu TVN24 w 2020 roku.
Grzegorz: - Syn wrócił z rekolekcji w niedzielę i na dzień dobry powiedział, że zakazali im mówić, co tam się działo.
Hanna: - To, co się działo w klasztorze, niech pozostanie w klasztornych murach, tak im powiedzieli.
Anita: - Żeby nie zepsuć niespodzianki kolejnym dzieciom, które też tam pojadą, nie spalić numeru.
Wojciech: - Córka miała podkrążone oczy. W poniedziałek szkoła zadzwoniła, żebyśmy po nią przyjechali, bo sobie z nią nie radzą. Siedziała w kącie z głową w kapturze i ciągle płakała.
Piotr: - Nie szło dotrzeć do dzieci. Nauczyciele mówili, że nie da się z nimi dogadać. A znają je przecież osiem lat. Jeden płakał z niczego, inny zemdlał, trzeciemu poszła krew z nosa.
Katarzyna: - Jedna matka się cieszy, że jej dziecko jest teraz jak aniołek, takie grzeczne. Ja uważam, że nawet gdyby jedno dziecko zostało skrzywdzone na tych rekolekcjach, to nie można mówić, że jest okej i nic się nie stało.
Wojciech: - Córka przez trzy noce spała najwyżej godzinę, nie chciała jeść. Boi się zasypiać w ciemności. Czuje, jakby ktoś za nią chodził. To była wesoła dziewczyna, a teraz zachowuje się, jakby wróciła z wojny.
"Zasięg będzie znacznie ograniczony"
Piątek, 14 lutego 2020 roku, Hażlach, wieś pod Cieszynem. Jedna szkoła podstawowa, trzy kościoły. Najbliżej szkoły – katolicki (mają wspólny parking), dalej ewangelicki i zielonoświątkowy. Po lekcjach 22 uczniów wyznania katolickiego z dwóch ósmych klas wsiada do autokaru ze swoją katechetką i jadą na trzy dni do klasztoru franciszkanów we wsi Koszarawa w powiecie żywieckim. Po drodze zabierają uczniów z sąsiedniej wsi, osobno docierają ze wsi w Małopolsce. W sumie 38 dzieci, głównie w wieku 13 i 14 lat, kilkoro 15-letnich.
Anita: - Dzieciom nie bardzo się to podobało, zwłaszcza że były walentynki. Ale mieliśmy przeświadczenie, że to wyjazd obowiązkowy.
Piotr: - Córka powiedziała, że katechetka im powiedziała, że ten, kto nie pojedzie, nie zostanie dopuszczony do bierzmowania.
Grzegorz: - I że dostaną jedynkę z religii.
Anita: - To był taki lekki szantaż.
Hanna: - Uczniowie nie chcieli jechać, bo nie mają dobrego kontaktu z katechetką. Jest nadgorliwa, nad wyraz uduchowiona. Ale my, wierzący rodzice, przekonaliśmy nasze dzieci.
Rodzice wypełniają kartę kwalifikacyjną, w której zawarte są adres, termin i koszt wydarzenia (200 złotych), standardowe pytania o choroby dziecka (padaczka, wady serca, alergie) oraz warunki. Uczestnik ma słuchać poleceń opiekunów i sam odpowiada za swój sprzęt elektroniczny. Jeśli ktoś będzie pod wpływem alkoholu albo narkotyków, zostanie wydalony, a gdy coś zniszczy, zapłacą rodzice. "Zasięg telefonii komórkowej będzie znacznie ograniczony" - zaznaczono. Koszarawa położona jest w Beskidzie Makowskim, sam klasztor wysoko na stoku góry. "Uczestnicy - to zdanie podkreślono - będą na noc pozostawiać telefony komórkowe pod opieką organizatorów rekolekcji".
Anita - Pomyślałam: czemu nie, trochę przerwy od telefonu nie zaszkodzi.
Wojciech: - Dziwiło mnie to, ale uznałem, że skoro będą miały telefony w dzień, to wystarczy.
Hanna: - Katechetka podała nam numer stacjonarny do klasztoru, na który możemy zadzwonić do dziecka i odwrotnie.
Anita: - Nie dostaliśmy planu zajęć. Myślałam: będzie zwyczajnie, nie pierwsze dziecko posyłałam do bierzmowania. Czytanie Pisma Świętego, śpiewy, zabawa. Kazali dzieciom zabrać gdy planszowe, zeszyty, długopisy i odświętny strój.
Katarzyna: - Katechetka powiedziała, że ten strój jest bardzo ważny. Żałuję dzisiaj, że nie dopytałam, po co.
Wojciech: - Mówili, że będzie błogosławieństwo. Ksiądz stawia krzyżyk na czole i już - co to innego mogłoby znaczyć? Nie było mowy o żadnych czarach przeprowadzanych na dzieciach.
"Po co pani dzwoni? Nic się nie dzieje”
Jedna z matek zadzwoniła do zakonu już w piątek wieczorem. Chciała się dowiedzieć, czy szczęśliwie dojechali. - Żona dostała mocną reprymendę. "Po co pani dzwoni? Nic się nie dzieje. Co pani sobie myśli? Nie będę biegać po klasztorze i szukać dzieci" – opowiada Wojciech.
Kobieta próbowała skontaktować się z córką jeszcze trzy razy w sobotę. Wojciech: - Za każdym razem słyszała: "teraz nie ma czasu, dzieci są na śniadaniu albo na zajęciach". W końcu ja zadzwoniłem, użyłem parę ostrych słów i łaskawie przekazano córce, żeby się z nami skontaktowała. Oddzwoniła z telefonu koleżanki, która złapała jedną kreskę zasięgu. Nie mogła podejść do stacjonarnego. Powiedziała szybko, że "wszystko okej" i poszła na mszę.
Potem dzieci opowiedzą rodzicom, że dostawały reprymendy, gdy próbowały wysłać SMS.
Jeden z uczniów nie pojechał na rekolekcje, bo źle się czuł w piątek. Matka chciała go dowieźć w sobotę. - Ale katechetka powiadomiła mnie SMS-em, że ksiądz organizator nie wyraził zgody, gdyż od połowy w kurs nie wejdzie. Nie dałby rady wejść z marszu w to, co jest dla nich przygotowane – mówi Marta.
Po powrocie do domu w niedzielę późnym popołudniem niektórzy rodzice zaobserwowali, że ich dzieci są inne, osowiałe, wycofane.
W poniedziałek podobne spostrzeżenia mieli nauczyciele. - Prowadzenie zajęć było utrudnione. Dzieci zachowywały się inaczej niż zwykle. Zauważyliśmy ogromny smutek, zdenerwowanie, lęk - mówi Agnieszka Pilch, dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Hażlachu. W porozumieniu z delegaturą Śląskiego Kuratorium Oświaty w Bielsku-Białej i poradnią psychologiczno-pedagogiczną w Cieszynie, za zgodą rodziców objęli prawie wszystkich uczestników rekolekcji pomocą psychologa.
- Były rozmowy, dyskusje. O lęku, o stresie. Do tej pory pytam dzieci, czy wszystko w porządku. Potrzebowały tego. Są bardzo wrażliwe. Wspierają się nawzajem, świetnie ze sobą współpracują. Bardzo im pomogła świadomość, że nie są same, że koledzy, koleżanki przeżyły to samo - mówi dyrektorka.
Jako pracodawca katechetki, która była opiekunem uczniów na rekolekcjach i od siedmiu lat uczy religii w hażlaskiej szkole, skierowała do Rzecznika Dyscyplinarnego dla Nauczycieli przy Wojewodzie Śląskim wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego.
Mimo "zakazu mówienia" dzieci opowiedziały rodzicom, co się działo w Koszarawie.
Anita: - Obejrzałam zeszyt syna. Nietknięty. Syn powiedział, że nie wychodzili z klasztoru. Nie było spacerów, zabaw. Cały czas modlenie.
"Zapraszam na uroczystą kolację. Jezus"
Najgorsza była sobota. Według relacji rodziców sześciorga uczniów z Hażlacha, dzieci najpierw były wiązane.
Anita: - Syn mówił, że to miało być symboliczne. Znaczyło, że teraz są w grzechu.
Katarzyna: - Jakaś pani podchodziła w sali do dzieci i po kolei wyprowadzała ich za drzwi. Powiedziała do córki: "chodź ze mną". Nie mówiła, dokąd ani po co. Za drzwiami inne osoby wiązały im ręce. Córka miała potem czerwone nadgarstki. Kazali jej przejść do kościoła. Siedziały tam w ławkach inne związane dzieci. Pół godziny czekały, aż wszyscy przyjdą. Córka bała się, co im teraz zrobią.
Wojciech: - Pod koniec nabożeństwa każdy musiał wygłosić formułkę, że całe życie zawierza Bogu. Wtedy ksiądz rozcinał sznurek i mówił: "teraz jesteś wolny".
Była też inna animacja z wiązaniem. Dzieci opowiedziały, że tego samego dnia poproszono trójkę na ochotników.
Katarzyna: - Jednemu przewiązali oczy, drugiemu związali ręce, a dziewczynę przywiązali do krzesła, ale tylko nogi. Na drugim końcu sali był stolik z filiżanką, saszetkami herbaty, cukrem i dzbankiem z gorącą wodą. Mieli podejść do tego stolika i zaparzyć herbatę. Córka mówiła, że jakoś im się udało. Była przerażona, że się poparzą.
Tego samego dnia każdy dostał karteczkę: "zapraszam cię na uroczystą kolację". Podpisane: "Jezus".
Hanna: - Kazali im ubrać się odświętnie. Dziewczynkom mówili, że idą na randkę z Jezusem, chłopakom, że na spotkanie z przyjacielem.
Najpierw była msza. Dzieci - jak relacjonują rodzice – różnie ją opisują. Jedni, że trwała ponad dwie godziny. Inni - że 40 minut. Nie wszystko pamiętają, "sklejają pamięć", jak mówi Wojciech.
Każdy mówił rodzicom, że było inaczej niż w ich kościele. Msza była dziwna, panował półmrok, płynął spokojny śpiew, a na ścianach wisiały portrety Jezusa, który nie był podobny do tego, jakiego znały.
Katarzyna: - Córka widziała na witrażu postać Jana Pawła II. Ale mówiła, że miał zdeformowaną twarz.
Hanna: - Po mszy utworzyły się cztery grupy po trzy osoby, wśród nich byli świeccy animatorzy, księża, nasza katechetka. Powiedzieli dzieciom, żeby podchodzili, kto chce.
Wojciech: - Jako tako przymusu nie było. Nie mówili: "musicie podejść", ale: "jak nie podejdziecie, to będziecie żałować".
Katarzyna: - Że tam jest fajnie, że nic im się nie stanie, ale to ich wybór.
Hanna: - Dzieci czuły presję, żeby podejść. Powiedzieli im, że otrzymają błogosławieństwo. Ale nie wyjaśnili, co się będzie z nimi działo. Tylko że potem będą się śmiać albo płakać.
Jak wynika z relacji rodziców, gdy dziecko podeszło, dorośli kładli im ręce na ramiona i przemawiali nad nimi w różnych, niezrozumiałych językach.
Hanna: - Moja córka mówi, że to był bełkot.
Grzegorz: - Syn mówił, że w pewnym momencie te głosy zlewały się w jeden głos.
Hanna: - Córka widziała, jak inne dzieci przewracają się na plecy. Były łapane i kładzione na podłodze przez te osoby, które trzymały im ręce na ramionach. Podeszła jak inni. Nie wie dlaczego. Nie zastanawiała się. To działo się tak szybko. Upadła. Nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem, otworzyć oczu. Niewiele z tego pamięta.
Wojciech: - Moja córka była tuż za córką pani Hanny. Widziała, jak koleżanka upada i ciężko oddycha, że dostała drgawek. Myślała, że ona umiera. Córka nie zemdlała od razu, bo nie upadła, tak jak planowali, do tyłu, tylko do przodu na księdza i otworzyła oczy. Zemdlała dopiero w ławce. Koleżanki ją cuciły. Nikt z opiekunów do niej nie podszedł, nie pomógł.
Hanna: - Dzieci leżały na podłodze, ksiądz kładł im rękę na głowie i wtedy wstawały. To było jakby przebudzenie.
Córka pani Hanny twierdzi, że stan bez świadomości trwał około 20 sekund. Syn pana Grzegorza - że dwie minuty. Niektóre dzieci nie zemdlały, ale miały drgawki.
Katarzyna: - I wracały do ławek. Ale jeden chłopak cały czas się trząsł. Córka mówiła, że po kościele chodziły dwie osoby, które mówiły, że oni są po to, żeby ich pocieszać. Dzieci pytały, dlaczego tamten chłopak się tak trzęsie. Powiedzieli, że to normalne, że mu przejdzie.
Kilkoro dzieci nie podeszło po błogosławieństwo. Dwojgu z tych, którzy podeszli "nic to nie zrobiło".
- Chłopak, bo tak strasznie chciało mu się sikać, że nie wziął sobie do głowy, co oni tam mówią. A dziewczyna wiedziała, na czym to polega i starała się nie słuchać modlitwy, wyłączyła się – mówi Grzegorz.
Hanna: - Dziewczynki spały tej nocy po dwie w łóżku. Bały się. Nie było tam żadnej opieki medycznej i nikt nas nie powiadomił, że coś złego dzieje się z naszymi dziećmi.
W niedzielę przed wyjazdem dzieci wypełniały anonimową ankietę. Odpowiadały, że było fajnie.
- Bo chciały jak najszybciej stamtąd wyjechać, jak mówi moja córka. Mówi, że myślała, że stamtąd nie wróci – przekazuje Hanna.
Wojciech: - Przecież moja córka była przekonana, że patrzy na śmierć koleżanki. Nie wyobrażam sobie, co się działo w jej głowie.
"Po bierzmowaniu rzucali książeczką"
Dyrektorka Agnieszka Pilch przyznaje, że nauczyciele wiedzieli, iż rekolekcje będą po raz pierwszy wyjazdowe. Uczniowie i rodzice mówili o tym od kilku miesięcy. Ale podkreśla, że szkoła w żaden sposób nie uczestniczyła w organizacji wyjazdu.
Mimo to w pierwszym tygodniu po powrocie z Koszarawy, z troski o uczniów, zaproponowała rodzicom ósmoklasistów, by porozmawiali z organizatorami. Spotkali się na terenie swojej parafii z proboszczem i katechetką, a potem w szkole także z księżmi z kurii i duchownymi, którzy przeprowadzali rekolekcje.
Oficjalnie organizatorem wydarzenia były trzy parafie. Jak wyjaśnia rzecznik diecezji bielsko-żywieckiej, to parafia wybiera program przygotowania do bierzmowania. Te zwróciły się do wspólnoty Zacheusz z Cieszyna o przeprowadzenie z ich młodzieżą kursu Eureka (nazwa nawiązuje do "odkrycia Pana Boga").
Na spotkaniu rodzice po raz pierwszy usłyszeli sformułowanie "uśpienie w Duchu Świętym" albo "spoczynek w Duchu Świętym". Tak duchowni nazwali to, co przeżyli niektórzy uczniowie na rekolekcjach, padając na podłogę.
Anita: - Dla mnie to nowość, byłam zszokowana. Wolałabym wiedzieć o tym przed wyjazdem dziecka. Poszukałabym w internecie, popytałabym, co to jest. Nie dano mi tej możliwości.
Hanna: - Pytaliśmy, dlaczego tam nie było lekarza, pielęgniarki.
Piotr: - I dlaczego nasza katechetka nie pomogła dzieciom, które zemdlały. Powiedziała, że nic nie widziała, bo stała tyłem i była rozmodlona. A co by zrobiła, gdyby jakieś dziecko dostało zawału? "Bóg by pomógł" - powiedziała.
Grzegorz: - Pytaliśmy, jaki cel miały te rekolekcje. Powiedzieli: "żeby zatrzymać młodzież w Kościele, przyciągnąć i związać". Bo dotąd, jak tylko zdawali katechizm, uczyli się jakichś regułek na pamięć, pokazywali pieczątki, że byli na nabożeństwach, to po bierzmowaniu rzucali książeczką.
W oficjalnym oświadczeniu diecezja bielsko-żywiecka poinformowała, że rodzice wyszli ze spotkania zadowoleni. Moi rozmówcy twierdzą, że to nieprawda.
- To było mydlenie oczu, pokrętne tłumaczenia, wmawianie, że właściwie nic się nie stało i wszystko jest okej. Dla nich to może normalne - wiązanie i wprowadzanie w trans 13-letnich dzieci. Dla mnie nie. Nie wiadomo, jak to się odbije na nich w przyszłości – mówi Wojciech.
Nie dowiedzieli się, na czym dokładnie polegał rytuał. Złożyli do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, pod którym podpisali się rodzice ośmiorga uczniów. Uważają, że w czasie rekolekcji "doszło do psychicznego i fizycznego znęcania się nad ich dziećmi".
Jak opisują w zawiadomieniu, dzieci zostały "narażone na traumatyczne przeżycia wywołane niepokojącymi i niemającymi uzasadnienia w kontekście przygotowania do bierzmowania praktykami". Podczas rytuałów "zostały wprowadzane w swego rodzaju trans, w trakcie którego upadały na ziemię częściowo lub całkowicie tracąc świadomość. Płakały, stawały się bezbronne, a do ich podświadomości zostały wprowadzone różne treści". Rodzice podejrzewają nawet organizatorów rekolekcji o "podanie dzieciom niedozwolonych substancji, czy to w postaci odurzających kadzideł, czy też wraz z pożywieniem". Podkreślają, że nie zostali o tym uprzedzeni i nie wyrażali na to zgody.
Zawiadomienie, złożone w prokuraturze w Cieszynie kilka dni po rekolekcjach, zostało przekazane do prokuratury w Żywcu ze względu na właściwość miejsca popełnienia przestępstwa (Koszarawa leży w powiecie żywieckim), gdzie dotarło 2 marca. - Dzisiaj przesłuchiwani są pokrzywdzeni, czyli rodzice uczestników rekolekcji. Najpóźniej w poniedziałek zostanie wszczęte postępowanie przygotowawcze – powiedział w piątek Paweł Sowa, zastępca prokuratora rejonowego w Żywcu.
Anita: - Czuję się oszukana. Jesteśmy teraz atakowani z dwóch stron. W internecie i nawet we wsi. Jedni pytają, jak mogliśmy puścić dzieci na takie rekolekcje. Inni: co z nas za katolicy, gdzie nasza wiara.
Hanna: - Córka prosiła, żebym tego tak nie zostawiała, żeby inne dzieci nie przeżyły takiej traumy. Chcemy uchronić je przed takimi eksperymentami. Gdybyśmy wiedzieli, co tam się będzie działo, nigdy byśmy naszych nie puścili. Mam wyrzuty sumienia. Jesteśmy wierzący i robimy wszystko, żeby przyciągnąć nasze dzieci do Kościoła. Moja córka mogła sobie pomyśleć, że ja, matka, zgadzam się na takie traktowanie swojego dziecka.
Wojciech: - Chcielibyśmy to nagłośnić, żeby ludzie zwracali uwagę, gdzie posyłają dzieci, dopytywali o program, mieli to na piśmie i żeby winni zostali ukarani.
"Zwykły sznurek, jakim przewiązywali worki od ziemniaków"
Kilka dni po rekolekcjach rodzice z Hażlacha zaczęli wydzwaniać do rodziców z innych parafii, którzy też posłali swoje dzieci do Koszarawy. Oto relacja matki uczennicy spoza Hażlacha:
- W środę wieczorem dzwoni do mnie matka chłopca z mojej wsi i pyta, czy wiem, co nasze dzieci robiły w Koszarawie. Aha, moja coś zmalowała, myślę. Pytałam ją w niedzielę, jak było na rekolekcjach, powiedziała "normalnie" i o ósmej poszła spać, jak nigdy. Miała takie wypieki na policzkach, jakby ją pomalowali. Pewnie tam nie spały, pomyślałam, rozmawiały po nocach, jak to nastolatki.
Sąsiadka też nie dowiedziała się niczego od syna. Dopiero po telefonach z Hażlacha zaczęła go wypytywać. Opowiada, a mi oczy wychodzą na wierzch. Jechałam samochodem, musiałam się zatrzymać.
Syn jej opowiedział, że kazali mu stać prosto i zamknąć oczy. Dwoje ludzi trzymało mu ręce na ramionach. Coś mówili, nie potrafił zrozumieć treści, ale wydawało mu się, że w kółko to samo. Otworzył oczy i nie zemdlał, ale inni mdleli.
Wracam do domu i pytam córkę, co tam się działo. "Ale co chcesz wiedzieć", mówi. "Mam ci opowiedzieć wszystko po kolei?" - "Mów".
Pokazała mi ten sznurek, którym ich wiązano. Zwykły, sizalowy, jakim kiedyś przewiązywano worki ziemniaków. Wiążąc na jednej ręce, mówili: "jesteś ślepy na grzech". Wiążąc na drugiej: "jesteś głuchy na grzech".
W czasie mszy było powiedziane, że potem będzie zesłanie Ducha Świętego i kto chce, może do tego przystąpić. Moja córka jest odważna i poszła. Jacyś ludzie zapytali, czy mogą jej położyć ręce na ramionach, a potem coś mówili. Straciła władzę w nogach i zemdlała.
"Dziecko", pytam, "nic ci się nie stało?". Jestem pielęgniarką. Nie rozumiem, jak to może być: zdrowe dziecko, które nigdy nie mdlało, nagle traci przytomność. "Oni mnie złapali z tyłu", mówi, "od tego byli".
"A jakbyś poleciała do przodu", pytam. "Zęby wybite, głowa rozwalona…" "Mama", mówi, "Duch Święty by na to nie pozwolił". Oniemiałam. Czułam, że córka nie chce mi powiedzieć wszystkiego, że jest zła, że ją wypytuję. Jest skryta. Ale nie wierzę, że nastolatki, które przeżyły coś tak ekstremalnego, nie chcą się tym pochwalić, nie dzielą się tym ze sobą.
I wtedy wchodzi do pokoju moja starsza córka i mówi: "mama, nie rób afery, u mnie też coś takiego było". Ona miała rekolekcje rok wcześniej, w innej parafii. "Jak to", pytam, "ty też zemdlałaś?" Mówi, że nie, bo ona nie podeszła, ale inni mdleli.
Tak mnie to zafrapowało, że zadzwoniłam do mojej głęboko wierzącej koleżanki. Dziewczynka z jej rodziny była na rekolekcjach z moją starszą córką. Okazało się, że tamta też nic nie powiedziała w domu. To wygląda tak, jakby tym dzieciom zaszczepiono, żeby nikomu o tym nie mówiły.
Tydzień po rekolekcjach mąż pyta, kto idzie do kościoła. Tylko on chodzi, córki dwa razy na rok. Młodsza z nim poszła. Z wielką ochotą.
Akurat była u mnie 17-letnia siostrzenica z Małopolski. Mówi: "nie martw się ciociu, ja też tak miałam po rekolekcjach, po pół roku mi przeszło". Bałam się drążyć temat.
Odkrycia od 7 rano do 23
Zapytałam diecezję bielsko-żywiecką o szczegółowe wyjaśnienie, co działo się na rekolekcjach w Koszarawie. Z programu wynika, że dzień zaczynał się o 7, a kończył o 23. W sobotę było pięć półgodzinnych przerw, w tym trzy poświęcone na posiłek. Pozostały czas wypełniały modlitwy, animacje i zajęcia o tajemniczych nazwach: Eureka Poszukiwania, Eureka Miłości, Eureka Grzechu, Eureka Zbawienia, Eureka Wyznania, Eureka Jedności, Eureka Wspólnoty.
W sobotę o 18 była "uroczysta kolacja", o 19.30 eucharystia, o 20.30 modlitwa do Ducha Świętego, a o 21.30 modlitwa na zakończenie dnia w grupkach.
Dyrektor Centrum Informacyjno-Medialnego Diecezji Bielsko-Żywieckiej ksiądz Mateusz Kierczak wyjaśnia: - Z piątku na sobotę dzieci miały co najmniej siedem i pół godziny na sen. Z soboty na niedzielę - osiem i pół godziny. Wszystkie msze święte i nabożeństwa, modlitwy i spotkania odbywały się w pełni oświetlonych kościele lub salce. Sobotnia msza trwała godzinę. Nabożeństwo z modlitwą do Ducha Świętego trwało około godziny. Nie używano żadnych kadzideł. Śpiewano powszechnie znane pieśni kościelne. Co do samego błogosławieństwa, to było ono dla chętnych. Modlitwa trwała około trzech minut i była spontaniczna, więc nie ma zapisu jej treści. Ale dotyczy prośby o odnowienie łaski chrztu świętego i wypełnienie Duchem Świętym. Modliły się zespoły trzyosobowe, a każda modlitwa kończyła się błogosławieństwem kapłana. Po każdej z modlitw prowadzący pytają o samopoczucie. Wszystkie opinie były pozytywne. Po nabożeństwie była możliwość rozmowy z opiekunami i kapłanami we wskazanym miejscu. Również w niedzielę opiekunowie pytali o samopoczucie.
"Głębokie bezpieczeństwo w świadomym omdleniu"
Ksiądz Mateusz Kierczak, w odpowiedzi na moje pytania, przekazał wyjaśnienia organizatorów rekolekcji w Koszarawie.
Pytanie: Czy rodzice uczestników zostali poinformowani o dokładnym przebiegu rekolekcji, zwłaszcza o rytuale "spoczynek w Duchu Świętym"? Czy wyjaśniono im, na czym ten rytuał polega?
Odpowiedź: Rekolekcje polegają na odnowieniu osobistej relacji wiary z Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Ich centralnym momentem jest powierzenie życia Jezusowi. Elementem jednego ze spotkań jest modlitwa do Ducha Świętego.
Nie ma to nic wspólnego z magicznymi rytuałami czy zaklęciami. W czasie modlitwy wstawienniczej panuje spokój. Ksiądz i animatorzy reagują na każdy przejaw niepokoju u uczestników, by owocem był spokój serca, przeżycie pojednania, uzdrowienie złych wspomnień i poczucie bezpieczeństwa.
Czasem mogą pojawić się emocje, jak w każdej modlitwie, poczucie błogości, a nawet spoczynek w Duchu Świętym. Jednak nigdy nie jest on planowany ani tym bardziej wywoływany. To naturalne, że głębokie doświadczenie duchowe - spotkanie żywego Boga - może wywołać jakieś poruszenie emocjonalne, odczuwalne w ciele.
Czy uczestnicy zostali do tego przygotowani przed lub w trakcie rekolekcji?
- W czasie homilii o Duchu Świętym kapłan wyjaśniał, kim jest Duch Święty, w jaki sposób działa w naszym życiu, jak przedstawia go Pismo Święte. W ramach tej homilii tłumaczy się też, że jego przychodzeniu może czasami towarzyszyć jakieś doświadczenie emocjonalne – na przykład radość, pokój, czy łzy radości, albo uczucie błogości. Zwraca się na to uwagę również, żeby nie skupiać się na tego typu doznaniach, nie szukać ich.
Co to jest "spoczynek w Duchu Świętym"? Czy organizatorzy rekolekcji i opiekunowie dzieci wiedzieli, że coś takiego może wystąpić?
- Tak zwany spoczynek w Duchu Świętym to uczucie głębokiego bezpieczeństwa, błogości w Bożej obecności, któremu może towarzyszyć w pełni świadome "omdlenie". Osoby asystujące przy modlitwie wstawienniczej asekurują uczestników, żeby odbyło się to łagodnie i bezpiecznie. Przez cały czas osoba jest w pełni świadoma i zachowuje całkowitą kontrolę nad sobą. To zjawisko jest tak zwanym fenomenem towarzyszącym, a nie celem. Dlatego nie planuje się go, ani nie wywołuje.
Rekolekcje były prowadzone przez doświadczonych duszpasterzy, którzy spotkali się w pracy duszpasterskiej wielokrotnie z różnymi podobnymi zjawiskami. W razie zaobserwowania przez nich jakichkolwiek problemów zdrowotnych mieli wszystkie informacje potrzebne do wezwania pomocy medycznej. Nie było jednak takiej potrzeby.
Czy na miejscu był lekarz, ratownik, pielęgniarz, ktokolwiek umiejący udzielać pierwszej pomocy, gdyby komuś coś się stało w wyniku upadku, omdlenia, obecności innych schorzeń, na przykład chorób serca?
W tysiącach tego typu modlitw, które zdarzają się w samej diecezji bielsko-żywieckiej w kilkudziesięciu miejscach (nie tylko katolickich ośrodkach) nie zdarzyło się coś, co by wymagało interwencji lekarza, czy pielęgniarki. Dlatego zabezpieczenie medyczne jest standardowe, a więc apteczka na miejscu i kontakt do najbliższego punktu odpowiedniej pomocy (apteka, ambulatorium, SOR, najbliższy oddział zakaźny). Z całego spektrum zagrożeń najczęstsze to gorączka, ból gardła, niestrawność.
Ilu uczestników rekolekcji w Koszarawie omdlało, straciło przytomność, upadło? Według rodziców, dzieci upadały do tyłu, traciły władzę w nogach, nie panowały nad swoim ciałem, nie mogły otworzyć oczu, miały drgawki, przyspieszony, ciężki oddech i nie pamiętają, co się stało. Czy organizatorzy i opiekunowie zaobserwowali podobne objawy? Nie wzbudziło to ich niepokoju?
Podczas indywidualnej modlitwy wstawienniczej, do której podchodziły osoby, które chciały, doszło do około dziesięciu spoczynków w Duchu Świętym. Za każdym razem taka osoba jest podtrzymywana przez modlących się i delikatnie kładziona na podłodze. Następnie ksiądz udziela błogosławieństwa i osoba się przebudza. Rodzące się poczucie sensacji, ciekawości jest wynikiem uczestniczenia w tego typu modlitwie po raz pierwszy.
Co mówił ksiądz do leżących dzieci? Jaką treść przekazywał, w jakim języku? Z relacji rodziców uczestników wynika, że grupka trzech osób przemawiała nad dzieckiem w niezrozumiałych językach. Czy to były to języki istniejące, używane, czy abstrakcyjne, nic nieznaczące dźwięki? Różne, czy wszyscy mówili to samo?
Modlitwa w językach, która czasem towarzyszy modlitwie w Duchu Świętym, może być podobna do rzeczywistych języków lub przybierać postać niezrozumiałych ciągów sylab (czasami bywają rozpoznawane jako pojedyncze słowa lub frazy istniejących języków). Rzadko zdarza się, że modlący się wypowiada sensowne zdania w języku, którego się nie uczył (jest to tak zwana ksenoglossa). Taki sposób mówienia do Boga jest rodzajem modlitwy uwielbienia.
Ponieważ modlitwa ma służyć dobru osoby w niej uczestniczącej, dlatego księża i animatorzy przede wszystkim słuchają i rozeznają, co mówi dana osoba o doświadczeniu Boga i Jego łaski.
Czy ten rytuał powinno się odprawiać wobec dzieci w wieku 13–14 lat, nieświadomych tego, co się może z nimi stać, że upadną i stracą przytomność? Według moich informacji uczestnicy rekolekcji w Koszarawie zostali tylko poinformowani, że idą na randkę z Jezusem albo na spotkanie z przyjacielem i że po błogosławieństwie będą się śmiać albo płakać.
- Tak zwaną randką z Jezusem był czas uroczystej kolacji i towarzyszących jej zabaw, gier planszowych i zespołowych. Jest to czas uroczysty ze względu na wybór Jezusa jako Pana i Zbawiciela. W czasie rekolekcji skupiamy się na tym, co Boże Słowo mówi o Bogu Ojcu, Jezusie Chrystusie i Duchu Świętym. Nie planuje się i nie wywołuje żadnych fenomenów. Modlitwa do Ducha Świętego ma na celu zbudowanie osobistej relacji z Nim.
Czy dzieci były związywane podczas rekolekcji?
- Nie można mówić, że "dzieci były związywane". W czasie rekolekcji w ramach konferencji na temat tego, czym jest grzech i jaka jest rola Jezusa jako Zbawiciela, wykonuje się zabieg dydaktyczny pod tytułem "Grzech zniewala". W jej trakcie zachęca się do przejścia z sali do kościoła. W trakcie tej drogi symbolicznie obwija się ręce sznurkiem - w delikatny sposób, by nie krępować ruchów i by bez żadnych problemów każdy mógł sam go rozwiązać, nie ma to nic wspólnego z faktycznym skrępowaniem ruchów. Prowadzący tę część spotkania zachęca, by zastanowić się nad tym, co prawdziwie wiąże nas w życiu. Po wejściu do kościoła kapłan błogosławi Najświętszym Sakramentem i w tym czasie sznurek zostaje przecięty.
Druga sytuacja dotyczy konferencji o wspólnocie. Jej celem jest wytłumaczenie, że trudności możemy rozwiązać często tylko razem, mimo naszych ograniczeń. Polega ona na tym, że trzem ochotnikom zadaje się zadanie przejścia kilku metrów, a następnie zaparzenia herbaty. Jest to możliwe jedynie we współpracy, ponieważ każdy z nich ma jakieś ograniczenia, które symbolicznie są przedstawione przez zawiązanie oczu, rąk, czy nóg. Przez cały czas zabiegu dydaktycznego o bezpieczeństwo dbają prowadzący konferencję.
Rodzice twierdzą, że nie mieli kontaktu z dziećmi podczas rekolekcji. W klasztorze nie było zasięgu, a nawet jeśli któreś z dzieci miało, nie pozwalano im się z nikim kontaktować. Dostali numer stacjonarny do klasztoru, ale jedna z matek, próbując dodzwonić się do córki kilka razy, dostała za to reprymendę od osoby odbierającej telefon. Dzieci po powrocie do domu powiedziały rodzicom, że nie pozwalano im korzystać z telefonu stacjonarnego. To prawda?
- Na terenie ośrodka działają tylko dwie sieci komórkowe. Rodzice zostali wyraźnie powiadomieni o braku zasięgu w miejscu rekolekcji. W ośrodku rekolekcyjnym znajduje się telefon stacjonarny, który zasadniczo jest numerem klasztoru i parafii. Organizatorzy, kiedy dowiedzieli się o problemach z komunikacją - w sobotę w czasie uroczystej kolacji - udostępnili chętnym dzieciom dostęp do komunikatora internetowego i telefonu. Co więcej, część dzieci miała zasięg, chwaliły się tym na forum i udostępniały go innym w miarę potrzeb. Dzieciom przez cały okres pobytu nikt nie zabierał telefonów. Nie zabroniono im kontaktować się z rodzicami w żaden sposób.
Czy przed powrotem do domu dzieci usłyszały od organizatorów lub opiekunów, żeby to, co wydarzyło się w klasztorze, pozostało w murach klasztornych, żeby nikomu o tym nie opowiadały, by innym dzieciom nie psuć zabawy, niespodzianki, nie spalić numeru?
- Nie jest to prawda. Niektóre artystyczne elementy rekolekcji (opowiadania, scenki) mają w sobie element zaskoczenia, co pozwala lepiej zrozumieć omawiane treści. Dlatego zachęcamy młodzież, żeby nie ujawniała ich innym: żeby nie psuć niespodzianki kolejnym uczestnikom takich wyjazdów. Natomiast co do wszystkich treści rekolekcji, to młodzież została dwukrotnie zachęcona do dzielenia się z innymi świadectwem tego, co przeżyli. Zachęta ta jest wyraźnie utrwalona na nagraniu.
Według relacji rodziców uczestników, po rekolekcjach u niektórych dzieci obserwowany był ciągły płacz, lęk, osowiałość, smutek. Nie pamiętają dokładnie, co się działo podczas rekolekcji. Niektóre potrzebowały opieki psychologa. Czy to mogą być skutki zjawiska "spoczynek w Duchu Świętym"? Czy są odwracalne?
- W czasie całych rekolekcji młodzi mieli kilkakrotnie okazję do dzielenia się ze swoimi opiekunami i rówieśnikami swoimi przeżyciami. Nie pojawiły się z ich stron żadne informacje, które mogłyby budzić niepokój. Co więcej, na koniec rekolekcji młodzi piszą zawsze anonimowe ankiety. Wszystkie one były pozytywne (oprócz dwóch neutralnych, które stwierdzały, że rekolekcje nic uczestnikom nie dały). Nie zdarzyło się po innych tego typu rekolekcjach, prowadzonych w różnych częściach Polski od ośmiu lat, żeby młodzi doświadczali takich negatywnych efektów.
"Poczucie obecności jakby innych bytów"
Jedna z uczestniczek rekolekcji w Koszarawie cały czas jest pod opieką psychologa - Katarzyny Małyjurek z Cieszyna. W rozmowie z nią nastolatka nazywała błogosławieństwo po sobotniej mszy na rekolekcjach "modlitwą o uzdrowienie". - Dla kilku nastolatków to był - jak mówią – horror, wstrząsające, traumatyczne przeżycie. Po tej mszy pojawiły się u nich między innymi takie stany jak smutek, płaczliwość, poczucie obecności kogoś lub czegoś, "jakby innych bytów", w tym omamy słuchowe, wzrokowe, lęki, bezsenność, zaburzenia łaknienia, apatia, "zawieszanie się". Zostali narażeni na silny stres, ich poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane, ponieważ patrząc na mdlejących w trakcie rytuału kolegów niektórzy myśleli, że oni umierają – opisuje psycholożka.
Udział w modlitwie o uzdrowienie, jak mówi Małyjurek, ma służyć rozwojowi duchowemu, a to jej zdaniem wymaga pewnego poziomu dojrzałości, samoświadomości, że tego chcę i potrzebuję. - Konieczna jest więc wewnętrzna gotowość na takie doświadczenie, świadoma zgoda uczestnika i możliwość przerwania doświadczenia. Nie tylko rodzice, ale przede wszystkim młodzież powinna wiedzieć z czym udział w takiej praktyce religijnej się wiąże – podkreśla Małyjurek.
Przy tego typu rytuałach, według wiedzy psycholożki, mogą uruchomić się ogromne emocje, nawet odmienne stany świadomości, nieobojętne dla psychiki osoby nieprzygotowanej na to, co się wydarzy, a tym bardziej dla rozwijającej się, wrażliwej, kruchej psychiki nastolatka, który jest szczególnie narażony na rozchwianie psychiczne.
Małyjurek: - Nie znajduję wyjaśnienia, dlaczego udział w rekolekcjach o takiej formie był obowiązkowy. To naruszenie pewnych granic psychologicznych. Co prawda nastolatki mówiły, że nie było bezpośredniego przymusu do udziału w mszy z modlitwą o uzdrowienie, zapowiedziano dobrowolność przystąpienia, mimo to możemy mówić o presji odczuwanej przez młodzież wewnętrznie, która mogła wynikać z welu czynników, na przykład z atmosfery samego miejsca, zachowania i reakcji osób wokół, skłonności do podporządkowania większości, posłuszeństwa, szukania aprobaty, ciekawości, chęci bycia "odważnym", "nie mięczakiem". Dlatego trudno jest mówić o świadomie i samodzielnie podjętej decyzji o udziale w tym wydarzeniu.
Psycholożkę oburza fakt, że rodzice, którzy wyrażali zgodę na udział dziecka w rekolekcjach, nie znali dokładnego programu, nie mieli pojęcia o takim planowanym punkcie rekolekcji jak "msza z modlitwą o uzdrowienie", więc ostatecznie nie wiedzieli, na co się zgadzają. - Nie poinformowano ich o tym albo celowo zatajono. Mieli tylko jakieś wyobrażenie rekolekcji, jak się potem okazało - znacznie odbiegające od tego, co działo się w rzeczywistości - mówi. - A bulwersujące jest to, że zakazano nastolatkom opowiadać komukolwiek o tym, czego doświadczyli - dodaje.
Małyjurek podkreśla znaczenie izolacji, odcięcia od reszty świata, przymusowego udziału młodzieży w odosobnieniu. - W takiej sytuacji możemy mówić o deprywacji potrzeb psychologicznych i społecznych nastolatków (między innymi bezpieczeństwa, szacunku, kontaktu z innymi), co może mieć przykre skutki, które rzutują na ich ogólny dobrostan psychofizyczny, być może nawet na funkcjonowanie w przyszłości – przewiduje.
To, co się wydarzyło w Koszarawie, nazywa "ryzykownym eksperymentem". - Nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, że takie doświadczenie nikomu nie zaszkodzi. Podchodziłabym do tego typu praktyk z większą ostrożnością i dbałością o komfort psychiczny nastoletnich uczestników od momentu propozycji samego wyjazdu - podkreśla.
"Idziemy do wioski, robimy spoczynek i wszyscy są nasi”
"Wybitny filozof i teolog Andrzej Kobyliński pisze, że przy takich rytuałach może nastąpić wiele negatywnych skutków. Przesadne podkręcanie emocji, przeżywanie histerii i transu u niektórych może nie przynieść uszczerbku na zdrowiu, ale w wielu przypadkach w dłuższej perspektywie prowadzi do rozbicia osobowości, stanów lękowych i koszmarów. Niektóre osoby nie mogą spać bez zapalonego światła, bo się boją" – pisali rodzice z Hażlacha do kurii, prosząc o dogłębne zbadanie sprawy i pociągnięcie do odpowiedzialności organizatorów rekolekcji w Koszarawie.
- Gdy w 2007 roku usłyszałem po raz pierwszy o tych dziwnych praktykach religijnych, nie mogłem uwierzyć, że to zjawisko jest obecne także w Kościele katolickim. Zacząłem analizować publikacje w różnych językach. Chciałem to zrozumieć. Przez kilka tygodni przeczytałem setki stron i przeraziłem się. Potem napisałem wiele artykułów na ten temat. Przedstawiłem także niektórym biskupom moje zdecydowanie krytyczne stanowisko. Najbardziej skandaliczne jest wprowadzanie w stan spoczynku w duchu osób nieletnich. To powinno być absolutnie zakazane. Niestety, prawie wszyscy biskupi i księża w naszym kraju akceptują te dziwne praktyki. Być może kiedyś Kościół zapłaci za te nadużycia duchowe i religijne bardziej niż za pedofilię – mówi ksiądz profesor Andrzej Kobyliński z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Opis rekolekcji w Koszarawie i reakcje uczestników filozof nazywa "standardem". - To jest tak dziwne, tak absurdalne, że rodzice nie wiedzą, jak to nazwać. Hipnoza, autosugestia, trans, psychomanipulacja, praktyki szamańskie. Wyłącza się umysł, który jest naszym skarbem, naszą ochroną. W stanie hipnozy czy "spoczynku w duchu" można wprowadzać do naszej psychiki dowolne treści. Człowiek jest wówczas całkowicie bezbronny. Ktoś inny ma nad nim władzę psychiczną. Niektóre osoby budzą się z hipnozy czy "spoczynku w duchu" i czują się świetnie, ale będą też tacy, którzy czują strach, nie potrafią zasnąć, nie mogą się skoncentrować, są rozbici emocjonalnie. Skutki takich niebezpiecznych praktyk psychomanipulacyjnych mogą być długofalowe. W niektórych przypadkach odzywają się po roku, po pięciu latach, na przykład w formie depresji czy stanów lękowych. Czasami to jest gwałt emocjonalny. Szczególnie bulwersujące, że robi się to nieletnim w ramach obowiązkowego przygotowania do bierzmowania - zaznacza ks. prof. Kobyliński.
Duchowny obserwuje, że zjawisko "spoczynku w duchu", podobnie jak masowe egzorcyzmy przeniknęły do Kościoła katolickiego w wyniku globalnej pentekostalizacji (pentekoste to z greckiego zesłanie Ducha Świętego), czyli "uzielonoświątkowienia" chrześcijaństwa. Najwięcej wspólnot zielonoświątkowych powstaje w Ameryce Południowej, Afryce i Azji, a parafie katolickie, by nie tracić wiernych, przejmują od nich metody ewangelizacji, często emocjonalne i irracjonalne. W polskim Kościele stało się to wyraźne w 2007 roku, kiedy z naszych stadionów i ekranów telewizorów do milionów ludzi zaczęli przemawiać ewangelizatorzy z innych kontynentów.
- Kilkanaście lat temu zapytałem przedstawiciela jednego z Kościołów zielonoświątkowych w Ameryce Łacińskiej, dlaczego stosują "spoczynek w duchu". Powiedział, że u nich jest wojna między Kościołami o nowych wiernych i oni traktują tę metodę bardzo poważnie, bo jest o wiele skuteczniejsza niż głoszenie kazań, podpisanie deklaracji członkowskiej czy powtórne przyjęcie chrztu. "Robimy to raz, a dobrze" - powiedział. Idziemy do wioski, ewangelizujemy, robimy spoczynek w duchu i po godzinie wszyscy są nasi, związani z nami psychicznie i emocjonalnie na zawsze - opowiada Kobyliński.
- Nawet jeśli robi się to w dobrej wierze wobec osób nieletnich, jest to wyraz naiwności, głupoty i pychy. Jestem wściekły - dodaje.
Zmieniłam imiona rodziców.