Piotr Myszka jest dwukrotnym mistrzem świata i Europy w windsurfingu, a mimo to dopiero w wieku 35 lat zadebiutuje na igrzyskach. W karierze stawał już oko w oko z rekinem, nie są mu straszne brazylijskie komary. Sport.tvn24.pl przedstawia naszą wielką nadzieję na medal w Rio de Janeiro.
DARIUSZ SZARMACH, SPORT.TVN24.PL: Jak się zaczęła pana przygoda z żeglarstwem? Pana rodzinne Mrągowo okalają jeziora. Uprawianie sportów wodnych było chyba oczywistą decyzją?
PIOTR MYSZKA: Woda zawsze była wpisana w wychowanie dzieciaków na Mazurach. Mój tata kiedyś żeglował. Chciał bardzo, by i jego synowie tego spróbowali. Mam trzech starszych braci, którzy żeglowali, i ja siłą rzeczy też nie miałem wyjścia. Na początku pływałem małą łódką, w klasie Optimist. To były lata 90. i wtedy windsurfing bardzo się rozwijał. Też zechciałem spróbować. To nie do końca podobało się moim rodzicom, ale kiedy się wciągnąłem, już nie protestowali.
Czy szybko było widać, że ma pan talent do pływania na desce?
Miałem wtedy 14-15 lat. Ponieważ umiałem już pływać łódką, szybko nauczyłem się nowej dyscypliny. To, że umiałem żeglować, pomogło mi w czytaniu wiatru. Po dwóch latach zostałem mistrzem świata młodzików. Wszystko rozwinęło się dynamicznie.
Co po latach uważa pan za swój największy sukces w karierze?
Najwyżej cenię dwa tytuły mistrza świata w klasie olimpijskiej RS:X. Rzadko się coś takiego zdarza. Jest tylko trzech deskarzy na świecie, którzy mogą pochwalić się takim wynikiem. Dużą wartość ma też dwukrotne mistrzostwo Europy. Teraz jadę na igrzyska, co jest przełomem w mojej karierze i kolejnym sukcesem. U nas wygranie kwalifikacji do tej imprezy jest bardzo trudne. Cieszę się, że w końcu się udało.
Jak wspomina pan swoje pierwsze mistrzostwo świata, wywalczone w 2010 r. w duńskim Kerteminde?
Jechałem na te zawody i chciałem zdobyć medal. Byłem na to przygotowany mentalnie i fizycznie. To miał być mój pierwszy medal na mistrzostwach świata. I od razu zdobyłem złoto. Trochę byłem tym faktem zaskoczony. Pierwszy wielki sukces smakował wyjątkowo.
Po zdobyciu mistrzostwa świata było srebro podczas czempionatu globu w australijskim Perth. W tym samym roku pływał pan też doskonale w Pucharze Świata. Na igrzyska do Londynu pan jednak nie pojechał, przegrywając krajowe kwalifikacje z Przemysławem Miarczyńskim. Jak duży był to dla pana cios?
Nie da się ukryć, że czułem wielkie rozczarowanie. Kurczę, byłem mistrzem i wicemistrzem świata! Miałem duże aspiracje. Chciałem się sprawdzić na igrzyskach. Wiedziałem, że mogłem zdobyć medal w Londynie. Niestety przegrałem z Przemkiem. Pozostał we mnie żal i natarczywe pytanie – dlaczego nie ja? Ale co było robić, takie są zasady gry. Tylko jeden zawodnik może reprezentować kraj w windsurfingu. Trzeba było zacisnąć zęby i powalczyć o Rio. Miałem nowy cel, a tamto rozczarowanie minęło. Było ciężko, ale teraz jest super.
Nie da się ukryć, że czułem wielkie rozczarowanie. Kurczę, byłem mistrzem i wicemistrzem świata! Wiedziałem, że mogłem zdobyć medal w Londynie. Niestety przegrałem z Przemkiem. Pozostał we mnie żal i natarczywe pytanie – dlaczego nie ja?
Piotr Myszka
Co pan czuł, kiedy w Londynie brązowe medale zdobywali Zofia Noceti-Klepacka i Przemysław Miarczyński?
Akurat miałem przyjemność komentować tamte wydarzenia w studiu telewizyjnym. W ostatnich wyścigach Zosia i Przemek mogli przyklepać te medale. Bardzo to wszystko przeżywałem. Było to dla mnie o tyle istotne, że pomagałem Przemkowi przygotować się do igrzysk i zależało mi na jego medalu. Udało się rewelacyjnie. Dwa medale dla naszych deskarzy – to było fantastyczne.
Przegrał pan z Miarczyńskim walkę o igrzyska w Pekinie i Londynie. Ostatecznie zadebiutuje pan w największej imprezie sportowej w wieku 35 lat. Ma pan debiutancką tremę?
Na pewno nie. W żeglarstwie o sukcesie decyduje zazwyczaj doświadczenie regatowe. Zdobywałem je latami. Wszystkie sukcesy nauczyły mnie już odpowiedniego działania na wielkich imprezach. Pod tym względem igrzyska traktuję jak każde inne regaty. Mam już swoje lata i wiem, z czym się to wszystko je. Staram się spokojnie do tego podchodzić. Stres nie jest wskazany. Nie będę się zastanawiał: o Boże, to moje pierwsze igrzyska, co ja zrobię? Chcę się dobrze przygotować i pokazać wszystkie atuty. Będę walczył o medal i nic innego nie będzie mnie interesowało.
Które miejsce na podium będzie pana satysfakcjonowało?
Cel jest jeden: zdobyć medal. Jestem naprawdę skromnym człowiekiem i będę zadowolony z każdego krążka. Jeśli jednak będzie okazja, by zdobyć złoto, to nie będę się szczypał.
Przemysław Miarczyński był czterokrotnie na igrzyskach. Jesteście panowie prywatnie kolegami, wasze rodziny się przyjaźnią. Czy dał panu jakieś złote rady przed Rio?
Mówił, by nie dać się całej otoczce igrzysk. Wiadomo, że przy ich okazji są różnego rodzaju spotkania, gratulacje, pożegnania, medialny zgiełk. Trzeba się jak najbardziej z tego wyłączyć. Miesiąc przed igrzyskami chcę zniknąć z powierzchni ziemi i skupić się tylko na przygotowaniach. Przemek wie, że za dużo nowego nie może mi już powiedzieć. Skoro jestem podwójnym mistrzem świata, to i jemu jest głupio mi coś tłumaczyć. Ścigamy się tyle lat, więc znamy wszystkie swoje plusy i minusy.
Co pan pomyślał kilka lat temu, kiedy mówiło się, że na igrzyskach nie będzie windsurfingu, ale kitesurfing? Chciał się pan przekwalifikować?
Było to rozczarowanie. Najpierw przegrałem kwalifikacje do Londynu, a potem takie wiadomości. To było jak podwójny cios. Postanowiłem się przestawić. Zacząłem uczyć się latać na "kajcie". Chciałem spróbować, bo wiedziałem, że to nie jest nic skomplikowanego. Na szczęście po pół roku sytuacja się zmieniła i mogłem wrócić do mojej koronnej konkurencji. Bardzo mi ulżyło.
Niedawno wywalczył pan swoje drugie mistrzostwo świata w izraelskim Eljacie. Podobno te zawody miały być tylko sprawdzeniem sił na tle rywali przed Rio. Ten test chyba nie mógł wypaść lepiej…
To były regaty treningowe, jakkolwiek to brzmi. Przed MŚ testowaliśmy sprzęt. Od strony fizycznej nie miałem czasu na dobre przygotowanie. Chciałem się przetrzeć i zobaczyć, w jakiej formie są inni zawodnicy. Nastawienie rywali było chyba podobne. Po prostu się spotkaliśmy. Regaty te ewidentnie przypasowały mi pod względem warunków i czucia wiatru. Wygrałem wyjątkowo lekko. Już dzień przed końcem zawodów zdobyłem złoty medal. Nie taki był plan, by pokazać wszystkim muskuły. Ale wyszło fajnie. To dało rywalom do myślenia. Jak na igrzyskach będziemy płynąć koło siebie, to już będą wiedzieli, że do końca nie odpuszczę. To będzie moja przewaga psychologiczna.
Czy jest pan przesądny lub ma jakieś rytualne zachowania przed startami na zawodach?
Absolutnie unikam przesądów, amuletów czy innych czarów. Wierzę w siebie. Jak robota jest zrobiona, to na pewno będzie dobrze. W innym przypadku nic nie pomoże. Przed zawodami skupiam się na sobie. Koncentruję się na oddechu. Staram się być pozytywnie nastawiony. To potem pomaga w momentach stresowych w trakcie zawodów.
Zagraniczne wyjazdy pochłaniają panu ok. 200-240 dni w roku. Mieszka pan w Gdańsku, w którym też trenuje. Jak pan najchętniej spędza czas wolny, gdy już uda się go wygospodarować?
Ja jestem szczęściarzem. Robię to co lubię, jestem też ojcem dwójki dzieci. Spędzanie czasu wolnego z rodziną to moje hobby i pasja. Będąc w domu, mam jakby drugie życie. Mogę się całkowicie poświęcić bliskim. Bardzo sobie to cenię. Antoś będzie miał w tym roku siedem lat, a Nela cztery. Kiedy przyjeżdżam po zgrupowaniach, to przez pierwsze dwie godziny dzieciaki siedzą mi na głowie. Muszą się nacieszyć i wyżyć na tacie. Zabawa trwa na całego. Budujemy coś z klocków, idziemy na basen, pojeździć na rowerze lub hulajnodze, wygłupiamy się. Może w tym roku dla zabawy zaczniemy coś razem robić na desce.
Przed igrzyskami w Brazylii sporo mówi się o obawach przed wirusem zika. Niektóre ekipy chciały nawet wycofać się z imprezy. Pana chyba takie lęki nie mogłyby powstrzymać?
Rozmawialiśmy na ten temat wielokrotnie z trenerami i lekarzami. Zagrożenie faktycznie istnieje i nie ma co go bagatelizować. Dlatego staramy się jak najbardziej skupić na tym, by uniknąć problemów. Spróbujemy omijać miejsca, w których mógłby nas ukąsić zakażony komar. Będziemy też stosować różnego rodzaju środki odstraszające insekty. Dodatkowo musimy wystrzegać się jedzenia w podejrzanych miejscach. Tam jest wiele chorób, które mogą pokrzyżować plany sportowcom. Dlatego musimy się zachowywać higienicznie pod każdym względem. Ryzyka w stu procentach nie da się jednak wyeliminować. Ale ono jest i tak dużo mniejsze niż możliwość zdobycia upragnionego medalu. Komary mnie nie powstrzymają!
Proszę opowiedzieć o warunkach, które panują na Zatoce Guanabara, gdzie będą rozgrywane regaty olimpijskie.
W Brazylii byliśmy już na pięciu zgrupowaniach. Trzy razy rozgrywano tam zawody. Nie jest to prosty akwen. Panuje tam bardzo zmienny wiatr, jeśli chodzi o siłę i kierunek. Do tego dochodzi prąd, który na tej zatoce strasznie krąży. Tworzą się zakola, podobne do tych występujących na rzekach. Kiedy jest odpływ, to zakola są w jedną stronę, kiedy przypływ, to w drugą. Trzeba się tego nauczyć i wiedzieć, co robić. Nawet tylko patrząc na falę. Obserwowanie wody to podstawa. My nawet potrafimy zmierzyć jej temperaturę, stojąc boso na desce. Kiedy woda robi się ciepła, to też jest dla nas jakaś informacja. Przez ostatnie dwa lata bardzo dokładnie przestudiowaliśmy akwen w Rio. Całą wiedzę postaram się wykorzystać podczas igrzysk.
Jakie starty pozostały jeszcze panu przed igrzyskami?
Pod koniec kwietnia w Hyeres zostaną rozegrane zawody Pucharu Świata. To będą kolejne regaty treningowe. Będzie można ocenić, w jakiej formie jest cała czołówka. Zobaczymy, co się zmieniło od mistrzostw świata. Przed samymi igrzyskami będzie jeszcze taka nieoficjalna "ustawka" na akwenie olimpijskim w Rio. Polecimy tam dwa tygodnie przed głównym startem. W ramach zakończenia przygotowań będziemy organizować z innymi zawodnikami 2-3-dniowe zawody. To będą już tylko treningowe, sprawdzające wyścigi.
Kibice nie śledzą zbyt często zawodów windsurfingowych. Na co powinni zwrócić uwagę, oglądając w Rio rywalizację najlepszych?
Na igrzyskach ma być telewizja i liczymy, że z najważniejszych wyścigów będą relacje na żywo. Żeglarstwo nie jest łatwe do pokazania, ale jak będziemy walczyć o medale, emocji kibicom na pewno nie zabraknie.
Prowadziłem w stawce i zderzyłem się z… rekinem, który akurat był na moim kursie i przecinał drogę. Zobaczyłem go w ostatniej chwili i nie zdążyłem zahamować. Był na tyle duży, że się wywróciłem, ale na szczęście na tyle mały, że od razu uciekł.
Piotr Myszka
Czy zdarzyły się panu w karierze jakieś niecodzienne, może zabawne sytuacje?
Zaliczyłem w życiu większość wpadek typowych dla deskarzy. Czasami zrobiłem okrążenie za dużo, innym razem jedno za mało. Zdarzało się popłynąć na niewłaściwą bojkę. Kiedyś zderzyłem się na starcie dziobami z innym zawodnikiem. Najpierw chcieliśmy się puścić przodem, a potem jednocześnie ruszyliśmy. Takich sytuacji było mnóstwo. Ale myślę, że najciekawszą historię przeżyłem na MŚ w australijskim Perth. To był wyścig otwarcia regat. Prowadziłem w stawce i zderzyłem się z… rekinem, który akurat był na moim kursie i przecinał drogę. Zobaczyłem go w ostatniej chwili i nie zdążyłem zahamować. Był na tyle duży, że się wywróciłem, ale na szczęście na tyle mały, że od razu uciekł.
Czego życzyć panu przed zawodami w Rio? By nie spotykał się pan z wielkimi rybami?
W Brazylii rekiny to najmniejszy problem. Jest tam sporo pływających śmieci, reklamówek, skrzynek telewizorów, więc na to będę musiał uważać. Ale zawsze życzymy sobie połamania finki. Ona utrzymuje kurs i daje nam szybkość. Bez tego statecznika kręcilibyśmy się w kółko. Dobra energia przyda się w walce o medal w Rio.