Nauczyciele przegrali strajk w 1993 roku. Nie wywalczyli podwyżek. Nie dostali nawet pieniędzy za nieprzepracowane dni. Rząd płacił za to za strajkowanie górnikom, hutnikom, kolejarzom i pracownikom zbrojeniówki. Podwyżki dostali posłowie, senatorowie oraz ministrowie. Dla nauczycieli była to gorzka lekcja życia.
Komuna upadła. Nastał wolny rynek. Nauczycieli nie dotknęło bezrobocie. Biednieli jednak w zastraszającym tempie.
Nauczyciel z LO im. Stefana Batorego w Warszawie mówił "Gazecie Wyborczej", że gdy w 1991 roku przyjmował się do pracy, to wiedział, że będzie biednie. Nie spodziewał się jednak, że za swoją pensję nie będzie w stanie kupić sobie choćby najtańszego roweru.
Za najmarniejszy rower na początku lat 90. uchodziła postsowiecka, toporna Ukraina. W 1993 roku kosztowała blisko 2 miliony złotych. Za polski turystyczny Romet Orkan trzeba było zapłacić 3 miliony 600 tysięcy złotych. Płace nauczycieli mieściły się w widełkach 1,5–2,5 miliona, chyba że ktoś był dyrektorem albo miał masę nadliczbówek. Wtedy mógł przekroczyć 3 miliony.
"Rzeczpospolita" wyliczyła, że w 1990 roku pracownicy oświaty zarabiali 101,6 procent średniego wynagrodzenia. W 1991 roku – 87 procent, a w 1992 już tylko 83 procent.
W 1991 roku budżet państwa załamał się. Pieniędzy z podatków nie starczało. Doszło do tego, że rząd wydzielał szpitalom dzienne racje gotówki, którą mogły wydać tylko na najpilniejsze potrzeby.
Rząd ratował finanse publiczne, łamiąc prawo. W drugiej połowie roku zamroził płace w budżetówce (urzędy, szkoły, szpitale, instytucje kultury), choć ustawa nakazywała automatyczne dostosowywanie wynagrodzeń do wzrostu cen. Nazywano to wtedy indeksacją.
Bo w 1991 roku ceny rosły jak szalone. To było tempo, jakie trudno dziś sobie wyobrazić. Grudniowa pensja z 1991 roku (niepodwyższana) warta była około połowy pensji styczniowej.
Trybunał Konstytucyjny orzekł, że rząd nie miał prawa zamrozić pensji w budżetówce i nakazał oddać pracownikom zaległości z procentami. Prezes ZNP Jan Zaciura szacował, że na początku 1993 roku zaległość państwa wobec każdego nauczyciela wynosiła 2,7 mln złotych. Rząd stwierdził, że pieniędzy nie odda, bo nie ma z czego.
Kurczaki, ciastka, wideo i angielskie książki
W szkołach na ogół było biednie, choć na początku lat 90. zaczęły powstawać pierwsze szkoły poza państwowym systemem. Jedną z nich było Autonomiczne Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku. Jemu powodziło się nieźle, bo miało zamożnych fundatorów. Na czele fundacji, która powołała liceum, stał ksiądz Henryk Jankowski.
Krzysztof Skiba na łamach "Gazety Wyborczej" w artykule "Odrobina luksusu w szkole bez musu" pisał, że ksiądz Jankowski załatwił na studniówkę kurczaki i ciastka i tańczył na przedmaturalnej zabawie do późnej nocy. Dzięki znajomościom księdza ambasada Wielkiej Brytanii podarowała szkole telewizory, wideo i angielskie książki. Dobra te – tak samo jak kurczaki i ciastka – też były w tamtych czasach luksusem. Ale "Autonomik" był też szkołą bez musu, czyli m.in. bez konwenansów. Na ścianach uczniowie mogli mazać: "Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, księżyc dla księży". A dyrektorka kazała uczniom mówić do siebie po imieniu, czyli Kaśka. Skiba nie wymienia w artykule nazwiska dyrektorki. Z dokumentów jednak dowiadujemy się, że w tamtych czasach szkołą kierowała Katarzyna Hall – późniejsza minister edukacji (2007–2011).
Niepubliczne szkoły były jednak nielicznymi wysepkami dobrobytu na oceanie powszechnej biedy w państwowej oświacie. Szkoła Podstawowa nr 41 w Szczecinie – relacjonuje "Trybuna" z tamtych dni – nie ma nawet pieniędzy na wywiezienie śmieci. "Na schodach u wejścia wisi dramatyczny apel dyrekcji: »Może ktoś z rodziców ma jakąś ciężarówkę i wywiezie śmieci, toniemy!«. Dzieci mdleją na lekcjach, na wyżywienie w stołówce nie ma pieniędzy. Błagają o jakąś kromkę chleba. Biedna szkoła, biedni nauczyciele, którzy jak co dzień przyszli do pracy".
Warszawska państwowa Szkoła Podstawowa nr 113 funkcjonowała tylko dzięki temu, że dokładali do niej rodzice. Popołudniami wynajmowano pomieszczenia szkole muzycznej, szkole językowej, szkole jazdy i szkole karate. "Wchodzimy we wszystkie spółki, gdyż dzięki temu stać nas na zakup najniezbędniejszych pomocy naukowych i książek do biblioteki" – mówiła "Rzeczpospolitej" dyrektor Alicja Wyczółkowska-Smaga.
Stelmachowski grozi laską. Olszewski próbuje łagodzić
Nauczycielskie związki zawodowe od 1991 roku protestują nie tylko przeciw drastycznie malejącym płacom, ale i przeciwko spadającym nakładom państwa na oświatę. "Rzeczpospolita" wylicza, że w 1990 roku wynosiły one 12,8 proc. wszystkich wydatków w budżecie, a w 1992 roku już tylko 8,9 proc. Ten sam dziennik podsumował, że od stycznia 1991 do maja 1993 Związek Nauczycielstwa Polskiego podejmował 16 różnych form protestu.
Już rząd Jana Olszewskiego w 1992 roku musiał się mierzyć z protestami nauczycieli i groźbą strajku. To właśnie w tamtym czasie minister edukacji Andrzej Stelmachowski wygrażał protestującym nauczycielom laską. Później tłumaczył, że jako absolwent tajnych kompletów nie wyobrażał sobie, że nauczyciele mogą przestać nauczać, nawet w najtrudniejszych czasach. Laska została po latach zlicytowana na zbożny cel, ale do dziś uchodzi za symbol zmagań nauczycieli z władzą.
Konflikt nauczycieli z władzą trwał ponad dwa lata. Zaczął przybierać na sile w 1993 roku. 1 lutego ZNP wszedł w spór zbiorowy z rządem, a półtora miesiąca później ogłosił pogotowie strajkowe. 31 marca Komisja Krajowa Solidarności – bez głosu sprzeciwu – popiera plan zorganizowania strajku w maju. Solidarność domaga się 600 tys. zł podwyżki na etat od kwietnia i kolejnych 340 tys. zł od września. Rząd zaplanował w budżecie odpowiednio 390 tysięcy i 200 tysięcy.
Początkujący nauczyciel z wyższym wykształceniem zarabiał w 1993 roku 1,8 mln. Określenie "z wyższym wykształceniem" jest ważne, bo wtedy mogli jeszcze pracować w szkołach absolwenci Studium Nauczycielskiego – sześcioletniej pedagogicznej szkoły średniej – i oni zarabiali tylko 1,5 mln zł. Nauczyciel z 30-letnim stażem – 2,5 mln zł. Średnia płaca krajowa w marcu wynosiła 3,6 mln zł, a za cały rok 1993 średnią krajową wyliczono na 3,9 mln zł. Było to przed denominacją. Obowiązywał jeszcze stary, postpeerelowski pieniądz.
Nauczyciele nie przyjęli propozycji rządu. W czwartek 22 kwietnia przeprowadzili strajk ostrzegawczy.
Uczniowie w ogrodach i teatrze
O tym, jak przebiegał strajk w poszczególnych szkołach, dowiadujemy się z "Gazety Wyborczej" z 22 i 23 kwietnia.
"W Zasadniczej Szkole Ogrodniczej przy Bełskiej [w Warszawie] za strajkiem głosowało około 70 proc. nauczycieli. – Nie będzie lekcji, ale jeżeli jacyś uczniowie przyjdą, nikt ich oczywiście nie wyprosi. Znajdziemy im zajęcie w szkolnych ogrodach – powiedział nam dyrektor".
Młodzież z LO im. Kochanowskiego w Warszawie zaplanowała w czasie strajku pójście do Teatru Nowego na sztukę "Panna Izabela", inspirowaną "Lalką" Prusa. Reżyser Adam Hanuszkiewicz zarządził dodatkowy spektakl dla młodzieży o godzinie 12.
"We wrocławskim Zespole Szkół Włókienniczo-Odzieżowych nie było strajku, ponieważ w ostatnim miesiącu pięciokrotnie odwoływano zajęcia po informacjach o podłożeniu bomb. – Bomb nie wykryto, ale praca szkoły została tak zdezorganizowana, że nie możemy sobie pozwolić na kolejne przerwy w normalnej pracy – wyjaśnili nauczyciele. Szkołę oflagowano na znak poparcia" – informowała "Gazeta".
Polska Agencja Prasowa pisała, że w jednej z rzeszowskich szkół do strajku przystąpili wszyscy nauczyciele, łącznie z księdzem katechetą. Jedynie siostra katechetka nie przerwała pracy.
W Trójmieście Fundacja Czysty Bałtyk zaprosiła dzieci do sprzątania plaż. Przyszły z wychowawcami i starannie oczyściły brzeg morza ze śmieci. W nagrodę fundacja częstowała wojskową grochówką – co z kolei odnotowała "Trybuna".
Rząd i związkowcy różnili się w wyliczeniach co do rozmiarów kwietniowego strajku ostrzegawczego. Według ZNP brało w nim udział 81,3 proc. placówek uprawnionych do tej formy protestu. Ministerstwo Edukacji Narodowej podawało zaś, że 61 proc.
"...i dowiemy się, czy piszemy, czy idziemy na wódkę”
Rząd nie ugiął się przed strajkiem ostrzegawczym. We wtorek 4 maja nauczyciele rozpoczęli więc strajk bezterminowy. Zagrozili, że nie przeprowadzą matur.
"Kłopoty mogą mieć też uczniowie młodszych klas. Szef nauczycielskiej Solidarności Stefan Kubowicz zapowiedział, że nauczyciele mogą odmówić klasyfikacji uczniów, wydawania świadectw czy przeprowadzenia egzaminów wstępnych" – informowała "Gazeta Wyborcza”.
Zaczęła się wojna propagandowa. Rząd zapewniał, że matury i tak się odbędą. Najwyżej w innych pomieszczeniach niż szkolne.
Losy egzaminów ważyły się do ostatniej chwili. Ich rozpoczęcie było wyznaczone na wtorek 11 maja.
– Jutro przyjdziemy na galowo do szkoły i dowiemy się, czy piszemy, czy idziemy na wódkę. Przynajmniej w domu nas rozumieją, kiedy mówimy, że nie możemy się uczyć, bo się denerwujemy – wyznał "Gazecie Wyborczej" Mariusz, maturzysta III LO w Białymstoku.
Minister edukacji Zdobysław Flisowski polecił kuratorom oświaty przygotowanie zastępczych pomieszczeń i zwerbowane egzaminatorów spośród nauczycieli, którzy nie strajkowali.
Matura na boisku
6 maja warszawski kurator Włodzimierz Paszyński spotkał się z nauczycielami szkół średnich. Gdy kończył czytać pismo ministra Flisowskiego, nauczyciele wybuchnęli gromkim śmiechem. "Gdzie kuratorium to zrobi? Na Stadionie Dziesięciolecia?" [stary stadion w miejscu dzisiejszego Stadionu Narodowego – przyp. autora].
Na przeprowadzenie egzaminów maturalnych przeznaczono siedzibę warszawskiego Centrum Kształcenia Ustawicznego. Ale tam – jak co roku – na egzamin zapisali się już ci, którzy nie zdali egzaminu w poprzednich latach albo ci, którzy ze względu na konflikty z nauczycielami woleli nie zdawać matur w swoich szkołach.
W Olsztynie kuratorium oceniało, że kryzys maturalny jest potężny. Wynajęło więc jako pomieszczenie zastępcze halę sportową Urania, a wewnątrz parkiet o powierzchni pełnowymiarowego boiska do halowej piłki nożnej. W dniu egzaminów okazało się, że do Uranii przyszedł tylko jeden abiturient. Ale 6 milionów złotych za wynajem hali kuratorium i tak musiało zapłacić.
"Agresywnie nastawiona grupa rodziców"
Nie była to jedyna osobliwa sytuacja w czasie matur odbywających się w cieniu strajku nauczycieli. "Gazeta Wyborcza" odnotowała również inne.
W Białymstoku "agresywnie nastawiona grupa rodziców" próbowała wymusić na nauczycielach tamtejszego Zespołu Szkół Odzieżowych rozpoczęcie matur.
"W Zespole Szkół Mechaniczno-Elektrycznych w Częstochowie egzaminy maturalne odbyły się pod okiem rodziców, którzy zajęli szkołę i nie wpuścili do budynku członków komitetu strajkowego. Solidarność skierowała do prokuratury wojewódzkiej skargę na rodziców i dyrektora szkoły, domagając się ukarania ich za »uniemożliwienie prowadzenia akcji protestacyjnej«".
W Nowym Sączu senator i ojciec maturzystki w jednej osobie, Krzysztof Pawłowski, zażądał publicznych wyjaśnień od strajkujących. Jak informowali nauczyciele, senator imputował bezprawność ich działań, grożąc odpowiedzialnością sądową. Poparli go niektórzy rodzice.
W Kętrzynie zgodnie z wezwaniem kuratora maturzyści przyszli zdawać do Centrum Kształcenia Ustawicznego, ale tam też trwał strajk. Ostatecznie okazało się, że matura jednak się odbędzie, ale 50 z 80 osób odmówiło pisania z powodu nerwowej sytuacji.
Nazajutrz MEN podało, że matury odbyły się w 90 proc. szkół. – Na ogólną liczbę 3353 liceów ogólnokształcących, zawodowych oraz techników matury nie rozpoczęły się w 343 szkołach – poinformowali szefowie resortu edukacji.
Nauczycielska Solidarność twierdziła natomiast, że egzaminy dojrzałości przeprowadzono tylko w połowie szkół.
"Etos nauczyciela? A etos górnika?!"
Strajki w czasie matur wywołały zrozumiałe kontrowersje. Rząd zarzucał nauczycielom, że biorą dzieci za zakładników. Próbowano brać pedagogów pod włos. Władza głosiła, że nauczycielstwo to zawód z etosem, że najważniejsze jest dobro uczniów i strajkować po prostu nie wypada.
"Etos? To są stare inteligenckie sentymenty, żeromszczyzna. Prawda jest taka, że od skończenia studiów cały czas cofam się intelektualnie, bo drogie książki widzę tylko przez szybę księgarni" – mówił "Gazecie Wyborczej" warszawski polonista.
"Ciągle mówi się o etyce nauczyciela. A kiedy górnicy strajkowali w zimie, to jakoś nikt się nie martwił, że będziemy marznąć, i nie wspominał o etyce" – dodawał w "Gazecie" nauczyciel Liceum im. Batorego.
Pedagodzy byli tym bardziej rozgoryczeni, że wcześniej górnicy i zbrojeniówka strajkami wywalczyli sobie wyższe płace.
"Sfera budżetowa (...) jest poszkodowana. Ale głównie dlatego, że wcześniej rząd dla świętego spokoju zgodził się na podwyżki dla górników i przemysłu zbrojeniowego" – komentował w "Gazecie” ekonomista prof. Wacław Wilczyński.
"Powiedzcie im, że ja też jestem sferą budżetową"
Jeszcze większe wzburzenie protestujących nauczycieli wywołały wieści, że władza podwyższyła zarobki... sama sobie.
"Trybuna" przypominała, jak trzeba było ciąć budżet na 1992 rok. Oświata dostała mniej o 20 proc., służba zdrowia – o 26 proc. Kancelarie Sejmu i Senatu dostały z kolei odpowiednio o 62 proc. i o 74 proc. więcej. W 1993 roku wzrosły zaś pensje premiera, ministrów, wiceministrów oraz diety posłów i senatorów. Wyliczenia zawarto w artykule zatytułowanym "Władza się wyżywi".
"Sztandar Młodych" pokpiwał z rządu, który sobie dał, a nauczycielom odmawiał. Na pierwszej stronie jednego z majowych wydań znajduje się rysunek Jerzego Lindera. Wicepremier Henryk Goryszewski siedzi przy stole, na którym ustawiono szklankę z herbatką, kałamarz, pióro ze stalówką i teczkę akt. Goryszewski mówi do słuchawki telefonu: "Powiedzcie im, że ja też jestem sferą budżetową, a przecież jakoś wytrzymuję".
Teresa Holzerowa z LO im. Hoffmanowej w Warszawie dla "Gazety Wyborczej": "Ludzi denerwują apanaże i rozdęta struktura organizacyjna powstającej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. I zadają sobie pytanie: to na to są pieniądze? Poza tym osoby pełniące funkcje publiczne nie zawsze dają przykład skromności stylu życia".
Poznański licealista: "Komu zabrać, żeby dodać oświacie? Na pewno nie emerytom. Nie wiem, może państwu?"
"Męczennicy, prorocy, karierowicze, kanalie i błazny"
Znakiem strajkowych czasów (a może to tylko przypadkowa zbieżność i niepotrzebna nadinterpretacja) były niektóre tematy z języka polskiego.
"Męczennicy, prorocy, karierowicze, kanalie i błazny – galeria postaci ludzkich w III cz. »Dziadów« lub w »Lalce«" (województwo warszawskie).
"Wykorzystując znane utwory różnych epok, rozważ myśl Słowackiego: »A miejcie nadzieję, bo nadzieja przejdzie z was do innych pokoleń i ożywi je, ale jeżeli w was umrze, to przyszłe pokolenia będą z ludzi umarłych«" (województwo krakowskie).
"»Całkowita wolność człowieka jest wielkim marzeniem i wielką fikcją« – rozważ myśl, odwołując się do utworów literackich i własnych doświadczeń" (województwo opolskie).
"Dziś nie ma solidarności i każdy musi walczyć o swoje"
Rząd, który wcześniej ulegał różnym grupom zawodowym, akurat wobec nauczycieli postanowił być nieprzejednany. Znany wcześniej z wielkiej wrażliwości społecznej minister pracy Jacek Kuroń tym razem ostro potraktował strajkujących.
"Gdyby teraz zwolnić tych nauczycieli, którzy nie pracują, to pozostali zarabialiby świetnie, a może i dzieci przestałyby się męczyć" – wypalił na konferencji prasowej. I jeszcze bardziej oburzył protestujących.
Nauczycieli skrytykował również prymas Józef Glemp. W czasie majowej uroczystości ku czci świętego Stanisława powiedział w kazaniu w kościele Na Skałce w Krakowie: "Czy nauczyciele zamykający szkoły i opuszczający uczniów mogą nauczyć miłości do Ojczyzny? Czy mogą spokojnie uczyć historii Polski i przerabiać dzieła wieszczów, gdy jednocześnie podpisują się pod zdaniem: Tylko teraz, przed maturami możemy wymusić podwyżki płac? Czy wymuszenie może być elementem negocjacji i dialogu?".
Krakowscy nauczyciele napisali do Glempa list. Przewrotny i ironiczny. "Wystąpienie Księdza Prymasa wpłynęło kojąco na naszą dramatyczną sytuację. Teraz wiemy, że w trosce o polską oświatę nie pozostaniemy sami. (...) Uświadomił nam Ksiądz Prymas jeszcze i to, co wiemy już od naszego rządu – że ten ma rację, kto ma władzę. (...) Za przypomnienie nam tej prawdy – serdeczne Bóg zapłać". List zamieścił "Sztandar Młodych".
"Są sami" – napisał o strajkujących nauczycielach autor reportażu zamieszczonego w "Gazecie Wyborczej" Paweł Smoleński. "Gdy w 1981 roku budżetówka miała źle, wtedy ujmowały się za nią wielkie fabryki i dlatego strajków w szkołach nie było. Dziś nie ma solidarności, więc każdy musi walczyć o swoje" – wskazał.
"Zagłębie ciemniaków i taniej siły roboczej"
Symboliczne znaczenie miało poparcie strajkujących przez maturzystów z Łodzi. Zdający egzamin dojrzałości dojrzale przypomnieli władzy, że na edukacji nie wolno oszczędzać. "To jest makabryczna wizja dla Polski, że do Europy wejdzie jako zagłębie ciemniaków i taniej siły roboczej" – napisali w oświadczeniu.
Nauczyciele w 1993 roku nie wywalczyli podwyżek płac w wysokości, której żądali. Dostali tylko tyle, ile rząd zaplanował w budżecie. Średnio po 390, a potem po 200 tysięcy na etat brutto. Wtedy, podobnie jak dziś, rząd miał inne dane o tym, ile zarabiają nauczyciele, a pedagodzy na paskach widzieli zupełnie inne kwoty. Można oszacować, że podwyżka wyniosła wtedy około 20 procent. Inflacja w 1993 roku przekroczyła 35 procent. To, co dał nauczycielom rząd, nie zrekompensowało więc nawet wzrostu cen.
Rząd zabrał za to strajkującym nauczycielom pieniądze za nieprzepracowane dni. Było to wprawdzie zgodne z prawem, ale wcześniej rządzący tego nie przestrzegali ściśle. Zwłaszcza wobec tych strajkujących grup zawodowych, co do których obawiano się, że najadą na Warszawę, zapalą opony na ulicach, będą rzucać kamieniami w okna ministerstw i bić się z policją.
"Do tej pory, wbrew ustawie, nie potrącano zarobków uczestnikom strajków. Tak było m.in. w czasie tegorocznych protestów górników, hutników, śląskich kolejarzy, pracowników 180 zakładów przemysłowych regionu łódzkiego, oraz robotników Wałbrzyskiego, którzy strajkują prawie co miesiąc" – czytamy w "Sztandarze Młodych" z 18 maja.
Dwa dni wcześniej dwa regiony Solidarności – Mazowsze i Ziemia Łódzka – podjęły decyzję, że strajk w szkołach będzie miał charakter rotacyjny. W Warszawie wyglądało to tak, że codziennie strajkowały szkoły w innej dzielnicy. W pozostałych dzielnicach lekcje odbywały się normalnie. 24 maja Ogólnopolski Komitet Strajkowy Solidarności ogłosił zawieszenie strajku nauczycieli. Dzień później "wszystkie formy protestu czynnego" zawiesił ZNP. W uzasadnieniu podano, że "ze względu na wykorzystywanie protestu pracowników oświaty do celów politycznych". Nauczycielska Solidarność desperacko czekała na jakąkolwiek propozycję rządu, żeby poddać ją pod referendum – przerwać strajk czy nie. Na próżno. Rządzący mieli już ważniejsze sprawy na głowie.
"Marian, w co ty grasz?!"
"Strajk się skończył. W ramach jego politycznych reperkusji Sejm może jeszcze zakończyć żywot rządu, a prezydent kadencję Sejmu" – zapowiadał w "Gazecie Wyborczej" Wojciech Staszewski.
Rzeczywiście, choć nauczyciele strajk przegrali, to ich akcja protestacyjna uruchomiła lawinę zdarzeń bardzo brzemiennych w skutki.
Rysunek z pierwszej strony wydania "Sztandaru Młodych" z 14–16 maja. Lider Solidarności Marian Krzaklewski w krótkich spodenkach skacze po prostokątach i kołach wyrysowanych na chodniku. W oknie budynku siedzi prezydent Lech Wałęsa, opierając się łokciami o puchową poduszkę. "Marian, w co ty grasz?!" – pyta Wałęsa. "W klasy maturalne!" – odpowiada Krzaklewski.
Kilka dni wcześniej władze Solidarności zapowiedziały, że strajkować będą już nie tylko nauczyciele, ale cała budżetówka. Komisja Krajowa "S" dała rządowi tydzień na spełnienie postulatów sfery budżetowej, bo inaczej zgłosi wotum nieufności. Zaczęły się przygotowania do strajku generalnego. Rząd twardo utrzymywał, że pieniędzy nie ma i nie da.
W wystąpieniu telewizyjnym 17 maja premier Hanna Suchocka powiedziała, że "konflikt o płace to konflikt sfery budżetowej z budżetem", w którym nie ma pieniędzy.
Tymczasem posłowie Solidarności zebrali już wymaganą liczbę podpisów pod wnioskiem o wotum nieufności dla rządu. Złożyło je 49 posłów. O trzech więcej, niż wymagała Mała Konstytucja.
"Może będą nas łagodniej oceniać"
W środę 19 maja zaczęły się opóźnione matury dla tych abiturientów, którzy nie przystąpili do egzaminów z powodu strajku. Jeden z maturzystów z Liceum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie powiedział "Wyborczej": "Może będą nas łagodniej oceniać. Przecież teraz oblanie kogoś byłoby grubym nietaktem".
Jest to jedno z ostatnich doniesień medialnych o konsekwencjach strajku nauczycieli. 20 maja zaczyna się bowiem strajk generalny. W Warszawie stają MPO, autobusy i tramwaje oraz Huta Warszawa. Z miejskich zakładów nie strajkował tylko... komunalny transport zwłok. Jego pracownicy bali się, że pod nieobecność na rynku wygryzie ich prywatna konkurencja.
28 maja na wniosek NSZZ "Solidarność" Sejm udzielił wotum nieufności rządowi Hanny Suchockiej. Prezydent Lech Wałęsa stanął po stronie rządu w sporze pomiędzy parlamentem a rządem. Nie przyjął dymisji gabinetu, a rozwiązał parlament. Zarządził przedterminowe wybory, które we wrześniu wygrali postkomuniści.
Nauczyciele zaczęli wakacje. Wrócili do domu ze świadomością, że gdy zmieni się władza, będą musieli o swoje pensje walczyć od nowa.
Opracowano na podstawie publikacji dzienników: "Sztandar Młodych", "Trybuna", "Rzeczpospolita" i "Gazeta Wyborcza" z kwietnia i maja 1993 roku oraz stenogramów sejmowych.