Tydzień bezowocnych negocjacji, pięć dni przygotowań wojska, dziesięć godzin lotu oddziału komandosów do serca Afryki, pięćdziesiąt minut akcji i uwolnienie setki zakładników – to izraelska Operacja Piorun. Była tak zuchwała i tak błyskotliwie przeprowadzona, że pomimo upływu 40 lat nadal jest uznawana za najbardziej spektakularną akcję komandosów w historii.
– Jesteśmy w ciężkiej sytuacji, ale nie najgorszej, jaka mogła nam się przytrafić.
– Myślę, że to jest jednak najgorsza.wymiana zdań pomiędzy ministrem obrony Izraela Szimonem Peresem a premierem Icchakiem Rabinem kilka godzin po otrzymaniu informacji o porwaniu lotu 139.
Atak izraelskich komandosów na ugandyjskie lotnisko Entebbe w nocy z 3 na 4 lipca 1976 r. miał pełne prawo się nie udać. Mogło zawieść tyle elementów, że trudno je wymieniać – od pogody przez sprzęt po nieprzewidziane działania terrorystów.
Izraelczycy mieli jednak szczęście, które w połączeniu ze świetnym wykonaniem planu zaowocowało sukcesem. Był on tak wielki, że świętował cały kraj, a świat przyglądał się z cichym uznaniem. Gdy kilka lat później Amerykanie próbowali przeprowadzić podobną akcję w Iranie, zabrakło im i szczęścia, i umiejętności. Skończyło się spektakularną katastrofą operacji uwolnienia zakładników z ambasady USA w Teheranie.
Atak na lotnisko Entebbe przede wszystkim rozsławił izraelskie siły specjalne. Po takim wyczynie nie mogło już być wątpliwości, że należą one do światowej czołówki. Przyniósł również Izraelowi renomę państwa, które ostro i zdecydowanie broni swoich własnych obywateli, nie wdając się w konszachty z terrorystami.
Poważny kryzys
Początkowo nic jednak nie wskazywało na taki finał sprawy. Gdy 27 czerwca 1976 r. samolot linii Air France lecący z Tel Awiwu do Paryża został porwany, izraelskie władze szukały innego rozwiązania niż siłowe. Maszyna Airbus A300 z 260 osobami na pokładzie została opanowana przez terrorystów palestyńskich i współpracujących z nimi niemieckich lewaków. Napastnicy weszli do samolotu podczas lądowania na lotnisku w Atenach, gdzie kontrola bezpieczeństwa była znacznie słabsza niż w Izraelu.
Niedługo po starcie terroryści wyjęli broń palną i granaty, którymi szybko zmusili załogę do współpracy i zerwania normalnej łączności radiowej. Szybko wychwycił to izraelski wywiad, który natychmiast poinformował rząd. Niedługo później informacja o kryzysie trafiła do mediów.
Zanim będziemy kontynuować posiedzenie, mam ważną wiadomość: straciliśmy kontakt z samolotem Air France, który wystartował z Tel-Awiwu. Prawdopodobnie został porwany. Na pokładzie jest około 83 Izraelczyków. Dziesiątka wysiadła w Atenach. Większość to kobiety i dzieci
premier Icchak Rabin na posiedzeniu rządu 27.VI.1976 r.
Kryzys w sercu Afryki
Wbrew oczekiwaniom porywacze nie skierowali samolotu do Izraela czy jednego z sąsiednich i wrogich mu państw arabskich. Airbus wylądował w libijskim Bengazi, gdzie za zgodą dyktatora Muammara Kaddafiego otrzymał paliwo, ale nie pozwolenie na pozostanie. Samolot stał siedem godzin na skąpanym w słońcu pasie startowym, a pasażerowie we wnętrzu z trudem znosili skwar.
Po zatankowaniu porwany airbus wystartował z Bengazi i obrał kurs, którego nikt się nie spodziewał. Maszyna poleciała wprost na południe, w kierunku serca Afryki. Okazało się, że czekał tam na porywaczy z otwartymi ramionami szalony dyktator Ugandy, Idi Amin. Zaledwie cztery lata wcześniej był największym przyjacielem Izraela w regionie, ale gdy Izraelczycy odmówili mu sprzedaży samolotów bojowych, obraził się na nich śmiertelnie i związał swoje losy z blokiem wschodnim oraz Palestyńczykami.
Amin chętnie przyjął porwaną maszynę, nie robiąc sobie nic z możliwego gniewu odległego o tysiące kilometrów Izraela. W tym wypadku odległość okazała się jednak zwodniczym zabezpieczeniem.
Gra nerwów
Początkowo wszystko wskazywało jednak na to, że terroryści mają w rękach karty atutowe. Po wylądowaniu na największym lotnisku Ugandy w Entebbe wyprowadzili z samolotu zakładników i przy pomocy wojska rozmieścili ich w budynku nieużywanego starego terminala pasażerskiego. 28 lipca przedstawili swoje żądania. Chcieli pieniędzy i zwolnienia kilkudziesięciu Palestyńczyków z izraelskich więzień.
Początkowo izraelski rząd nie zareagował, obstając przy swojej polityce nienegocjowania z terrorystami. Rozpoczęła się gra nerwów. Porywacze zagrozili, że zaczną zabijać zakładników 1 lipca. Wcześniej zwolnili część pasażerów, którzy nie byli Izraelczykami.
Gdy do upłynięcia ultimatum zostały godziny, izraelski rząd ustąpił pod potężną presją rodzin zakładników i mediów. Zgodził się na negocjacje. Warunkiem było jednak uwolnienie kolejnych zakładników i odsunięcie terminu ultimatum na 4 lipca. Terroryści przyjęli ofertę.
Izraelczycy nie mieli jednak zamiaru się poddać. W rządzie już od kilku dni trwał ostry spór o to, czy ulegać terrorystom, czy stać twardo przy polityce nieulegania ich żądaniom, nawet ryzykując życiem zakładników. Głównym zwolennikiem rozmów był premier Icchak Rabin, podczas gdy jego polityczny przeciwnik i minister obrony Szimon Peres sugerował rozwiązanie siłowe. Jego podwładni już od kilku dni opracowywali plan zuchwałego rajdu i szykowali ludzi oraz sprzęt.
Skalkulowane ryzyko
Do przesilenia w rządzie doszło 3 lipca, dobę przed upływem ultimatum. Około południa wojsko przedstawiło ostateczną wersję swojego planu – Operacji Piorun. Jej autorzy zapewnili, że szanse na powodzenie są duże, choć atak wiąże się z wielkim ryzykiem. W wypadku niepowodzenia cała akcja stałaby się gigantyczną katastrofą, będącą niczym w porównaniu z samym porwaniem samolotu. Stojący przed perspektywą ustąpienia terrorystom rząd zaakceptował jednak ryzyko. O godz. 14 wojsko dostało zielone światło.
Podsumowując: ryzyko operacji jest według mnie dobrze skalkulowane i może zostać podjęte. Jest prawdopodobieństwo wystąpienia obrażeń, tak jak podczas każdej operacji uwolnienia cywilów, którą przeprowadziliśmy w przeszłości. Jednak ogólnie rzecz biorąc, warunki są do przyjęcia i operacja militarna może zostać przeprowadzona
szef sztabu generalnego gen. Mordechaj "Motta" Gur
W ciągu kilkudziesięciu minut cały zespół uderzeniowy był już w drodze do Ugandy. Składały się na niego cztery nowe samoloty transportowe C-130 Hercules wiozące około 100 komandosów z elitarnej jednostki Sajjeret Matkal, oddziału specjalnego spadochroniarzy i elitarnej jednostki piechoty Golani oraz cztery zdobyczne radzieckie transportery opancerzone, dwa jeepy i limuzynę marki Mercedes. Za nimi podążały dwa samoloty pasażerskie Boeing B-707. Jeden miał na pokładzie sztab dowodzący operacją, a drugi mobilny szpital.
Głównym wyzwaniem była odległość. Herculesy mogły pokonać liczącą 3000 km trasę z Izraela do Ugandy tylko w jedną stronę. Izraelczykom udało się jednak przekonać rząd sąsiedniej Kenii do cichej współpracy. Izraelskie samoloty dostały zgodę na lądowanie w Nairobi. Jako pierwszy zjawił się tam latający szpital, który przygotowano na przyjęcie ewentualnych rannych.
Pozostałe samoloty zmierzały wprost do Entebbe. W zapadającym zmroku herculesy leciały całą trasę kilkadziesiąt metrów nad ziemią, aby uniknąć wykrycia przez radary egipskie, sudańskie, etiopskie, a potem ugandyjskie. Kluczem do sukcesu było kompletne zaskoczenie. Udało się je osiągnąć.
Zuchwałe wtargnięcie
3 lipca o godz. 23 pierwszy z herculesów ustawił się na kursie do lądowania w Entebbe. Pas startowy był normalnie oświetlony, a wieża kontrolna w ogóle nie była świadoma obecności izraelskiej eskadry. Panował niczym niezmącony spokój, w który niespodziewanie wdarli się Izraelczycy.
Gdy tylko C-130 wyhamował na pasie, z otwartej już w powietrzu rampy wyjechała limuzyna w obstawie dwóch jeepów i z włączonymi światłami, jak gdyby nigdy nic, ruszyła w kierunku starego terminala. Izraelczycy liczyli, że strażnicy wezmą ich za kolumnę Amina, który często odwiedzał terrorystów i zakładników. Z samolotu wysypali się też komandosi, którzy zaczęli rozstawiać swoje światła nawigacyjne na pasie startowym. Szybko okazało się to niezbędne, bo gdy tylko obsada wieży kontrolnej spostrzegła nieproszonych gości, wyłączyła całe oświetlenie.
Kolejne herculesy już go jednak nie potrzebowały. Lądowały kolejno, kierując się światłami rozmieszczonymi przez komandosów. Z ich przepastnych ładowni wyłoniły się cztery wozy opancerzone i kilkudziesięciu komandosów. Część przygotowała się do odparcia ewentualnego ataku ugandyjskiego wojska, a reszta ruszyła na pomoc pozorowanej kolumnie dyktatora, która wpadła w tarapaty.
Nie było żadnych niespodzianek. Dowódca oddziału Seyeret Metkal Jonatan Netanjahu biegł do terminalu i natknął się na grupę żołnierzy, którzy otworzyli ogień, ostrzelano go też z góry. Pocisk trafił Joniego prosto w serce. Zginął na miejscu
dowódca Operacji Piorun gen. Jekutiel Adam, podczas zdawania relacji na posiedzeniu rządu
Izraelczycy nie wiedzieli bowiem, że Amin w tym czasie wymienił swojego tradycyjnego czarnego mercedesa na białego. Wiedzieli to natomiast dwaj strażnicy przed budynkiem z zakładnikami. Próbowali zatrzymać kolumnę, ale był to dla nich wyrok śmierci. Izraelczycy natychmiast ich zabili, jednak byli pewni, że strzelanina odebrała im element zaskoczenia. Komandosi popędzili więc ku głównym drzwiom do budynku terminala i wpadli do środka.
Strzelanina na lotnisku
Natychmiast wywiązała się strzelanina z terrorystami, którzy nie zdążyli zareagować na hałasy dobiegające z zewnątrz. Ogromna przewaga w postaci wyszkolenia komandosów szybko dała o sobie znać. Wszyscy terroryści zostali zabici w ciągu kilku minut. Zginął również jeden z zakładników, który wbrew temu, co komandosi krzyczeli przez megafony, wstał zamiast się położyć. Wzięty za terrorystę zginął. Śmiertelnie rannych w wyniku przypadkowego trafienia zostało jeszcze dwoje innych zakładników.
W tym czasie na zewnątrz wywiązała się walka z ugandyjskimi żołnierzami, którzy nie mieli jednak szans. Komandosi zabili ich kilkudziesięciu, choć nie wiadomo ilu dokładnie. Zginął tylko jeden Izraelczyk, ale za to dowódca całej operacji na ziemi – płk Jonatan Netanjahu, starszy brat obecnego premiera Izraela. Zabiła go seria oddana ze starej wieży kontrolnej. Jeden komandos został ciężko ranny i sparaliżowany.
Pomimo śmierci dowódcy komandosi nie zawahali się jednak ani na chwilę i wykonywali plan. Pod terminal podkołował czwarty C-130. Do jego pustego wnętrza zaczęto pośpiesznie wprowadzać 102 zakładników. Załadowana maszyna wzbiła się w powietrze 50 minut po wylądowaniu pierwszego C-130.
W tym czasie mała grupa Izraelczyków przejechała kawałek dalej na wojskową część lotniska i w kilkanaście minut zniszczyła całe lotnictwo myśliwskie Ugandy, składające się z kilkunastu radzieckich migów. Dzięki temu usunięto zagrożenie, że rzucą się one w pogoń za bezbronnymi herculesami. Po wykonaniu zadania zespół uderzeniowy załadował się do samolotów, które jeden po drugim wystartowały w nocne niebo. 40 minut po północy nad Entebbe zapadła cisza.
Misja zakończona sukcesem
Po międzylądowaniu w Nairobi, gdzie uzupełniono paliwo i przeniesiono rannych do latającego szpitala, izraelskie samoloty ruszyły w drogę powrotną. C-130 z zakładnikami na pokładzie wylądował w Izraelu około południa czwartego lipca. Wieść o spektakularnej akcji Izraelczyków szybko obiegła kraj i świat. W Izraelu wybuchła radość, a autorzy sukcesu szybko zyskali sławę bohaterów, zwłaszcza poległy pułkownik Netanjahu. Gwałtownie przyśpieszyło to polityczną karierę jego brata.
W Ugandzie Amin wpadł w szał. Jego ofiarą stała się jedna z zakładniczek, która na swoje nieszczęście wcześniej zachorowała i trafiła do szpitala. 75-letnia Dora Bloch została na rozkaz dyktatora wywleczona na ulicę i zamordowana. Życiem zapłacił również minister rolnictwa Kenii Bruce Mackenzie, który był głównym sojusznikiem Izraela w zdobyciu dostępu do lotniska w Nairobi. W 1978 r. jego samolot eksplodował chwilę po starcie z Entebbe. Bomba miała być ukryta w jednym z oficjalnych prezentów od Amina.
Maciej Kucharczyk