Niech żałują ci, którzy nigdy nie widzieli jej w tańcu. Bardziej kobiecej i bardziej zmysłowej łyżwiarki figurowej nie było i nie ma. A ci, którzy nie wiedzą, z jakim brutalnym deptaniem intymności te tańce się wiązały, niech nie przechodzą obojętnie obok tej opowieści. O ślicznej Katarinie Witt będzie mowa, która pół dotychczasowego życia spędziła w NRD, pół w wolnym świecie, a 3 grudnia świętowała 50. urodziny.
Miała pięć lat, kiedy po raz pierwszy próbowała jechać na łyżwach. Czasy były ponure, paskudne. Zimna wojna, dobry socjalizm i zły kapitalizm. Wschód kontra Zachód. Smutne Karl-Marx-Stadt. Lodowisko brzydkie, szare, nawet trochę zamglone. Kati była zachwycona. Wiedziała, że chce tu przychodzić każdego dnia. Dlaczego? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. I nigdy jej nie szukała. Po co? – Byłam uparta. Błagam rodziców tak długo, aż w końcu zapisali mnie na treningi - wspomina.
Stek na śniadanie
Na zajęcia prowadzała ją mama. Na szczęście lodowisko miała po drodze, bo szpital, w którym pracowała, znajdował się tuż obok. Kati robiła tak duże postępy, że zaledwie po czterech latach dostała się pod opiekę słynnej trenerki Jutty Mueller. Zabawa się skończyła, zaczęła się harówka.
O 7.00 rano była już na lodzie. Wcześniej, o 6.30, jadła śniadanie, zazwyczaj stek przygotowany przez tatę. Po takim daniu dziewczynka miała siłę i energię na cały dzień. Potem szkoła i znowu trening na lodzie. Na koniec zajęcia kondycyjne. Katorżnicza praca. Pani Mueller była trenerką bardzo wymagającą, bardzo restrykcyjną. – Nigdy nie musiała mnie zmuszać do ćwiczeń – twierdzi Witt. – Bycie sportowcem, takim z górnej półki, to ciężka, brutalna walka z samym sobą. Każdy, a zwłaszcza dziecko czy nastolatek, potrzebuje kogoś, kto będzie w tej walce pomagał, mobilizował do przekraczania granic. Czasami jedynym wyjściem, by do mnie dotrzeć, był krzyk. Dzisiaj nikt nie ma prawa na mnie krzyczeć. Takie prawo miała tylko pani Mueller.
Każdy, a zwłaszcza dziecko czy nastolatek, potrzebuje kogoś, kto będzie w tej walce pomagał, mobilizował do przekraczania granic. Czasami jedynym wyjściem, by do mnie dotrzeć, był krzyk. Dzisiaj nikt nie ma prawa na mnie krzyczeć.
Katarina Witt
Okrąglejsza od innych
Witt przyznaje, że trenerki najzwyczajniej w świecie się bała. Szanowała ją, miała o niej dobre zdanie, ale ten strach zawsze był. Kiedy Kati zaczynała być Katariną, zdarzało się, że rozmawiały jak przyjaciółki. Pani Mueller potrafiła jej zaimponować. Witt musiała dbać o wagę, a miała z tym problemy. Sama przyznała, że zawsze była okrąglejsza od innych zawodniczek. Kiedy się odchudzała, trenerka głodowała razem z nią. Takie rzeczy się docenia.
Panie do przesady dbały o każdy szczegół występu. Najdrobniejszy. Nawet o falbankę w kostiumie i ułożenie włosów. Perfekcja w czystej postaci. – Pani Mueller nigdy nie przestawała pracować. Na lodowisku była pierwsza i ostatnia z niego schodziła. Kiedy usłyszała w radio utwór, który jej się podobał, od razu dzwoniła do rozgłośni, by jej go przesłali, bo na pewno przyda się do tańca. Była tak znana, miała tak mocą pozycję, że kilka razy pozwolono jej wyjechać do Berlina Zachodniego po materiały na kostiumy – żeby Kati rywalizowała z tymi kolorowymi Amerykanami, Kanadyjczykami czy Niemcami zza muru. To pani Mueller wymyśliła fryzurę Katariny do "Carmen" Georgesa Bizeta.
Upadek muru w Sewilli
Był wieczór 27 lutego 1988 r., Calgary. Ubrana w purpurowo-czarną sukienkę Katarina wyjechała na lodowisko, by zatańczyć "Carmen". Presja była gigantyczna. Miała 23 lata i doskonale wiedziała, że jeżeli nie zdobędzie złota, a ściślej nie obroni złota zdobytego w Sarajewie, to przegrana wróci do domu i będzie musiała zakończyć karierę, a jeżeli wygra, pozwolą jej wyjeżdżać na Zachód, nawet do Ameryki. I tańczyć za prawdziwe pieniądze.
Wygrała. Technicznie nie należała do zawodniczek wybitnych, ale te ruchy, ta gracja, kobiecość. Potrafiła zauroczyć, zahipnotyzować. Oglądanie jej było ucztą dla zmysłów. Kto nie wierzy, niech obejrzy ten taniec. Albo te, którymi wywalczyła cztery mistrzostwa świata.
Kiedy wróciła z igrzysk, dostała pozwolenie władz na występ w filmie "Carmen on Ice" kręconym w Hiszpanii, u boku przyjaciół z lodowiska, Briana Boitano i Briana Orsera. Tam, w Sewilli, zastał ją upadek muru berlińskiego.
17 lat życia na 3 tys. stron
Nazywano ją "najpiękniejszą twarzą socjalizmu", "seksem na lodzie", "heroiną sportu". "Playboy" z rozebraną Katariną Witt został błyskawicznie rozkupiony, a jego archiwalne wydanie wciąż jest poszukiwane. Przez fanów była uwielbiana. Mało tego, oni ją kochali. Jednocześnie była też pupilką reżimu, jego złotym dzieckiem, dumą i wizytówką.
Za sukcesami i popularnością przyszło zainteresowanie ze strony Stasi. Bardzo wcześnie – pierwsze raporty pochodzą z czasu, kiedy Kati miała osiem lat.
Witt czytała swoją teczkę – 17 lat jej życia, w tym tego osobistego, najbardziej intymnego, na 3 tys. stron. Inwigilacja totalna, w jednym z raportów podano nawet, że zbliżenie Witt z nieznanym agentowi mężczyzną zaczęło się o tej, a zakończyło o tej godzinie. Żadnego zbliżenia nie było, prostowała potem.
Po upadku muru i przeczytaniu teczki poczuła się zdradzona. – Moje życie było podglądane przez dziurkę od klucza – stwierdziła.
PLAYBOY MAGAZINE DEC 1998 KATARINA WITT https://t.co/pPq3sYcuEspic.twitter.com/jYGRWpYdym
— extremely delightful (@villoriaurso) wrzesień 11, 2015
Do Wiednia w pożyczonej kurtce
Jej mama nie angażowała się w politykę, za to tata był aktywnym towarzyszem. Poznali się na studiach w Berlinie. Ona tańczyła w folkowej grupie, on śpiewał w chórze. Potem, już z Katariną i jej bratem, przenieśli się do Karl-Marx-Stadt, gdzie pomieszkiwała z nimi babcia. Do dyspozycji mieli dwa pokoje. To klub, który reprezentowała Kati, zapewnił rodzinie Wittów większy apartament. W końcu była nadzieją enerdowskiego sportu!
Pierwszy raz wyjechała z kraju jako 12-latka, na zawody do Wiednia. Od koleżanki pożyczyła modną kurtkę, żeby ładnie wyglądać. I pokazać, że w NRD też mają fajne ciuchy. Dokładnie pamięta, jak już Wiedniu, na ulicy, obca kobieta zatrzymała się i powiedziała "ślicznie wyglądasz, jak płatek śniegu". – Ulice były rozświetlone, jeździły zagraniczne samochody. I te ceny! Wystarczyło mi na najtańszą parę spodni. Ale pamiętam też podróż do Hongkongu, tych ludzi śpiących na chodnikach, błagających o resztki jedzenia. Pomyślałam wtedy, że jestem szczęściarą, skoro mam dach nad głową i pracę.
To podróże, możliwość zobaczenia świata, były jej główną motywacją do harówki. Wie, że dla młodych ludzi brzmi to dzisiaj absurdalnie. Wie, że trudno im sobie wyobrazić, czym było NRD. Kiedyś na lekcji geografii Kati pokazała nauczycielowi zrobione przez siebie zdjęcia wodospadu Niagara. Dziwnie się czuła – nauczyciel oczywiście nigdy tam nie był i obydwoje wiedzieli, że nigdy się tam nie wybierze.
Przyszłość należy do socjalizmu
Ona cieszyła się przywilejami. Dostała talon na samochód – tym pierwszym była niebieska łada. Dostała mieszkanie, regularnie dostawała skierowania na zagraniczne wakacje. Odwdzięczała się, jak umiała. – Nasi sportowcy są doceniani na całym świecie. I pytani, jaki jest sekret tych sukcesów. Odpowiedzią jest socjalizm i NRD. Przyszłość należy do nas, do socjalizmu – powiedziała w 1987 r. Miała wtedy 22 lata.
Dużo później, jako dojrzała kobieta, tłumaczyła to tak: – Byłam lojalna wobec mojego kraju, wobec trenerów i nauczycieli. Dorastałam w takim, a nie innym czasie. Miałam szczęście, bo moja dyscyplina, sport w ogóle, były wspierane przez rząd, a to dało mi szansę zostać tym, kim zostałam. Nie chciałam być znana i bogata, chciałam być w czymś najlepsza. Gdybym urodziła się w Ameryce, moich rodziców nie byłoby stać na to, bym uprawiała sport. Teraz, kiedy patrzę na tamten okres, wydaje mi się, że to wszystko działo się na jakiejś innej planecie. Ale takie były realia, tak wtedy wyglądał świat.
Akta Stasi mówią, że Witt dobrowolnie i regularnie spotykała się z agentami. Według dokumentów śmiało żądała tego czy tamtego. Ona nigdy nie wypierała się tych spotkań i rozmów, ale zapewnia, że nie donosiła, nie szkodziła.
Inwigilowano ją, bo – podobno – władze bardzo się obawiały, że ucieknie na Zachód. – Nigdy bym nie uciekła – wyznała po latach. – Nie zostawiłabym najbliższych i przyjaciół. Jako 18-latka miałam wiele okazji, by zostać za granicą, oferowano mi duże pieniądze. I nic z tego, nie było takiej kwoty, dla której opuściłabym rodzinę.
Jako 18-latka miałam wiele okazji, by zostać za granicą, oferowano mi duże pieniądze. I nic z tego, nie było takiej kwoty, dla której opuściłabym rodzinę
Katarina Witt
U boku Toma Cruise'a
Była wizytówką swojego kraju. Była też częścią – czy jej się to podobało, czy nie – wielkiego świata polityki. Miała wygrywać dla kraju, miała dominować nad tymi z Zachodu. – Z jakiegoś chorego powodu to sport był tą dziedziną, w której chciano pokazać, że nasz system jest lepszy. Oczywiście wyszło na to, że nie wymyślono nic lepszego od demokracji, ale ja mogłam spełniać swoje marzenia akurat w socjalizmie. Ludzie byli ze mnie dumni. I nagle, w kilka miesięcy, wszystko i wszyscy obrócili się przeciwko mnie. Ze wszystkiego musiałam się tłumaczyć.
Po upadku muru długie lata spędziła w Ameryce. Występowała tam w rewiach na lodzie, czyli wciąż robiła to, co najbardziej kochała. Karierę definitywnie zakończyła dopiero w 2008 r. – Kiedy zmieniał się system, marzyłam, by tańczyć jeszcze przez trzy, może cztery lata. Tańczyłam przez 20, jestem szczęściarą – przyznaje.
Grywała też w filmach, nawet tych bardzo popularnych, o czym opowiada z dużą dozą autoironii. Gościnnie wystąpiła w "Jerrym Maguire", za rolę w tym obrazie Tom Cruise nominowany był do Oscara. – W samej końcówce stoję obok futbolisty Troya Aikmana i wypowiadam dwa zdania, a właściwie cztery słowa: "Gratulacje, Jerry. Dobra robota". Jeżeli mrugniecie oczami, możecie mnie przegapić – stwierdziła.
W filmie "Ronin" – z kreacjami Roberta de Niro i Jeana Reno – zagrała łyżwiarkę figurową Nataszę. Kiedy "Ronina" kręcono, Witt objeżdżała USA z show "Stars on Ice". Na szczęście dla niej część zdjęć przełożono na później, dzięki czemu mogła polecieć do Paryża, dokąd przeniosła się ekipa, i pokazać, na co ją stać jako aktorkę.
Medale spakowane, łyżwy też
Wspomnień nie lubi. Unika oglądania swoich dawnych występów. Było, minęło, nie chce być sentymentalna. Medale spakowane ma gdzieś w torbie, dokładnie nie pamięta, gdzie. Zastanowi się, czy nie powiesić ich na ścianie, ale raczej tego nie zrobi. Nie chce patrzeć wstecz, bo to przeszkadza patrzeć przed siebie. Taka jest jej filozofia.
Wróciła do Berlina i tam mieszka. Napisała autobiografię, działa charytatywnie, założyła fundację swojego imienia pomagającą niepełnosprawnym dzieciom. – Miałam wspaniałe życie, a w tym życiu mnóstwo szczęścia. Teraz wspieram tych, którzy tego potrzebują – tłumaczy.
Tak wyszło, że pierwszą połowę z tych 50 lat spędziła w NRD, drugą w wolnym świecie. Co znaczy dla niej określenie "dom"? Gdzie ten dom jest? – Oczywiście w Niemczech – zapewnia. – Chociaż po przełomie z 1989 r. wiele pojęć kompletnie zmieniło znaczenie. Kiedyś jako dom traktowałam mój kraj. Teraz to bardziej okolica, w której żyjemy ja, moi rodzice i przyjaciele. Ludzie, z którymi spędzam czas.
Łyżwy ma, ale schowane, jak medale. Bardzo rzadko odwiedza lodowisko. A szkoda, bo w kwestii urody nic się nie zmieniło, Kati to wciąż piękna kobieta. Na pewno nadal potrafi hipnotyzować.