Beata Szydło przeznaczyła ponad 1,5 miliona złotych na nagrody finansowe dla ministrów rządu i kancelarii premiera za 2017 rok. Dodatkowe pieniądze ówczesna szefowa rządu przyznała również sobie. Gdy w lutym sprawa wyszła na jaw, rozpętała się polityczna burza, która trwała kilka miesięcy.
"Bum! Odpowiedź na moją interpelację ws. nagród dla ministrów. Te horrendalne kwoty to nie są nagrody. Oni stworzyli sobie system dodatkowych pensji. Skok na kasę Polaków" – napisał 9 lutego na Twitterze poseł PO Krzysztof Brejza. Do wpisu dołączył tabelkę z kwotami, które w ramach premii za 2017 rok wypłacono wszystkim ministrom rządu Zjednoczonej Prawicy.
Największą nagrodę dostał Mariusz Błaszczak (wówczas minister spraw wewnętrznych i administracji, a obecnie minister obrony narodowej) - 82 100 złotych. Na drugim miejscu znaleźli się Mateusz Morawiecki (wówczas wicepremier i minister rozwoju) i Anna Zalewska (minister edukacji narodowej), którzy otrzymali po 75 100 złotych. Premier Beata Szydło przyznała sobie premię w wysokości 65 100 złotych.
Poseł Brejza zapytał też, do kogo należała ostateczna decyzja o przyznaniu premii dla członków rządu PiS. W odpowiedzi z 23 lutego szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk napisał, że decyzje o wypłacie nagród podjęła Beata Szydło "i do Niej należała ostateczna ocena pracy poszczególnych ministrów i ich resortów oraz zaangażowania w realizację priorytetowych zadań Rządu".
Nagrody finansowe otrzymali również wszyscy ministrowie z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W tym gronie najwyższą premię otrzymał Dobrosław Dowiat-Urbański (szef Służby Cywilnej) - 59 400 złotych oraz Paweł Szrot (zastępca szefa kancelarii premiera) - 56 400 złotych.
Premie były również w Kancelarii Prezydenta. W 2017 roku łączna kwota nagród przyznanych ministrom prezydenckim wyniosła 391 tysięcy złotych brutto. Najwięcej - 41 tysięcy złotych - otrzymał Krzysztof Szczerski, szef gabinetu głowy państwa.
Nagrody "się należały"
Informacja o premiach wywołała polityczną burzę. Posłowie opozycji ostro krytykowali zwłaszcza fakt, że nagrody nie były przyznawane za realizację konkretnych zadań, ale co miesiąc, jak dodatek do pensji. Przedstawiciele obozu rządzącego przekonywali jednak, że nagrody dla ministrów były zasłużone.
Temat próbował uciąć premier Mateusz Morawiecki, który 5 marca poinformował, że swoją premię przeznaczy na cele charytatywne. Tego samego dnia zapowiedział, że chce zlikwidować wszelkie nagrody, premie dla ministrów, wiceministrów i sekretarzy stanu.
Dopiero pod koniec marca głos w sprawie zabrała sama Beata Szydło. W Sejmie powiedziała, że "ministrowie i wiceministrowie w rządzie PiS otrzymywali nagrody za ciężką, uczciwą pracę".
- Te pieniądze im się po prostu należały. To były nagrody oficjalne, które zostały przyznane w ramach budżetu uchwalonego w tej izbie, a nie zegarki od kolegów biznesmenów - dodała.
Kilka dni później sprawę skomentował z kolei prezes PiS. Bronił decyzji o premiach dla ministrów. - W Polsce nielegalnie przejęto wielkie majątki, można to już od początku liczyć w bilionach. A tutaj mamy do czynienia z legalnymi nagrodami za ciężką pracę, dla ludzi, którzy z tymi zjawiskami przejmowania własności narodowej walczyli - przekonywał Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla wPolityce.pl.
CZYTAJ TEŻ: SCHOWANE "PAZURKI". KŁOPOT PiS Z NAGRODAMI
Nagrody do zwrotu
Opinii Szydło i Kaczyńskiego nie podzielała jednak większość Polaków. Z sondażu przeprowadzonego przez Kantar Millward Brown SA na zlecenie "Faktów" TVN i TVN24 wynikało, że 75 procent respondentów źle oceniło przyznanie wysokich nagród dla ministrów. Pozytywnie tę decyzję odebrało tylko 17 procent ankietowanych. Ujawnienie sprawy odbiło się też na notowaniach partii rządzącej w sondażach.
Te nastroje postanowiła wykorzystać opozycja, która wysłała w Polskę "konwój wstydu". Mobilne billboardy z wizerunkami ministrów, którzy otrzymali wysokie nagrody finansowe, miały trafić do wszystkich okręgów wyborczych.
Ostatecznie Jarosław Kaczyński ugiął się i na początku kwietnia ogłosił, że obdarowani ministrowie, którzy pozostają aktywnymi politykami, do połowy maja mają przekazać nagrody na Caritas.
Zwrot nie wszystkim przyszedł łatwo. Na przykład Michał Dworczyk z kancelarii premiera przyznał, że musiał wziąć pożyczkę i sprzedać samochód, by oddać rządową premię. Kilku ministrów w ogóle nie poinformowało, czy zwróciło nagrodę. Większość nie pokazała dowodów przelewu, choć zapewniała, że pieniądze oddała.
Obniżki dla samorządów, posłów i senatorów
Sprawa premii miała jeszcze jeden skutek. Gdy Jarosław Kaczyński ogłaszał decyzję o przekazaniu nagród na Caritas, poinformował, że jego partia zdecydowała o obniżeniu pensji posłom, senatorom i samorządowcom. Mieli zarabiać o 20 procent mniej. PiS przekonywał, że tego oczekuje społeczeństwo.
Najszybciej władza uporała się z wynagrodzeniami wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, starostów, marszałków województw i ich zastępców. W połowie maja rząd wydał rozporządzenie zmniejszające ich pensje. Na początku lipca prezydent Andrzej Duda podpisał z kolei nowelizację ustawy o wykonywaniu mandatu przez posłów i senatorów. Zgodnie z nią ich uposażenie zostało zmniejszone o 20 procent.
Redakcja TVN24 BiS