Do sądu okręgowego w Krakowie trafia anonimowy list. "W klasztorze karmelitanek bosych w potwornych warunkach więziona jest kobieta!" – czytają zdumieni sędziowie. Zawiązana zostaje komisja, która udaje się do konwentu, by wyjaśnić sprawę. Jej członkowie zastają na miejscu widok, który będzie ich prześladował do końca życia...
"W celi z oknem zamurowanem, tak ciemnej, że zaledwie dzień od nocy odróżnić było można, a fetorem przepełnionej, okazało się przy płomieniu świecy stworzenie podobne do ludzkiego, nagie zupełnie, w kąciku siedzące na podłodze, okryte brudem i kałem. (…) ujrzawszy ludzi Barbara Ubryk jęcząc wołała: Dajcie mi jeść, trochę pieczeni, bo cierpię głód. Na zapytanie, dlaczego tu siedzi, odpowiedziała: Popełniłam grzech nieczystości, ale i wy siostry (zwracając się do zakonnic) nie jesteście aniołami". Tak moment odnalezienia mniszki z Krakowa opisywał dziennik "Czas".
Historia Ubryk odbiła się szerokim echem nie tylko w Polsce, ale i całej Europie, stając się przyczynkiem do fali antyklerykalnych protestów.
Wokół samej Ubryk natomiast narosło wiele mitów i legend. Czy trafiła do karceru, bo chciała uciec z klasztoru do kochanka? A może to prawda, że jeden ze spowiedników chciał uwieść niewinną zakonnicę, a ona odmówiła mu swoich względów? Czy Barbarę Ubryk opętał sam szatan, a zakonnice ciemnością, chłodem i osamotnieniem próbowały go wypędzić?
Zachowane relacje świadków, protokoły i notatki składają się jednak w zupełnie inny – bardziej prozaiczny i o wiele tragiczniejszy – obraz poważnie chorej młodej kobiety. By go jednak zrozumieć, trzeba prześledzić drogę Anny Ubrykówny z rodzinnego Węgrowa do ciasnej celi w krakowskim klasztorze.
"Stosunków miłosnych nie miała"
"Mniszka z Krakowa" urodziła się 14 lipca 1817 roku na Mazowszu. Rodzice, Jakub i Marianna, nadali jej na chrzcie imię Anna (po ślubach zakonnych zmienione na Barbara Teresa od świętego Stanisława). Ojciec Anny prowadził małą fabrykę stolarską.
Po śmierci rodziców (ojca w 1830 roku, matki trzy lata później) przyszła mniszka razem z trzema siostrami zajmowała się gospodarstwem. W 1836 starsza siostra zawiozła Annę do warszawskiego klasztoru sióstr wizytek.
"Otóż w chórze zaczęła przewracać brewiarz, śmiać się na głos, nos silnie siąkać"
- wyliczano przewinienia Barbary Ubryk
"Do tego czasu według zapewnienia sióstr Anna prowadziła życie skromne, stosunków miłosnych nie miała, bywała dość wesołą, lecz czasami i ponurą, rozmyślającą o rzeczach nadziemskich" – czytamy w sporządzonym w roku 1870 sprawozdaniu sądowo-lekarskim o stanie cielesnym i umysłowym Barbary Ubryk. Trudno powiedzieć, co spowodowało, że siostry wysłały Annę do zakonu – być może już wtedy przejawiała ona oznaki choroby umysłowej, która miała odcisnąć piętno na całym dorosłym życiu Ubrykówny.
U wizytek Anna nie zabawiła długo. "Już trzy miesiące po obłóczynach dostrzeżono u niej pewnych zboczeń umysłowych" – referuje autor sprawozdania. Anna niepokoiła inne nowicjuszki: wydawała przez sen okrzyki, wstawała w nocy, mówiła, że widzi złe duchy i że "coś jej chodzi po poduszce". Za dnia mówiła do siebie, jednak w sposób niezrozumiały.
Wobec takiego zachowania nowicjuszki zgromadzenie zakonnic zdecydowało się wydalić ją z konwentu pod opiekę hrabiny Dziewanowskiej.
O losie Anny Ubrykówny w tym czasie nie wiadomo wiele – przez jakiś czas mieszkała u Dziewanowskiej, później - jak podaje autor sprawozdania - u "osoby prywatnej". Bezskutecznie starała się o ponowne przyjęcie do grona wizytek. W 1839 roku "zdrowa na ciele i umyśle" młoda kobieta wróciła do rodzinnego Węgrowa.
Tam jednak też nie zabawiła długo. Zabrała swoją część ojcowizny i została zawieziona (najprawdopodobniej znów przez siostry lub ich mężów) do Krakowa. 4 lutego 1840 roku Anna Ubrykówna przyjęła karmelitański habit, a razem z nim nowe imię. Od tej pory była Barbarą Teresą od świętego Stanisława.
Jak mąż, to tylko od świętego Józefa
Z początku siostra Barbara była "przykładna, posłuszna, zasługująca sobie na życzliwość sióstr i przełożonej". W listach do domu radziła, by jej młodsza siostra, mająca niebawem wyjść za mąż, modliła się do świętego Józefa, który jest "szczególnym patronem od obierania stanu". Autor sprawozdania wnioskuje, że w tym czasie mniszka była zadowolona z zakonnego życia. Zaraz jednak konstatuje: "lecz już zbliżała się katastrofa, tak zgubna dla Barbary"...
Dwa lata po przyjęciu Barbary do zakonu jej choroba umysłowa powróciła ze zdwojoną siłą.
"Otóż w chórze zaczęła przewracać brewiarz, śmiać się na głos, nos silnie siąkać. Tekla B., wstępując w 1845 roku do zakonu, zastała Barbarę przy usposobieniu żywem, różne psoty wyrabiającą" – czytamy w sprawozdaniu.
Wtedy też Barbara zaczęła wykazywać przesadną – nawet jak na mniszkę – religijność. Tak to opisywała jedna z karmelitanek:
"Gdy ks. Dominik w rozmownicy spowiedź z nią odprawiał, spowiadała się godzin 15, a to jednego dnia 7, a drogiego 8, tak że pierwszego dnia i księdza i ją ledwie przy zmysłach wyprowadzono".
"Znajdował się w nim wychodek bez nakrycia, siennik i piec kaflowy, który świadek zaraz z polecenia przełożonej rozebrał"
- tak w sprawozdaniu opisano celę, w której zamknięta została Barbara
Z kolei jeden z lekarzy, którego wzywano w tym czasie do Barbary, słyszał, jak przyznaje się ona do "grzeszenia przeciw niewinności". Mimo tego podczas rozmowy na twarzy mniszki malowały się ponoć "wesołość i śmiech".
Widać więc, że siostry zakonne starały się z początku pomóc Barbarze – wzywały do niej lekarzy, by ci upuszczali jej krwi i przystawiali pijawki, co w połowie XIX wieku było uznanym sposobem leczenia wielu chorób, w tym histerii.
"Święte niteczki" nie pomogły
Szalę przeważył najprawdopodobniej incydent z 1848 roku. Barbara zamknęła się w jednej z cel i odmawiała wyjścia. Mniszki wezwały ogrodnika Kazimierza G., by ten wyważył drzwi. Gdy to zrobił, jego oczom ukazała się Barbara – zupełnie naga, tańcząca na środku pomieszczenia. Zakonnice narzuciły na nią prześcieradło i wyprowadziły z celi.
Tego samego dnia 31-letnia Barbara trafiła do karceru. "Znajdował się w nim wychodek bez nakrycia, siennik i piec kaflowy, który świadek (ogrodnik Kazimierz G. – red.) zaraz z polecenia przełożonej rozebrał, by go Barbara nie zburzyła". W klitce sąsiadującej z dołem kloacznym Barbara miała spędzić następne 21 lat swojego życia.
Akta śledztwa dostarczają bardzo niewiele informacji na tematy tych dwóch dekad. Wiadomo, że początkowo kontynuowane było leczenie chorej – lekarze wspominają między innymi okłady z lodu, przystawianie pijawek i kompresów z gorczycy. Zdiagnozowano wtedy u karmelitanki nieuleczalną erotomanię. Od 1854 roku żaden z lekarzy zakonnych nie widział Barbary.
Zakonnice nie porzuciły jednak swojej cierpiącej siostry. Sprawozdanie sadowe wspomina między innymi, że modliły się za nią, a jeden z księży odwiedzających klasztor przyniósł "jakieś niteczki". Miały to być relikwie świętego Dominika, które po włożeniu do jedzenia Barbary miały sprawić, że kobieta odzyska zdrowe zmysły. "Środek ten niewiele jej pomógł" – ocenia autor sprawozdania.
Coraz ciemniej, coraz ciszej
Kiedy jeszcze lekarze odwiedzali Barbarę, ta nie pozostawiała złudzeń co do swojego stanu. Flirtowała z medykami i śpiewała im "lubieżne piosenki". W międzyczasie próbowała tez wcisnąć się do wychodka. Mówiła przy tym, że "idzie do czyśćca".
W końcu wizyty musiały ustać, bo zakonnica "zaczęła być niesforna i mówić rzeczy sprośne". Zamurowano też okienko w jej celi – Barbara zaczęła bowiem wyrzucać przez nie swoje ubrania i jedzenie, a także "nieprzyzwoicie odzywać się" do ludzi pracujących w ogrodzie. W drzwiach celi zamontowano klapkę z zasuwką, przez którą podawano chorej posiłki. Zakonnice starały się zapomnieć o Ubrykównie.
Delikatna sprawa
Ten stan rzeczy trwał do 21 lipca 1869 roku. Dzień wcześniej do sądu okręgowego w Krakowie przyszedł anonim, informujący o uwięzionej w klasztorze zakonnicy. Sprawa była delikatna – z jednej strony nie chciano narazić na szwank stosunków władzy z Kościołem, z drugiej jednak przesadnie dyplomatyczne załatwianie sprawy pozwoliłoby duchownym – gdyby zarzuty zawarte w anonimie okazały się prawdą – sprawnie zatrzeć ślady przestępstwa. Dlatego do sprawy wyznaczono jednego z najzdolniejszych krakowskich sędziów śledczych – dra Władysława Gebhardta.
Gebhardt udał się do ówczesnego biskupa krakowskiego Antoniego Gałeckiego i przedstawił mu sprawę.
"Biskup zrazu wyraził przekonanie swoje, że doniesienie wzmiankowane polega na mistyfikacji, gdy atoli dr Gebhardt przestawił mu konieczność dochodzenia w celu wyświecenia prawdy, z gotowością uznania godną udzielił pozwolenia na piśmie" – pisał krakowski dziennik "Czas".
W skład wysłanej tego samego dnia do klasztoru komisji, oprócz sędziego, weszli: asesorzy sądowi Stanisław Gralewski i Teofil Parvi, duchowny o nazwisku Spital i protokolant Kwiatkowski.
"Jesteście ludźmi czy furiami?"
W klasztorze całą piątkę zaprowadzono do celi Barbary Ubryk.
"Po otworzeniu tych drzwi zapartych na skobel (…) uderzyła najpierw woń zgnilizny i w ciemności obok drzwi ujrzano istotę żywą bez najmniejszego okrycia, skuloną w kuczki, brudną, z głową krótko ostrzyżoną; ciało zaś przedstawiało istny szkielet, poobijany zapewnie przez tłuczenie się po ścianie" – czytamy w sprawozdaniu sądowym.
Sędziemu Gebhardtowi Barbara powiedziała, że "popełniła grzech nieczystości" i dlatego znajduje się w celi. Na widok zakonnic i spowiednika okazywała natomiast "jawne oburzenie, używając przy tym słów najobelżywszych".
Gebhardt pozostawił asesorów, księdza i protokolanta na miejscu, sam zaś pojechał po biskupa Gałeckiego. Hierarcha, gdy ujrzał Barbarę Ubryk oraz celę, w której ta była zamknięta, miał (według relacji ówczesnej prasy) zgromić zakonnice tymi słowami: "Toć to wasza miłość bliźniego, kobiety, czy wy jesteście ludźmi czy furiami, że stworzenie boskie tak traktujecie?".
Następnie nakazał przeniesienie chorej mniszki do wygodniejszej celi. Kolejnego dnia Gałecki zwolnił Ubrykównę z klauzury zakonnej, pozwalając tym samym na przeniesienie jej do szpitala. Podczas wstępnych badań okazało się, że 52-latka waży tylko 34 kilogramy.
Zamiast pomóc - zaszkodziły
Rozpoczęło się śledztwo. Władze musiały ustalić, czy doszło do przestępstwa, a jeśli tak, to kto jest mu winien.
Śledczy nie mieli zastrzeżeń do rozmiarów komórki, w której znaleziono mniszkę. Jednak utrudniony dostęp do światła i świeżego powietrza, a także brak ogrzewania oraz wentylacji spowodowały, że uznali oni celę za "najniekorzystniejszą" pod względem higieny. Biegli stwierdzili także, że takie okoliczności musiały wpłynąć szkodliwie nie tylko na zdrowie fizyczne Barbary, ale także na jej psychikę.
"Czy wy jesteście ludźmi czy furiami, że stworzenie boskie tak traktujecie?"
- rugał biskup zakonnice
Zeznania świadków oburzyły opinię publiczną. Stanisław M., który przez kilka lat był w klasztorze parobkiem, zeznał na przykład, że w trakcie swojego uwięzienia Barbara tylko raz była umieszczona w innej (prawdopodobnie lepiej ogrzewanej) celi, gdyż od mrozów "namarzła i spuchła". Barbara miała też dostawać gorsze jedzenie niż to, które jadły inne zakonnice. Z czasem coraz rzadziej przynoszono jej świeżą słomę do spania.
Oliwy do ognia dolewały też krakowskie dzienniki, które drukowały niemal codziennie informacje o sprawie. Nie tylko one zresztą – jak mówi Leszek Mazan, znawca historii Krakowa. Historia mniszki przez długi czas nie schodziła z pierwszych stron europejskich gazet. Przedmiotem dyskusji nie było wyłącznie to, jak zakonnice potraktowały swoją towarzyszkę – pojawiły się też (niepotwierdzone) plotki o kolejnych uwięzionych mniszkach. Bo skoro udało się ukryć przed światem jedną obłąkaną kobietę, to czy nie może ich być więcej?
Tłum rusza na mniszki
Wzburzenie przerodziło się w manifestacje, a te – w regularne rozruchy. 24 lipca tłum rozwścieczonych krakowian zebrał się pod klasztorem karmelitanek, żądając ukarania winnych krzywdy Barbary Ubryk. Protestujących było około pięć tysięcy, co stanowiło dziesiątą część ówczesnej populacji miasta. Tłum wyłamał nawet bramę klasztorną, nie dotarł jednak dalej, bo do akcji wkroczył szwadron huzarów.
Antyklerykalne protesty powtórzyły się również następnego dnia. Manifestanci stali także przed klasztorami jezuitów i norbertanek w dzielnicy Zwierzyniec. Na czele wielotysięcznego tłumu maszerowali – jeśli wierzyć plotkom – sam Jan Matejko, Stanisław Moniuszko i Władysław Żeleński, ojciec Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Przygotowano również petycję w sprawie wyrzucenia z miasta karmelitanek i jezuitów. Jednak, mimo zebrania pod nią kilku tysięcy podpisów, postulat ten nie został spełniony.
Tak zamieszki relacjonował "Czas": "Wyważono furtę i wybito okna w zamieszkaniach na podworzu klasztornem. Silny patrol wyparł z podworza tłum, który się rozszedł". Jednocześnie dziennik apelował do krakowian, by "nie dali (…) się unosić słusznemu zresztą oburzeniu i niedoprowadzania do zdrożności, prowadzących do zajść, które smutne mogą mieć następstwa".
Podczas protestów wojsko co prawda obsadziło krakowskie klasztory, broniąc je przed uczestnikami rozruchów, jednak do starcia z ludnością nie doszło. Niewykluczone, że żołnierze nie tylko wykonywali taki właśnie rozkaz swoich dowódców, ale też solidaryzowali się z emocjami cywilów.
Wyrok? Niewinni!
Z czasem manifestacje stawały się coraz mniej widoczne, aż w końcu wzburzenie krakowian ucichło niemal zupełnie. Nadal jednak toczyło się śledztwo.
Na początku aresztowano trzy osoby: przeoryszę zakonu Marię Wężyk, jej poprzedniczkę Maurycję Ksawerię Josaph oraz Juliana Kozubskiego, przeora klasztoru karmelitów w Czernej koło Krzeszowic. Ten ostatni sprawował nadzór nad klasztorem karmelitanek bosych i – jak przyznał podczas przesłuchania – wiedział o uwięzieniu Barbary Ubryk. Powóz, którymi zakonnice były przewożone do aresztu, otaczał konny oddział huzarów - bano się bowiem, że rozwścieczony tłum może spróbować własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość.
W trakcie śledztwa okazało się, że ogromna liczba osób wiedziała o lokatorce celi numer 41. Nie tylko zakonnice i lekarze, ale też osoby zatrudnione w klasztorze oraz ich znajomi. Większość z nich nie była jednak świadoma warunków, w jakich przetrzymywana była mniszka.
O uwięzieniu Ubrykówny miał wiedzieć między innymi ksiądz Lewkowicz, spowiednik zakonnic. Śledczym nie udało się jednak z nim porozmawiać - duchowny zmarł 27 lipca 1869 - sześć dni po uwolnieniu Barbary. Jak zauważa "Czas", ksiądz ze względu na swoją funkcję w zakonie mógł być jednym z kluczowych świadków w sprawie.
Wyszło też na jaw, kto był autorem anonimu, dzięki któremu Ubrykówna została uwolniona. List napisała jedna z ostatnich osób, które Barbara zobaczyła przed swoim uwięzieniem 21 lat wcześniej – ogrodnik Kazimierz G.
Aresztowane zakonnice usłyszały zarzut bezprawnego uwięzienia (dokładniej: "gwałtu publicznego") i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Barbary Ubryk. Konsekwencji jednak nie poniosły – podczas rozprawy 25 listopada 1869 roku sąd uznał, że należy zaniechać dalszego śledztwa. To postanowienie potwierdził kilka miesięcy później Wyższy Sąd Krajowy.
Dlaczego tak się stało? Przede wszystkim Barbara Ubryk, jako osoba chora psychicznie (lekarze w krakowskim szpitalu św. Ducha stwierdzili u niej "ostrą formę nimfomanii"), nie podlegała zapisom ówczesnej Ustawy Karnej o bezprawnym ograniczeniu wolności. Dodatkowo konkordat z 1855 roku przeważał nad prawem krajowym, skutkiem czego zakonnica po ślubach wieczystych nie mogła opuścić klasztoru. Zakonnice i przeor zostali wypuszczeni z aresztu i wrócili do swoich klasztorów.
A Barbara Ubryk? 21 lat spędzonych w samotności odcisnęło na niej tak silne piętno, że już nigdy nie odzyskała równowagi umysłowej. Resztę życia spędziła w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie zmarła w wieku 81 lat. Nie zachowało się żadne jej zdjęcie ani inny wiarygodny wizerunek.
Romans czy "echo inkwizycji"?
Sprawa Barbary Ubryk przez długi czas napędzała romantyczne fantazje czytelników gazet w niemal całej Europie. Najbardziej rozpowszechnionym mitem był ten, że zamurowanie żywcem było karą dla nieposłusznej zakonnicy za próbę ucieczki. Barbara miała w 1848 roku wykraść się poza mury klasztorne, gdzie w powozie czekał na nią kochanek. Para została jednak nakryta przez patrol Gwardii Narodowej.
Ruchy antyklerykalne sugerowały również, że umieszczenie w celi miało być sposobem na wzbudzenie pobożności swoistym "echem inkwizycji". W tej wersji wydarzeń Barbara miała ulegać szatańskim podszeptom, a zakonnice, żeby ją "ratować", umieściły nieszczęsną mniszkę z dala od wszelkich pokus.
"Sława" Barbary Ubyk dotarła aż do Stanów Zjednoczonych. Pod koniec 1869 roku w Filadelfii ukazała się książka zatytułowana "The Convent Horror: The Story of Barbara Ubryk Twenty-One Years in a Convent Dungeon Eight Feet Long, Six Feet Wide", mocno wypaczająca historię krakowskiej mniszki. Według L. J. Kinga, autora broszury, Barbara miała pochodzić z Wiednia, a w chwili uwięzienia mieć nie 31, a 21 lat. Jako powód umieszczenia w celi King podawał natomiast, że pobożna karmelitanka nie chciała ulec awansom swojego spowiednika. Żadna z tych rewelacji nie została potwierdzona podczas śledztwa.
Sława światowa
Zdaniem Leszka Mazana sprawa Barbary Ubryk ma wielkie znaczenie historyczne, ponieważ stała się zarzewiem antyklerykalnych protestów w całej Polsce.
- Od lat 30. XI wieku, czyli od wydarzeń po śmierci Bolesława Chrobrego, nie było w Polsce, a osobliwie w naszym świętym mieście Krakowie, wydarzeń antyklerykalnych na taką skalę, jak te, które wybuchły w 1869 roku. I w dodatku u nas protestował nie byle kto, bo przecież pochód prowadził Jan Matejko, razem z Władysławem Żeleńskim, ojcem Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Kraków jak zwykle był pierwszy – podkreśla krakauerolog.
Echa historii Ubrykówny jeszcze długo rozbrzmiewały w Europie. – Nie było w Europie porządnego pisma, które by nie pisało o Barbarze Ubryk - o tej nieszczęsnej, zamkniętej w ciemnym lochu zakonnicy. La monaca di Cracovia (wł. mniszka z Krakowa - red.) – to był tytuł, który z pierwszych stron włoskiej prasy długo nie schodził – tłumaczy rozmówca portalu tvn24.pl