Na malutkim Gibraltarze za Brexitem opowiedziało się w referendum zaledwie 823 z 30 tys. mieszkańców, ale niektórzy i tak dziwią się, że znalazło się ich aż tylu. Do stracenia brytyjski przyczółek na Półwyspie Iberyjskim ma bowiem wyjątkowo dużo. Stawką jest specjalny status w ramach Unii Europejskiej, dzięki któremu kwitnie oparta na usługach gospodarka. A także ochrona przed zakusami hiszpańskich konserwatystów, którzy już zapowiadają, że chętnie zatknęliby na Skale czerwono-żółtą flagę.
Gdy 24 czerwca ogłaszano wyniki referendum ws. dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, na Gibraltarze zaskoczenia nie było. W przeciwieństwie do sondażowego szaleństwa na Wyspach Brytyjskich tu wszystkie badania były jednoznaczne: przeważająca większość Gibraltarczyków nie chciała rozwodu Zjednoczonego Królestwa z Brukselą, a przewidywania te potwierdziły się w głosowaniu. Za pozostaniem w UE opowiedziało się 96 proc. mieszkańców. Frekwencja wyniosła 83,6 proc. Reszta brytyjskiego społeczeństwa nie była tak euroentuzjastyczna i ostatecznie zwyciężyli zwolennicy Brexitu.
Gibraltarczycy przyjęli wybór rodaków z mieszaniną zawodu, złości i strachu. Niepokoi ich nie tylko przyszłość gospodarki, ale też widmo odnowienia ciągnącego się od ponad 300 lat hiszpańsko-brytyjskiego konfliktu o Skałę, jak nazywa się Gibraltar.
Madryt uważnie patrzy
Jeszcze przed referendum pełniący obowiązki ministra spraw zagranicznych Jose Manuel Garcia-Margallo zapowiedział, że "dzień po triumfie zwolenników Brexitu" trzeba będzie wrócić do rozmów na temat statusu Gibraltaru. W podobnym tonie Hiszpan wypowiadał się tuż po ogłoszeniu wyników, gdy ocenił, że widok czerwono-żółtej flagi na przyczółku jest "coraz bliższy". Powtórzył forsowaną już wcześniej przez Hiszpanię propozycję, która zakłada sprawowanie kontroli nad spornym terytorium wspólne przez Madryt i Londyn. Gibraltarczycy stanowczo się temu sprzeciwiają. I tym razem natychmiast zareagował gibraltarski szef ministrów Fabian Picardo, który stanowczo podkreślił, że Skała "nigdy nie będzie hiszpańska, ani w części, ani w całości". – Każdy, kto sądzi, że to odpowiedni czas, by proponować wspólną kontrolę, albo myśli, iż zdoła w jakikolwiek sposób wykorzystać sytuację, całkowicie się myli. Nie warto strzępić sobie języka, nie warto tracić czasu własnego i Europejczyków, którzy starają się poradzić sobie z sytuacją po referendum – powiedział, odnosząc się do słów hiszpańskiego ministra.
Jednak Garcia-Margallo ogłosił, że we wrześniu Hiszpania formalnie zaproponuje nowemu brytyjskiemu rządowi współdzielenie kontroli nad Gibraltarem jako jedyne rozwiązanie umożliwiające Skale pozostanie częścią Unii Europejskiej. Zdaniem hiszpańskiego ministra jest to "szczodra" oferta, a w najlepszym interesie Gibraltaru jest jej przyjęcie.
Tymczasem tuż po brytyjskim referendum do portu na Gibraltarze wpłynął brytyjski okręt podwodny HMS Ambush, którego obecność, mimo że podobno od dawna planowana, może być odczytana jako sygnał, iż Brytyjczycy nie są skłonni do negocjacji. Picardo skonsultował się natomiast z Nicolą Sturgeon, pierwszą minister Szkocji, której mieszkańcy również nie palą się do rozwodu z Brukselą. Skała znów musi zawalczyć, by móc decydować o własnej przyszłości.
Gibraltar to jedyne zamorskie terytorium Wielkiej Brytanii będące częścią Unii Europejskiej. Teren, nad którym góruje słynna Gibraltarska Skała, ma 5,8 km kw. i zamieszkiwany jest przez ok. 30 tys. osób. Europa styka się tu z Afryką, a Morze Śródziemne z Oceanem Atlantyckim. Położenie sprawia, że od setek lat mieszają się tu wpływy arabskie, włoskie, żydowskie, hiszpańskie i brytyjskie. Znajduje to odzwierciedlenie m.in. w kulturze czy architekturze. Większość mieszkańców jest dwujęzyczna. Tylko tutaj można usłyszeć specyficzny dialekt nazywany "llanito", łączący angielski i hiszpański w taki sposób, że nawet osoba znająca biegle oba te języki na jego dźwięk rozkłada bezradnie ręce. "Llanito" jest niestety spotykany coraz rzadziej, młodsi Gibraltarczycy chętniej posługują się bowiem angielskim.
Nazwę skalisty półwysep zawdzięcza dowódcy Maurów Tarikowi ibn Zijadowi (od arabskiego Dżabal Tarik, czyli "góry Tarika"), który właśnie stąd rozpoczął podbój Hiszpanii. W 1462 r. w toku rekonkwisty królowie katoliccy przyłączyli Gibraltar do Korony Hiszpańskiej.
W ręce Brytyjczyków wysunięty na południe przyczółek trafił w 1704 r. w czasie hiszpańskiej wojny o sukcesję. Kontrola Wielkiej Brytanii nad tym terytorium została usankcjonowana w traktacie z Utrechtu z 1713 r. Znajduje się w nim m.in. zapis, na który Hiszpanie lubią się powoływać, dotyczący pierwszeństwa Madrytu w przypadku, gdyby Londyn chciał "sprzedać, zrzec się lub w jakikolwiek inny sposób odłączyć od siebie" Gibraltar.
Ku większej autonomii
Gdy Wielka Brytania zajęła Skałę w 1704 r., większość Hiszpanów stamtąd wyjechała w obawie przed prześladowaniami i gorszymi warunkami życia. Przyjechali za to Brytyjczycy i Żydzi sefardyjscy, wygnani z Półwyspu Iberyjskiego niemal 300 lat wcześniej przez królów katolickich.
Przez długi czas Gibraltar służył Brytyjczykom za strategicznie położoną bazę marynarki i lotnictwa. Był to – i do pewnego stopnia wciąż jest – główny powód, dla którego Londynowi tak bardzo zależało na utrzymaniu kontroli nad skalistym przyczółkiem. Sytuacja zaczęła się zmieniać jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej, kiedy w Wielkiej Brytanii dojrzewało przekonanie, że przedwojenne stosunki imperium z koloniami nie będą mogły zostać utrzymane bez zmian w powojennej rzeczywistości.
Dotyczyło to także Gibraltaru, który jeszcze w 1944 r. uzyskał większą autonomię. Dla Skały było to podziękowanie za rolę, jaką pełniła w czasie II wojny światowej, i rekompensata za trudne wojenne lata, kiedy z przyczółka ewakuowano 15 tys. cywilów, wśród nich wiele kobiet i dzieci. Do kwietnia 1944 r. większość z nich wróciła do domu, ale niewielka część pozostała na obczyźnie. Trudności z zapewnieniem im możliwości powrotu na Półwysep Iberyjski stały się problemem w relacjach z Londynem.
Jak generał Franco przypomniał sobie o Skale
Wielka Brytania wyszła z II wojny światowej co prawda zwycięska, ale bardzo osłabiona. Wraz ze wzrostem potęgi Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego zmniejszyły się jej wpływy polityczne. Mimo to Gibraltarczycy pozostali jednak wierni Londynowi, a wyniszczona wojną domową i znajdująca się w izolacji za sprawą rządów Franco Hiszpania chwilowo zapomniała o Skale.
Antagonizmy zimnej wojny zmniejszyły jednak wrogość demokratycznych członków wspólnoty międzynarodowej do Hiszpanii, a w latach 50. niewielu już wierzyło w szybki upadek Franco. Wkrótce okazało się, że dla Stanów Zjednoczonych faszyzujący rząd w Madrycie to mniejsze zło niż komuniści, a za Waszyngtonem również inne kraje zaczęły przymykać oko na przewinienia dyktatora.
Zmniejszenie zewnętrznej i wewnętrznej presji na reżim sprawiło, że stawał się on coraz bardziej pewny siebie. Jednym z aspektów tej poprawy samopoczucia było wznowienie hiszpańskich pretensji do Gibraltaru.
Stało się to widoczne już w 1953 r., gdy po swej koronacji Elżbieta II wyruszyła w sześciomiesięczną podróż po Wspólnocie Narodów. Kulminacją miała być wizyta na Gibraltarze, jednak plan ten oprotestował hiszpański ambasador w Londynie, a resort dyplomacji wskazywał, że byłby to krok nieroztropny, który mógłby mieć zgubny wpływ na relacje brytyjsko-hiszpańskie i na pewno wywołałby protest obywateli, którzy wiedzą, że "Gibraltar jest terytorium hiszpańskim, do którego mieszkańcy Hiszpanii nigdy nie zrzekli się praw". Elżbieta II planów nie zmieniła, a na czas jej wizyty zamknięto hiszpańską placówkę na Gibraltarze i uszczelniono granicę.
Po tych napięciach w relacjach brytyjsko-hiszpańskich zapanowała odwilż, a sprawa Skały zeszła na dalszy plan. Na początku lat 60. jednak sytuacja znowu zaczęła się pogarszać. W 1963 r. na wniosek Hiszpanii sprawa po raz pierwszy stanęła na forum ONZ. Organizacja wpisała Gibraltar na listę terytoriów, które powinny ulec dekolonizacji (jest to jedyne takie miejsce w Europie), lecz nie wypracowano wtedy żadnych wniosków, które pomogłyby Londynowi i Madrytowi zbliżyć się do porozumienia.
Od 1964 r., Skała zaczęła uzyskiwać coraz większą autonomię, ukoronowaną konstytucją z 1969 r. Była ona następstwem referendum z 1967 r., w którym mieszkańcy mieli zdecydować, czy chcą przynależności do Hiszpanii (z możliwością zachowania brytyjskiego obywatelstwa), czy też utrzymać związki z Wielką Brytanią. 99,6 proc. Gibraltarczyków opowiedziało się za drugą opcją.
16 lat izolacji
Hiszpanie argumentowali, że Gibraltar cieszy się tak dużą autonomią, iż trudno w ogóle jeszcze mówić, iż pozostaje pod jurysdykcją brytyjską. W związku z tym – zgodnie z traktatem Utrechtu – domagali się pierwszeństwa w wypowiedzeniu się na temat jego losu. Od końca lat 60. rząd w Madrycie zaczął wprowadzać surowe restrykcje na granicy.
W 1969 r. przejście całkowicie zamknięto, odcinając tym samym Gibraltarczyków od połączenia lądowego z pozostałą częścią kontynentu. Hiszpania zlikwidowała połączenia promowe ze Skałą, zerwała komunikację telefoniczną. Franco miał nadzieję, że zniszczy w ten sposób gospodarkę Gibraltaru i zmusi Brytyjczyków do negocjacji. Nie przyniosło to oczekiwanego efektu, a po latach okazało się wręcz błogosławieństwem. Kiedy bowiem Wielka Brytania stawała się w 1973 r. członkiem Wspólnoty Europejskiej, Skała zdołała wywalczyć sobie naprawdę wiele. Argumentem była zła sytuacja wynikająca z izolacji, na jaką cztery lata wcześniej skazał półwysep Franco. Gibraltar był zdany na dostawy i fundusze z Wysp Brytyjskich. By tchnąć w niego trochę życia, udało się wynegocjować jego specjalny status w ramach Wspólnoty. Znalazł się poza unią celną i strefą VAT, dzięki czemu mógł budować swoją opartą na usługach gospodarkę na korzystnych zasadach.
Trwająca 16 lat blokada zarządzona przez Franco nie tylko nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, ale dodatkowo sprawiła, że Gibraltarczycy utwierdzili się w przekonaniu, że ich przyszłość związana jest z Brytyjczykami. Uniemożliwienie Hiszpanom pracy na Skale i praktyczne zamrożenie bezpośrednich kontaktów na tak długo wzmocniło poczucie odrębności od Hiszpanii. Zaowocowało również brakiem zaufania do kolejnych rządów w Madrycie.
Kolejne "nie" dla Madrytu
Śmierć Franco w 1975 r. i stopniowe włączanie Hiszpanii do demokratycznej wspólnoty międzynarodowej spowodowały, że droga do negocjacji pomiędzy Londynem a Madrytem stawa się łatwiejsza. Pod koniec lat 70., gdy Hiszpanii zaczęło zależeć na tym, by zostać członkiem Wspólnoty i NATO, wiele osób uważało, że to najwyższy czas, by rozwiązać spór, który był odbierany jako anachroniczny i stojący na drodze dobrych dwustronnych stosunków. Pierwszym krokiem było podpisanie porozumienia z Lizbony z 1980 r. W 1984 r. Wielka Brytania i Hiszpania zobowiązały się w Deklaracji Brukselskiej do próby rozwiązania problemu. Granicę całkowicie otwarto dopiero w 1985 r.
Proces negocjacyjny zawsze był bardzo powolny i skomplikowany, a Hiszpanie raz na jakiś czas domagali się otwarcia dyskusji na temat wspólnego zarządzania Gibraltarem. W 2002 r. mieszkańcy odrzucili tę propozycję w referendum. Mimo że pomysł nie uzyskał ich aprobaty, podkreślali, że zależy im na "dobrych sąsiedzkich, europejskich relacjach z Hiszpanią opartych na racjonalnym dialogu i wzajemnym szacunku".
Po zwycięstwie hiszpańskiej lewicy w 2004 r. zorganizowano serię trójstronnych rozmów, w których po raz pierwszy wysłuchany został głos Gibraltaru.
Hiszpanie strzelą sobie w stopę?
Mimo że przez lata dochodziło do drobnych incydentów pomiędzy Londynem a Madrytem, spowodowanych przede wszystkim sporem o wody terytorialne Gibraltaru, których Hiszpania nie uznaje, Unia Europejska zawsze służyła w tej kwestii jako bufor. Nawet Bruksela nie zapobiegła jednak krótkim okresom napięcia, w wyniku których Hiszpanie zaostrzali kontrole na granicy, czyniąc przeprawę wyjątkowo żmudną. Po Brexicie hamulca może zabraknąć.
Jest to niepokojące nie tylko dla mieszkańców Gibraltaru, ale też dla 10 tys. Hiszpanów, którzy codziennie przechodzą na Skałę do pracy z biednego andaluzyjskiego regionu Campo de Gibraltar. Jednym z nich jest 51-letni Miguel Valencia z przygranicznej miejscowości La Linea, który opowiadał w rozmowie z "New York Timesem", że wciąż pamięta, jak trudno było mieszkańcom regionu w czasie blokady zarządzonej przez Franco, kiedy jego ojciec stracił pracę na Gibraltarze.
– To był olbrzymi cios, zwłaszcza że był jedynym żywicielem rodziny. Jeśli zdarzy się to ponownie, to biorąc pod uwagę obecną sytuację na rynku pracy, teraz może być nawet trudniej znaleźć coś nowego niż wtedy – tłumaczył. Rząd w Madrycie nie wydaje się jednak przejęty obawami swoich obywateli.
Wiele do stracenia
W raporcie opublikowanym przez gibraltarski rząd jeszcze przed brytyjskim referendum stwierdzono, że Brexit może negatywnie wpłynąć na rynek usług portowych, finansowych i zniechęcić firmy zajmujące się internetowymi grami hazardowymi, które wyjątkowo chętnie wybierają Gibraltar na swoją siedzibę. Wezwano do próby powstrzymania Hiszpanii przed usiłowaniem wykorzystania Brexitu do izolacji półwyspu. Stwierdzono, że Brexit pozostawi Gibraltar narażony na hiszpańską agresję. "Doświadczenie pokazuje, że Hiszpania wykorzysta jakąkolwiek formę negocjacji, by odizolować i wykluczyć Gibraltar z europejskiego głównego nurtu" – zauważono.
Specjalny status Gibraltaru w ramach UE od dawna był solą w oku Madrytu, który uważa półwysep za raj podatkowy. Choć w 2011 r. wprowadzono tam 10 proc. stawkę CIT, wciąż pozostaje ona o wiele niższa niż w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii.
Przyszłość gospodarcza wyciągniętej z Unii Europejskiej Skały nie jawi się w jasnych barwach. – Gibraltar ma unikalny status w ramach UE. Cały nasz model gospodarczy oparty jest na promowaniu zalet, jakie płyną z niskich podatków, anglosaskiego systemu prawnego i dostępu do jednolitego europejskiego rynku – wyjaśniał John Isola, wiceprzewodniczący gibraltarskiej Izby Handlowej.
– Jesteśmy zaniepokojeni tym, co stanie się z granicami. Wiele firm ulokowało tu swoje siedziby właśnie dlatego, że jesteśmy częścią UE – mówił tuż po referendum w rozmowie z agencją Reutera Clive, 54-letni konsultant podatkowy.
Mimo tych lęków w objęcia Madrytu mieszkańcy Gibraltaru na pewno dobrowolnie nie pójdą.
Katarzyna Guzik