- Nie szykujemy się do wojny przyszłości, ale myślimy kategoriami II wojny światowej. Tworzymy Wojska Obrony Terytorialnej i chcemy toczyć wojnę na terenie Polski, zamiast zrobić wszystko, aby odbywała się na terenie wroga - ostrzega wywiadzie dla tvn24.pl generał Mirosław Różański, do niedawna jeden z najważniejszych dowódców polskiego wojska.
Rozmawiamy z generałem broni dr Mirosławem Różańskim, który obecnie jest w rezerwie. Swoją decyzję o odejściu ze służby ogłosił w 2016 roku, kiedy pełnił funkcję Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Był jednym z kilku najważniejszych dowódców polskiego wojska. Obecnie jest prezesem fundacji STRATPOINTS, skupiającej szereg byłych wysokich rangą wojskowych i specjalistów z dziedziny bezpieczeństwa.
Maciej Kucharczyk: Odchodząc ze służby stwierdził Pan, że robi to między innymi z tego powodu, iż nie jest w stanie przygotować polskiego wojska na przyszłą wojnę. Czy to oznacza, że idziemy w złym kierunku?
Generał Mirosław Różański: Gdybym miał rekomendować komuś jak przygotować się na zagrożenie ze strony Rosji, to szukałbym takich rozwiązań, żeby potencjalny konflikt odbywał się jak najdalej od naszego terytorium i granic.
W pełni pochwalam na przykład zakup rakiet dalekiego zasięgu JASSM dla naszych F-16. W takim kierunku bym rozwijał naszą armię: systemy bezzałogowe, silne jednostki artylerii rakietowej, rozbudowa możliwości Marynarki Wojennej czy rozpoznania.
Natomiast budowanie dzisiaj formacji, takiej jak Wojska Obrony Terytorialnej, która ma stanowić połowę liczebności wojsk operacyjnych i utwierdzanie wszystkich w przekonaniu, że podejmie ona działania na terenie już zajętym przez przeciwnika, to tak jakbyśmy z definicji zakładali, iż utracimy nasze terytorium. Tak jakbyśmy przewidywali, że to odium zła, które niesie za sobą konflikt zbrojny, będzie się dokonywało u nas, na terytorium naszego kraju. Nie uważam, że to dobre rozwiązanie. To jest myślenie z okresu II wojny światowej.
MK: Chce Pan powiedzieć, że szykujemy się na minioną wojnę a nie na przyszłą?
GR: Niestety tak. Kiedy obejmowałem obowiązki Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych to powiedziałem, że chcę przygotować wojsko do wojny, która może dopiero nastąpić, a nie takiej, która już była. Nie powiedziałem tego populistycznie. Dla mnie jest istotne, żeby nasze siły zbrojne widziały i słyszały dalej oraz mogły skutecznie oddziaływać poza naszym terytorium.
Celowym jest posiadać środki rozpoznania pozwalające na ocenę zagrożeń daleko od naszej granicy. Na przykład systemy satelitarne. Do tego środki rażenia zdolne zapewnić oddziaływanie odpowiadające możliwościom rozpoznania. Na przykład wojska specjalne, systemy rakietowe, lotnictwo i artyleria dalekiego zasięgu. Siły zbrojne powinny też posiadać zdolności do zabezpieczenia logistycznego na całej głębokości prowadzonych działań, w tym ewakuacje własnego personelu w sytuacjach awaryjnych.
MK: Oficjalnie trwa szeroko zakrojona modernizacja techniczna wojska. Będzie lepiej?
GR: Program modernizacji technicznej zatrzymał się. To powinien być dla moich kolegów pozostających w służbie bardzo mocny sygnał. Zwłaszcza tych w Sztabie Generalnym, który jest odpowiedzialny za programowanie rozwoju sił zbrojnych i za budowanie nowego potencjału. Nie wiem jakie są relacje pomiędzy szefem Sztabu Generalnego (generał Leszek Surawski - red.) a ministrem Macierewiczem. Wierzę jednak, że generał Surawski przekazuje mocne sygnały, że linia wyznaczająca nasz potencjał militarny nie jest już pozioma, ale zaczyna mieć tendencję spadkową.
Nikłe są perspektywy na śmigłowce specjalistyczne (ewakuacji medycznej, ratowniczo-poszukiwawcze, zwalczania okrętów podwodnych), transportowe i uderzeniowe. Niejasna jest sprawa systemów bezzałogowych. Niekończąca się dyskusja o sprzęcie dla Marynarki Wojennej. To tylko kilka przykładów, które nie powinny pozwolić spokojnie spać osobom odpowiedzialnym za utrzymanie i rozwój potencjału Sił Zbrojnych.
MK: Ze strony obecnego kierownictwa MON często padają różne deklaracje, które potem nie do końca mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Niedawno do Sejmu trafiła ustawa zmniejszająca limit żołnierzy zawodowych ze 150 do 130 tysięcy a kilka dni później w Senacie wrócono jednak do 150 tysięcy.
GR: Myślę, że to był błąd, który nie powinien mieć miejsca. Ostatnie dwa lata niestety przyzwyczajają nas do tego, że w przestrzeni publicznej pojawiają się sprzeczne informacje jeśli chodzi o wojsko. Na przykład o WOT najpierw mówiono, że ma liczyć dwadzieścia kilka tysięcy, potem 30 tysięcy a teraz liczba ta urosła do 50 tysięcy. Mieliśmy też już różne informacje o śmigłowcach czy dronach…
Może to przez brak doświadczenia zaplecza wspierającego kluczowe osoby w państwie nie przykłada się wagi do bardzo precyzyjnego przygotowania dokumentów. To niestety zły obraz i nie można przedstawiać tego jako wypadku przy pracy, bo tych "wypadków" jest zbyt wiele. Powinny zostać podjęte kroki, aby wyeliminować takie "niedoskonałości" administracyjne i aby prezentować spójny oraz czytelny przekaz.
MK: Jak można zapobiec takim wpadkom? Lepiej podzielić obowiązki na przykład między MON a Pałac Prezydencki? Zmienić kompetencje?
GR: Ja tu widzę szerszy problem - mianowicie przygotowanie osób do zajmowanych stanowisk. To jest niedoskonałość, że ministrami obrony w wielu przypadkach zostały osoby, które nawet nie ukończyły studiów związanych z bezpieczeństwem. To by pomogło im pełnić swoje obowiązki. Spójrzmy na obecną galerię wiceministrów. Żaden z tych Panów nie ma przygotowania, które koresponduje z powyższym. No może minister Szatkowski. Pozostali mieli duże problemy, kiedy zaczynali swoją misję.
MK: Za dobór osób, o których Pan mówi, odpowiada Antoni Macierewicz. Czy oznacza to, że jest złym ministrem?
GR: Nie czuje się uprawniony, żeby oceniać ministra Macierewicza i jakiegokolwiek innego ministra obrony narodowej. Każdy miał swój pomysł na kierowanie resortem. Jednak gdyby pan minister przyjął formułę, że będzie kierował ministerstwem a dowodzenie odda żołnierzom, ten mechanizm działałby sprawniej. Natomiast ja mam wrażenie, że pan minister chce również dowodzić.
MK: Ma Pan osobistą urazę pod adresem Macierewicza? Odszedł Pan na przedwczesną emeryturę właściwie z jego powodu.
GR: Żołnierz nie powinien myśleć w tych kategoriach. Nie noszę w sobie żadnej osobistej urazy. Natomiast bezsprzecznie jest tak, że na wiele kwestii mam inne spojrzenie.
MK: Czy w MON została jakaś zaciekłość pod Pana adresem? Wrogość?
GR: Zostało takie spojrzenie, które nie powinno być typowe dla osób zajmujących się polityką, a w szczególności w Ministerstwie Obrony Narodowej.
Siły zbrojne są organizmem, który opiera się na kompetencji i doświadczeniu. Proszę pamiętać, że to struktura oparta na hierarchii, która stosuje rozkaz jako formę przekazu. Tego jesteśmy uczeni i wcale nie przeszkadza wykonywać polecenia kolejnych często różnych przełożonych.
Komentarze ministra Bartosza Kownackiego czy podsekretarza Bartłomieja Grabskiego odbieram jako rewanżyzm, który jest reakcją na to, że ktoś ośmielał się mieć inne zdanie, o którym to Ci Panowie byli informowani przez mnie w sposób bezpośredni, a nie przez media.
MK: Czy stąd się biorą problemy doradcy prezydenta, generała Jarosława Kraszewskiego? Obecnie pracuje w BBN, ale przez lata był Pana bliskim współpracownikiem. Od czerwca podległa Antoniemu Macierewiczowi Służba Kontrwywiadu Wojskowego prowadzi w jego sprawie postępowanie wyjaśniające, praktycznie uniemożliwiając pracę poprzez odebranie dostępu do informacji niejawnych.
GR: Zarzuca mu się, że jest pod jakimś wpływem mojej osoby. Znamy się bardzo dobrze, ale jest to oficer, który naprawdę posiada autonomię. Jeśli chcemy negować jakieś poglądy, tylko dlatego, że są zbieżne z nazwiskiem generała Różańskiego, to jest to błędem.
Pan gen. Kraszewski był w przeszłości moim podwładnym i nie jest wykluczone, że to też przeszkadza kierownictwu MON. Znam kilka takich przykładów, że ktoś tylko z tego powodu, że był moim współpracownikiem, nie jest awansowany i nie jest wyznaczany na kolejne stanowiska. Podczas gdy ludzie mniej doświadczeni rozwijają się.
Gdyby okazało się, że generał Kraszewski popełnił jakieś grzechy, to oczywiście nie powinien dalej być w BBN, ale ja w takie grzechy nie wierzę. Moja opinia na jego temat jest pozytywna, bardzo pozytywna. Znam tego oficera kilkanaście lat i nie zauważyłem żadnych zjawisk, które pozwalałby wątpić w jego kompetencje czy lojalność.
Tego typu rzecz powinna być natychmiast wyjaśniona pomiędzy SKW, Koordynatorem Służb Specjalnych, ministerstwem i prezydentem. Nie powinna być dyskutowana publicznie. Nie powinno być wątpliwości, że kluczowe osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo nie przekazują sobie informacji.
MK: Skoro tego rodzaju spory nie powinny być wyciągane na światło dzienne, to właśnie dlatego zdecydował się Pan odejść ze służby?
GR: Źle by się działo, gdyby był zauważalny mocny konflikt pomiędzy jednym z głównych dowódców Wojska Polskiego a Ministrem Obrony.
Moje odejście to była świadoma i zaplanowana decyzja, swojego rodzaju manifest. Chciałem go przekazać mojemu środowisku, wojskowym, ale również społeczeństwu. Uznałem, że taki przekaz jest konieczny, ponieważ wszystkie formuły dialogu merytorycznego zostały wyczerpane. Przed podjęciem tej decyzji odbyłem dwie poważne rozmowy. Jedną z ministrem obrony a drugą z prezydentem. Mówiłem, że jeśli formuła preferowana i oferowana przeze mnie, nie jest akceptowana, to trzeba to jasno powiedzieć. Dla dobra sił zbrojnych było to dobre rozwiązanie.
Na przykład teraz obserwujemy dość złożoną sytuację, jeśli chodzi o relacje między prezydentem a ministrem obrony narodowej. Taka sytuacja jest zła. Jeden z moich kolegów, generał Jarosław Mika (następca generała Różańskiego na stanowisku DGRSZ - red.) przedstawił jednak komentarz, że wszystko jest poprawnie w relacjach między zwierzchnikiem Sił Zbrojnych a ministrem obrony narodowej. Może chciał się zachować poprawnie, ale obawiam się, że to mogła być albo nieznajomość rzeczy, albo chęć łagodzenia tej sytuacji.
Ja bym się w takiej roli nie widział. Gdyby doszło do momentu, że należałoby powiedzieć, że czarne jest czarne, a białe białe, to bym tak zrobił.
MK: Rozumiem, że wierność własnym przekonaniom ma wielką wartość, ale wojsko jest przecież oparte na posłuszeństwie wobec przełożonych. Komu żołnierz powinien być ostatecznie i absolutnie posłuszny? Ministrowi obrony czy prezydentowi?
GR: Jeśli przeczytamy ze zrozumieniem konstytucję i szereg ustaw, to te zapisy są według mnie czytelne i bardzo precyzyjne. (…) Zwierzchnikiem sił zbrojnych jest Prezydent RP, który dzisiaj ma zapisane obowiązki związane z kierowaniem obroną państwa. MON odciąża prezydenta jeśli chodzi o zajmowanie się codziennym funkcjonowaniem sił zbrojnych.
Ja nie miałem problemu, wiedziałem, że moim przełożonym jest minister, z którym współpracuje się na co dzień, natomiast zwierzchnikiem jest prezydent.
MK: Ponownie pozytywnie mówi Pan o prezydencie i jego roli. Usłyszałem takie opinie, że "generał Różański gra na prezydenta". Widzi się Pan jako prezydenckiego doradcę w BBN?
GR: Powiem trochę patetycznie, że nie wykluczam, iż jeśli ojczyzna będzie uważała, że moją osobę można tak wykorzystać, to będę to odbierał jako swoją misję do wypełnienia. Dzisiaj jest jednak zbyt wcześnie, żeby w ten sposób mówić i siebie gdzieś tak pozycjonować. To byłoby nieskromne. Z każdym kto będzie chciał bezpieczeństwa, dobra dla naszego kraju, mogę rozmawiać, dyskutować a nawet współpracować.
Można by się jednak zastanowić, czy BBN nie powinno być w większym wymiarze złożone z byłych generałów, admirałów, oficerów, którzy mogliby być zapleczem merytorycznym dla prezydenta w dziedzinie bezpieczeństwa. Ja jestem przekonany, że budowanie przyszłości na dialogu, jest tą lepszą formą podejmowania decyzji.
Gdyby doprowadzić do dyskusji pomiędzy BBN, MON i Sztabem Generalnym, to wypracowane rozwiązania mogłyby być lepsze. Pozbawione błędów wynikających z tego, że ta sama osoba tworzy rozwiązania a potem wprowadza je w życie. Dzisiaj takie praktyki się stosuje.
MK: Czy dlatego pojawił się pomysł stworzenia fundacji Stratpoints, w której oprócz Pana można znaleźć wielu innych wysokich rangą oficerów przedwcześnie emerytowanych za urzędowania ministra Macierewicza? Platforma dialogu?
GR: Może to będzie nieskromne, ale uważam, że w kwestii funkcjonowania Sił Zbrojnych i bezpieczeństwa państwa wiem dużo. W moją edukację państwo na przestrzeni lat zainwestowało ogromne pieniądze i poczuwam to jako swój obowiązek, aby być w dalszym ciągu aktywnym.
Teraz swoją ofertę przedstawiam publicznie. Jeżeli będzie zainteresowanie, to oczywiście włączymy się w każdą formułę dyskusji. Uznaliśmy, że stworzymy taką platformę strategicznego myślenia o bezpieczeństwie, która mogłaby wspierać instytucje publiczne i prywatne.
Chcemy też wspierać weteranów, bo uważam, że w tym zakresie jest wiele do zrobienia. To co obserwujemy obecnie, moim zdaniem nie wyczerpuje zobowiązań państwa w stosunku do tych żołnierzy, których wysyłaliśmy na misje od lat 50.
MK: Mówi Pan o "obowiązku" bycia aktywnym dla Państwa. To znaczy, że teraz Państwo takich ludzi jak Pan nie wykorzystuje?
GR: Przygotowanie żołnierza do służby jest czasochłonne i kosztowne, ale też nie powinni pełnić jej w nieskończoność. Może to nie jest optymalne rozwiązanie, ale powinien być zapisany pewien próg wieku, po którym generał musi odejść ze stanowiska.
Co potem zrobić z takim człowiekiem? Na przykład w USA generałowie wiedzą co będą robili po odejściu do cywila, zanim to się stanie. Natomiast w Polsce została wprowadzona taka regulacja, która mocno ogranicza kontakty wojska z przemysłem.
Dla przykładu na niedawno zakończonym Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach można było spotkać wielu naszych generałów. Oni w większości nie firmują polskiego przemysłu zbrojeniowego. Zostali zaangażowani przez firmy zagraniczne. Tu jest lekcja do odrobienia. Dla państwa. Osoby które mają kompetencje, powinny być dalej eksploatowane. To brutalne stwierdzenie, ale tak uważam.
MK: Czy widzi Pan byłego generała dalej "eksploatowanego" już jako ministra obrony? Tak teraz jest na przykład w USA.
GR: Wielokrotnie spoglądamy na USA jako wzorzec. Jeżeli Amerykanie decydują się na takie rozwiązanie, to chyba nie jest ono złe.