Na skoczni wygrywał łatwo i często. Poza nią Matti Nykaenen zamieniał się w szaleńca, awanturował się, pił i bił. Gdy nie pomagały pięści, sięgał po nóż. Był jak Mike Tyson i Diego Maradona. Genialny w swoim fachu, ale z genem autodestrukcji. Z tą różnicą, że oni wciąż żyją.
Odszedł nagle. Zmarł w swoim domu w Joutseno. Był poniedziałkowy poranek, 4 lutego. Miał 55 lat.
Jeszcze w piątek Matti bawił w Helsinkach. W restauracji Ravintola Pallogrilli Laajasalo dawał koncert, bo od dawna dorabiał jako muzyk pop-rockowy. Właściciel tego miejsca opowiadał później fińskiej prasie, że bilety na Nykaenena sprzedał z dużym wyprzedzeniem.
Wszyscy chcieli zobaczyć i posłuchać wielkiego Mattiego, choć wokalistą był takim sobie. Nagrał trzy płyty, pierwsza pokryła się nawet platyną, ale głosu nie miał, a i muzyka, która mu towarzyszyła, brzmiała tandetnie. Nagród Grammy z tego by nie było. Ale on w Finlandii był legendą - kimś, kim dla nas Małysz. Dzięki niemu Finowie w latach 80. czuli się potęgą. Gdy skakał i wygrywał, rozpierała ich duma.
Do domu wrócił w sobotę. Ostatnie godziny życia spędził z żoną Pią. To ona później zdała relację mediom, jak wyglądała jego śmierć: miał mdłości, nie mógł się poruszać, trzeba było wezwać pogotowie.
- Karetka przyjechała momentalnie, zaczęła się reanimacja. Ratownicy długo się starali, aż w końcu powiedzieli, że nie są w stanie nic zrobić – opowiadała Pia.
Przyczyn śmierci nie podano. Wiadomo, że w zeszłym roku wykryto u niego cukrzycę. Był alkoholikiem, po zawale, walczył z depresją. Swego czasu zdiagnozowano u niego nadpobudliwość psychoruchową, skutkującą napadami agresji.
Młody i bezproblemowy
Ale najpierw był szczyt. Nykaenen miał 18 lat, gdy wygrał pierwszy konkurs Pucharu Świata - to był Oberstdorf i rok 1981. Jeszcze wtedy był sumienny, dziennie potrafił oddać 60 skoków.
- Łatwo się go prowadziło, lubił pracować. Za moich czasów nie było z nim żadnych problemów. Ale wtedy był jeszcze młody – potwierdza dziś Hannu Lepistoe, który w pierwszej połowie lat 80. prowadził kadrę Finlandii, a sporo lat później z powodzeniem trenował polskich skoczków.
Sukcesy przychodziły mu łatwo. W Pucharze Świata wygrywał 46 razy. Tylko Austriak Gregor Schlierenzauer miał więcej konkursowych zwycięstw (53). Trzeci na tej liście jest Małysz (39). W skokach Latający Fin, jak o nim mówiono, osiągnął wszystko: sięgnął po cztery Kryształowe Kule dla najlepszego zawodnika sezonu, dwa razy wygrywał Turniej Czterech Skoczni, był mistrzem świata na dużej i mamuciej skoczni, a z igrzysk olimpijskich przywiózł cztery złote medale. Fenomen.
Wyczynu z Calgary, gdzie trzy razy był mistrzem olimpijskim, nie przebił nikt. To wtedy, w 1988 roku, fińska poczta wydała znaczki z szybującym Nykaenenem.
Miał talent poparty ciężką pracą. Przewagę nad rywalami zyskiwał dzięki ponadprzeciętnie mocnemu odbiciu. Od trenera Mattiego Pulliego słyszał, że ma ćwiczyć skoki z ołowianym obciążeniem, by później, już na zawodach, latać jak ptak.
Pijany i agresywny
W końcu z tego szczytu zaczął zjeżdżać. Na własne życzenie.
Jeszcze w czasie kariery zdarzało się, że częściej chadzał do dyskotek niż na skocznię. Był arogancki, o konkurentach wypowiadał się źle albo wcale, bo - jak sam przyznał - tylko kilku znał z imienia i nazwiska. Nie mówił ani w języku angielskim, ani niemieckim, najczęściej używanych na skoczniach. Nie zamierzał się ich uczyć, wystarczał mu fiński. Wolał przechwalać się miłosnymi podbojami.
- Miałem w życiu więcej kobiet niż jakikolwiek mężczyzna – rzucił pewnego razu.
Miał być królem nart na lata, ale ostatni skok oddał przed trzydziestką. Od 1990 roku nie zakwalifikował się do finałowej serii żadnego z konkursów. W pewnym momencie zamiast na Turniej Czterech Skoczni poleciał na Wyspy Kanaryjskie.
W mistrzostwach świata w Val di Fiemme (1991) na dużej skoczni był ostatni, na średniej już się nie pojawił. Nadchodził jego koniec.
Środki przeciwbólowe były nieskuteczne i przegrał z kontuzjami pleców i kolan. Do tego nie wylewał za kołnierz. Raz zdrzemnął się za kierownicą, oczywiście po pijanemu, i prowadzony przez niego samochód zawisł na moście. On sam po latach przyzna: - Osiągnąłbym więcej, gdybym nie pił.
W wieku 28 lat miał za sobą już dwa rozwody. Jeszcze wcześniej zarobił pierwszy wyrok, za wyniesienie ze sklepu piwa i papierosów. Wtedy do więzienia jeszcze nie trafił, dostał grzywnę. Miał 23 lata i już był legendą - mistrzem świata i mistrzem olimpijskim z Sarajewa.
Przepuszczał pieniądze, a olimpijskie medale sprzedał, gdy zaczęli dobijać się do niego kolejni wierzyciele.
Gdy popił, był agresywny. Wszczynał bójki. Gdy nie wystarczały mu pięści, sięgał po nóż. - Jest jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Kiedy jest trzeźwy, to najmilszy człowiek na ziemi. Gdy wypije, jest niebezpieczny i agresywny - podsumował autor jego biografii Egon Theiner.
Książka trafiła do księgarń kilkanaście lat temu z tytułem "Pozdrowienia z piekła". Bo życie Nykaenena było piekłem, jakie zafundował sobie i swoim bliskim.
15 pozwów o rozwód
Z Mervi Tapolą rozwodził się dwukrotnie. Pierwszy raz w 2003, ostatni - w 2010 roku. Było o nich głośno, fińskie media miały o czym pisać. On był legendą skoków z problemami, ona spadkobierczynią fortuny, bo jej ojciec dorobił się na produkcji mięsa.
Kochali się i nienawidzili. Bił ją jeszcze przed ślubem. Długo przemoc uchodziła mu płazem, bo Mervi chodziła na policję, by następnie wszystkiego się wyprzeć i wycofać zarzuty. Miarka przebrała się w święta Bożego Narodzenia 2009 roku. Nykaenen rzucił się na nią z nożem i dusił paskiem od szlafroka. Ona z ranami ciętymi rąk i głowy trafiła do szpitala, on został skazany za ciężkie uszkodzenie ciała żony na 16 miesięcy pozbawienia wolności. W tym samym miesiącu Tapola złożyła 15. (!) wniosek o rozwód. Toksyczny związek został przerwany.
Ciągnęło go za kratki. Kilka lat wcześniej zaatakował nożem przyjaciela rodziny. Wszystko działo się podczas urlopu, w domku letniskowym. Pijany Nykaenen wpadł w szał, bo przegrał zawody w siłowaniu się na środkowy palec, swego rodzaju zapasach bardzo popularnych w Skandynawii, Niemczech i Austrii. Skazano go na 26 miesięcy więzienia, warunkowo zwolniono po upływie mniej więcej połowy wyroku. W czwartym dniu przyzwyczajania się do wolności zamroczony alkoholem rzucił się na żonę. Musiał odsiedzieć kolejne cztery miesiące.
- Ty też zamawiasz piwo, jedno, drugie czy trzecie. Ale to nie o tobie ciągle piszą. Czasami robią tak, że wyglądasz jak klaun – obwiniał media.
Więzienie długo traktował jak dobry, darmowy hotel. Potem czas za kratami docenił.
- Pobyt tam uratował mi życie, był dla mnie odrodzeniem. Alkoholizm można leczyć różnymi metodami, ale więzienie było najskuteczniejszym. Wpłynęło na mój duchowy rozwój. To tam nauczyłem się słów nowych piosenek, to tam myślałem o nowym kierunku życia – wyznał raz.
Miał pięć żon, dla jednej nawet przyjął jej nazwisko. Od tej pory nazywał się Matti Paanala. Związek przetrwał dwa lata i Matti znów był Nykaenenem.
Kelner, piosenkarz i striptizer
Po rzuceniu skoków imał się różnych zajęć. Pieniądze szybko się skończyły, a musiał z czegoś żyć. Pracował jako kelner, był piosenkarzem, napisał książkę kucharską, a nawet był striptizerem w barze dla gejów. W tym ostatnim zajęciu nie widział nic złego, zapewniał, że godności nie stracił, bo nigdy nie rozebrał się do rosołu.
Próbował szczęścia również jako polityk. Dał się skusić populistycznej i antyeuropejskiej partii Prawdziwych Finów. Z jej ramienia został radnym w mieście Uurainen, ale do parlamentu się nie dostał.
Napisano o nim 10 książek. Nakręcono film, powstała nawet sztuka. W styczniu miała miejsce premiera na deskach teatru w Tampere.
- Gdy tworzyłem w głowie jego postać, wyobraziłem sobie, że jest obrażonym na świat, zbuntowanym człowiekiem, bardzo wrażliwym, szczerym i zupełnie niezrozumianym - opowiadał później aktor Tatu Monttinen, odtwórca głównej roli.
Żon miał pięć, ślubów sześć, a dzieci troje. Z żadnym nie utrzymywał kontaktu. Wnuków też nie poznał. Przed kilkoma tygodniami udzielił wywiadu dziennikowi "Ilty-Sanomat". - Naprawdę chciałbym zobaczyć moje wnuki, ale ich rodzice mi na to nie pozwalają - żalił się.
Wymarzona śmierć
Gdy latem od lekarzy dowiedział się, że cierpi na cukrzycę, mocno się wystraszył.
- Bałem się jak diabli. Wiedziałem, że ta choroba może być śmiertelna, ale znalazłem właściwą równowagę: insulinę i moją energię. Miłość do życia wróciła - zapewniał.
Od poniedziałku Finlandia jest poruszona, bo straciła mistrza. To nic, że ostatnio znanego głównie z ekscesów i awantur. Rodacy będą mu pamiętać, że na skoczni bił równo Niemców i Norwegów.
Nykaenen odszedł, jak sobie wymarzył. - Rozmawialiśmy o śmierci i byliśmy zgodni. Nie chcieliśmy zakończyć żywota na szpitalnym łóżku jak warzywo. Obydwaj uważaliśmy, że najlepiej by było, aby śmierć przyszła nagle – wyznał po otrzymaniu smutnej wiadomości Kai Merila, dziennikarz i wieloletni dobry znajomy Mattiego.