Wiktor Hugo lubi to: pożar katedry sprawił, że "Dzwonnik z Notre Dame" znów wskoczył na francuskie listy bestsellerów, a debacie publicznej ton nadaje inny jego klasyk, "Nędznicy". Wielkie korporacje w dwa dni zebrały miliard na odbudowę kościoła, a Francuzi pytają, czy to moralne, że takie pieniądze znajdują się na budynki, a nie ma dla biednych.
Notre Dame to nasza historia, nasza literatura, nasza wyobraźnia. To miejsce, gdzie przeżyliśmy nasze największe momenty, wojny, epidemie, wyzwolenia, epicentrum naszego życia - zadeklarował prezydent Emanuel Macron, dodając, że odbudowa katedry to "przeznaczenie Francuzów".
W poniedziałek pożar strawił jej dach, zniszczył wieńczącą ją iglicę i zagroził całej bryle. Cały świat z zapartym tchem obserwował (a pół Paryża nagrywało smartfonami) dramatyczną walkę strażaków z ogniem. Na szczęście udało się go ugasić, choć bardzo niewiele brakowało: jeszcze kwadrans do pół godziny płomieni, a katedry nie udałoby się uratować.
Gdy dym się rozwiał, okazało się, że zniszczenia nie są katastrofalne. Świetnie podsumowała je Sara L. Uckelman, doktor filozofii z Durham University. "Kościoły nie są statycznymi pomnikami przyszłości. Są zbudowane, zostają spalone, zostają odbudowane, zostają powiększone, zostają złupione, zostają odbudowane, zapadają się, bo zostały źle zbudowane, zostają odbudowane, zostają powiększone, zostają odnowione, zostają zbombardowane, zostają odbudowane. Liczy się ciągła obecność, nie oryginalna struktura. Iglica, która upadła, piękna, kanoniczna iglica? Nie miała nawet 200 lat. Można zbudować nową, w kolejnym etapie ewolucji katedry. Witraże? Reprodukcje oryginału. Możemy zrobić kolejne. Notre Dame to jedna z najlepiej udokumentowanych katedr na świecie. Mamy wiedzę potrzebną do jej odbudowania. Mamy też umiejętności" - napisała.
Kara od boga, którego nie ma
Przy okazji przez Francję i nie tylko przetoczyła się dyskusja o symbolach: jak interpretować pożar katedry, ale też i samą katedrę.
Debata o symbolizmie ognia była przewidywalna i umiarkowanie interesująca. Część prawicy zobaczyła w płonącej akurat w Wielkim Tygodniu katedrze symbol "płonącej Europy" czy "upadku chrześcijaństwa na Zachodzie". Francja odwróciła się od chrześcijańskiego dziedzictwa, zrobiła się liberalna, laicka, wielokulturowa, feministyczna i afirmująca prawa gejów. Pożar miał więc być swoistym napomnieniem, które Najwyższy wysłał Francuzom i innym Europejczykom. Jak to ujął Tomasz Terlikowski: "Jeśli się nie nawrócimy, spłoniemy wszyscy".
Część lewicy odpowiedziała równie przewidywalnie: jeśli bóg, którego oczywiście nie ma, miałby pożarem coś zakomunikować, to raczej swoje niezadowolenie z pazerności Kościoła oraz nierozliczonych afer pedofilskich. A w ogóle tylko się cieszyć, że płonie symbol religijnej opresji; tu zabłysnął Jaś Kapela, pisząc "nie gaście gówna, cud, że się pali xD".
Dużo ciekawsza jest debata o samej katedrze, jej znaczeniu dla Francji i jej odbudowie. Notre Dame, której charakterystyczna bryła tak organicznie wrosła w krajobraz Paryża, że nie sposób go sobie bez niej wyobrazić, nieoczekiwanie znalazła się w samym centrum bardzo współczesnych sporów o modernizację, laicyzację, ale przede wszystkim o kapitalizm i nierówności społeczne.
Katedra jak z Disneya
Katolicy widzą w Notre Dame przede wszystkim świątynię, relikt bardziej czystych, uduchowionych czasów, kiedy to budowniczy pokornie gięli plecy, by w znoju budować katedry sięgające nieba. Symbol Francji jako najstarszej córy Kościoła.
Dla Paryżan to symbol miasta, reprodukowany na niezliczonych obrazach, pocztówkach i jako tło do selfie. Dla historyków - miejsce przełomowych wydarzeń w historii Francji, od ślubu Henryka z Nawarry (tego od bon motu "Paryż wart jest mszy") i Małgorzaty Walezy, przez koronację Napoleona, po miejsce, gdzie triumfalnie zabrzmiała "Marsylianka" tuż po wyzwoleniu Paryża spod niemieckiej okupacji. Dla Francuzów zaś to symbol, po prostu, Francji: gotycka katedra, która dotrwała do naszych czasów, dowód potęgi, geniuszu i ambicji francuskiego ducha oraz historycznej ciągłości państwa - nawet jeśli dziś to państwo jest dumne ze swojej laickości.
Jak to z symbolami bywa, wiele w nich romantycznej legendy.
Notre Dame wcale nie zawsze była bowiem obiektem patriotycznego kultu i dumy narodowej. W pierwszej połowie XIX wieku popadała w ruinę, zdewastowana przez upływ czasu, antykrólewskie i antykościelne zapędy rewolucji francuskiej oraz epokę napoleońską. Gotyk uznawany był wówczas za styl barbarzyński, a mieszkańcy Paryża w katedrze widzieli nie dumny symbol, ale niszczejącą zawalidrogę, w cieniu której gnieździli się bezdomni.
W 1831 roku na historyczną oraz literacką scenę triumfalnie wkroczył 29-letni Wiktor Hugo i jego "Katedra Najświętszej Marii Panny w Paryżu", dziś, dzięki filmowym adaptacjom, bardziej znana jako "Dzwonnik z Notre Dame". To historia miłosnego pięciokąta - pięknej Cyganki Esmeraldy i czwórki mniej lub bardziej toksycznie zakochanych w niej mężczyzn: archidiakona Frolla, garbatego i zdeformowanego dzwonnika Quasimoda, przystojnego kapitana Febusa i ubogiego poety Gringoire'a - ale katedra jest w niej niemal równorzędnym bohaterem. A sama powieść - wezwaniem do jej uratowania. "Kościół Marii Panny w Paryżu jest jeszcze niewątpliwie i dzisiaj budowlą majestatyczną i wspaniałą. Lecz mimo że katedra, starzejąc się, pozostała piękna, trudno nie westchnąć, trudno się nie oburzyć na widok niezliczonych uszkodzeń i niezliczonych ran, które czas i człowiek zadawali tej czcigodnej budowli" - pisze Hugo w jednym z rozdziałów.
"Dzwonnik" okazał się międzynarodowym hitem. Notre Dame uratowała literatura i... turystyka, bo fani powieści z całego świata przyjeżdżali do Paryża i przeżywali rozczarowanie stanem katedry. Paryżanie spięli się więc i odnowili ją. Architekt, Eugène Viollet-le-Duc, nie ograniczył się jednak do przywrócenia dawnej świetności, ale dokonał swoistej disneifikacji katedry. Kochał gotyk tak bardzo, że uznał, że go poprawi - za pomocą nowocześniejszych metod niedostępnym rzemieślnikom w XIII stuleciu.
Jego katedra miała być wyidealizowaną wersją tej pierwotnej, spełnieniem marzeń jej twórców - a nawet tego, jak Viollet-le-Duc interpretował ich marzenia. To on ozdobił Notre Dame iglicą i dodał witraże oraz gargulce.
Dzieła disneifikacji katedry dokończył sam Disney, wypuszczając w 1996 roku animowaną ekranizację "Dzwonnika z Notre Dame". W filmie występują ożywione - i śpiewające - gargulce, a w finale Esmeralda i Febus, odprowadzani pełnym miłości spojrzeniem Quasimoda, wychodzą z katedry, trzymając się za ręce, by razem z ludem Paryża świętować obalenie tyrana Frolla. Hugo, który napisał zgoła inne zakończenie, niechybnie przewraca się w grobie.
Tym niemniej to właśnie Hugo, Viollet-le-Duc i Disney wspólnym wysiłkiem zrobili z Notre Dame symbol nie tylko Paryża, ale i całej Francji. Jej logo. Jej markę.
I teraz do uratowania katedry też rzuciły się marki, prześcigając się w hojności.
Logo na Katedrze
François-Henri Pinault, drugi najbogatszy Francuz i CEO skupiającej luksusowe marki (Gucci, Yves Saint Laurent, Balenciaga) grupy Kering, natychmiast zadeklarował, że na odbudowę Notre Dame przeznaczy 100 milionów euro. Przebił go jego rywal i numer jeden na liście francuskich miliarderów, szef LVMH (Louis Vuitton Moët Hennessy) Bernard Arnault, obiecując 200 milionów. Rodzina Bettencourt Meyers, właściciele L'Oréal, nie pozostała w tyle i dorzuciła kolejne 200 milionów.
Dalej, Total, francuski gigant petrochemiczny, obiecał 100 milionów euro. Disney - 5 milionów dolarów, co wydaje się gestem godnym raczej Sknerusa MacKwacza niż korporacji, która, mając w portfolio "Gwiezdne wojny" i uniwersum Marvela, jest bogatsza od samego boga. Producent Assasins Creed dał 500 tysięcy euro i dorzucił grę, której tłem jest właśnie Notre Dame, przez tydzień, za darmo. CEO Apple, Tim Cook, też ma dać niesprecyzowaną kwotę.
W sumie przez dwa dni od pożaru na odbudowę zebrano około miliarda euro.
Piękny patriotyczny gest? Tak, ale. Bo też bardzo dobry biznes. Po pierwsze, wizerunkowy. Zapewne Notre Dame nie zostanie ometkowana logo Gucciego, Apple'a, L'Oréal czy Louisa Vuittona - choć "Guardian" już zdążył pokazać, jak mogłaby w tej wersji wyglądać, a amerykański polityk Ted Cruz zapytać, czy na witrażach znajdą się księżniczki Disneya - ale marki zrobiły sobie znakomity patriotyczny PR. Niczym średniowieczny grzesznik, kupiły sobie odpust.
Anthony Owen, przedstawiający się jako "poeta z Coventry i autor pięciu kolekcji wierszy od 2009 roku", dwa dni po pożarze umieścił na swoim blogu wiersz napisany właśnie w tym duchu.
Zatytułował go "Zmartwychwstanie Notre Dame sponsorowane przez kapitalizm".
"I witraże Notre Dame zostały splamione przez korporacyjnych sponsorów
Świece z logo L'Oréal migotały niczym oczy królików
Donald Trump modlił się pod jasnowłosym zbawicielem
(...) i wygłosił wspaniałą mowę:
Dziś mamy zmartwychwstanie Notre Dame wspierane przez moich przyjaciół
Proszę, wypijmy toast za piękny fresk z moich tweetów obok cytatu z Boga".
Po drugie, wbrew pozorom ów odpust wcale tak dużo miliarderów nie kosztował. 200 milionów od Arnaulta czy L'Oréal wygląda mniej imponująco, jeśli wiemy, że we Francji można z takiej darowizny odpisać 60 procent od podatku. Czyli 120 milionów zapłaci francuski podatnik. Jean-Jacques Aillagon, były minister kultury i doradca imperium Pinaultów, zaproponował nawet na Twitterze, żeby korporacyjne datki na odbudowę katedry można było sobie odliczyć aż w 90 procentach. Kiedy propozycja nie spotkała się, łagodnie mówiąc, z entuzjazmem rodaków, wycofywał się z niej rakiem.
Pinault ogłosił, że zrzeka się odliczeń podatkowych. Pozostali miliarderzy nie poszli jednak w jego ślady.
Gdzie miliony dla potrzebujących
Ekspresowa hojność miliarderów u samych Francuzów budzi mieszane uczucia. Szef związku zawodowego CGT Philippe Martinez uznał, że "200 milionów na pstryknięcie palcem" pokazuje skalę nierówności w kraju. - Jeśli mogą dać dziesiątki milionów na odbudowę Notre Dame, powinni przestać mówić nam, że nie ma pieniędzy na zmniejszanie nierówności społecznych - dodał.
Manon Aubry, liderka lewicowej partii Niepokorna Francja, zauważyła z kolei, że lista darczyńców wygląda jak ranking klientów rajów podatkowych. - Zacznijcie płacić podatki. Wtedy państwo będzie miało budżet na kulturę - zaapelowała.
Francja od miesięcy zmaga się z kryzysem wywołanym przez tzw. żółte kamizelki (gilets jaunes), ruch sfrustrowanych Francuzów protestujących przeciwko rosnącym kosztom życia, nierównościom ekonomicznym oraz politycznemu establishmentowi. Klasa średnia ledwo wiąże koniec z końcem, duszona podatkami - przekonywali - podczas gdy bogaci żyją sobie jak pączki w maśle. Zwłaszcza po tym, jak prezydent zreformował podatek solidarnościowy od majątku, wyłączając z niego tzw. mienie ruchome, czyli jachty, konie czy dzieła sztuki.
Macron miał wygłosić w poniedziałek przemówienie w tej sprawie, ale akurat wtedy wybuchł pożar katedry. Dzień później apelował do rodaków: - Do nas należy to, aby zmienić tę katastrofę w okazję do spotkania się, głębokiej refleksji nad tym, kim byliśmy i kim musimy być, aby stać się lepszymi.
Głęboka refleksja i duchowa odnowa może jednak nie wystarczyć w kraju tak podzielonym i coraz bardziej wkurzonym na społeczne nierówności. - Narasta gniew na obojętność wielkich korporacji na ludzkie nieszczęście, zwłaszcza że właśnie pokazały, że potrafią w moment zebrać szalone ilości kasy dla Notre Dame - stwierdziła założycielka żółtych kamizelek Ingrid Levavasseur. Jeśli superbogaci potrafią wydać niewyobrażalne dla reszty świata sumy na budynek, to dlaczego nie wydają ich na walkę z głodem i biedą, pytają Francuzi.
Jak podsumował filozof Ollivier Pourriol: "Wiktor Hugo dziękuje hojnym darczyńcom tak chętnym do uratowania Notre Dame i proponuje, żeby to samo zrobili dla Nędzników".