W pełni i bez żadnej ściemy przyznaję, że to miłość – mówi o ponad stuletniej holenderskiej barce kapitan Mirosław Jakubek. Sprowadził ją z Amsterdamu i sam – deska po desce – wyremontował. Teraz ma jedno marzenie – chce na niej zamieszkać. Nie byłby wyjątkiem, bo pływające "M" to u nas nie nowość. Pomysłów na ciekawe lokum nie brakuje: budujemy z opon czy kontenerów. Tym razem, choć urzędnicy zapewniają, że pomysł im się podoba, wciąż nie wiadomo, gdzie barka stanie.
Pierwszy raz płynął barką kilka lat temu w Amsterdamie po holenderskich kanałach. To wtedy, jak mówi, zakochał się w tych "pływających domach". - Zachwyciłem się ich widokiem w świetle zachodzącego słońca, stwierdziłem, że byłoby przecudownie stać się właścicielem takiej barki i móc spędzić na niej emeryturę – opowiada 51-letni dziś kapitan Mirosław Jakubek.
"To było prawdziwe szaleństwo"
W styczniu 2015 r. znalazł ogłoszenie o sprzedaży "Molendiep" (od: molen – wiatrak, diep – głębokość). – To było prawdziwe szaleństwo. W gdańskim MOSIR-ze (Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji – red.) sprawdziłem, czy znajdę tu miejsce dla historycznej barki, i gdy wstępne decyzje były na tak, nie zastanawiałem się, kupiłem barkę bez oglądania – mówi.
Pierwszy raz zobaczył ją dopiero na polsko-niemieckiej granicy w Kostrzynie nad Odrą. Stała przy nabrzeżu. – To było wzruszenie, bo okazała się jeszcze piękniejsza, mimo zniszczeń i złego stanu technicznego. Po prostu wyczuwa się duszę tej jednostki – przekonuje właściciel historycznej barki.
Stancja dla studenta, klub i mieszkanie hippisów
Molendiep zwodowano w 1909 r. jako barkę handlową. – Do 1923 r. przewoziła ładunki, potem została przebudowana przez bogatego kupca na stancję dla syna, który rozpoczynał studia w Amsterdamie – opowiada Jakubek.
Już w latach 30. przerobiona została na klub studencki. – Alkohol zapewne lał się tu strumieniami, potem w latach 60. i 70., gdy na barce zamieszkiwali hippisi, aż w końcu znowu stała się domem. Ostatnimi właścicielami byli lekarz i dwie sympatyczne lesbijki – mówi miłośnik morza.
Zdjęcie "Molendiep", zrobione prawdopodobnie pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, znalazło się w wydanej w USA książce "House Boats – Living On The Water Around The World" w rozdziale dotyczącym Holandii.
Generalny remont
Teraz Molendiep ma być gdańską "perełką". Po przyjeździe do Polski przeszła generalny remont. Trzeba było np. zburzyć i usunąć betonowe ściany, które poprzedni właściciele postawili, a które bardzo ją obciążały.
Barka nie jest zbyt duża - ma 19,6 m długości i 4,6 m szerokości. Odnowione zostało całe jej wnętrze.
– Między mur a deski weszła wilgoć i 70 proc. desek było przegniłych – trzeba było je wymienić. Mahoniowy dach okazał się nie do zniszczenia, więc wrócił na swoje miejsce, podobnie bulaje i na nowo oklejone i przygotowane drzwi – to wszystko są elementy oryginalne. Na tę starą podłogę położę na razie panele. Oryginalna podłoga wymaga po prostu wyschnięcia, a wysuszona będzie wtedy, kiedy barka będzie na nowo zamieszkała, kiedy będzie włączone ogrzewanie. W przyszłości tę podłogę będę chciał odrestaurować, jest przepiękna i idealnie pasuje do tej barki – opowiada Jakubek.
Wprowadzonych zostało też kilka zmian, m.in. zniknął płaski sufit, który zasłaniał piękny łukowy, mahoniowy dach.
Kapitan zamontował wszystkie nowe instalacje tak, żeby przygotować barkę na nasze warunki klimatyczne oraz żeby dom na wodzie mógł być zamieszkiwany przez cały rok. W środku jednak uda się zachować klimat dzięki wyposażeniu, które po odrestaurowaniu już niedługo wróci na pokład. – Piękne meble – od łóżek poprzez stoły, szafy, lampy historyczne – tutaj nie trzeba nic wymyślać, nic konstruować, to wszystko jest w moim garażu – zapewnia.
Trzy pokoje, klimat wody, zapach drewna
Dom na wodzie to kuchnia połączona z kapitańskim salonem, łazienka z sauną, pokój dla gości oraz sypialnia kapitana. – Zamykając oczy, widzę siebie leżącego na sofie przy otwartym oknie, trzymającego wysuniętą poza burtę wędkę, szlachetny trunek w ręce i na ścianie telewizor, w którym będę oglądać TVN – dodaje z uśmiechem kapitan, który oprowadza nas po swojej barce.
Jak ocenia, prace wykończeniowe potrwają maksymalnie dwa tygodnie. – Liczę na pomoc przyjaciela żeglarza, z którym razem pracowałem przy remoncie barki.
"Zapalony żeglarz, zawodowy marynarz, kapitan nawet"
Mirosław Jakubek jest kapitanem żeglugi wielkiej. Sam o sobie mówi: "zapalony żeglarz, zawodowy marynarz, kapitan nawet". Od lat działa w klubach żeglarskich jako instruktor, sędzia, kapitan jachtowy i motorowodny. Organizator regat, działający m.in. w Gdyńskiej Akademii Żeglarstwa. Pasjonat metod tradycyjnej nawigacji, etykiety morskiej i kolekcjoner sekstantów.
W 2008 r. samotnie przepłynął Atlantyk pod żaglami. – 33 wspaniałe dni na małym jachcie zarejestrowanym na jeziorze w USA – opowiada.
Dziś nie wyobraża sobie innego miejsca na emeryturę.
Polska to nie Holandia, Gdańsk nie Amsterdam
Kapitan chce – jak tysiące ludzi w Holandii, Niemczech czy Skandynawii chce zamieszkać na wodzie. Dom już prawie gotowy, tylko miejsca na wodzie ciągle brak.
– Nie po to tyle pracy w to włożyliśmy, żeby nasza ukochana Molendiep nie mogła dotknąć wody, tego bym jej nie mógł zrobić. Jej, bo barka, to po angielsku "she" – "kobieta", w pełni i bez żadnej ściemy jest to miłość – zapewnia właściciel barki.
I dodaje, że dla swojej ukochanej widzi jedno godne miejsce – na kanale Raduni w Gdańsku. Odcinek jest nieżeglowny – obok znajduje się niski Most Wapienny i płycizna. – To najlepsze miejsce dla Molendiep – zapewnia.
Wojewódzki Konserwator Zabytków pozytywnie zaopiniował proponowane miejsce postoju barki. Jednak zapał kapitana szybko ostudzili urzędnicy, którzy – choć pomysł z "domem na wodzie" im się podoba – widzą dla niego i jego barki zupełnie inne miejsce.
Szukając miejsca...
– Ustawienie takiej barki w Gdańsku jest bardzo cenną i ciekawą inicjatywą, dlatego miasto zaproponowało dla niej trzy lokalizacje: Nabrzeże Barkowe przy Twierdzy Wisłoujście, przystań Sienna Grobla oraz przystań Żabi Kruk – mówi Dariusz Wołodźko z gdańskiego magistratu.
Jak przekonuje, miejsce wskazanie przez właściciel barki nie może być brane pod uwagę, bo jednostki nie mogą tam na stałe cumować. – Jest to zamknięty akwen, do którego nie można wpłynąć ani z niego wypłynąć. Akwen znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Muzeum II Wojny Światowej i niewykluczone, że także przez tę placówkę będzie wykorzystywany w przyszłości – uważa.
Marynarz przekonuje jednak, że miejsca proponowane przez urzędników nie są przemyślane. – Po pierwsze, barka powinna stać w miejscu licznie odwiedzanym przez turystów. Poza tym nikogo nie byłoby stać na mieszkanie w barce, która jednocześnie jest obłożona opłatami dla mariny. Dodatkowo blokowałaby miejsca dla jednostek pływających. Pamiętajmy, że dom na wodzie nie żegluje po śródlądowych wodach – zwraca uwagę kapitan Jakubek.
Jak przekonuje, ponad stuletnia rzeczna barka Molendiep nie może być tam bezpiecznie zacumowana. – Przeszkadzają m.in. za niska wolna burta i boczne pomosty. Podczas sztormowej pogody mogłaby zostać zniszczona. Kolejne miejsce położone jest za kilkoma niskimi mostami i barka nie może do niego dopłynąć. Do transportu drogowego obcinałem dachy i pomosty, więc nie wyobrażam sobie wykonania tego na odbudowanej jednostce – wyjaśnia.
A może tak miasto szybko zrobi rury?
Jednak według urzędników akwen na kanale Raduni nie spełnia też podstawowych wymagań dla jednostki. – Miejsce to jest pozbawione przyłączy do mediów, natomiast proponowane przez nas miejsca wyposażone są w urządzenia cumownicze, media, tj. wodę, energię elektryczną itp. oraz – co istotne – monitoring – zaznacza.
Według kapitana problem ten można by było szybko rozwiązać. – Aktualnie prowadzone bezpośrednio przy brzegu kanału prace budowlane przy muzeum i powstającym tam apartamentowcu pozwalałby na wykonanie instalacji wodociągowych i kanalizacyjnych minimalnym kosztem – niewielu metrów rur o małym przekroju. Teraz to wszystko jest rozkopane, więc to idealny moment – przekonuje Jakubek.
Urzędnicze kłody rzucane pod nogi kapitana jednak go nie zniechęcają. Kolejnym rozwiązaniem będzie uniezależnienie barki od zewnętrznych podłączeń wody, kanalizacji i prądu, lecz to znacznie zwiększa koszta. - Trzeba zakupić filtry wody, instalację oczyszczania ścieków, generatory wiatrowe czy panele elastyczne – wylicza.
– W tej sposób mógłbym stanąć wszędzie – twierdzi Jakubek i przypomina, że mimo wszystko dzierżawa lustra wody zależy tylko od magistratu i wydawana jest tylko na trzy lata.
Władze Gdańska mimo wszystko przekonują że, chciałyby mieć u siebie taką barkę.
Ambasada holenderska pomoże?
Kapitan Jakubek stanął więc przed pytaniem, co dalej z łodzią. Jak podkreśla, jest zdumiony tym, że nikt nie potrafił zrozumieć szansy na promocję i zyski, jaką barka mogła przynieść dla całego regionu.
– Mogłem zrobić z niej bar, restaurację i wtedy można by się zastanawiać nad celem ustawienia takiej barki, ale miałbym wyrzuty sumienia. To był i ma być dom. Będzie to przepiękny apartament, będę w nim i mieszkał, i czasem wynajmował go dla specjalnych gości – zarzeka się kapitan.
Na tym jednak nie koniec jego pomysłów na barkę. Kapitan liczył, że holenderska barka w historycznej części Gdańska przypomni o gdańsko-amsterdamskiej przyjaźni. Holandia w czasach I RP była największym partnerem Gdańska.
Z taką inicjatywą poszedł do ambasady Królestwa Niderlandów i – jak twierdzi – został doceniony. – Ambasador prosił, by podniesienie polskiej bandery odbyło się w święto narodowe Holandii w kwietniu 2016 r. Podczas ich prezydencji w Unii Europejskiej, która zaczyna się pierwszego stycznia, planowali uroczystości uświetniające ten fakt. Podniesienie polskiej flagi na Molendiep miało wpisać się w związane z tym inicjatywy kulturalne ambasady. Natomiast żona ambasadora uznała za zaszczyt bycie matką chrzestną jednostki – mówi nam właściciel holenderskiej barki.
Wciąż jednak nie wiadomo, czy uda się dojść do porozumienia w sprawie lokalizacji cumowania barki.
Miał być blaszany hotel i dom z patyków
W gdańskim magistracie to pierwszy taki wniosek o możliwość zamieszkania w domu na wodzie, choć, jak przyznają urzędnicy, zdarzały się już różne pomysły. – Kiedyś ktoś chciał wybudować na Motławie pływający blaszany hotel. Ten pomysł jednak nie zyskał aprobaty wydziału urbanistyki architektury. Innym razem byli chętni do wybudowania domu z patyków na Wyspie Sobieszewskiej, jednak i ta idea nie została zrealizowana, bo przyszli inwestorzy sami się wycofali – opowiada Dariusz Wołodźko.
Jak przekonuje, urzędnicy nie są uprzedzeni do takich pomysłów, jeśli tylko są one możliwe do zrealizowania. – Każdy projekt jest zatwierdzony przez architektów i jeśli tylko wpisuje się on w plan zagospodarowania przestrzennego, nie widzimy podstaw do tego, żeby go nie zaakceptować – podkreśla.
Zamieszkali na wodzie przez powódź
Wygląda na to, że w polskich rzekach jeszcze wiele wody musi upłynąć, żeby zamieszkanie na wodzie obyło się bez urzędniczych przepychanek. Jednak wciąż nie brakuje takich, którzy w marzeniach o własnym "M" potrafią nieźle odpłynąć.
Właścicielem pływającego domu jest pan Kamil Zaremba z Wrocławia. W jego przypadku paradoksalnie wszystko zaczęło się od powodzi. Idea pływającego domu zrodziła się w 1997 r., kiedy ucierpiało mieszkanie pana Kamila. Wówczas wpadł on na pomysł mieszkania, które będzie bezpieczne nawet w sytuacjach zagrożenia żywiołem. Po wielu latach przekonywania urzędników i szukania innowacyjnych rozwiązań w końcu się udało. Do pływającego "M" razem z rodziną pan Kamil przeniósł się pod koniec września 2013 r.
– O takim domu myślałem przez kilka lat. Tu żyje się naprawdę komfortowo. Dodatkowo w pakiecie mamy przepiękne widoki za oknem – zachwalał właściciel.
To niezwykły dom. Zbudowano go na wodzie – 200 m kw. powierzchni, na których zmieściły się kuchnia, pokoje, salon i taras. Do docelowego miejsca holowały go dwa statki – dom nie ma napędu, dlatego ich pomoc przy przeprowadzce była niezbędna.
W Szczecinie chcą "kulturalnego domu pływającego"
O pływającym domu marzą wciąż Patryk i Ola ze Szczecina. Oni jednak w realizacji swoich planów postanowili poprosić o pomoc internautów. Mają już 100 tys. złotych wkładu własnego, teraz o drugie tyle proszą na portalu crowdfundingowym. – Dom na wodzie daje wolność, bo jest mobilny. Jednocześnie jest jednak prawdziwym domem – mówią inicjatorzy.
Pływający dom na Odrze ma zacumować naprzeciwko położonych w centrum miasta majestatycznych Wałów Chrobrego. Według pomysłodawców dom ma służyć również jako miejska galeria i przestrzeń dla artystów. – Projekt zakłada zarówno strefę prywatną, jak i przestrzeń, w której spokojnie można będzie organizować wernisaże, spotkania, konferencje – opowiada Patryk Paluszek.
Dodatkowo ci, którzy wesprą budowę, będą mogli liczyć na to, że po zrealizowaniu inwestycji zamieszkają w pływającym domu na kilka dni.
Jak mówi, podobnie jak kapitan Jakubek pomysł zaczerpnęli z Holandii. – Tam w latach 50. i 60. w takich pływających domach pracowali artyści, organizowali życie kulturalne. My też chcemy, żeby nasze "M" było otwarte – zapewnia.
Pomysł "pływającego domu" w Szczecinie został bardzo ciepło przyjęty. – Właściwie mamy już wszystkie formalności za sobą, myślę, że urzędniczy opór w przypadku Molendiep nie wynika z obaw urzędników, że nagle wszyscy będą chcieli zamieszkać na wodzie – ocenia.
Według niego kolejny pływający dom nie wywoła lawiny zgłoszeń. – W Holandii, Niemczech czy Skandynawii to normalne, ale u nas jeszcze nie ma takiego trendu – uważa.
Nowoczesna ziemianka
Wygląda na to, że mieszkać można różnie. Niektórzy stawiają na ekologię. W 2012 r. w Pasłęku powstał energooszczędny budynek wzniesiony w technologii ziemi ubijanej w szalunkach.
Realizacja tego projektu miała pokazać walory użytkowe przyjaznego dla środowiska budownictwa z surowej, czyli niewypalanej ziemi.
Parterowy obiekt o pow. 80 m kw. zbudowano ze składników naturalnych. Do konstrukcji murów wykorzystano mieszankę ziemi z placu budowy ze środkiem stabilizującym. Ściany nośne powstały z ziemi, silnie sprasowanej w szalunkach za pomocą pneumatycznego ubijaka. Wewnątrz uzupełniono je warstwą izolacyjną z bloczków słomiano-glinianych. Natomiast ścianki działowe wykonano z bloczków ziemnych prasowanych.
Budynek nakryto "zielonym dachem", na którym zasadzono rośliny odporne na susze i mrozy. Obiekt pozyskuje energię słoneczną dzięki szklarni dobudowanej po południowej stronie.
Z kontenerów też można
W Dąbrowie pod Poznaniem natomiast przy starym budynku szkolnym postawiono... kontenery, w których znajdują się dodatkowe sale lekcyjne. O ścisku w szkole było wiadomo już od dłuższego czasu. Rozbudowę placówki już zaplanowano, jednak dopiero na 2017 rok. Tymczasem problem trzeba było rozwiązać wcześniej.
Sprawę w swoje ręce wzięli rodzice, którzy zaproponowali dobudowanie tymczasowego skrzydła z kontenerów. Na takie rozwiązanie przystały dyrekcja szkoły i władze gminy, które przeznaczyły na ten cel 800 tys. złotych.
Przy szkole w wakacje postawiono w sumie kilka kontenerów. Znajdzie się w nich m.in. kilka sal lekcyjnych, a także świetlica, pokój nauczycielski i biblioteka. Zaplanowana na kolejne lata rozbudowa szkoły nie oznacza jednocześnie, że kontenery znikną z Dąbrowy. Władze gminy planują je wykorzystać w innym celu. Jednym z pomysłów jest urządzenie w nich wiejskiej świetlicy.
2 tys. puszek i 2 tys. opon to ich własne "M"
Właściwie można o nim powiedzieć, że to dom ze śmieci. Wybudowała go para spod Gdańska. W Mierzeszynie koło Przywidza powstała komfortowa ziemianka, czyli pierwszy w Polsce mieszkalny – earthship.
Ekologiczny dom powstał w 2012 r. z 2 tys. puszek i 2 tys. opon napełnionych gliną. Szkielet trzyma się na drewnianych podporach. Ma 150 m kw. i, jak twierdzą jego właściciele Magda i Mateusz Egiertowie, nie generuje kosztów.
Budynek posadowiono na utwardzonym gruncie. Ściany są z opon wypełnionych ziemią z wykopu – tu akurat gliną, bo ziemia na tym terenie zwykle jest gliniasta. W szczelinach między oponami umieszczono... puste puszki, dla lepszej termoizolacji, a na to położono glinę połączoną z sieczką słomy i piasku, potem siatkę metalową i surowe dechy z odzysku. Ubicie jednej opony za pomocą pięciokilogramowego młota zajęło 20 minut.
Dom ma własne ujęcie wody i małą elektrownię wiatrową. Materiały do jego budowy były kupowane głównie na serwisach aukcyjnych – jak zaznaczają właściciele domu, używane nie znaczy niskiej jakości. Całkowity koszt budowy ekologicznego domu to według jego właścicieli około 250-300 tys. złotych.
A ty, gdzie mieszkasz? ;-)