Kelly, narzeczona Kamila, napisała na kartce urodzinowej: "Misiu, życzę ci, żebyśmy codziennie mieli takie wspaniałe dni, jak dziś". Kilka godzin później oboje nie żyli.
Na podłodze w salonie nie do końca złożona szafa. W kuchni tablica: "Witaj w domu". Obok dorysowane serce. Na łóżku kartka urodzinowa. Ubrania jeszcze w kartonach. W mieszkaniu przy Gwiaździstej spędzili jedną noc.
Włodzimierz Borowski, ojciec Kamila: - To nie powinno się wydarzyć. Kiedy chcieli się wreszcie ustabilizować, ich życie się skończyło.
Pokazuje mi zdjęcie, które nosi w portfelu. - Młodzi, zakochani. Prawda, że to nie powinno się wydarzyć? - upewnia się.
Miłość
Poznali się w Stanach Zjednoczonych. On, wówczas 29-latek, pojechał tam na półtoraroczny kontrakt. Pracował w międzynarodowej korporacji. Ona - 23-latka. Była menedżerką w hotelu Marriott w stanie Ohio, gdzie Kamil się zatrzymał.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Postanowili, że do Polski wrócą razem. Kelly rzuciła pracę, rodzinę. Wszystko.
Ojciec Kelly: - Była tak zakochana, że nie trafiało do niej nic.
Ale Kamila polubił. Bardzo. Jest na ogromnym rodzinnym portrecie, który do dziś wisi na ścianie w salonie domu rodziców Kelly w Stanach. Dla nich był już jak rodzina.
Pierwsza myśl, gdy go wspominają? Bardzo rodzinny, uwielbiał spędzać z nimi czas. Gdy przyjeżdżał, zawsze kosił cały trawnik w ogrodzie. Lubił to.
Jedynak
Wyczekiwany jedynak. Urodził się pięć lat po ślubie.
Ojciec Kamila: - Radziłem im, żeby zostali w Stanach. Bo tam będą mieli lepsze życie. Nie zgodzili się. Syn powiedział: "Wy macie swoje lata, ja jestem jeden, Kelly ma czworo rodzeństwa. Wrócimy, a później postaramy się zamieszkać w Europie. Jak będzie się coś działo, szybko przylecę samolotem lub przyjadę samochodem".
O synu mówi "obywatel świata". - Skończył dwa kierunki studiów. Znał kilka języków obcych, uczył się jeszcze hiszpańskiego. Piekielnie zdolny. Świat zjeździł prawie cały. Wszędzie czuł się dobrze. Człowiek o szerokich horyzontach i wielkich zdolnościach. Zanim my pomyśleliśmy, on to już robił.
Kelly wspomina ciepło. - Miła, serdeczna. Widać, że zakochana. Mieliśmy problem w komunikacji, ale syn wgrał nam tłumacze online w telefonach i daliśmy radę. Wspólnie trenowali sporty walki. Pełno urządzeń sportowych zostało w ich mieszkaniu.
Gniazdo
Do Warszawy po raz pierwszy przyjechali w styczniu 2013 roku. Kamil pokazał Kelly stolicę, Kraków, Wieliczkę. Pojechali na narty do Austrii.
Do Polski na stałe wrócili 4 lipca. Pierwszy miesiąc spędzili z rodzicami, pływali jachtem po Mazurach. Drugi już w stolicy. Kamil wrócił do pracy 1 sierpnia. Kelly od września miała zacząć uczyć się polskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Szukała pracy, poznawała miasto. Kiedy brat zapytał ją, jak jest w Polsce, odpowiedziała: "Ty nie pytaj, tylko myśl, jak zdobyć pieniądze, żeby tu przyjechać". Rodzinie wysyłała mnóstwo zdjęć. Mówią, że była szczęśliwa.
Ojciec Kamila: - Każdego dnia Kamil uczył Kelly Warszawy. Przykład? Miała pojechać autobusem do Łazienek i zrobić tam sobie zdjęcie.
30 sierpnia wprowadzili się do nowego mieszkania.
Poranek
Ostatni dzień wakacji, urodziny Kamila i pierwszy wspólny poranek we wspólnych czterech kątach. Co najmniej trzy powody do świętowania. Pojechali na Stare Miasto. Na śniadanie. W garażu stały samochód i motocykl. Wybrali motocykl.
Ojciec Kamila: - To nie były wyścigi. Syn nie był pasjonatem, ale jazda motocyklem sprawiała mu ogromną przyjemność. Hondę miał półtora roku. Motocyklem jeździł, bo w Warszawie jest problem z korkami i parkowaniem. Tak było łatwiej. Mieli dobre kaski, sprawdzone ze Stanów i profesjonalne stroje.
Kiedy byli już na Starym Mieście, po godzinie 12 zadzwonili przyjaciele. Powiedzieli, że chcą złożyć życzenia, wręczyć prezent. Umówili się na placu Inwalidów na Żoliborzu.
O godzinie 13.20, około 150 metrów od miejsca umówionego spotkania - na ulicy Zajączka - honda CBR, którą jechali Kamil i Kelly, zderzyła się ze srebrnym suzuki prowadzonym przez znanego gitarzystę rockowego Edmunda S.
Kierowca suzuki wymusił pierwszeństwo podczas skrętu w lewo. To wówczas doszło do zderzenia.
Chwilę później honda, prowadzona przez Kamila, stanęła w płomieniach. Para upadła na jezdnię. Sekundę potem po Kelly przejechała terenowa toyota, która jechała w przeciwnym kierunku.
Zapis z kamery:
Na miejscu był monitoring, ale obrotowa kamera nie uchwyciła tego, co działo się przed wypadkiem. Zarejestrowała jedynie moment zderzenia.
13.22.27
Srebrne suzuki SX4 zaczyna lewoskręt. Kierowca skręca w ulicę Zajączka.
13.22.28
W suzuki uderza honda CBR, która jedzie w przeciwnym kierunku. Na wprost. Prowadzący motocykl mężczyzna upada na jezdnię.
Z akt sprawy:
Małgorzata jechała rowerem. - Obróciłam się, żeby zobaczyć, czy coś za mną jedzie. W tym czasie auto zatrzymało się. Wyglądało tak, jakby kierowca upewniał się, że nic nie jedzie. Ruszył. Wtedy wyprzedził mnie kierujący motocyklem. Po około dwóch sekundach doszło do zderzenia. Samochód był na początku skrętu.
13.22.29
Kelly, która siedziała z tyłu, upada kilkanaście metrów dalej niż Kamil.
Z akt sprawy:
Grzegorz wychodził z bloku przy Mickiewicza. - Usłyszałem pisk opon i zobaczyłem, jak motocyklista skręcił kierownicą. Tył motocykla uniósł się do góry, a motocykl uderzył w przedni bok samochodu. Po uderzeniu z motocykla wybiło osobę do przodu i góry. Nie widziałem, gdzie te osoby upadły. Moją uwagę przykuł motocykl, który od razu się zapalił.
13.22.30
Po Kelly przejeżdża terenowa toyota.
13.22.33
Toyota zatrzymuje się.
Kobieta wracała z imienin. Jechała z dziećmi. Najstarsze miało sześć lat. Najmłodsze 10 miesięcy.
"Mamo! Bomba!"
Z akt sprawy:
Kierująca toyotą: - To trwało ułamki sekund. Nagle najstarsza córka krzyknęła, "mamo! Bomba!". Usłyszałam huk. Na mój samochód zaczęły spadać czarne elementy czegoś.
Kobieta próbowała manewrować, ale nie wiedziała, co się dzieje. - Widziałam ogień. Zobaczyłam, jak tuż przy moim samochodzie, coś spada. Zaczęłam hamować. Nie wiem, czy po czymś przejechałam, czy wpadło to pomiędzy koła mojego samochodu - mówiła policjantom.
Wtedy nie wiedziała, że chwilę wcześniej przejechała Kelly, która upadła wprost pod koła jej auta.
Kiedy prowadząca toyotę uspokajała w aucie dzieci, do leżącej na jezdni Kelly podjechała na wózku inwalidzkim kobieta. Świadkowie pamiętają, że wcześniej wydostała się z czerwonego samochodu. Na wózek posadził ją kierowca.
Ta niepełnosprawna kobieta zsunęła się na jezdnię i zaczęła reanimację Kelly.
Nie mają pretensji
Kierująca toyotą wciąż siedziała w samochodzie. - Dzieci zaczęły płakać. Wszystkie płakały. Moja najstarsza córka widziała kogoś obok torów, mówiła, że tam chyba ktoś leży. Chwilę później zorientowałam się, że za mną jest akcja reanimacyjna, a obok torów stoją już karetki. Nie potrafię powiedzieć, kiedy się zorientowałam, że to coś mi wpadło pod samochód. To było ciało człowieka. Jedyne, co mogłam zrobić, to hamować. Hamowałam - zeznała.
Ojciec Kamila:- Nie mam pretensji do tej kobiety. Ona bardzo to przeżyła. Nie było możliwości, żeby wyhamowała.
Jeszcze oddychał
Kelly zginęła na miejscu. Kilkanaście metrów dalej - na brzuchu - leżał Kamil. Jeszcze walczył. Twarz miał skierowaną w stronę ulicy. Nie ruszał się, nie mówił.
- Położyłem rękę do ust motocyklisty i czułem jego oddech - mówił przed sądem Grzegorz (ten, który wychodził z bloku, gdy doszło do tragedii).
Pojawiały się kolejne osoby. Motocykl wciąż płonął.
Jakub: - Staraliśmy się zabezpieczyć mężczyznę przez płonącym bakiem. Przetransportowaliśmy go za samochód, by go ochronić przed ewentualnym wybuchem. Jeszcze żył.
Ogień po kilku minutach ugasił motorniczy. Kamil przestał oddychać po prawie półgodzinnej reanimacji.
Ostatni dzień życia
Przyjaciele Kamila i Kelly - Mircea i Dominika - czekali na nich za rogiem. Gdy dzwonili do nich, nikt nie odebrał. Usłyszeli syreny, ulica została zamknięta. Poszli zobaczyć, co się dzieje. Myśleli, że przez wypadek para nie może dotrzeć na spotkanie.
Tam ich zobaczyli.
Mircea do dziś tłumaczy sobie, że Kamil żyje, ale wyjechał. Że wróci do pracy, gdzie widywali się codziennie.
Jego i Dominiki syn nazywa się Jan Kamil. Ojciec Kamila jest jego ojcem chrzestnym.
Rodzice Kamila
- To oni dali policjantom namiar na mnie i żonę - mówi ojciec Kamila. - Sami do nas nie zadzwonili. Wtedy nie wiedzieli, jak się zachować. Byliśmy z żoną nad jeziorem. Mieliśmy rocznicę ślubu.
Zawsze gdzieś wyjeżdżali w tym dniu. Tym razem wybór padł na Zegrze. We wrześniu mieli świętować na Krecie. Kamil wykupił im wycieczkę. Z synem mieli spotkać się w niedzielę. W sobotę rano wysłali mu wiadomość z życzeniami.
- Wieczorem zadzwonili policjanci. Zapytali, gdzie jesteśmy, powiedzieli, że za chwilę przyjadą. Poinformowali nas, że był wypadek. Zapytałem, gdzie Kamil leży w szpitalu, czy potrzebna jest krew. Powiedzieli, że mój syn nie żyje. Zapytałem, czy był sam, odpowiedzieli, że nie. Przez trzy godziny siedziałem na schodach i paliłem papierosy.
Następnego dnia pojechał na miejsce wypadku. Do dziś na pobliskim drzewie wiszą kask i pamiątkowa tabliczka.
Ojciec Kamila pojechał też na policję. Odebrał pierścionek zaręczynowy Kelly. Zgnieciony telefon i portfel syna.
- Kiedy Kamil miał osiem-dziewięć lat, zabrałem go do Frankfurtu na lotnisko. Wyrobił tam pamiątkowy pieniążek. Po śmierci znalazłem go w jego portfelu - mówi.
- Po sekcji zwłok odbierałem syna z kostnicy. Pierwsza myśl: wspomnienie, jak odbierałem go ze szpitala po urodzeniu.
Rodzice Kelly
Rodzice Kelly o śmierci córki dowiedzieli się od pracownika ambasady. Bliscy Kamila nie zdążyli ochłonąć, żeby zadzwonić.
Zdecydowali, żeby ciało córki wróciło do Stanów.
Włodzimierz: - My chcieliśmy pochować ich razem, ale to była decyzja rodziców Kelly. Szanujemy ją.
Rodzice Kamila z Kelly nie zdążyli się pożegnać. Wszystko działo się szybko. Pamiętają, jak wybierali jej ubrania do trumny. Prasowali bluzkę i spódnicę. Pakowali jej rzeczy. Rodzicom Amerykanki zależało, żeby z córką wrócił pierścionek zaręczynowy i kolia, którą dostała od Kamila na 25 urodziny, 7 sierpnia.
- Dwa lata później pojechałem do Stanów na jej grób. Czułem taką silną potrzebę, chciałem się pożegnać - mówi Włodzimierz. Kupił róże, zapalił biało-czerwoną świeczkę. Rodzina przyjęła go bardzo miło. Choć się obawiał.
- Proces przecież jeszcze trwał, a to mój syn kierował, to mój syn ją zabrał ze Stanów.
Ojciec Kelly: - To nie ich wina, że się w sobie zakochali. To mogło stać się wszędzie. W każdym zakątku świata. W samolocie. Widocznie tak musiało być.
Pięć lat po wypadku rodzina Kelly przyjechała do Polski. Odwiedzili grób Kamila, zobaczyli mieszkanie, w którym miała zamieszkać para. Miejsca, w których była Kelly, z których wysyłała im zdjęcia. I miejsce wypadku.
Kierowca
Edmund S., kierowca, w którego auto uderzył motocykl Kamila, przez blisko pięć lat w sprawie powiedział niewiele.
Kilka dni po wypadku złożył zeznania. Nie możemy ich jednak ujawnić, bo wówczas mówił jako świadek. Później stał się oskarżonym. Od tego momentu nie mówił już prawie nic.
Biegli
Śledczy długo sprawdzali, kto zawinił, tym bardziej że świadkowie twierdzili, że Kamil jechał szybko.
Ojciec mężczyzny nie uwierzył. - Wiedziałem, że Kamil jest osobą odpowiedzialną, nie zrobiłby niczego, co by zagroziło ich życiu. Trzeba byłoby być wariatem, żeby widzieć samochód i pędzić. On za chwilę miał się zatrzymać. Mój syn uprawiał bardzo dużo sportów ekstremalnych. Żeglował, nurkował, skakał ze spadochronem. Podchodził do tego z bardzo dużą pokorą i z dużą dozą bezpieczeństwa. Dbał o swoje bezpieczeństwo. Też jeździłem na motocyklu. Byłem współwłaścicielem. Syn, kiedy brałem motocykl, dzwonił i mówił: "nie szalej, uważaj na siebie".
Prokuratura jeszcze w śledztwie powołała biegłego do spraw rekonstrukcji wypadków. Ten stwierdził, że S. wymusił pierwszeństwo, ale do wypadku przyczynił się też Kamil. Stwierdził, że pędził 112 km/h.
Rodzice Kamila nie uwierzyli. Prokuratura też. Powołano kolejnych biegłych.
Rekonstrukcje
Przygotowano też kilka rekonstrukcji wypadku. Biegłych powoływali: prokuratura, sąd oraz obrona S. Wszyscy mieli ocenić, kto złamał przepisy, z jaką prędkością poruszały się pojazdy i czy gdyby poruszały się wolniej, Kamil i Kelly by przeżyli.
W każdej z opinii biegłych czytamy, że S. wymusił pierwszeństwo. W każdej czytamy, że Kamil przekroczył prędkość, ale była ona prawie o połowę mniejsza niż ta, którą wskazywał pierwszy ze specjalistów.
"Prędkość ta oscylowała w momencie zdarzenia w granicach około 67 km/h" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Ojciec Kamila: - To jest realna szybkość. Nie miałbym pretensji do nikogo, gdyby Kamil szalał, gdyby pędził, stracił panowanie nad kierownicę, ale to nie była ich wina.
Zarzuty
Nie przyznał się. Przed prokuratorem powiedział: - Treść zarzutu zrozumiałem. Nie przyznaję się do zarzucanego mi czynu. Nie będę składał wyjaśnień. Nie będę odpowiadał na pytania.
Nie przeprosił również w sądzie, gdzie naprzeciwko oskarżonego siedzieli ojciec Kamila, jego pełnomocnik oraz pełnomocnik rodziców Kelly. Na pierwszej rozprawie była również matka Kamila, ale później już nie przychodziła. Nie dała rady.
- Ile razy można przeżywać śmierć jedynego dziecka? - pyta dziś.
W imieniu oskarżonego mówił adwokat.
- Przychodził, jakby na próbę zespołu. Na luzie. Z adwokatem ustalił, że nie będzie mówił nic - przyznaje z rozczarowaniem ojciec Kamila.
- Wybaczył mu pan?
- Nie. Jestem przekonany, że popełnił błąd. Gdyby powiedział: "przepraszam, źle się z tym czuję", byłoby inaczej. On podchodził do sprawy lekceważąco. Kiedy mój adwokat zwrócił uwagę, że nie przeprosił, on odpowiedział: "nie czuję się winny, ale jeżeli to panu pomoże, to mogę przeprosić".
S. nie przyszedł do sądu 16 lutego tego roku, kiedy ogłaszany był wyrok. Nie było też jego pełnomocnika. Decyzji sądu wysłuchał jedynie ojciec Kamila i jego adwokat.
Sąd uznał, że S. był winny. Skazał go na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery. W uzasadnieniu wyroku czytamy, że S. widział Kamila i Kelly przez cztery sekundy. Nie powinien jechać. Sąd zdecydował też o 10 tysiącach złotych odszkodowania.
Wyrok został zaskarżony przez obronę. Adwokat Edmunda S. punktował, że został wydany z naruszeniem przepisów, a sąd dokonał dowolnej, a nie swobodnej oceny materiału dowodowego. I jego zdaniem wadliwie też ocenił zeznania świadków.
Jednak sąd odwoławczy utrzymał wyrok pierwszej instancji w mocy. Prawomocny wyrok zapadł 6 sierpnia o godzinie 13.45.
S. go nie wysłuchał.
Ulga
Matka Kelly: - Czekałam na to pięć długich lat.
Ojciec Kamila wyrok opublikował w internecie, bo, jak mówi, po wypadku ludzie dali mu mocno w kość. Teraz chciał pokazać, że sprawcą wypadku nie był jego syn.
Napisał: "Wyrok podaję do wiadomości wszystkim tym, którzy po wypadku wpisywali krzywdzące komentarze dla naszego syna Kamila. Kamil był człowiekiem bardzo odpowiedzialnym i kochającym życie oraz innych ludzi. Tak zapamiętali Kamila wszyscy, którzy znali Go osobiście. Wspominajcie Kamila i Kelly Mahoney życzliwie, bo zasłużyli na to swoim krótkim życiem".
Świąt nie będzie
Za kilka dni święta. Ojciec Kamila powiedział mi podczas naszej pierwszej rozmowy, że wspólnie z żoną planują wyjechać. Jak co roku od pięciu lat.
Włodzimierz: - W momencie wypadku skończyło się nasze życie. Kiedyś Kamil, nawet jak był na końcu świata, zawsze planował, żeby w czasie świąt być w domu. Zawsze był bardzo zaangażowany. Rozemocjonowany. Aktywnie uczestniczył w przygotowaniach. Zawsze w jego pokoju stała choinka. Zawsze musiała być żywa i zawsze pojawiały się pod nią prezenty.
Czas uczy nas żyć w bólu, a my wciąż uczymy się żyć z myślą, że Kamila nie ma. Świąt nie ma. Nie ma prezentów, nie ma choinki, pozostała pustka, samotność i ogromna tęsknota. To nam zostało na święta.