Koloseum, Panteon, pizza, wino i pogodnie usposobieni Włosi – to Wieczne Miasto w oczach turystów. Dziury w drogach, wszechobecne śmieci i rosnąca przestępczość – to codzienność mieszkańców Rzymu. Niedawno wstrząsnęła nimi śmierć 16-letniej dziewczyny, zgwałconej i zamordowanej w centrum miasta przez grupę imigrantów z Afryki. "Tam jest po prostu niebezpiecznie" – mówi szef znanej rzymskiej restauracji, który postanowił wyjechać i zamieszkać z rodziną w Warszawie.
Po ponad 30 latach z Rzymem pożegnał się Nestor Grojewski, Polak z pochodzenia, właściciel słynnej rzymskiej restauracji CRU.DOP, szef kuchni, który gotował między innymi dla Martina Scorsese, Leonarda di Caprio i Cameron Diaz.
– Nie wygonił mnie kryzys, brak klientów czy problemy finansowe. Ja po prostu nie chciałem płacić podatków na rzecz tego miasta. Brak papieru toaletowego w szkole moich dzieci to naprawdę najmniejszy problem. Z dnia na dzień byłem coraz bardziej sfrustrowany i wreszcie podjąłem decyzję o wyprowadzce – opowiada w rozmowie z Magazynem TVN24.
Do Rzymu przyjechał wraz z rodziną z Bolesławca jako 12-latek. Skończył tam gimnazjum i szkołę hotelarską. Tajniki zawodu zdobywał w najlepszych hotelach i restauracjach, a ukoronowaniem jego kariery był okres dziewięciu miesięcy, podczas których gotował dla amerykańskiego reżysera Martina Scorsese podczas kręcenia przez niego "Gangów Nowego Jorku" w rzymskiej wytwórni Cinecittà. – Nasza współpraca szła jak po maśle. Na planie były czasem trudne dni, ale moja kuchnia łagodziła obyczaje, wprawiała Scorsese w stan relaksu i w dobry nastrój – wspomina Grojewski.
Już jako znany i szanowany we Włoszech szef kuchni otworzył własną restaurację, niedaleko wytwórni Cinecittà. CRU.DOP została później uznana przez portal Puntarella Rossa (jeden z najważniejszych serwisów gastronomicznych we Włoszech ) za najlepszą restaurację rybną w Rzymie. Pomimo ogromnego sukcesu zawodowego, w tym roku Nestor podjął trudną decyzję o przeprowadzce do Polski.
– Rzym staje się coraz większą katastrofą, tam nie ma przyszłości. Myślę przede wszystkich o moich dzieciach. Patrzę na Warszawę i podoba mi się to, że tu coś się dzieje, coś powstaje. W Rzymie powstają tylko kolejne dziury w drogach... I jeszcze kwestia bezpieczeństwa. Ostatnio odprowadzałem dzieci do szkoły i przedszkola. Przed nami na hulajnogach same na zajęcia jechały mniej więcej siedmiolatki. Aż zrobiłem zdjęcie i wysłałem koleżance. W Rzymie to nie do pomyślenia, tam nie puściłbym siedmiolatka nawet do sklepu za rogiem. To po prostu niebezpieczne – opowiada.
"Degradacja moralna i społeczna"
Dyskusję o bezpieczeństwie w Wiecznym Mieście, a w zasadzie o jego braku, wywołało niedawno zabójstwo 16-letniej Desirée. Dziewczyna została znaleziona martwa w centrum Rzymu, w budynku nielegalnie zajmowanym głównie przez handlarzy narkotyków. Jak stwierdzili lekarze, w dniu śmierci nastolatce podano heroinę i inne ciężkie substancje. Jak wykazało policyjne dochodzenie, Desirée straciła przytomność, po czym została zgwałcona przez grupę imigrantów z Gambii, Senegalu i Nigerii. Po wielogodzinnych torturach dziewczyna zmarła.
Ta tragedia była szeroko komentowana we włoskich mediach, a przy budynku, w którym znaleziono ciało Desirée, mieszkańcy Rzymu przez kilka dni składali kwiaty. Do zdarzenia odniósł się Antonio Tajani, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, który stwierdził, że to kolejny przykład "degradacji moralnej i społecznej w porzuconym Rzymie".
Porzuconym przez władze miasta, to miał na myśli Tajani, bo to właśnie one, zdaniem mieszkańców, były odpowiedzialne za tragedię. Burmistrz Virginia Raggi w reakcji ogłosiła zwiększenie liczby policyjnych patroli, a także wprowadzenie zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych po godzinie 21. Zmiany obejmują dzielnicę San Lorenzo, gdzie doszło do zbrodni. Mieszkańcom to jednak nie wystarcza.
- Pani burmistrz nie poradziła sobie z tą sytuacją. Nielegalni imigranci są całkowicie bezkarni, żyją w skupiskach pozbawionych kontroli ze strony państwa. Są miejsca, w które już nie chodzimy ze znajomymi wieczorami, bo najzwyczajniej w świecie się boimy - mówi Gianluca, student z rzymskiego uniwersytetu.
Rzymska mafia
Virginia Raggi poszła jednak krok dalej. Aby udowodnić swoją determinację w walce o porządek w mieście, postanowiła wypowiedzieć wojnę mafijnemu klanowi Casamonica, działającemu w Rzymie od ponad 30 lat.
Członkowie klanu są zamieszani między innymi w handel narkotykami i lichwę, choć oficjalnie działają w różnych legalnych sektorach – głównie w budownictwie, gastronomii i turystyce. Ich majątek oceniany jest na dziesiątki milionów euro. Lepiej nie stawać im na drodze. Włoscy śledczy ocenili, że ich metody działania są podobne są do tych, stosowanych przez najstarsze włoskie mafie. Niezapłacony haracz w najlepszym wypadku kończy się pobytem w szpitalu.
O klanie Casamonica zrobiło się głośno trzy lata temu, gdy zmarł jego przywódca. Trumnę z ciałem Vittoria Casamoniki wieziono ulicami Rzymu w karecie, przy dźwiękach muzyki z filmu "Ojciec chrzestny" i wśród płatków róż zrzucanych z helikoptera. Mieszkańcy miasta byli oburzeni tą manifestacją siły i arogancji.
- Nikt wcześniej nie stawał im na drodze. Jakiś czas temu na jaw wyszły zdjęcia z restauracji, na których widać jednego z byłych burmistrzów Rzymu i Luciana Casamonicę, blisko spokrewnionego z szefem klanu. Skoro burmistrz ich znał i jadał z nimi kolacje, to jak miał z nimi walczyć? – mówi Nestor Grojewski.
Kilka dni temu rozpoczęło się burzenie ośmiu nielegalnie zbudowanych willi, należących do klanu Casamonica. Operacji eksmisji i przygotowania domów do wyburzenia przyglądali się Virginia Raggi i wicepremier oraz szef MSW Matteo Salvini. Raggi na miejscu mówiła: "Dzisiaj jest historyczny dzień dla Rzymu i dla rzymian. Kładziemy kres bezprawiu i wysyłamy mocny sygnał do świata przestępczego i do klanu Casamonica (…) Po 30 latach przestępczości to koniec".
Obrazki znane z Neapolu
- Rzeczywiście, Raggi zrobiła coś, na co od lat nikt się nie zdecydował. Plus dla niej. Ale mógłbym długo wymieniać problemy, z którymi sobie nie poradziła, a z którymi my, mieszkańcy, borykamy się każdego dnia. My tu mamy śmieci na ulicach, wieczne problemy z komunikacją miejską, kolejki w urzędach. Wiesz, że od dwóch lat miasto nie podpisało kontraktu z firmą, która sprzątałaby gałęzie zalegające na ulicach po burzach i nawałnicach? Przyjeżdża straż miejska, obkleja to wszystko taśmą, zostawia kartkę, że jest niebezpiecznie i odjeżdża. Gwarantuję ci, że jak przyjedziesz następnym razem, te gałęzie nadal tu będą – mówi Massimiliano, mieszkaniec Rzymu, z którym rozmawiamy dzień po przejściu huraganu, w wyniku którego we Włoszech zginęło ponad 30 osób.
Gałęzie to jedno, ale większym problemem są wszechobecne na ulicach śmieci. Obrazki, które kojarzyły się wcześniej z Neapolem, teraz są codziennością mieszkańców stolicy.
- Im dalej od centrum, tym gorsza sytuacja – opowiada Beata Zajączkowska, dziennikarka od lat mieszkająca w Rzymie. - Generalnie jednak problem dotyczy całego miasta, bo "mafia śmieciowa" trzyma na wszystkim rękę i nigdy nie wiadomo, kiedy kontenery zostaną opróżnione. Nieraz z głównych ulic znikają dopiero, jak hałda śmieci zablokuje już chodnik lub ruch uliczny... Turystów szokuje widok Włochów wyrzucających na ulicy niedopałki, puszki, papiery, plastikowe kubki po kawie czy butelki. Rzymian to nie dziwi. To norma – dodaje Zajączkowska.
Bo burmistrz jest zła
Za taki stan rzeczy, według wielu rzymian, odpowiada właśnie burmistrz Raggi. Dlatego podczas niedawnego protestu pod hasłem "Rzym mówi dość!", kilkaset osób domagało się jej dymisji. Protestujący sprzeciwiali się degradacji miasta, w rękach trzymali miotły z przyczepionymi napisami: "Bardzo przydatny przedmiot, być może wciąż nieznany".
Rzymianie są tym bardziej rozczarowani, że jeszcze niedawno pokładali w 40-letniej obecnie Raggi wielkie nadzieje. Młoda, energiczna, nieuwikłana w polityczne układy – tak wyborcy widzieli pierwszą w historii kobietę, która przejęła stery w Wiecznym Mieście. Podczas wyborów samorządowych w 2016 roku, jako reprezentantka antysystemowego Ruchu Pięciu Gwiazd, uzyskała aż 67 proc. głosów.
Raggi zastała miasto w fatalnej kondycji finansowej. Szacowano, że dług Rzymu wynosił wówczas niemal 13 miliardów euro. To jego dwa roczne budżety. W mieście, poza śmieciami zalegającymi na ulicach, Raggi zastała też nieremontowane od lat jezdnie i coraz gorzej funkcjonujący transport. Po ponad dwóch latach nowych rządów w Rzymie nie zmieniło się nic.
"Dziury zawsze można wyminąć"
Jak miasto walczy z dziurami w jezdniach? Tam, gdzie jest ich najwięcej i mogą stanowić zagrożenie, stawia się znaki ograniczenia prędkości do 20 km/h.
- To nowa metoda władz Rzymu, by zabezpieczyć się przed roszczeniami kierowców za naderwane podwozia i inne straty – opowiada Beata Zajączkowska.
- "Widocznie jechał pan za szybko. Dziury zawsze można wyminąć" – to cytat z policjanta, wezwanego na miejsce zdarzenia. Jadący na motorynce chłopak dosłownie wpadł do dziury. Uratowało go to, że miał kask, i mimo wszystko nie jechał za szybko. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się wtedy, gdy zacznie padać. Woda zalewa ulice (bo przecież w tym kraju nikt nie czyści studzienek), tak że dziur nie widać. Miasto jest wtedy całkowicie zablokowane. Nie przejadą nawet służby ratunkowe - dodaje Zajączkowska.
Notorycznie zdarzają się też problemy z komunikacją miejską. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjedzie autobus. Zdarza się, że mieszkańcy czekają na przystanku 40 minut, a potem przyjeżdżają cztery autobusy o tym samym numerze. Kierowcy zdają się niczym nie przejmować.
Kiedy w maju tego roku w samym centrum miasta kolejny raz spłonął autobus, rzymianie w mediach społecznościowych pisali: "Rzym to jedyne miasto na świecie, w którym, gdy w centrum miasta eksploduje autobus, mieszkańcy od razu obwiniają operatora transportu, a nawet do głowy im nie przyjdzie, że to atak terrorystyczny". ATAC, czyli rzymski operator transportu, po każdym takim incydencie przeprowadza wewnętrzne dochodzenie, ale nic to nie daje. W nieoficjalnych rozmowach pracownicy firmy mówią, że przyczyna pożarów to wiekowa flota i jej fatalne utrzymanie.
– To są lata zaniedbań. ATAC to firma, która przez lata zatrudniała, zatrudniała, zatrudniała, a jednocześnie coraz mniej robiła. Przeznaczała więcej na pensje dla pracowników (kolegów, kuzynów itp.) niż na usługi. Nikt się o nic nie martwił. To myślenie na zasadzie - problemy będą mieli ci, którzy przyjdą po nas – opowiada Valentina Panattoni, rzymianka od pokoleń.
Winą nie obciąża jednak pani burmistrz. – Ja nie jestem zwolenniczką Ruchu Pięciu Gwiazd, ale uważam, że Raggi chce coś zrobić, tylko jest sama przeciwko wszystkim. Przeciwko mafii, która ma się tu dobrze, i tym, którzy chcieliby, żeby było tak, jak było. Trudno jest coś zmienić po latach zaniedbań. Akurat w przypadku autobusów wystarczyłby mały krok, żeby każdy płacił za swój bilet. Tymczasem kontrolerzy boją się wykonywać swoją pracę, bo zdarza się, że są atakowani przez imigrantów, z których część jeździ na gapę – dodaje Panattoni.
Wizyta w urzędzie? Za cztery miesiące
Jazda autobusem to niejedyny sport ekstremalny w stolicy Włoch. Zabawa zaczyna się, kiedy trzeba coś załatwić w urzędzie. – Na święta Bożego Narodzenia chcieliśmy zabrać naszą córeczkę do Paryża – opowiada dalej Valentina Panattoni. – Potrzebny jest dokument, żeby mogła wyjechać za granicę. Myślałam, że to formalność, a okazało się, że najpierw trzeba się umówić na wizytę w urzędzie... Termin wyznaczyli mi na marzec! I tak sobie myślę, że 20 lat temu, kiedy niby było gorzej, wystarczyło pójść do urzędu, wziąć numerek i poczekać na swoją kolej. Teraz są zapisy przez internet i kilkumiesięczny czas oczekiwania. Nie wiem, jak sobie radzą seniorzy... - zastanawia się Panattoni.
Tego wszystkiego turyści nie widzą. Nie muszą nic załatwiać w urzędach, po historycznym centrum poruszają się najczęściej na piechotę, a w okolicach najważniejszych zabytków śmieci raczej nie zalegają. Jedyne, na co w ostatnim czasie narzekają, to nagabujący ich migranci handlujący najróżniejszymi przedmiotami i nie reagujący na słowo "nie". To jednak niewielki kłopot w porównaniu z niesamowitymi widokami, wspaniałymi zabytkami i doskonałym jedzeniem. Pobyt turysty w Rzymie może być prawdziwym dolce vita. Życie mieszkańców na pewno nie.
– Dolce vita? To jest trzeci świat, a niby ma być stolicą kraju – mówi Valentina Panattoni i zaraz dodaje: – Ale to nadal jedna z najpiękniejszych stolic w Europie! Napisz też coś pozytywnego na koniec, przecież tak bardzo kochasz Rzym! I przyjedź tu jak najszybciej.
A na koniec żartuje, że gościnność rzymian to jedna z niewielu rzeczy, która nie ulega degradacji.