"Mak jest, ale bardzo drogi. Kogo stać będzie na strucle makowe? Kogo na świąteczny mak z łamańcami?" – pytała "Kobieta i Życie" w grudniu 1982 roku, nie kryjąc oburzenia. W sklepach brakowało bakalii, cukier sprzedawano na kartki, trudno było nawet o karpia. Codzienne PRL-owskie problemy z zaopatrzeniem, szczególnie uciążliwe przed Bożym Narodzeniem, na szczęście przegrywały z pomysłowością ówczesnych pań domu.
"Spacerowałem sobie po gołoledzi, ustępując miejsca rozpędzonym kobietom z siatkami. (...) Jedna z nich chwyciła za rękaw drugą, biegnącą w przeciwnym kierunku. O mało się obie nie przewróciły. 'Pani, gdzie pani kupiła tego szampana? Tydzień już biegam! – 'Tu, w spożywczaku, złociutka, rzucili trochę rumuńskiego, po sto pięćdziesiąt, niech pani zaraz leci, bo wyłapią!' I tamta popędziła z całych sił. Ruszyłem za nią, wiedziony dawnym nawykiem. Ostatnią butelkę wynosił dumnie pan Józef, gospodarz naszego wieżowca".
Jerzy Stefan Stawiński, "13 dni z życia emeryta. Dziennik Adama Bzowskiego (15.12.1979-27.12.1979)"
Druga połowa grudnia była szczególnie gorącym okresem. Gęstniały tłumy przed sklepami, wydłużały się zazwyczaj i tak długie listy kolejkowe, pocztą pantoflową przekazywano doniesienia z pierwszej, drugiej i trzeciej ręki o tym, gdzie rzucili karpie, śledzie albo niedostępne na co dzień pomarańcze. "Dziennik Telewizyjny" podawał nawet informacje o trasach i terminach dotarcia do polskich portów statków ze specjalnie na Boże Narodzenie sprowadzanymi cytrusami. Wiadomo było, że trafią tylko do sklepów w największych miastach i tylko nielicznym szczęściarzom uda się je kupić, ale wiadomości o nadpływających egzotycznych owocach rozpalały wyobraźnię Polaków.
Cytrusy były rarytasem w PRL, gdzie w miejsce kawy naturalnej wprowadzano zachwalaną z uwagi na jej ponoć prozdrowotne właściwości kawę zbożową, a czekoladę zastępowano wyrobami czekoladopodobnymi.
Braki w zaopatrzeniu były uciążliwe na co dzień, ale pod koniec roku stawały się prawdziwym problemem. Interwencyjnie wrzucane na rynek towary nie mogły zapełnić ani sklepowych półek, ani świątecznych stołów. A często tylko zwiększały frustrację "rozpędzonych kobiet z siatkami", jak pisał Jerzy Stefan Stawiński.
Przedmiotem pożądania były cytrusy. "W łódzkich sklepach uspołecznionych pojawią się wkrótce cenne owoce: cytryny i pomarańcze" – donosił "Ilustrowany Kurier Polski" 22 marca 1950 roku. "Owoce będą sprzedawane na sztuki i na wagę. Cena cytryn skalkulowana została na 800 zł za jeden kilogram, za pomarańcze dwa razy tyle" – precyzowano.
Problem w tym, że – jak pisał w książce "PRL na widelcu" historyk Błażej Brzostek – przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce w 1950 roku wynosiło 551 złotych.
Grzyby dla bogaczy, cukier dla bimbrowników
Poważnym utrudnieniem w zapełnieniu świątecznego stołu była oprócz wysokich cen również reglamentacja towarów. Kartki obowiązywały najpierw w samych początkach Polski Ludowej, odziedziczone po wojnie, i obejmowały wszystkie podstawowe produkty spożywcze wraz z artykułami codziennego użytku, jak mydło, zapałki czy nafta. Przetrwały do 1953 roku i powróciły na przełomie lat 70. i 80.
Ale problem dotyczył nie tylko towarów na kartki. "Grzyby – suszone – jeśli nie ma w domu z własnego zbierania – są tylko dla bogaczy i aż wstyd wymieniać cenę, jakiej żądają na warszawskich bazarach" – oburzała się "Kobieta i Życie" przed Bożym Narodzeniem w 1982 roku, kiedy system kartkowy kwitł, a gospodarka nabierała rozpędu, ale po równi pochyłej. "Mak jest, ale bardzo drogi. Kogo stać będzie na strucle makowe? Kogo na świąteczny mak z łamańcami?" – padały pytania, które z pewnością frapowały niejedną gospodynię. "O bakaliach – możemy sobie pomarzyć i opowiadać o nich pod świątecznym drzewkiem" – zwracano uwagę.
"Z jednym trzeba się zgodzić: tegoroczna Wigilia będzie skromniejsza niż dawniej, chociaż na pewno uda się w każdym domu zgromadzić owe tradycyjne 13 potraw. Bo jeśli policzymy wszystko oddzielnie: chleb, zupę, kompot, zakąskę, kapustę, ciasto, kartofle itp. – trzynaście dań się uzbiera" – komentował ironicznie tygodnik.
"Prawo selekcji" i "prawo improwizacji"
Utyskiwania te nie trafiały w próżnię. "Kobietę i Życie" w 1977 roku drukowano w nakładzie 700 tys. egzemplarzy. Nieco bardziej popularna od niej "Przyjaciółka", również tygodnik, w tym czasie osiągała imponujący nakład 2 mln egzemplarzy.
W obliczu permanentnych niedoborów i pustych półek sklepowych problemem okazywało się nawet kupienie karpia, którego zgodnie z popularyzowanym w PRL-u zwyczajem kulinarnym nie mogło zabraknąć na święta. Co ciekawe, tłumione w oficjalnym przekazie medialnym wyrazy niezadowolenia i narzekania na braki w zaopatrzeniu udawało się uchwycić w prasie kobiecej. "Kobieta i Życie" pisała na przykład w numerze z 15 grudnia 1982 roku w artykule poświęconym hodowlom rybnym, że "polski karp pływa w mętnej wodzie", a "jego życiem hodowlanym (...) rządzi prawo selekcji". "(...) Życiem producentów rządzi prawo improwizacji" – zauważano przy tym z przekąsem, pozwalając sobie jednocześnie na cierpką uwagę pod adresem rządzących: "I będzie to tak kulało dopóty, dopóki nie uporządkujemy gospodarki wodnej, nie wyposażymy hodowców w potrzebny sprzęt, który zrekompensuje brak ludzi, dopóki nie zbudujemy magazynów rybnych, dopóki producentom nie zacznie się opłacać inwestowanie w biznes".
"Obecny okres przedświąteczny będzie okazją, żeby, jak co roku, przyjrzeć się dystrybucji" – dodawał tygodnik. "Produkcja karpia – jak nas zapewniano – jest w tym roku dość wysoka – 12.000 ton. Do tego biuro handlowe Rybex sprowadzi jeszcze dodatkowo mrożonego karpia z Jugosławii i Węgier. Czy te importowane, nietanie mrożonki będą zalegać sklepowe lady jak w ubiegłym roku, podczas gdy np: rzeszowskie gospodarstwo rybne będzie mieć problemy ze zbytem świeżej ryby?” – zastanawiano się.
Wymownym dowodem na kłopoty, z jakimi musiała borykać się socjalistyczna gospodarka i próbujące sobie w niej radzić panie domu, były podane kilka stron dalej przepisy na świąteczne dania. Karpia polecano zastępować w nich rybami morskimi.
Barszcz z rurą i wariacje na temat kaszanki
Ryby z połowów dalekomorskich, także importowane, miały ratować nie tylko świąteczne stoły. Pod koniec lat 70. XX wieku próbowano zastępować nimi tradycyjne wędliny. Zdecydowano się nawet na wprowadzenie do sklepów mięsnych kiełbas z kryla – małego skorupiaka żyjącego w zimnych oceanach. Ale ten przysmak fok, wielorybów i morskiego ptactwa nie podbił polskich stołów. Polakom nie odpowiadał specyficzny smak wędliny z owoców morza. Problemem okazała się też jej krótka przydatność do spożycia. Kiełbasa z kryla bardzo szybko się psuła. Żartowano, że to najprawdziwsza kiełbasa robotniczo-chłopska, bo rano jest czerwona, a wieczorem zielona.
"Przyjaciółka" w numerze z końca grudnia 1984 roku zachwalała za to przepis na "barszcz z rurą". Rura to kość wieprzowa ze szpikiem, a ponieważ specjał ten miał być atrakcją świątecznego i karnawałowego stołu, polecano "wzmocnić go" kilkoma żeberkami wieprzowymi i zagęścić mąką roztartą z wygotowanym szpikiem. Z kolei w "Kobiecie i Życiu" można było znaleźć podpowiedzi, w jaki sposób warto urozmaicić monotonię kaszanki. "Myliłby się ten, kto by sądził, że kaszankę podać można jedynie do chleba czy do kiszonej kapusty obsmażoną w tłuszczu na rumiano. Przyrządzić z niej można wiele różnorodnych dań, które wzbogacone świeżą zawsze inną surówką można na pewno wpisać w rejestr codziennych obiadów" – pisano, dorzucając przepisy na kotleciki z kaszanki, pierożki z farszem kaszankowym i kaszankę przygotowywaną w pikantnym cieście.
Na problemy ze zdobyciem podstawowych produktów czasopisma kobiece odpowiadały, lansując na przykład modę na posiłki jednodaniowe.
"Nie wszyscy kochają zupy, wystarczy więc zrobić jedno solidne danie i już mamy obiad. Czasem dobra jest sama bardziej kaloryczna zupa" – przekonywała "Przyjaciółka" w wybiegającym już w karnawał numerze z 5 stycznia 1984 roku. Wyjaśniała także, że aby przeprowadzić właściwy dobór "produktów dostarczających wszystkich niezbędnych składników pokarmowych", a zarazem "bogatych w najtańszy składnik energetyczny, czyli skrobię, wybrać można jeden czy dwa, które będą składnikami objętościowymi. Na przykład makaron, ziemniaki, kaszę gryczaną czy jęczmienną, ryż".
"Uzupełnieniem energetycznym są tłuszcze dodawane do potrawy dla podniesienia jej smaku, do obsmażania mięsa, albo zagęszczenia potrawy zasmażką" – tłumaczył tygodnik w artykule pod tytułem "Obiad z jednego garnka".
Zaklinanie rzeczywistości
Święta jednak zupełnie zmieniały podejście do jadłospisu i do przepisów drukowanych w czasopismach kobiecych. Miało być kalorycznie, bogato, obficie, co w zderzeniu z realiami socjalistycznego handlu mogło prowadzić do frustracji. Dlatego liczyła się indywidualna zaradność. Problemy ze zdobyciem wędlin na świąteczny stół rekompensowano, kupując na przykład mięso na wsi, bezpośrednio od hodowców zwierząt. Tym, którzy nie mieli ani znajomości, ani rodziny na prowincji, pozostawało czekać na dostawy lepszego mięsa czy importowanych cytrusów na półki sklepowe. Niestety, często okazywało się, że było to oczekiwanie bezowocne.
Niektóre magazyny kobiece zdawały się tych problemów nie zauważać. Zwłaszcza wydawane przed rokiem 1970. Na przykład kierowany do młodzieży wiejskiej tygodnik "Nowa Wieś" w numerze bożonarodzeniowym z 20 grudnia 1964 roku podawał informację o sukcesie polskiej drużyny na organizowanej co cztery lata Międzynarodowej Wystawie Sztuki Kulinarnej we Frankfurcie nad Menem. Nasza ekipa w rywalizacji z innymi zagranicznymi reprezentacjami zdobyła złoty medal. "Najwięcej pochwał zebrał zając w śmietanie, kaczka z jabłkami, sandacz po polsku i nasz tradycyjny, wszędzie sławny bigos. Za każdą z tych czterech potraw przyznano złoty medal, cały zespół otrzymał również złoty medal oraz "Srebrny Półmisek", jako dodatkową nagrodę honorową" – donosiła z dumą "Nowa Wieś".
Autorka artykułu zamieściła również zwycięskie przepisy na kaczkę z jabłkami, sandacza po polsku podawanego z jajkami oraz zająca w śmietanie, aby "nasze Czytelniczki mogły w święta uraczyć podniebienia swych bliskich tym, co międzynarodowym smakoszom dało 'niebo w gębie'". Nie wyjaśniała jednak, skąd czytelniczki miałyby wziąć zająca albo sandacza.
Takie zaklinanie rzeczywistości nie miałoby jednak szans sprawdzić się na co dzień. Dlatego obok bogatych przepisów świątecznych można było znaleźć w czasopismach propozycje "normalnych" dań i przekąsek. Przepisy te pokazywały, jak wyglądała polska przeciętność w kuchni. Na przykład zestaw z "Kobiety i Życia" z 16 grudnia 1962 roku zwracał uwagę pomysłem na "tanie grzanki" (przyrządzone na bazie jednej bułki barowej posmarowanej margaryną "Palma" z dodatkiem plasterka kiełbasy zwyczajnej i sera) czy przepis na domowy budyń z ryżu i kakao.
Bardziej realistyczne od dań z sandacza czy zająca w śmietanie wydawać się mogły także przepisy zamieszczone w "Nowej Wsi" z połowy grudnia 1964 roku. Autor artykułu "Ryba inaczej" polecał przygotowanie trzech rodzajów potraw z karpia – od najprostszego - smażonego, przez gotowanego w wywarze z warzyw, aż po "karpia po francusku" - przyrządzonego w sosie z czerwonego wina. "Przyjaciółka" w numerze z 27 grudnia 1984 roku z kolei pytała znane kobiety o ich ulubione świąteczne potrawy. Mistrzyni olimpijska Irena Szewińska polecała "ciasteczka cukiereczki" z płatków owsianych, kakao, masła roślinnego i mleka. Aktorka Lidia Korsakówna – zapamiętana między innymi dzięki roli Hanki Ruczaj z filmu "Przygoda na Mariensztacie” z roku 1953 – dzieliła się przepisem na schab po cygańsku, fotografka Zofia Nasierowska wyjaśniała, jak zrobić "błyskawiczną szarlotkę", a minister handlu wewnętrznego i usług Anna Kędzierska przybliżała tajniki uzyskania idealnego "placka śliwkowego świątecznego".
A co, jeśli pani domu, za nic mając "przejściowe” - jak przekonywały władze - trudności z zaopatrzeniem sklepów w prawdziwy miód, zamarzyłaby o podaniu na świąteczny stół piernika? Pomocy mogła szukać w "Przyjaciółce" z 25 grudnia 1977 roku, gdzie zaprezentowano przepis na piernik na bazie miodu sztucznego. O krok dalej szła "Kobieta i Życie" z 15 grudnia 1982 roku, która podpowiadała, jak zrobić korzenny piernik bez dodatku miodu albo pieczeń bez mięsa, używając w jego zastępstwie gotowanych jaj.
Zabawa bez "zalewania się w pestkę"
Pisma kobiece z czasów PRL i obecne mają jedną ciekawą, wspólną cechę. Chodzi mianowicie o próbę lansowania wśród swoich czytelniczek i czytelników określonych postaw społecznych i zachowań.
"Przyjaciółka" w humorystycznym opowiadaniu otwierającym numer z 20 grudnia 1984 roku przedstawiała perypetie pana próbującego pod nieobecność żony przygotować z synem wigilijną kolację. Próby te kończyły się kompletną katastrofą, co miało podkreślać niezastąpioną rolę kobiety jako organizatorki uroczystości rodzinnych. "Do tej pory co roku wigilię przygotowywała moja Basia. I to jak przygotowywała" – zachwala żonę bohater opowiadania pod tytułem "Ci wspaniali mężczyźni przy szalejących rondlach".
"Nowa Wieś" z 20 grudnia 1964 roku pisała o nadchodzącym, tradycyjnym "dwudniowym (co najmniej) obżarstwie", zauważając jednocześnie, że na świątecznych stołach pojawia się mniej potraw niż zwykle. Ciekawe jest to, że przyczyn upatrywała nie w powiększającej się biedzie i kłopotach z zaopatrzeniem. Według redaktorów "Nowej Wsi" był to dowód na zwiększającą się zamożność społeczeństwa. "Dzisiaj – zauważcie – chociaż poziom życia niepomiernie wzrósł, o wiele mniej szykuje się na święta ciast, mięs i innych przysmaków. To samo zresztą ma miejsce i w mieście. A dlatego właśnie, że po prostu codziennie jadamy nieźle i nie jesteśmy już tak złaknieni czegoś dobrego" – przekonywał tygodnik. Zwracał przy tym uwagę na inny problem.
"Z pewnym wszakże obyczajem, co prawda nie tylko świątecznym, ale szczególnie nasilającym się w okresie świąt, powinniście zdecydowanie walczyć, a mianowicie – z opilstwem" – zaznaczano, apelując jednocześnie do młodych: "Pokażcie swemu otoczeniu, że można się dobrze i wesoło bawić bez 'zalewania się w pestkę' i bez pijackiej 'rozróby'".
Święty Mikołaj i jego pomocnicy
Dwóch Świętych Mikołajów w pasażu za Domami Towarowymi w Warszawie, rok 1976
Święty Mikołaj w Centralnym Domu Towarowym w Warszawie w 1968 roku
Boże Narodzenie w PRL. Skromna choinka i skromne święta
Boże Narodzenie w PRL. Witryna sklepu z dekoracjami świątecznymi
Samochód z bagażnikiem dachowym okazywał się nieoceniony, kiedy trzeba było przetransportować choinkę
Łatwiej było zdobyć choinkę niż specjały na świąteczny stół
W poszukiwaniu produktów na świąteczny stół
Boże Narodzenie w PRL. Świąteczna dekoracja w jednym ze sklepów
Karpie w sklepie rybnym. Potraw z karpia nie mogło zabraknąć na wigilijnym stole
Choinka i prezenty, największe świąteczne atrakcje
Choinka i prezenty, największe świąteczne atrakcje
"Kobieta i Życie", 15 grudnia 1982 roku
"Przyjaciółka", 18 grudnia 1977 roku
Problem ponadczasowy. Jak starano się mu zaradzić w czasach PRL?
"Kobieta i Życie", 16 grudnia 1964 roku
"Przyjaciółka", 27 grudnia 1984 roku
Kartki żywnościowe z czasów PRL
Promowano również wielopokoleniowe imprezy, jednoczące członków rodziny przy stole. "Nowa Wieś" z 20 grudnia 1970 roku w rubryce "Tylko dla dziewcząt" polecała na przykład skorzystać z dawnych przepisów teściowej i przyrządzić na przykład tradycyjną siemieniatkę, czyli potrawę z rozgotowanego siemienia lnianego, czy marengi – ciasteczka z ubitych kurzych białek zmieszanych z mąką ziemniaczaną i cukrem.
A jeśli już wypadało sięgnąć po coś mocniejszego, to właśnie po to, by ująć zaproszoną na świąteczny obiad teściową. Wiesław Kot w książce "PRL od kuchni" przytoczył fragment artykułu poradnikowego z "Kobiety i Życia", w którym podpowiadano, jak w takiej sytuacji przełamać te "pierwsze lody".
"Gdy po raz pierwszy przyjmujemy u siebie teściową, mamy tremę jak przed najtrudniejszym egzaminem. Czy aby wszystko będzie tak, jak trzeba, czy będzie smakowało, czy utrafimy w upodobania naszego gościa? A zatem proponujemy: gdy gość przychodzi zmarznięty – można podać małą kamionkową filiżankę grzanego czerwonego wina ze słonymi paluszkami lub kostkami dobrego sera" - pisał tygodnik. Wobec takiego przyjęcia nawet piernik bez miodu stawał się słodszy.