W 2017 roku Zachód się nie rozpadł. Nie doszło do demontażu Paktu Północnoatlantyckiego ani drugiej Jałty. Nowy amerykański prezydent nie podzielił z Władimirem Putinem świata na strefy wpływów i nie odsprzedał Moskwie Europy Środkowo-Wschodniej. Jednak bilans pierwszego roku prezydentury trudno jednoznacznie uznać za pozytywny.
20 stycznia minie dokładnie rok, od kiedy za słynnym biurkiem w Gabinecie Owalnym zasiadł republikanin - Donald Trump. Miliarder z Nowego Jorku wygrał wybory prezydenckie dość niespodziewanie, nie posiadając politycznego dorobku i doświadczenia. Stanął na czele największego mocarstwa, mimo niesprzyjających sondaży i per saldo mniejszej liczby zebranych głosów w niż jego rywalka - Hillary Clinton. Stało się to możliwe, gdyż skomplikowany dwustopniowy system wyborczy, panujący w Stanach Zjednoczonych, nie liczy głosów bezpośrednich, lecz elektorskie poszczególnych stanów.
Dekretowe rządy
Po roku rządów poparcie Amerykanów dla głowy państwa jest bardzo niskie. Według listopadowego sondażu CNN, deklaruje je zaledwie 36 proc. społeczeństwa, co daje najgorszy wynik od czasu, kiedy prowadzone są tego typu badania. Obecnego gospodarza Białego Domu krytykuje również społeczność międzynarodowa. Dzieje się tak, mimo że nie zdążył zrealizować najbardziej kontrowersyjnych zapowiedzi takich jak odesłanie do krajów pochodzenia 11 mln nielegalnych imigrantów czy budowy muru na granicy z Meksykiem.
Trump jednak nie przejmuje się krytyką. Jest skonfliktowany z Kongresem, zarówno z wieloma republikanami, którzy teoretycznie powinni stanowić prezydenckie zaplecze polityczne, jak i kongresmenami z Partii Demokratycznej. Za główny cel początku prezydentury Trump postawił sobie przekreślenie dziedzictwa prezydentury Baracka Obamy. Dotychczas unieważnił już ponad 800 dekretów poprzednika i jeszcze wcześniejszych prezydentów. Podpisał też 50 nowych rozporządzeń.
Pierwszy dokument dotyczył tzw. Obamacare, czyli reformy ubezpieczeń zdrowotnych wprowadzonej przez poprzednika. Trump już w kampanii wyborczej obiecywał zniesienie powszechnych ubezpieczeń i zastąpienie ich nowym systemem. Ustawa wprowadzająca system oparty na zasadach rynkowych nie uzyskała jednak poparcia całej partii republikańskiej. Konserwatyści twierdzili, że nie przywraca ona mechanizmów wolnego rynku, a przedstawiciele umiarkowanego skrzydła narzekali, że odbiera Amerykanom zbyt wiele przywilejów. W efekcie projekt nie trafił nawet pod głosowanie i nie wiadomo, jaka będzie przyszłość ustawy.
Mur, marzyciele i miasta sanktuaria
Kolejne dekrety prezydenckie dotyczyły uszczelnienia granic zewnętrznych Stanów Zjednoczonych i zwiększenia bezpieczeństwa wewnętrznego. Donald Trump wielokrotnie zmieniał zdanie w kwestii nielegalnych imigrantów. W kampanii wyborczej chciał najpierw deportować wszystkich bezprawnie przebywających w USA, czyli ok. 11 mln ludzi. Potem zapowiedział, że usunięci zostaną "tylko przestępcy", inni natomiast nielegalni imigranci będą musieli wyjechać z USA i ponownie ubiegać się o wizy, by móc powrócić. Najbardziej kontrowersyjnym pomysłem jest deportacja tzw. marzycieli. Trump wywołał nim niepokój wśród 800 tys. młodych ludzi, urodzonych po za Stanami Zjednoczonymi. "Dreamersi" trafili do USA nielegalnie w młodym wieku. Kulturowo i mentalnie są Amerykanami, nie posiadają jednak dokumentów. Ich sytuację uregulował w pewnym sensie Barack Obama, legalizując pobyt prezydenckim rozporządzeniem. Trump dążył do unieważnienia decyzji poprzednika, natrafił jednak na opór tzw. miast sanktuariów. Te, odmawiając wydawania list nielegalnych imigrantów, usłyszały w odpowiedzi groźbę wstrzymania wypłat z federalnych funduszy. Ostatecznie rozporządzenie Obamy zostało uchylone we wrześniu. Kongres ma pół roku na wypracowanie alternatywnego rozwiązania.
Głośny projekt budowy ogrodzenia na granicy z Meksykiem, który miałby powstrzymać napływ do USA "złych wyrostków", również napotyka na przeszkody. Koszty budowy 3,5 tys. km muru oscylują w przedziale od 15 do 25 mld USD, choć w czasie kampanii wyborczej Trump pokazywał kosztorysy opiewające na 8 mld USD. Dodatkowo biznesmen obiecywał, że koszty budowy pokryje Meksyk. W sierpniu dziennik "Washington Post" opublikował jednak protokół rozmowy Trumpa ze swoim meksykańskim odpowiednikiem, w której prezydent USA przyjął do wiadomości, iż Meksykanie nie zapłacą za mur. Demokraci, podobnie jak część republikanów, sprzeciwiają się przyznaniu funduszy na jego budowę twierdząc, że jest to marnotrawstwo pieniędzy. Tak więc realizacja projektu zatrzymała się na budowie prototypów muru w okolicach San Diego.
Ivanka & Jared
Osuszyć bagno (drain the swamp) to jedno z głównych haseł wyborczych Trumpa, skierowanego przeciwko waszyngtońskiemu establishmentowi. Miliarder chciał tym samym uzdrowić życie polityczne w USA, uniezależniając polityków od potężnych grup nacisku. Budując swój gabinet, Trump sięgnął jednak po milionerów reprezentujących wielki biznes. Kontrolę nad swoim imperium przekazał synom.
Przy ojcu stoi córka Ivanka wraz ze swoim mężem Jaredem Kishnerem. Oboje pełnią ważne role w prezydenckiej administracji - Ivanka jest doradcą i asystentką prezydenta, czasem zastępując pierwszą damę Melanię. Prezydent powierza córce znaczną część swoich obowiązków. Na sesji roboczej szczytu G20 w Hamburgu zastąpiła prezydenta, gdy ten brał udział w spotkaniach bilateralnych. Jared - nowojorski deweloper - pełni natomiast funkcję starszego doradcy. Jest szarą eminencją Białego Domu i bierze czynny udział w kształtowaniu władzy. Ma ostateczne zdanie w wielu kwestiach, również personalnych. Prezydencki zięć doradza też m.in. w kwestiach Bliskiego Wschodu. Do niego należy nadzór nad rokowaniami izraelsko-palestyńskimi. Niewykluczone, iż to on miał największy wpływ na problematyczną decyzję o uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela.
Russiangate
Trudną do wyjaśnienia kwestią jest wielokrotnie podnoszona sprawa związków Trumpa i jego otoczenia z Rosją. Już w styczniu agencje wywiadu USA orzekły, że Moskwa ingerowała w przebieg wyborów prezydenckich w 2016 roku, próbując pomóc Donaldowi Trumpowi pokonać Hillary Clinton. Rosjanie mieli rozprzestrzeniać w mediach społecznościowych informacje dyskredytujące Clinton i jej kampanię oraz zhakować serwer Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej. Dzisiaj nie można stwierdzić jednoznacznie, czy Trump był świadomy zaangażowania Kremla w jego kampanię i na ile był włączony we współpracę z Rosjanami. Powiązania z Moskwą badają cztery komisje Kongresu, które prowadzą dochodzenia w tej sprawie. Niezależnie toczy się także śledztwo kryminalne. Nadzoruje je specjalnie powołany prokurator - Robert Mueller.
Przełomem w wyjaśnieniu procederu była decyzja Mike'a Flynna, by przyznać się do celowego i świadomego składania fałszywych zeznań agentom FBI. Były doradca Trumpa tym samym zgodził się na pełną współpracę z Muellerem. Co ta współpraca przyniesie, jest przedmiotem spekulacji.
Na cenzurowanym jest Paul Manafort – były szef kampanii prezydenckiej. Trump zwolnił go, gdy pojawiły się raporty wskazujące, że otrzymał on ponad 12 milionów dolarów od byłego ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Manafortowi, który działał razem ze swoim współpracownikiem Rickiem Gatesem, postawiono 12 zarzutów. Są to m.in.: spiskowanie przeciwko USA, brak rejestracji jako lobbystów na rzecz kraju zewnętrznego, składanie nieprawdziwych oświadczeń i pranie brudnych pieniędzy w celu ukrycia dochodów uzyskanych w latach 2006-16.
Inną czarną chmurą nad otoczeniem Trumpa jest przyznanie się George'a Papadopoulosa do składania fałszywych zeznań przed FBI. Prawnik zajmujący się zagadnieniami międzynarodowego rynku energetycznego od marca 2016 roku wchodził w skład ekipy doradców wspierających kampanię Trumpa i spotykał się z "profesorem z Londynu" - byłym maltańskim dyplomatą Josephem Mifsudem mającym dobre kontakty z przedstawicielami rosyjskiego rządu. Prawnikowi grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności.
"America First"
Donald Trump zapowiadał głęboką zmianę w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, która ma być oparta na zasadzie "America First". Zakłada ona przede wszystkim ochronę terytorium USA i ich granic, odbudowę amerykańskich sił zbrojnych, zagraniczną projekcję siły oraz kładzenie nacisku w relacjach handlowych na korzyści płynące z nich dla samych Amerykanów. Polityka w wydaniu obecnej administracji jest jednak niespójna. Trump skupił się głównie na krytykowaniu decyzji poprzednika np. w sprawie otwarcia się na Iran i Kubę. Na drugi, a nawet trzeci plan zeszły takie zagadnienia jak globalne ocieplenie, międzynarodowe układy handlowe oraz szerzenie demokracji i amerykańskich ideałów na świecie. Trump wycofał USA z umowy o wolnym handlu TPP (reguluje zasady handlu, zawarta w 2015 roku przez dwanaście krajów regionu Azji i Pacyfiku), zdecydował o odstąpieniu USA z konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu. Za główny cel prezydent wyznaczył sobie pokonanie tzw. Państwa Islamskiego. - Zaraz po objęciu urzędu poproszę moich generałów o przedstawienie w ciągu 30 dni planu, jak pokonać i zniszczyć ISIS – oświadczył Trump 7 września 2016 r. na wiecu w Filadelfii.
Amerykanie istotnie odnieśli sukces w walkach na Bliskim Wschodzie, kiedy wspierana przez nich koalicja kurdyjsko-arabska (SDF) odbiła z rąk dżihadystów Rakkę. Amerykański prezydent musiał jednak pogodzić się z faktem, tak jak pogodził się z tym faktem Barack Obama, iż odkąd w 2015 roku na Bliski Wschód wkroczyła Rosja, Waszyngton przestał tam odgrywać kluczową rolę. Amerykanie nie mają już ambicji odzyskania utraconej pozycji, ich celem jest wyłącznie pokonanie IS, przy milczącej zgodzie na utrzymanie się przy władzy syryjskiego prezydenta – Baszara el Asada.
Oddając Putinowi inicjatywę w sprawie Syrii, Amerykanie z niepokojem zaobserwowali wzrost wpływów Teheranu. Iran, chcąc budować swoją pozycję w regionie, finansuje oddziały, które wspierają rosyjskie naloty i wygrywają wojnę dla Asada. Trump w odróżnieniu od Obamy dąży do konfrontacji z Teheranem, trzymając bezwzględnie stronę Izraela i Arabii Saudyjskiej. Tel Awiw i Rijad lobbują więc za wycofaniem się USA z porozumienia atomowego z Iranem, które Trump wielokrotnie krytykował, podkreślał konieczność jego "udoskonalenia", nie wykluczając zerwania.
Źli Niemcy i dobrzy Francuzi
Europa opowiada się przeciwko zmianom w porozumieniu nuklearnym. Prezydent USA jednak nie przywiązuje tak wielkiej wagi do relacji z przywódcami europejskimi, jak jego poprzednik. Większość zachodnioeuropejskich przywódców podchodzi do administracji Trumpa z wyraźną rezerwą. Obie strony cechują rozbieżne wizje światowego porządku. Pojawiają się różnice zdań w bardzo wielu kwestiach, począwszy od ochrony klimatu, a kończąc na polityce względem uchodźców. Najwyraźniej widać to w wypowiedziach Angeli Merkel i niemieckich polityków. Dużo lepiej układają się relacje Trumpa z Emmanuelem Macronem. Francuski prezydent, próbując objąć nieformalne przywództwo nad Unią, by zwiększyć swoją pozycję, potrzebuje również dobrych kontaktów z USA.
Mimo ostrej krytyki europejskich członków NATO za niewystarczające wydatki obronne, a także sugestii, iż amerykańskie przywiązanie do Paktu Północnoatlantyckiego może być warunkowe, Trump podtrzymał decyzje Obamy dotyczące zwiększenia obecności sił USA w Europie, w tym o przerzuceniu ciężkiej brygady pancernej na wschodnią flankę NATO. Europejczycy mieli do niego żal, iż odwiedzając w maju kwaterę generalną Paktu Północnoatlantyckiego w Brukseli, nie potwierdził gwarancji sojuszniczych, wynikających z punktu 5 Traktatu NATO. Zrobił to podczas lipcowej wizyty w Warszawie i nic nie wskazuje na to, by Waszyngton miał nie dotrzymać zobowiązań sojuszniczych. Polska należy do nielicznego grona krajów, których relacje z Waszyngtonem nie uległy pogorszeniu. Trump zdecydował się podkreślić znaczenie Warszawy i Europy Środkowo-Wschodniej na szczycie Inicjatywy Trójmorza, na którym promował import amerykańskiego LNG do Europy oraz wskazał na Moskwę jako źródło destabilizacji. Dla podkreślenia tej ostatniej uwagi Waszyngton w ostatnich dniach roku podjął decyzję o dozbrojeniu Ukrainy w broń śmiercionośną.
Wizyta Donalda Trumpa w Polsce »
Koniec "strategicznej cierpliwości"
Głównymi wyzwaniami dla Trumpa w Azji Wschodniej okazały się rosnące zagrożenie ze strony północnokoreańskiego reżimu i utrzymanie dominacji amerykańskiej w regionie, gdzie coraz mocniejszą pozycję zyskują Chiny. USA zaczynają akceptować fakt, iż Pekin staje się asertywnym graczem i pozwala sobie na coraz śmielsze poczynania. Takim ruchem jest np. budowa sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, wbrew wyrokowi międzynarodowego trybunału. Mimo ostrej retoryki w ostatnim roku doszło do polepszenia relacji między oboma krajami. Zbliżenie to wpłynęło pośrednio na wsparcie Państwa Środka we wdrażaniu sankcji ONZ na Koreę Północną
Waszyngton ogłosił zakończenie dotychczasowej polityki "strategicznej cierpliwości" wobec Pjongjangu i rozpoczął starania o zaostrzenie sankcji ONZ, uzyskując poparcie Rady Bezpieczeństwa i społeczności międzynarodowej. Jednocześnie USA rozmieściły w Korei Południowej dodatkowe systemy przeciwrakietowe THAAD i przeprowadziły dodatkowe ćwiczenia w regionie. Działania te kontrastowały jednak z agresywnym językiem wypowiedziami Trumpa w mediach społecznościowych, eskalującymi dodatkowo napięcie. W dodatku otoczenie prezydenta charakteryzuje rozdźwięk w stosunku do relacji z Koreą. Sekretarz stanu Rex Tillerson jako bardziej ugodowy polityk sugeruje możliwość rozpoczęcia negocjacji z reżimem bez warunków wstępnych. Takie podejście stanowczo wyklucza Donald Trump.
Dwugłos i niezdecydowanie w sprawie Korei nie jest niczym nadzwyczajnym w tej prezydenckiej kadencji, właściwie może być w nawet pewnym sensie jej symbolem. Rok po objęciu władzy przez Donalda Trumpa Stany Zjednoczone są bowiem głębiej podzielone niż kiedykolwiek.
Marcin Rychły