Mówienie, że reforma sądownictwa opiera się na rozwiązaniach europejskich jest nieprawdą. Nie da się powycinać różnych, wyrwanych z kontekstu, zapisów i złożyć w jedną potworną całość. Tylko że nasi rządzący żyją w równoległej rzeczywistości prawnej. Alternatywnej w stosunku do całego świata, do wszystkich liczących się ekspertyz, opinii i analiz, wszystkich oświadczeń, uchwał i stanowisk. Dla Magazynu TVN24 pisze mecenas Michał Wawrykiewicz, współzałożyciel Inicjatywy Wolne Sądy.
Kilka dni temu gościła w Polsce Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, odpowiedzialna za kwestie praworządności. Ekipa ministra sprawiedliwości, odpowiedzialnego w głównej mierze za tak zwaną reformę wymiaru sprawiedliwości, usiadła z unijną komisarz twarzą w twarz, by odpowiedzieć osobiście na zarzuty Komisji odnośnie łamania praworządności, a ściślej ujmując, braku gwarancji dla poszanowania w Polsce tak zwanej zasady skutecznej ochrony sądowej, jednej z podstawowych reguł wynikających z prawa Unii Europejskiej. Po spotkaniu najwyraźniej zadowolony z siebie minister Ziobro zakomunikował dziennikarzom, że zaproponował wiceprzewodniczącej Jourovej kompromis. Kompromis polegający na tym, że Polska mogłaby zaimplementować system wyboru sędziów obowiązujący w Niemczech.
Tym samym pokazał Komisji Europejskiej, jak bardzo ją lekceważy, składając niepoważne deklaracje w rozmowach na tak wysokim szczeblu. Unijna komisarz szybko odpowiedziała podczas swojego briefingu, że nie postrzega propozycji polskiego ministra jako jakikolwiek kompromis. O wzajemnych relacjach pomiędzy wiceprzewodniczącą KE a ministrem sprawiedliwości bardzo wiele mówią zdjęcia z ich spotkania. Sztuczne uśmiechy ministerialnej drużyny i mocno zdystansowana mina Very Jourovej.
Po co Jourova poszła na prawo
Unijna komisarz poszła na studia prawnicze po tym, gdy w 2006 roku spędziła ponad miesiąc w areszcie w związku z postawionymi jej zarzutami korupcyjnymi. Pełniła wówczas funkcję wiceministra rozwoju regionalnego w czeskim rządzie. Oskarżenia okazały się bezpodstawne, ale sytuacja, z jaką się musiała zmierzyć, oraz gorzkie doświadczenia z niesłusznego pozbawienia wolności odcisnęły na niej piętno, uczuliły przyszłą wiceszefową Komisji na sprawy praworządności i ochrony praw człowieka. Do tego Czeszka wychowała się za żelazną kurtyną i doskonale rozumie mechanizmy zniewolenia społeczeństwa, ograniczania wolności i skupienia władzy w jednym ośrodku decyzyjnym. Myślę, że doskonale rozumie, dlaczego Komisja Wenecka jeszcze w 2017 roku porównywała procedowane wówczas zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości do modelu sowieckiego. Jourova pamięta z wczesnego dzieciństwa czołgi na czeskich ulicach.
Rząd Morawieckiego oczekiwał z pewnością, że po nastaniu nowej Komisji Europejskiej, odsunięciu od spraw praworządności znienawidzonego, charyzmatycznego Fransa Timmermansa i zastąpieniu go z pozoru mało energiczną Czeszką, wszystko potoczy się dla rządzących gładko. To znaczy, że Komisja przestanie interweniować w sprawie destrukcyjnych zmian w polskim sądownictwie i ekipa ministra Ziobry, wspierana sejmową maszynką do głosowania, będzie mogła spokojnie dokończyć dzieło przejęcia kontroli nad polskimi sądami. Jestem przekonany, obserwując poczynania Jourovej, że bardzo się pomylili. Komisja Europejska, zgodnie z art. 17 traktatu o Unii Europejskiej, pełni rolę strażniczki unijnych traktatów. To jest jej podstawowa rola. Musi pilnować przestrzegania przez wszystkie kraje członkowskie podstawowych wartości i zapisanych tam zasad. Bez tego Unia oraz wspólna przestrzeń prawna, celna, swoboda przepływu ludzi i towarów etc. nie byłyby w stanie funkcjonować.
I tu myślę tkwi odpowiedź, dlaczego Komisja, niezależnie, kto stoi na jej czele i kto pełni funkcję koordynatora sfery praworządności, będzie kontynuować działania uniemożliwiające naruszanie podstaw funkcjonowania wspólnoty. Poza tym polski rząd najpierw swoim brakiem odpowiedzi na list Jourovej z grudnia zeszłego roku, a następnie wtorkową propozycją "kompromisu" z pewnością dolał oliwy do ognia i nie spowodował przychylnego dlań nastawienia unijnej komisarz. Propozycja bowiem wprowadzenia w Polsce niemieckiego systemu powoływania sędziów jest tak absurdalna, że nie świadczy to o jakiejkolwiek woli dialogu z Komisją.
System niemiecki a realia polskie
Postulat jest absurdalny z wielu względów. Po pierwsze, nie mieści się w ramach polskiej konstytucji i choćby z tej przyczyny nie można go rozpatrywać na poważnie. Nie ma obecnie większości konstytucyjnej w żadnej konfiguracji, więc realizacja tego "kompromisu" jest z formalnego punktu widzenia niemożliwa.
Tak jak wyżej wspominałem, zgodnie z art. 179 konstytucji sędziów w Polsce powołuje prezydent na wniosek KRS. W takie ramy konstytucyjne nie da się nijak wpasować skomplikowanego i całkiem odmiennego systemu niemieckiego. Po drugie, system ten jest ściśle powiązany z federalną strukturą państwa, która u nas nie występuje. Powołania sędziów federalnych w Niemczech następują na poziomie federalnym, natomiast do sądów krajów związkowych (landów) – następują na poziomie danego kraju związkowego. Z tego względu taka procedura w Polsce również nie byłaby możliwa do implementowania.
Warto jednak przy tej okazji zweryfikować ten czysto narracyjny wydźwięk "propozycji" ministra sprawiedliwości. Otóż od kilku lat Niemcy podawane są jako sztandarowy przykład upolitycznienia wyboru sędziów, co tym samym ma usprawiedliwiać zmiany dokonywane w systemie polskim przez obecną większość rządzącą. Otóż nie jest prawdą, że sędziowie nie uczestniczą w Niemczech w procesie nominacji na stanowiska sędziowskie. Rola konsultacyjna prezydiów sądów, które cieszą się tam bardzo dużym autorytetem, jest wręcz kluczowa. Praktyka pokazuje, że ich opinia jest zawsze brana pod uwagę i nie zdarzają się powołania sędziowskie dokonywane ewidentnie wbrew woli samorządu sędziowskiego.
Federalny Trybunał Konstytucyjny jest powoływany przez 12-osobową komisję w izbie niższej parlamentu, składającą się z wykwalifikowanych prawników, zdolnych do oceny merytorycznej zaproponowanych kandydatów. Co więcej, zatwierdzenie kandydatury wymaga dwóch trzecich głosów. Ta sama większość musi dokonać aprobaty w izbie wyższej. W tej izbie z kolei zasiadają przedstawiciele krajów związkowych, co powoduje zróżnicowanie opcji politycznych.
Do sądów federalnych wyboru sędziów dokonuje właściwy minister wraz z Federalną Komisją Wyboru Sędziów, która z kolei składa się z 16 ministrów krajów związkowych oraz kolejnych 16 członków powołanych przez parlament, jednak niekoniecznie z grona deputowanych. Minister musi dojść do porozumienia z taką komisją. Co więcej, obecność w tej komisji ministrów z poszczególnych landów gwarantuje dużą różnorodność polityczną i tym samym konsensus, który musi towarzyszyć akceptacji kandydatur na sędziów. Oczywiście pozytywna opinia samorządu sędziowskiego jest przy tym podstawą.
Wybór największej liczby sędziów odbywa się na poziomie landów (to odpowiedniki naszych sądów rejonowych, okręgowych i apelacyjnych). Sędziów do sądów krajów związkowych powołuje minister sprawiedliwości kraju związkowego (a więc nie minister federalny, który reprezentuje większość parlamentarną na poziomie krajowym) wraz z Komisją Wyboru Sędziów danego landu, w której zasiadają lokalni przedstawiciele sądownictwa, parlamentu landowego oraz adwokatury. Tak jak przy wyborze na poziomie federalnym, także i tu priorytetowe znaczenie ma pozytywna opinia prezydium sądu.
W efekcie niemiecki system selekcji sędziów gwarantuje bardzo wysoki poziom zarówno niezawisłości sędziowskiej, jak i kwalifikacji merytorycznych. Jest to poza uregulowaniami stricte formalnymi także kwestia przestrzegania pewnych standardów społecznych i kultury prawnej. Podczas debaty w trakcie niedawnego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Praworządności w Senacie, z udziałem zagranicznych ekspertów, prof. Klaus Rennert, prezes niemieckiego Federalnego Sądu Administracyjnego, podkreślił, że "kluczowe znaczenie w procesie wyboru sędziów mają kompetencje". Podstawą weryfikacji są oceny umiejętności i pracy zawodowej. Pod uwagę brane są też takie cechy, jak empatia, grzeczność, zrozumienie prezentowanych komunikatów przez odbiorców etc. Sędziowie niemieccy cieszą się dużym zaufaniem społeczeństwa, budowanym przez dziesięciolecia.
Z punktu widzenia ewentualnego kwestionowania niezawisłości sędziowskiej w Niemczech, pod kątem standardów unijnych, należy pamiętać, że w 70-letniej historii tego państwa nikt nie podniósł zarzutu systemowego braku niezależności czy bezstronności sądownictwa. Nigdy też TSUE nie wydał wyroku podważającego ten system nominacyjny jako niezgodny z kryteriami wspólnotowymi. Nie protestują przeciwko tamtejszemu systemowi ani sędziowie czy środowiska prawnicze, ani obywatele. Nie alarmują o braku niezależności sądownictwa w Niemczech ani miejscowe autorytety prawnicze czy stowarzyszenia prawnicze, ani NGO-sy, ani uznane organizacje międzynarodowe. Nikt też nie słyszy o dyscyplinarnym prześladowaniu sędziów broniących praworządności, zadających pytania prejudycjalne czy kwestionujących prawidłowość obsadzenia składu sądu. Świadczy to niezbicie o tym, że obowiązujący w Niemczech system powoływania sędziów i późniejszych warunków wykonywania przez nich działalności orzeczniczej, nie budził ani nie budzi żadnych poważnych zastrzeżeń z punktu widzenia niezależności sądów czy niezawisłości sędziów.
Oto odpowiedź na pytanie, dlaczego Komisja Europejska nie "prześladuje" naszych zachodnich sąsiadów interwencjami w sprawie naruszania praworządności i nie składa skarg na tamtejszy system do Trybunału w Luksemburgu. Bo ustrój sądów i system powoływania sędziów jest domeną poszczególnych państw członkowskich Unii Europejskiej. Z jednym ale. Mianowicie system ten musi zapewniać całkowitą bezstronność i niezawisłość sędziowską.
Mógłbym też służyć pewną sugestią formalną rządowi polskiemu, jeśli uważa, że TSUE powinien zająć się także weryfikacją niemieckiego systemu, a nie tylko pastwić się nad Polską. Otóż skargę w postępowaniu przeciwnaruszeniowym (art. 258 TFUE) może poza Komisją Europejską złożyć także państwo członkowskie. Przez ostatnie cztery lata, mimo wielokrotnego podnoszenia w debacie publicznej argumentu o wysokim, znacznie wyższym od Polski stopniu upolitycznienia niemieckiego sądownictwa, polski rząd nie zdecydował się na zainicjowanie postępowania przed Trybunałem. Dlaczego? Z prostego powodu. Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej opisane okoliczności, formalne i faktyczne, związane z procesem nominacyjnym i funkcjonowaniem sądownictwa, jestem przekonany, że w takim sporze TSUE nie dopatrzyłby się naruszenia traktatów.
Jak się to robi w Europie
Przy okazji warto spojrzeć na systemy powoływania sędziów w innych krajach unijnych, w tym w Hiszpanii, na której przykład również powołuje się polski rząd. W 18 krajach członkowskich przedstawiciele sądownictwa stanowią większość składu rady lub mają głos decydujący. W dwóch krajach Unii sędziowie stanowią 50 proc. składu rady sądownictwa, a w trzech sędziowie stanowią mniejszość. Poza tym w 18 krajach sędziowie wybierani są przez innych sędziów, ewentualnie większość stanowią przedstawiciele sądownictwa zasiadający z urzędu. W dwóch krajach, w których istnieją dwa osobne organy wypełniające rolę rady sądownictwa, wybór kandydatów następuje w jednym organie, a w drugim są powoływani. Jedynie w trzech krajach UE sędziowie są powoływani do rady wyłącznie przez organ władzy wykonawczej lub ustawodawczej, jednak w dwóch z tych przypadków minister sprawiedliwości jest związany formalnie (w Danii) lub faktycznie (w Holandii) rekomendacjami przedstawicieli sądownictwa.
W Hiszpanii to sądownictwo decyduje o liście kandydatów przedstawianej parlamentowi, a parlament dokonuje jedynie formalnego wyboru. W żadnym z tych systemów Europejska Sieć Rad Sądownictwa (która zawiesiła neo-KRS w prawach członka z uwagi na niezachowywanie standardu niezależności) nie stwierdziła uchybień.
Podsumowując, należy stwierdzić, że w zakresie argumentacji prawnej i narracji całego obozu rządzącego na temat przeprowadzonych już i dokonywanych nadal zmian w wymiarze sprawiedliwości, mamy niestety często do czynienia z arogancją i ignorancją, fałszem, manipulacjami, przekłamaniami, uproszczeniami i skrajnie naciąganymi, pozbawionymi obiektywizmu interpretacjami, nieuwzględniającymi holistycznej, kompleksowej oceny. Tak czyta się polską konstytucję, tak czyta się prawo unijne i wyroki TSUE. Mamy też w związku z tym, jak wskazałem, do czynienia z intencjonalnym, drastycznym negowaniem europejskiego porządku prawnego, w ostatnich miesiącach przejawiającym się podważaniem znaczenia i przekłamywaniem treści wyroku TSUE oraz blokowaniem jego implementacji. W zakresie komparystyki prawniczej, czyli porównywania proponowanych przez rząd rozwiązań do istniejących w innych systemach prawnych, bardzo dosadnie i celnie wyraził się na ten temat prof. Christian von Bar w rozmowie z prof. Fryderykiem Zollem. Pytany o podobieństwa polskiego projektu zmian w ustawach o SN i KRS do niemieckich rozwiązań, odpowiedział: Ktoś, kto tak uważa, "posługuje się żałosnymi metodami prawnoporównawczymi na najniższym możliwym poziomie" (rozmowa na łamach "Gazety Wyborczej", 21 lipca 2017 rok).
Na temat domniemanych podobieństw rozwiązań prawnych w "ustawie kagańcowej" do wzorców zachodnioeuropejskich, najszerzej wypowiedział się prof. Laurent Pech z Middlesex University London, wykazując, że takie tezy są całkowicie nieuzasadnione. Podczas wspomnianego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Praworządności toczyła się na ten temat dyskusja z ekspertami z Francji, Niemiec i Holandii. Nikt z nich nie potwierdził, aby tego typu rozwiązania dyscyplinujące sędziów funkcjonowały w ich krajach. Na przykład adwokat Rusen Aytac z Paryskiej Rady Adwokackiej podkreśliła, że z pewnością nie są to rozwiązania wzorowane na francuskim ustawodawstwie. Bardziej na tureckim. Prof. Franz Mayer z Uniwersytetu Bielefeld powiedział, że Polska zdystansuje się tą legislacją od trzonu europejskiej kultury prawnej.
Mówienie o tym, że ta ustawa opiera się na rozwiązaniach europejskich, jest więc kolejną nieprawdą. To taki "patchworkowy" sposób tworzenia prawa (określenie jednego z uczestników tamtej debaty): wycinanie z różnych systemów fragmentarycznych zapisów i rozwiązań prawnych, wyrwanych z kontekstu i całości, oraz składanie tego w jedną potworną całość. Rezolucja Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy nazwała to frankensteinizacją prawa.
Dlaczego Polska? Czemu nie Niemcy, nie Hiszpania?
Warto przypomnieć, o co cała ta batalia z Unią się toczy, dlaczego spór jest tak ostry i czego Komisja konsekwentnie broni. I dlaczego to Polska jest przedmiotem szczególnej uwagi, a nie na przykład Niemcy czy Hiszpania, jak chciałby tego polski rząd. W największym skrócie chodzi o to, że Polska jako kraj członkowski zobowiązana jest przestrzegać praworządności (zapisanej w art. 2 TUE), która stanowi część dziedzictwa UE i jest wartością wspólną dla wszystkich tworzących ją państw. W ramach praworządności konieczne jest zapewnienie funkcjonowania zasady skutecznej ochrony sądowej, wynikającej z art. 19 TUE. Oznacza to, że na terenie wspólnej przestrzeni prawnej "każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia jego sprawy w rozsądnym terminie przez niezawisły i bezstronny sąd ustanowiony uprzednio na mocy ustawy", jak doprecyzowuje art. 47 Karty praw podstawowych UE. Zresztą analogiczne wymogi stawia sądownictwu polska konstytucja (art. 45) i Konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (art. 6).
Unia nie posiada odrębnego systemu sądownictwa. Musi polegać na sądach krajowych, które pełnią przez to także rolę sądów unijnych i w związku z tym muszą zapewniać, aby każdy unijny obywatel czy przedsiębiorca miał w nich zagwarantowane przestrzeganie europejskich standardów w zakresie niezależności sądownictwa oraz niezawisłości i bezstronności sędziów. Tylko pod takim warunkiem możliwa była akcesja do UE i dalsze funkcjonowanie w jej ramach. Unia nie stworzyła jednolitego modelu dla systemu sądownictwa w państwach członkowskich. Każdy kraj może tworzyć go w sposób autonomiczny, jednak musi bezwzględnie trzymać się powyższych pryncypiów, tj. zasady skutecznej ochrony sądowej. W przeciwnym razie, czyli jeśli sądy nie działają w sposób niezawisły i są podatne na wpływy zewnętrzne, stanowi to zagrożenie dla zasady jednolitej wykładni i stosowania prawa Unii, a sama istota współpracy sądowej określona w traktatach przestaje funkcjonować.
Ponieważ Polska, poprzez radykalne zmiany w ostatnich latach, naruszyła istotnie obowiązywanie tej żelaznej unijnej reguły, Komisja Europejska musiała interweniować i będzie to robić dopóty, dopóki nie przywrócimy w polskim sądownictwie kryteriów traktatowych. Dlatego też mamy liczne procesy, zakończone już kilkoma wyrokami, przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Są one inicjowane albo skargami Komisji Europejskiej (tak zwane postępowania przeciwnaruszeniowe, art. 258 TFUE), albo pytaniami prejudycjalnymi (czyli wstępnymi pytaniami prawnymi przed wdaniem się stron we właściwy spór) zadawanymi przez polskie sądy (art. 267 TFUE). Począwszy od słynnego wyroku dotyczącego sędziów portugalskich (wyrok z 27 lutego 2018 roku, Associação Sindical dos Juízes Portugueses (ASJP), C-64/16) Trybunał przesądził, że ma kompetencję, jest uprawniony do badania stanu niezależności sądownictwa w kraju członkowskim pod kątem wymogów prawa unijnego i orzecznictwa TSUE. Powtórzył to także w trzech wyrokach z 2019 roku w sprawie polskiego wymiaru sprawiedliwości. W słynnym już wyroku z 19 listopada 2019 Trybunał wskazał, że "chociaż organizacja wymiaru sprawiedliwości w państwach członkowskich należy do kompetencji tych ostatnich, to wciąż przy wykonywaniu tej kompetencji państwa członkowskie mają obowiązek dotrzymywać zobowiązań wynikających dla nich z prawa Unii".
Czemu trzeba słuchać TSUE
W tym kontekście słyszymy od strony rządowej i kręgów z nią powiązanych ustawiczny zarzut, że TSUE nie ma prawa orzekać w sprawie organizacji polskiego wymiaru sprawiedliwości. Otóż ma i nie podlega to żadnej dyskusji. Wynika to bowiem wprost z orzecznictwa luksemburskiego Trybunału, a Polska, podpisując traktat akcesyjny, przyjęła cały dorobek prawny UE, w tym orzecznictwo TSUE, i zobowiązała się je respektować. Poza tym nasza konstytucja w art. 91 stanowi, że prawo unijne ma pierwszeństwo przed prawem polskim. Taka zasada obowiązuje we wszystkich krajach członkowskich, inaczej nie byłoby możliwe zapewnienie spójnego funkcjonowania prawa UE.
Strona rządowa podnosi też nieraz, że ważniejsze od wyroków TSUE są wyroki Trybunału Konstytucyjnego, którego zdanie należy uznać za ostateczne i decydujące w sporze. Nic bardziej mylnego. Abstrahując od obecnej kondycji i rzeczywistej funkcji TK, trzeba wyjaśnić, że TK dokonuje kontroli zgodności stanowionego prawa z polską konstytucją, natomiast TSUE dokonuje kontroli zgodności prawa krajowego (w tym wypadku polskiego) z prawem unijnym. Są to dwa zupełnie inne wzorce kontrolne. Jeśli jednak następuje rozbieżność pomiędzy tymi dwoma ocenami trybunałów (na przykład polski mówi, że ustawa jest zgodna z konstytucją, a unijny – że ustawa jest niezgodna z porządkiem europejskim), to sądy polskie są zobowiązane stosować się do wyroku TSUE, a nie TK (wynika to m.in. z wyroku Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Meli i Abdeli z 2010 roku). Wyrok krajowego sądu konstytucyjnego nie może ograniczać sądów w stosowaniu zasady pierwszeństwa prawa unijnego. Szeroko na ten temat wypowiadał się dr Maciej Taborowski z Katedry Prawa Europejskiego UW, obecnie zastępca rzecznika praw obywatelskich.
Od 19 listopada ubiegłego roku polski rząd robi, co może, aby nie wykonać wyroku TSUE (sprawa A.K. i inni C-585/18, C-624/18 i C-625/18). Po pierwsze, słyszę często twierdzenia, że Trybunał nie miał kompetencji, by cokolwiek w sprawie polskiego wymiaru sprawiedliwości orzec. Co do tego argumentu wyjaśniliśmy sprawę powyżej. Po drugie, że tak naprawdę nic nie orzekł. A tymczasem w wyroku TSUE wyraźnie wskazał, że ustrój i skład Krajowej Rady Sądownictwa może podlegać badaniu z punktu widzenia prawa europejskiego. A z tego wynika, że proces nominacji sędziów przy udziale KRS musi odpowiadać kryteriom zasady skutecznej ochrony sądowej, co z kolei oznacza, że polskie sądy muszą wypełniać standardy niezależności określone w wyroku Trybunału. Po prostu dlatego, że są sądami unijnymi.
Określona została więc w Luksemburgu taka bardzo konkretna mapa drogowa, którą sądy mają stosować, aby ocenić, czy dany sąd jest niezależny i bezstronny, a dany sędzia niezawisły. Kierując się tą mapą, sądy muszą w pierwszej kolejności ustalić, czy nowa KRS jest organem niezależnym. A następnie, czy powołania sędziowskie dokonane przy udziale tej neo-KRS, są prawidłowe czy wadliwe. Takiej oceny dokonał Sąd Najwyższy w orzeczeniach z 5 grudnia 2019 roku oraz 8 stycznia 2020 roku. Takiej oceny dokonał w końcu SN w uchwale trzech połączonych izb z 23 stycznia 2020 roku. Stwierdził w nich, że nowa KRS nie jest organem niezależnym, Izba Dyscyplinarna nie jest sądem w rozumieniu prawa unijnego i krajowego, a w razie powołania sędziego przez neo-KRS mamy do czynienia z nienależytą obsadą sądu.
Czyli sąd jest wadliwie powołany, co winno skutkować wadliwością wydawanych przezeń orzeczeń. W odniesieniu do sądów powszechnych i wojskowych SN nakazał badać dodatkowo standard niezawisłości i bezstronności sędziego pod kątem konkretnych okoliczności jego powołania (na przykład: czy sędzia nominowany lub awansowany przez neo-KRS nie ma powiązań z ministrem sprawiedliwości, czy nie otrzymał od niego jakichś nadzwyczajnych apanaży lub funkcji, czy nie został wskazany przez neo-KRS, mimo że jego kontrkandydaci mieli wyższe kwalifikacje, czy miał rekomendację samorządu sędziowskiego etc.). SN nie przesądził o automatycznym wyłączaniu sędziów powołanych przy udziale neo-KRS czy unieważnianiu wyroków, natomiast dał sądom instrumenty do podważenia statusu tych sędziów i ujednolicił praktykę interpretacyjną w tym zakresie. Podsumowując, TSUE orzekł i to w kwestii fundamentalnej dla polskiego sądownictwa i dla rozumienia niezależności sądów w całej UE, a także SN orzekł i to bardzo wyraźnie, dając dość jednoznaczne wskazania interpretacyjne polskim sądom, kogo mają uznawać za prawidłowo powołanego sędziego, a kogo nie. Pamiętajmy, że to wszystko jest konsekwencją podważenia nowego systemu sądownictwa pod kątem kryteriów unijnych. Polska, będąc w Unii, nie może mieć sądów, które nie wypełniają kryteriów traktatowych. Musi więc pomijać wszelkie przepisy krajowe, które naruszają porządek unijny.
W czwartek usłyszeliśmy, jak członek obradującej mimo uchwały trzech izb Sądu Najwyższego Izby Dyscyplinarnej, Ryszard Witkowski, stwierdził, że "SN stawia się w roli ośrodka zamiejscowego TSUE w Polsce". Ma to z jednej strony zdecydowanie więcej wspólnego z polityczną deklaracją niż z wywodem prawnym. Wskazuje jednak na zdecydowane niezrozumienie doniosłości orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości z 19 listopada 2019 roku, jak również całego mechanizmu funkcjonowania Polski w ramach prawa unijnego, zasady pierwszeństwa prawa UE i konieczności podporządkowania się polskich sądów tym regułom.
Prezydent naprawi? Nie
Kolejnym argumentem obecnym w narracji prawnej strony rządowej jest twierdzenie, jakoby prerogatywa prezydencka do powoływania sędziów (art. 144 ust. 3 pkt 17 konstytucji) sanowała, czyli "uzdrawiała" wszelkie nieprawidłowości w procesie nominacyjnym. Po środowym spotkaniu prezydenta z przedstawicielami opozycji prezydencki minister Mucha przedstawił po raz kolejny wywód, z którego wynika, że nie ma żadnego znaczenia, czy KRS jest niezależna, bądź też czy były ustrojowe nieprawidłowości w jej powołaniu. Wystarczy, że prezydent mocą swojej prerogatywy namaści nominata, a staje się on sędzią i nikt tego statusu nie może podważyć.
Nic bardziej mylnego. Idąc tokiem rozumowania ministra Muchy, prezydent mógłby powołać do Sądu Najwyższego na przykład konia, a ten w wyniku prezydenckiego namaszczenia stałby się sędzią, niczym legendarny Incitatus cesarza Kaliguli, który został ponoć senatorem. Oczywiście, że tak być nie może. Zarówno ze względów konstytucyjnych, jak i z punktu widzenia standardów unijnych. Jak bowiem obrazowo przedstawia to prof. Ewa Łętowska, sprawę oceny prawidłowości powołań sędziowskich trzeba "wieszać na dwóch gwoździach": konstytucyjnym i unijnym. Konstytucja w art. 179 wyraźnie stanowi, że sędziowie są powoływani przez prezydenta na wniosek Krajowej Rady Sadownictwa. Oznacza to, że prezydent nie decyduje w ramach swobodnego uznania. Może powołać sędziego tylko wówczas, jeśli istnieje wniosek od prawidłowo ukonstytuowanego organu, jakim jest KRS.
Odsyłam tu do doskonałej ekspertyzy prawnej dr. hab. Ryszarda Piotrowskiego, profesora UW. Stwierdza on wprost, że powołania sędziowskie dokonane przez prezydenta na wniosek KRS, która nie jest organem konstytucyjnym w rozumieniu art. 186 konstytucji (czyli nie jest organem, który stoi na straży niezależności sądownictwa i niezawisłości sędziowskiej), należy uznać za wadliwe. Osoby powołane w ten sposób nie mają statusu sędziego w rozumieniu art. 179 konstytucji. Z punktu widzenia prawa UE tę wadliwość powołania przesądził wspominany wyrok TSUE, a w ślad za nim potwierdziła w szczególności uchwała SN.
Przy okazji minister Mucha powielił po raz kolejny narracyjną tezę prawną obozu rządzącego, jakoby nawet TSUE potwierdził w wyroku z 19 listopada 2019 roku niewzruszalność powołania sędziowskiego dokonanego mocą prezydenckiej prerogatywy. Jest to nieprawda. TSUE w punkcie 133 tegoż wyroku mówi jedynie, że sam fakt powołania osoby do Izby Dyscyplinarnej przez prezydenta "nie może powodować zależności owych członków od tego organu ani budzić wątpliwości co do ich bezstronności". Trybunał mówi, że dla oceny niezawisłości i bezstronności sędziego pod kątem standardów unijnych trzeba brać pod uwagę cały szereg innych okoliczności. Czyli należy stosować tę szczegółową unijną mapę drogową, o której mowa powyżej. Wypowiedź prezydenckiego ministra wprowadza jednak w błąd opinię publiczną co do treści orzeczenia europejskiego Trybunału i jego skutków.
Na kagańcu
Kolejna próba niewykonania wyroku TSUE ma tym razem charakter normatywny i zmierza wprost do zablokowania możliwości implementacji. Chodzi oczywiście o tak zwaną ustawę kagańcową, która stanowi między innymi, że deliktem dyscyplinarnym sędziego jest badanie prawidłowości statusu sędziego powołanego w procedurze nominacyjnej z udziałem neo-KRS, a także badanie niezależności samej neo-KRS. Wiele na ten temat powiedziano, ale sprawa jest oczywista. Badanie przez sąd, czy skład orzekający został należycie obsadzony, jest nie tylko przywilejem, ale wręcz obowiązkiem sądu na każdym etapie postępowania, czy to karnego, czy cywilnego. Sądy są związane wyrokiem TSUE i wydanymi w ich następstwie orzeczeniami SN (w tym w szczególności uchwałą trzech izb), a na tej podstawie musi każdorazowo następować badanie procesowego statusu sędziów powołanych przez nową KRS. Karanie dyscyplinarne sędziów za stosowanie powyższych wytycznych jest poważnym naruszeniem unijnego prawa. Można się więc spodziewać w związku z tym, po wejściu w życie tej ustawy (podpisał ją już prezydent), rychłego rozpoczęcia kolejnej procedury przeciwnaruszeniowej przez Komisję Europejską i w następstwie złożenia skargi do TSUE z wnioskiem o dokonanie zabezpieczenia. Tym bardziej, że represje wobec sędziów stosujących wprost wyrok luksemburskiego Trybunału są już stosowane. Pierwszym celem tego ataku stał się sędzia Paweł Juszczyszyn, który zażądał dostępu do list poparcia do KRS, aby dokonać weryfikacji niezależności tego organu.
Warto jest w kontekście tych wszystkich zmasowanych prób zablokowania wyroku TSUE przypomnieć, że zgodnie z prawem unijnym sądy mają obowiązek pominąć wszelkie decyzje lub orzeczenia, jeśli wyklucza to stosowanie prawa UE (tak stanowi wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Simmenthal, sygn. 106/77). Żadne więc działania władz nie mogą skutecznie unicestwić implementacji wyroku TSUE z 19 listopada 2019 roku. Tyczy się to także ewentualnych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, wydanych w następstwie tak zwanego sporu kompetencyjnego lub badania konstytucyjności podstaw prawnych wydania uchwały trzech połączonych izb SN.
Nie ma sporu (kompetencyjnego)
Skoro o sporze... Marszałek Sejmu skierowała do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego. Według niej Sąd Najwyższy, podejmując uchwałę, wchodzi w kompetencje Sejmu, a także Prezydenta. Wszystko dlatego, wedle koncepcji marszałek Witek, że Sąd Najwyższy planował dokonać w uchwale oceny skuteczności powołania sędziów z udziałem neo-KRS, zmieniając porządek prawny w zakresie wymiaru sprawiedliwości i podważając prezydencką prerogatywę do powoływania sędziów wynikającą z art. 179 konstytucji. Oczywiście nie ma to jakiegokolwiek umocowania w racjonalnym rozumowaniu prawniczym ani w kompetencjach Trybunału (nawet gdyby dzisiejszy TK był niezależnym, prawidłowo powołanym organem konstytucyjnym i nie zasiadali w nim tak zwani dublerzy). Sąd Najwyższy ani nie dokonał za Sejm zmiany prawa, ani nie wszedł w kompetencje Prezydenta. Sporu kompetencyjnego nie ma. Został fikcyjnie wykreowany tylko po to, aby zablokować uchwałę SN, a tym samym uniemożliwić wykonanie wyroku TSUE.
Ta sytuacja pokazuje tylko, jak obecna władza wykorzystuje instrumentalnie podległy jej całkowicie organ, czyli TK, do realizacji swoich własnych celów. Nie ma to nic wspólnego z prawem. Z powyższego opisu stanu batalii o niezależne polskie sądownictwo, w kontekście oceny argumentacji prawnej stosowanej przez rządzących, wyłania się konkluzja, że żyją oni w całkowicie alternatywnej, równoległej rzeczywistości prawnej. Alternatywnej w stosunku do całego świata, do wszystkich liczących się ekspertyz, opinii i analiz, wszystkich oświadczeń, uchwał i stanowisk znaczących stowarzyszeń prawniczych i organizacji międzynarodowych. Czy wierzą w tę swoją równoległą rzeczywistość, czy też, mając pełną świadomość jej nieistnienia, są po prostu cyniczni - tego nadal nie wiem.
Mecenas Michał Wawrykiewicz, jest współzałożycielem Inicjatywy #WolneSądy oraz Komitetu Obrony Sprawiedliwości (KOS), pełnomocnikiem, wraz z mec. Sylwią Gregorczyk-Abram, sędziów SN i NSA w postępowaniach przed TSUE. Startował w wyborach do PE w 2019 roku jako kandydat obywatelski z list Koalicji Obywatelskiej (mandatu nie uzyskał).