Gdy umierał, nie wiedział, że to pocisk przeszył mu serce. Nie wiedział o tym też myśliwy, który potknął się i przypadkiem wystrzelił w lesie ponad 300 metrów dalej. Do czasu. Wieczorem przyszli policjanci i powiedzieli: zabił pan człowieka. To właściwie nie miało prawa się zdarzyć.
Zadecydowały centymetry i ułamki sekundy. Pocisk przeszył serce 21-letniego Łukasza. Chłopak umarł, zanim się zorientował, co tak naprawdę się stało.
Gdyby wcześniej usłyszał, że coś takiego jest w ogóle możliwe, pewnie by nie uwierzył. Tak jak długo nie mogli uwierzyć w to, co się stało, prokuratorzy i rodzina zmarłego.
– Nic nie będzie jak wcześniej. Bo niby jak ma być? – mówi Monika, jedna z czterech sióstr Łukasza. Płacze.
Na kredensie w rodzinnym domu w Radzyniu pod Łęczycą (woj. łódzkie) stoi zdjęcie 21-latka, przepasane kirem.
– On kipiał optymizmem. To był facet, który kochał życie i wierzył we własne szczęście – Monika kręci głową z niedowierzaniem. Inna z sióstr, wstaje z kanapy i wychodzi z pokoju, w którym rozmawiamy.
Bo Łukasz zginął śmiercią niemal niemożliwą.
Złe miejsce, zły czas
To była upalna niedziela, 3 sierpnia 2014 r. Łukasz niemal cały dzień spędził nad jeziorem. Dobrze się bawił. Na wieczór umówił się ze znajomymi. Zabrali go z domu i pojechali kilka kilometrów dalej. Zatrzymali się na leśnym parkingu pod Radzyniem.
– To takie nasze miejsce spotkań. Ten leśny parking dobrze nam się kojarzył. Mama opowiadała, że tam poznała się z tatą – opowiada siostra zmarłego 21-latka.
– W zasadzie już stamtąd odjeżdżaliśmy. Kolega odpalił silnik, włączył światła – mówi Mikołaj, najlepszy przyjaciel Łukasza. Razem siedzieli z tyłu samochodu. On z lewej, Łukasz z prawej.
"Poczekajcie chwilę" – powiedział Łukasz i poszedł jeszcze za potrzebą. Nie było go kilkanaście sekund. "Jedziemy" – powiedział, gdy wrócił na miejsce. W tym momencie padł strzał.
– Usłyszałem huk, samochodem zatrzęsło. Ktoś krzyknął, że do nas strzelają – wspomina Mikołaj.
Kierowca ruszył. Siedzący obok niego kolega powiedział, że coś go raniło w szyję. Jak się później okazało, był to fragment pocisku, który przebił serce Łukasza.
Mikołaj zobaczył, że jego najlepszy przyjaciel "odpływa".
– Podwieźli mi syna do domu. Żył jeszcze, ale kontaktu z nim już nie było – mówi ojciec Łukasza.
Niedługo potem przed domem 21-latka pojawiła się karetka. Potem karawan.
Z akt śledztwa: Pocisk przedostał się przez klapę bagażnika, kanapę, powodując następnie u pokrzywdzonego ranę przestrzałową. W dalszej kolejności przebił zagłówek, i spowodował delikatnie zranienie szyi młodego mężczyzny – pasażera, który siedział na przednim siedzeniu.
"Zabił pan człowieka"
Pocisk, który zabił Łukasza, przeleciał ponad 300 m przez las. Wystrzelił go 61-letni myśliwy. Z rodziną Łukasza mieszka prawie po sąsiedzku. Zgadza się na rozmowę, ale nie na nagranie przed kamerą.
– Jak pan do mnie zadzwonił, to całą noc nie spałem – przyznaje 61-latek na powitanie. – Ja jestem byłym wojskowym. Wie pan, całe życie z bronią. Uczyłem, jak jej używać, żeby nikomu nie stała się krzywda – opowiada.
Tamtego wieczoru polował na dzika. Wypełnił dokumenty w kole łowieckim, wziął sztucer i poszedł do lasu. Szedł po lesie z nabitą, gotową do strzału bronią. Złamał prawo, bo jego sztucer mógł być naładowany tylko podczas strzelania z ambony.
– Chodziłem, szukałem. Wiedziałem, że zaraz mogę wypatrzeć dzika. Rozglądałem się na boki... – mówi myśliwy i nagle milknie.
Kiedy wraca do opowieści, tłumaczy, że potknął się o gałąź w lesie. Broń zaczęła opadać. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ten trwający kilka sekund moment będzie wielokrotnie opowiadał prokuratorom. A powołany przez nich biegły nie uwierzy, że trzymał broń zawieszoną przez ramię.
– Instynktownie ją złapałem, palec ześlizgnął się na spust. Broń wystrzeliła – mówi.
Myśliwy wiedział, że pocisk poleciał w stronę parkingu.
– Pobiegłem tam co sił. Zobaczyłem, że na parkingu nikogo nie ma. Kamień spadł mi z serca – kręci głową.
Wtedy 61-latek nie wiedział, że samochód ze śmiertelnie rannym Łukaszem zdążył już odjechać.
– Późnym wieczorem zapukała do drzwi policja. "Zabił pan człowieka" powiedzieli. Nogi się pode mną ugięły – wspomina.
Z akt śledztwa: Biegły za wiarygodne uznał, iż strzał padł z odległości ponad 300 metrów od parkingu. Jego zdaniem jednak wersja, że doszło do oddania niekontrolowanego strzału z broni palnej zawieszonej na ramieniu – przy potknięciu się o leżące drzewo – nie jest możliwa do przyjęcia. W chwili wystrzału położenie lufy sztucera było bowiem w przybliżeniu poziome, wylot znajdował się na wysokości od 1 metra do około 178 cm od podłoża i skierowany był wzdłuż duktu leśnego. Materiał dowodowy nie pozwala stwierdzić, jakie było ułożenie broni myśliwskiej wobec ciała osoby oddającej strzał.
"Jakbym zabił własnego syna, a nawet go nie znałem"
Dziś myśliwy jest już nieprawomocnie skazany przez łęczycki sąd pierwszej instancji za nieumyślne spowodowanie śmierci Łukasza na karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. 61-latek ma też zapłacić 10 tys. złotych rodzinie 21-latka.
– Sąd, wyrok... to przecież nic. Ja się wyroku nie bałem, tylko spojrzenia rodzinie tego chłopaka w oczy – tłumaczy myśliwy.
Tuż po tragedii został zatrzymany przez policję. To było łatwe. Funkcjonariusze znaleźli na parkingu pocisk, sprawdzili "księgę wejść i wyjść" do lasu.
Kiedy wyszedł na wolność po przesłuchaniu, nie miał odwagi pójść do domu Łukasza, chociaż miał do niego ledwie kilkaset metrów. Z rodziną 21-latka spotkał się w kościele po kilku dniach.
Po kazaniu podszedł do rodziny. – Uściskaliśmy się. Zaczęliśmy płakać. Ja przecież Łukasza prawie nie znałem, a czuję się, jakbym zabił swojego syna. Myślę o nim codziennie. I o tym dniu, i o tym, jak trzymałem ręce – przekonuje.
– Wtedy w kościele ksiądz mówił z ambony o przebaczaniu. Chociaż ja sam sobie przecież nie umiem wybaczyć – dodaje.
Do lasu chodzi bez broni. Po 20 latach przestał polować.
Z akt śledztwa: Nie ulega wątpliwości, że myśliwy postąpił wbrew przepisom Rozporządzenia Ministra Środowiska z dnia 23 marca 2005 roku ws. szczegółowych warunków wykonywania polowania i znakowania tusz. 60-latek poruszał się nocą po lesie, w terenie nierównym, z przeszkodami. Miał wtedy załadowaną dwoma pociskami, gotową do oddania strzału, broń myśliwską. Tym samym nie zachował należytej ostrożności i wymogów bezpieczeństwa, czym w konsekwencji nieumyślnie doprowadził do śmierci 21-latka.
Dominikanin: świat składa się ze zdarzeń niewiarygodnych
Dominikanin, ojciec Paweł Gużyński nie wydaje się zdziwiony historią śmierci Łukasza, która nam wydała się tak nieprawdopodobna.
– Świat składa się ze zdarzeń, które na pierwszy rzut oka wydają się zbyt niewiarygodne, żeby istniały. One jednak po prostu się dzieją, tak zaplanował to Bóg – wyjaśnia.
I dodaje, że z perspektywy człowieka plan Boga może być niezrozumiały i tragicznie okrutny. W innej, większej perspektywie może być jednak inaczej.
Fizyk: takie rzeczy się nie dzieją
Co jednak, jeżeli ktoś nie wierzy w "boski plan"? Zostaje niedowierzanie.
– Gdyby nie to, że to się wydarzyło, to bym nie uwierzył – komentuje dr Tomasz Rożek, fizyk i publicysta naukowy.
I wylicza: pocisk przeleciał ponad 300 m. – Nie dotknął po drodze żadnego listka czy źdźbła trawy. Nawet taka przeszkoda pomogłaby wytrącić nieco energii z pocisku i nie dopuścić do tragedii. Koszmarne zrządzenie losu – komentuje.
Ekspert wyjaśnia, że nawet nie sposób wyliczyć, jak niskie jest prawdopodobieństwo wystąpienia takiej tragedii jak ta z Grabowa.
– To skrajnie nieprawdopodobne, nawet nie ma narzędzi do wyliczenia tego. Coś takiego może się wydarzyć raz na 10 lat. Albo na 100. Do niedawna powiedziałbym nawet, że coś takiego w ogóle nie może się zdarzyć – komentuje.
Zdarzyło się w pod Radzyniem w gminie Grabów w województwie łódzkim.
Redakcja: Iga Piotrowska